wtorek, 28 lutego 2012

Seksizm


        Drogie Panie, mamy problem. Nasze dzielne prapraprababki emancypantki wywalczyły dla nas prawa prawie równe z mężczyznami. Wpierw z naciskiem na słowo „prawie”. Potem było już tylko lepiej… i lepiej… i lepiej…
        PRL to już prawdziwy raj dla emancypantek. Kobiety dopieszczane równouprawnieniem aż do bólu. W biurach, szkołach, sklepach i nawet na wielkich budowach i wiejskich traktorach. Kobiety pięły się po szczeblach kariery zawodowej. Pamiętacie zachwyty nad żeńskim Kapitanem Żeglugi panią Danutą Walas-Kobylińską? Pięknie wyglądała w kapitańskiej czapce! Po prostu zjawiskowo!

        No właśnie… zachwycaliśmy się wyglądem, a już trochę mniej umiejętnościami Kapitana Żeglugi. 

        W Polskiej Kronice Filmowej zawsze z okazji 8 Marca pokazywano całą plejadę urodziwych milicjantek, murarek i taksówkarek. Śliczne kobiety w męskich zawodach. O ich fachowości już ciszej… no chyba, że w kontekście wyrabiania norm i bicia ich rekordów.

        To był początek współczesnego seksizmu! Jeszcze wtedy nie wiedziałyśmy, że tak pięknie można nazwać to zjawisko. Były zachwyty, kwiatki, pocałunki w dłonie… i kamery skierowane na spódniczki, obcasiki, lakierowane pazurki.

        Ośmielone hołdami Panie starały się wydostać na wysokie stanowiska. Często z miernym skutkiem. Ukułyśmy nowy termin „szklany sufit”. Rozległy się po kraju protesty i lamenty kobiet odbijających się od niedostępnego dla nich pułapu władzy. Aż wywalczyłyśmy parytety. Aby rozbić to znienawidzone szkło u sufitu.

        No i udało się! Mamy: posłanki, szefowe ministerstw, panią marszałek, panie minister… nawet, krótko, ale była - pani premier!

        Ale, ale… nie jest słodko. Kobiety skarżą się na  wyśmiewanie, dyskredytowanie z powodu… że są kobietami, że nadal jest im trudno.

        Zaraz, zaraz moje miłe. Po co w takim razie podejmować  dyskusje na temat nomenklatury: czy jestem panią Minister, Ministerką, Ministrą , Marszałkinią czy jeszcze jakoś tak aby było feministycznie? Po co na spotkanie z dziennikarzem w sprawie swojego resortu malować rzęsy na sztywno, włosy stawiać na żel i potykać się na niebotycznych szpilkach? Po co eksponować  uda  skoro rozmowa ma dotyczyć pracy w resorcie?  Raczej nie dla wygody.

        Odsłonięte aż po same biodra nogi na wysokich szpilkach, na których automatycznie skupia się oko kamery oraz wdzięczne trzepotanie rzęs zawsze podkreślają kobiecy powab. Fachowość i intelekt schodzą na drugi plan.

        Czy Minister-mężczyzna prezentuje w publicznych wystąpieniach ponętną, owłosioną klatę albo dorodne bicepsy zakładając marynarkę z zalotnymi seksi rozcięciami na ramionach i rozchyloną koszulę ?

        Szyk i elegancja to wielka sztuka i bardzo w polityce pożądana. Ale nie oznacza zbyt przesadnego eksponowania zalet płci. Są ku temu inne, stosowne okazje.  A na poważne medialne rozmowy  trzeba wybrać: albo skupiamy uwagę na wiedzy i kompetencjach albo epatujemy urodą. A, zresztą… może łatwiej jest zarzucić rozmówcy seksizm?

        Zgryźliwa jestem, prawda? I to na tydzień przed Dniem Kobiet. Nie dostanę goździka…


piątek, 24 lutego 2012

Urodziny

To już czwarte urodziny Peerelku. Tak pieszczotliwie nazywamy w prywatnych pogaduszkach ten nasz kącik w sieci.

Powstało ponad 150 notek… Wspomnień i tematów końca nie widać! Kto by pomyślał, że tyle można napisać o tych nieodległych przecież czasach. Patrzę na pierwsze teksty i… śmiech mnie ogarnia. Jakże nieporadne, brzydko napisane, bez spójnej myśli i pointy. Ot, dziecinne pierwsze kroczki w nieznanej sztuce blogowania. Z biegiem lat, Peerelek zmienia się, ładnieje i mądrzeje. Zaczyna dbać o styl i grafikę. Poznaje techniki wklejania, kopiowania i zdobienia zdjęciami. Wyrabia nawyk oceny zdarzeń pod kątem przydatności do opisania i potrzebę ich dokumentowania na zdjęciach. Uczy się, zdobywa doświadczenia, podpatruje swojego „Mistrza” nawet na wyjątkowej sesji wyjazdowej.
 Dzięki temu, oraz ciekawym komentarzom /5011/ sympatycznych gości z niemowlaka wyrósł na całkiem sporego dzieciaka. Aż strach pomyśleć co będzie gdy dorośnie do młodzieńczego buntu… Czy posty będą wymykać się spod kontroli i ukazywać w nieprzyzwoitych formach? Czy ulubione ramki  pomalują się na jaskrawo, a licznik odwiedzin zastrajkuje? Może goździk zacznie się gwałtownie odchudzać , uschnie na naszych oczach, nie przyjmując żadnej pomocy? „Mistrzu”, liczę nadal na Ciebie!
Zanim to nastąpi cieszmy się rozkosznym, jeszcze posłusznym czterolatkiem. Odkurzyłam poczciwy „tort frędzelkowy” od Elżbietki53

  foto Elzbietka53,alElla oraz Bet
 
 stawiam obok sztandarową rogatywkę  zdobiącą pierwsze notki /foto z net/


Drodzy Przyjaciele, dziękuję! Liczę nadal na rozmowy i wesołą zabawę. Już nam nie groźne ograniczenia i nazywanie piratami. Premier łaskawy odroczył wyroki i hulaj dusza… ACTA nie ma! 

 Siadajmy do dalszego wspominania „jak to za peerelu bywało”…na ławeczce. Jak za dawnych lat. Jeszcze tu  śnieżnie i zimno ale już wkrótce będzie ciepło i zielono. Wszak podtytuł bloga  zapowiada wspomnienia PRL w czterech porach roku. Dalej więc, ku wiośnie! Och, och… śnieg na ławeczce już się topi! Na blogu zakwitły przebiśniegi!


foto alElla

 roza 
Już dostałam prezent od alElli! Teraz zrobiony, jeszcze ciepły...

Limeryk urodzinowy :)

Dzielna harcerka z miasta Krakowa
Blog założywszy stała się blogowa
Prawdę o peerelu spisuje
Wspomnienia przywołuje
Z podziwu ludziom kiwa się głowa
Cudny! Dziękuję!
  całus 

dziś o godz 20:56  Berta z Holandii pisze dwuwiersz:
...hi,hip,hurra
   zdrowia i ciepłego /!/ piórra...
Urocze! Dziękuję!

  całus 

25 lutego godz 21.30  zaza winszuje:
Cztery lata? to za mało!     Ze czterysta by się zdało,  by wspomnienia się dobrze miały, 
    A cudne usta Nas całowały, całowały, całowały....:)))))

Słodkie! Dziękuję!
 całus


26 lutego godz 13.30  cichy podśpiewuje:
Podpierając się kijem od mopa
Czy to deszcz czy słoneczna spiekota
Idzie Mrówka borem i lasem
Przymierając z głodu czasem.
Lecz kończy się Jej wędrowanie
Gdy zima sroga nastanie
Wraca w domowe zacisze
I pisze..i pisze..i pisze..


Mocne, prawda? Dziękuję!
 całus

 28 lutego Krosbridka napisała:
Przy Kominku w Peerelu
lubi się wylegiwać wielu,
bo tu cieplutko i miło
i oby... tak zawsze było  :)))))

Milutkie! Dziękuję!
 całus

niedziela, 19 lutego 2012

Makaronizmy i inne fanaberie

        Jadąc tramwajem przez miasto gapię się na sklepowe szyldy i witryny. Nie, nie jest to bezmyślne gapienie. Przeciwnie, myślę …myślę intensywnie. Zmuszają mnie do tego obco brzmiące nazwy.
        Oto sklep oblepiony hasłem „Sale”. Wiem, wiem co to oznacza, ale dlaczego muszę znać angielski aby nie pomyśleć, że to reklama Sali do wynajęcia? Dlaczego nie użyto pięknego słowa „przecena”, „obniżka” lub „wyprzedaż”? Ktoś obawia się wielości liter na reklamowych plakatach czy może ma kłopot z polską ortografią?
        Mijam kilka Pub-ów i Cafeterii, Cafe… Mało już zwykłych Kawiarni, Barów Kawowych, Jadłodajni…
        Oto sklep pod nazwą „Świat bielizny”.  Świat – kojarzy mi się zawsze z szeroką, wolną przestrzenią, morzem, górami, pustynią i lasem. Wielkimi miastami i uroczymi wioskami wśród zieleni. Taki jest mój Świat. A tu – bielizna. Najbardziej prozaiczna, czasem wstydliwa część garderoby.
        Dla uspokojenia zaglądam do gazety. Znowu pech – padło na stronę z ogłoszeniami. W rubryce „Praca” – czytam:
Junior Account Manager, Junior Product Manager, Product Manager FIT Innovation, Key Account Manager…
        Może tu tkwi przyczyna rosnącego bezrobocia? Kto wie jakich to pracowników poszukuje ogłoszeniodawca? Dlaczego do przeglądania ofert potrzebny jest słownik obcojęzyczny?
        Wchodzę do sklepu i… och, bez słownika ani rusz! Proszek do prania jest „Sensitive”. Masło jest „light”. Biustonosz - „push-up”. Prawie wszystko zaś jest oczywiście „new” oraz „fresh”.
Dział artykułów dziecięcych to na pewno „babyland”…
        Nie wszyscy jeszcze są kształceni w obcych językach. Co z osobami, które znając polskie słowo „Baby”  pomylą produkt  dziecinny z produktem przeznaczonym dla Baby=kobiety? No co? Mają się czuć wykluczeni?
        Rozpleniły się nam znane z dalekiej historii makaronizmy i dziwolągi językowe. Modna przed wiekami francuszczyzna, wyśmiewana i krytykowana przez poetów /Ignacy Krasicki „Satyra”/ szczęśliwie zanikła.  Pokłosiem naszej peerelowskiej tęsknoty za zakazanym światem zachodnim stał się wszechobecny język angielski.
Może jednak czas już otrząsnąć się z tego zachwytu anglojęzyczną kulturą i wrócić do naszego pięknego polskiego języka i tradycyjnego polskiego  nazewnictwa? Prawdziwy „Świat” stoi otworem i jest dostępny, nie trzeba nim promować bielizny! Już nie jesteśmy „kopciuszkami” Europy. Już dorośliśmy do tego aby cenić własne wartości.        Spieszmy się utrwalać polski język bo w czasach globalizacji może nam wkrótce zagrozić chiński lub inny np. arabski? Poradzimy sobie z tymi domkami i wężykami?
        To nie lepiej już trwać przy swoim? Ojczystym?
    



 Dziś, 21 lutego, obchodzimy
Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego.
Ale trafiłam w temat !!!

środa, 15 lutego 2012

Na tłusty czwartek


        Już się pławią w tłuszczu i wdzięczą połyskliwym lukrem. Już kokietują zapachem i różnorodnością wnętrza. Pączki i faworki. Zwyczajowo zjadane w ogromnej ilości w myśl dochowania tradycji. Właśnie tak. Jakież to wzniosłe usprawiedliwienie pospolitego obżarstwa.

        Jeszcze nie jesteśmy tak otyłym społeczeństwem jak Amerykanie ale… jesteśmy na najlepszej ku temu drodze. Bardzo wytrwale wdrażamy okropne nawyki ciągłego podjadania już od niemowlęctwa. Każdy bobas w swoim spacerowym wózku zaopatrzony jest w paczuszkę ciasteczek, chrupek lub co najmniej paluszków. Dajemy dzieciom coś do pogryzania, aby czymś zająć ruchliwe rączki. Dlaczego jednak batonikiem zamiast zabawką? Tak wyrastają pulchniutkie podlotki, które na szkolnych przerwach nie mogą obejść się bez sklepików z przekąskami. 
      
        Kanapki na drugie śniadanie i jabłuszko? Feeee… zapracowane mamy pakują dzieciakowi 5 zł do plecaczka i problem z głowy. W szkolnych sklepikach nie  znalazły uznania owocowo-warzywne zestawy przekąskowe. Logistyka oraz Sanepid załatwiły odmownie tak cenną inicjatywę. Dzieci nie zmartwiły się.

        Dzieci Peerelu odżywiano surowo. Zupa mleczna rano na śniadanie. Gotowana owsianka lub grysik. Kawa zbożowa… Kromka chleba z serwolatką do tornistra i to wystarczało do obiadu. Obiadu, jedzonego południowa porą w domowym zaciszu, z zupą i czasem nawet deserem.

        Na szkolnych przerwach serwowano „szklankę mleka”. Akcję organizowały Komitety Rodzicielskie. Mamusie lub Tatusiowie rozlewali gorący napój do fajansowych kubków. Żadnych atestów, wyparzaczy naczyń, białych fartuchów i sanepidowskich badań.

        Przeżyliśmy. 

Zahartowani, przetrwaliśmy „okres octowy” i inwazję „wyrobów czekoladopodobnych”.

        Teraz katujemy się dietami niwelując skutki  nadmiaru żywności, która atakuje nas bajecznymi opakowaniami, smakami i całym bogactwem zbędnych kalorii. Całkowicie zbędnych! 

        Tłusty Czwartek to tradycja… Tradycja, tradycją, ale czy żadne cukiernicze lobby nie macza w tym swoich tłustych paluchów?

        Powyższe uwagi polecam do przemyślenia nad tradycyjnym talerzem pączków.
        

wyrób i foto własne - Bet

piątek, 10 lutego 2012

Ostro !

 Popołudniową, leniwą porą, z cichego radiowego szemrania wybiły się głosy słuchaczy. W audycji rozważano sposoby na usunięcie starej nalepki z czegoś tam, chyba z szyby.

        Ktoś proponuje oliwkę dziecięcą, ktoś moczy detergentem, ktoś radzi zeskrobać żyletką… I tu olśnienie! Żyletka! Wymarły relikt minionych czasów. Dawno nie używany i dawno nie widziany. Bladym świtem biegnę więc do sklepu pytać o żyletkę. Jest! Jest, naturalnie w całej swojej odwiecznej żyletkowej krasie. 
Oto ona 


        A co to takiego? Zapyta współczesne dziecię…
Coś specjalnie dla mężczyzny . Na łazienkowej półeczce zawsze stała maszynka z wymiennymi żyletkami oraz pędzel do golenia, a właściwie pędzel do mydlenia twarzy przed goleniem. Kobiety używały żyletek do… hmmm czasem prymitywnego manicure lub czyszczenia okien po lakierowaniu framug ewentualnie wypruwania starych ściegów w domowym szyciu.
Prawdziwi majsterkowicze i fotoamatorzy za pomocą żyletki oprawionej w zapałkę przycinali równiutko kartony lub zdjęcia świeżo wyjęte z domowej kuwety.

Właśnie tak

 


Czy to sposób  Adama Słodowego z programu „Zrób to sam”? Nie wiem, ale przyrząd taki widziałam w „akcji” na własne oczy. Tnie jak gilotyna!

Moda na golenie nie zanikła. Rozkwitła! Akcesoria do golenia spotykam nawet w damskich łazienkach. Ale już nie takie zwykłe żyletki. Golarki, depilatory, nożyki różnych firm i rozmiarów, osobno dla Pań i Panów, a nawet młodziutkich dziewcząt.

        Wracam do audycji radiowej. Słuchacz, ten od żyletki, napomina aby przed użyciem jeden z brzegów żyletki zabezpieczyć plastrem. Ochrona przed skaleczeniem. Koniecznie ! Ostrzega słuchacz.

        Przypominam sobie, że dawniej każde dziecko miało w szkolnym piórniku  żyletkę. Narzędzie wprost niezbędne. Ślicznie Wydrapywało kleksy i błędy ortograficzne ze szkolnych zeszytów. Drapało papier – nigdy ciała sąsiada z ławki. Popularne były żyletkowe temperówki do ołówków. Bez żyletki nie było życia w szkole. 

Nagie ostrza, ostre jak …żyletka.

Jakie tam zabezpieczenia! Często dzieliliśmy się tym przedmiotem przełamując go w połowie. Trzask… i gotowe. Żadnych odprysków w oczy? Żadnych ran  zadawanych w złości nielubianym kolegom? Żadnych „sznytów” wykonywanych cichcem w ramach młodzieńczego buntu?

        Że też udało się nam przeżyć szkolne lata z takim uzbrojeniem i bez zabezpieczeń. Mieliśmy szczęście?

O s t r o … ż n i e !!!
         

piątek, 3 lutego 2012

Niedziela będzie dla nas

Zespół big-beatowy  Niebiesko-Czarni śpiewał:
W poniedziałek, w poniedziałek ja nie mogę
Bo pomagam mamie
A we wtorek. a we wtorek i w środę
Ty masz w domu pranie
No a w czwartek, no a w czwartek ja mam dyżur
W piątek, w piątek dwa zebrania
Ty w sobotę, ty w sobotę też nie możesz
Bo na lekcje ganiasz

Ale za to niedziela,
Ale za to niedziela,
Niedziela będzie dla nas
Zapracowany, zabiegany i wystany w kolejkach obywatel PRL  właśnie w niedzielę zanurzał się w rozkosznej rodzinnej atmosferze i planował rozrywki. Południową porą rodzinny obiad z obowiązkowym rosołem w roli głównej. Jak wielka siła tkwi w tej zupie i rodzinnej tradycji? Przetrwał transformację, przekazywany z pokolenia na pokolenie niedzielny jadłospis do dziś wzbudza emocje nawet wśród wyluzowanych młodych ludzi podbijających ochoczo zachodnioeuropejskie rynki pracy. Na własne uszy podsłuchiwałam takie rzewne wspomnienia o mamusinym rosole snute w podróży wiodącej na rodzinne łona.
Nasycone rosołem i wypucowane na glanc podlotki ruszają na romantyczne randki. Dokąd idzie peerelowska zakochana para? Do kina!
Kino zajmowało bardzo ważne miejsce w życiu minionej epoki. Dostarczało taniej rozrywki i kształtowało świadomość „ludu pracującego” . Przemysł kinowy rozkwitał i mnożył sukcesy.
                Kronika  z piwnicy alElli donosi:
X Muza
W świecie współczesnym, sztuką o najbardziej masowym zasięgu oddziaływania jest film. Tę rangę osiągnęła i nasza kinematografia o czym najlepiej świadczy liczba ok. 180 mln widzów przewijających się przez polskie kina w ciągu roku.
W trudnych warunkach, zaczynając z niczego, nie dysponując ani bazą techniczną, ani kadrą fachowców – stworzyliśmy w ciągu dwudziestolecia nową sztukę filmową reprezentującą walory ideowe i liczącą się poważnie w świecie.
W latach 1947-1965 wyprodukowaliśmy  około 200 pełnometrażowych filmów fabularnych. Oczywiście, nie wszystkie okazały się arcydziełami. W 1947 r. wszedł na ekrany pierwszy polski film powojenny „Zakazane piosenki”. W 1948 ukazały się:
„Ostatni etap” reż. W. Jakubowskiej
„Ulica graniczna” reż. A. Forda
Potem przyszły inne:
„Celuloza” i „Pod gwiazdą frygijską” reż. J. Kawalerowicza
„Popiół i diament”, ”Kanał” reż. A. Wajdy
„Jak być kochaną” reż. W. Hassa
„Eroica”  reż. A. Munka
„Matka Joanna od aniołów” reż. J. Kawalerowicza
„Barwy walki” reż. J. Passendorfera
A z filmów lżejszego autoramentu:
„Krzyżacy” reż. A. Forda - film o niepobitym dotychczas rekordzie frekwencji. „Ewa chce spać”  i  „Gdzie jest generał” reż. T. Chmielewskiego
O randze polskiego filmu w świecie najlepiej świadczyć może termin: „polska szkoła filmowa” powszechnie używany przez krytyków i specjalistów z wielu krajów. Nazwiska czołowych polskich twórców filmowych: Jakubowskiej, Forda, Wajdy, Munka, Kawalerowicza i innych znane są i cenione  zarówno prze fachowców  jak i przez miliony miłośników  filmu w dziesiątkach krajów. Filmy polskie zdobyły wiele nagród na międzynarodowych festiwalach.”

        Tak było w istocie, chyba nikt nie zaprzeczy. W czasach raczkującej telewizji, kino było bardzo ważne. Wszyscy byliśmy zafascynowani tą sztuką. Aktorzy byli idolami w dobrym tego słowa znaczeniu. Dziewczynki wycinały z gazet fotosy i wklejały je do szkolnych zeszytów. Wszystkie chciałyśmy być aktorkami z filmowym makijażem i w długim futrze.
        Kina były małe, często bardzo małe ale było ich dużo. Nawet na moim małym osiedlu było prawdziwe Kino „Iskierka”! Całkiem spora salka w jednym z mieszkalnych bloków wyposażona w prawdziwe kinowe fotele. Wprawdzie  drewniane i twarde, klaszczące na koniec seansu gdy widzowie wstawali z miejsc. Czy to był rodzaj owacji? Hi, hi…
        Drewniane, klaszczące fotele były zadziwiająco wygodne. Można się usadowić, ocieplić trzymaną na kolanach odzieżą wierzchnią. Odstępy między rzędami wąziutkie, trzeba wstać aby inny kinoman mógł się przecisnąć na swoje ściśle wyznaczone miejsce. Najbardziej pożądane były miejsca w ostatnim rzędzie. Nie tylko ze względu na dobrą widoczność ale głównie po to aby bezkarnie i z dala od ludzkich oczu przytulać się i całować… ach! Tak, tak… przecież chodziliśmy „do kina” , a nie „na film”… hi, hi… A gdzie mieliśmy się całować? Na ulicy? Kino to najlepsze miejsce na młodzieńcze „randki”. Cena niewielka, nie trzeba się wysilać na wyszukaną konwersację, bliskość i ciemność pozwala na trochę śmielsze intymne doznania.
  Ale co tam, przed oczami ekran! Po trzecim dzwonku już nie wpuszcza się spóźnialskich. Zapada cisza i ciemność. Tylko z okienka operatora bije słup światła i słychać terkot projektora. Seans rozpoczyna Polska Kronika Filmowa… Chyba każdy z nas słyszy melodię czołówki PKF i niezapomniany głos wieloletniego jej lektora. To perełka socjalistycznej propagandy. Obowiązkowa, tak jak dziś ciąg reklam. Potem już jest lepiej. Jeszcze tylko plansza przypominająca zasady „dobrego zachowania” : zdjąć kapelusze /!/ i nie szeleścić papierkami od cukierków.  Bo w czasie seansu trzeba było jeść cukierki. W ostateczności pestki słonecznika lub dyni. Pamiętały o tym zwłaszcza małe dzieci korzystające z kinowych Poranków.
W małych peerelowskich kinach oglądamy filmy polskie i radzieckie, czechosłowackie, ale także angielskie, francuskie, a nawet amerykańskie. Jak to było możliwe w czasach „żelaznej kurtyny”? Skąd taka łaskawość socjalistycznej władzy? Może jakaś tam rekompensata za propagandowe kroniki i nazwy kin? Były przecież w każdym mieście kina: Przyjaźń, Moskwa, Kijów, Robotnik, Świt … ale były też nazwy nawiązujące do lokalnych legend np. Kino Wanda w Krakowie…
Co sprawiało, że małe kina miały niepowtarzalny urok? Duszność sal, terkot maszyny projektora, niezwykłe obrazy na ekranie czy wspomnienia młodzieńczych uniesień w ostatnim rzędzie? Przedziwny zapach nasączanego olejem parkietu, pluszowych kotar i klekot foteli?
A może wszystko po trochę tworzyło ten klimat, którego żal, że odszedł. Pewnie dlatego wciąż powodzeniem się cieszą wyprzedaże kinowych foteli z dawnych kin, a ich świetliste neony znajdują swoje miejsca w muzeach.
Wspominajmy dawne kina gryząc popcorn w Multipleksie.

ps.Temat kina wywołał, jakiś czas temu, uroczy sąsiad blogowy JKK.