czwartek, 31 maja 2012

Euro-ogień dobrze piecze

stokrotki urosły!
W samą porę uruchomiliśmy stanowisko  przeciwpożarowe w naszym kąciku sprawozdawczym. Trzeba gasić  euro-pożar! Już! 

Każde dziecko wie: nie należy dolewać oliwy do ognia. A nam leje się takie paliwo beczkami. No bo jak inaczej nazwać wskrzeszanie nacjonalizmów, rasizmu i dokładanie coraz to nowej pieczeni na ruszt?

Pierwszy dolewacz oliwy – pani Ministra wykazująca nadmiar troski o komfort psychiczny drużyny rosyjskiej. Bez nadopiekuńczości Ministry, Rosjanie pewnie nawet by nie zauważyli comiesięcznego „marszu o charakterze procesyjnym”, jak mawia Prezes K. Jaka to cudowna okazja do PO-PiS-owskich przepychanek! Nie jedyna, zresztą. Oto kolejna możliwość błyskotliwych wypowiedzi PO kontra PiS: rosyjscy kibice pragną przemaszerować tłumnie na Stadion Narodowy w celu kibicowania swojej drużynie. Pozwolić na taki marsz czy nie pozwolić – oto jest pytanie. PO-wskie władze stolicy mówią: tak, zabezpieczymy przemarsz. PiS-owska opozycja mówi: nie, skandal, będą burdy! To jak mają kibice dostać się na stadion? Siłą woli, wirtualnie, duchowo? Mamy EURO, mamy i kibiców. Sami chcieliśmy. A rodzimi kibole patrzą i słuchają…

Dalej już leci dolewka za dolewką. Przyłącza się wszechwładna UEFA ogłaszając przedwojenną, polską okupację miasta Lwowa. Euro-płomień rozpala zadawnione animozje polsko-ukraińskie. Szczęśliwie na krótko. Mamy bowiem sensacyjną wiadomość BBC : „W Polsce biją murzynów. Czasem na śmierć”!  Ufff… No to, chlust oliwą! Jakiż to wdzięczny temat do telewizyjnej jatki i skakania sobie do oczu. Jaki świetny pretekst do podniesienia słupków oglądalności! Wystarczy posadzić odpowiednich krzykaczy z wiadomych opcji przy stoliku i rozpalanie złych emocji gotowe. Nasłuchają się tego z natury patriotycznie nastawieni kibole i kto wie, może urządzą gościom angielskim efektowną ustawkę na gościnnej polskiej /ubitej!/ ziemi. Dalej, hajda na angola, nie będzie  angol pluł nam w twarz i tym podobne – już nasi, odpowiednio podkręceni, to potrafią. A nie wystarczyłby stanowczy protest służb dyplomatycznych? Bez wzniecania emocji tłumu? Pewnie tak, ale żal nie pokazać dziennikarskich pazurków…

No, skoro EURO ogień buzuje jak trzeba – jest okazja upiec swoją pieczeń. Korzysta z tego pełnymi garściami Kościół. Tłum potencjalnych owieczek, nawet międzynarodowy, nie może być pozostawiony samopas. Dostaje Strefę Jezusa. Okazja do ewangelizacji, dlaczego nie? Można rozdawać prezerwatywy, można i euro-modlitewniki! A może księżowskie stuły ozdobi kwieciste logo turnieju, a konfesjonały przybiorą kształt piłkarskich bramek? Strzelanie goli przez Biskupa już było, więc wszystko możliwe. Ostatnim hitem próbuje się uczynić religijne zwierzenia sławnych sportowców… Kościół żadnej reklamy się nie lęka, niektóre tylko ostro krytykuje. Oczywiście te, wymyślone przez innych.

EURO płomień wszystko przyjmie, ale czy wytrzyma to nasza dusza?

Specjalisto do spraw zabezpieczeń pożarowych! Gore!


* ”gore”!  Nie mylić z  „gole”!


niedziela, 27 maja 2012

Sen Prezesa PZPN

Halo, halo! To ja, Wasz samozwańczy sprawozdawca z przebiegu EURO 2012 w Polsce. Powołałam się na to stanowisko dziś – w samo południe - po wysłuchaniu zwierzeń Prezesa PZPN, pana Grzegorza Lato. 

        Na wstępie wyjaśniam, że na Piłce nożnej znam się jak przysłowiowa kura na pieprzu. Tak naprawdę mało mnie obchodzi kto z kim zagra, jak zagra i czy wyjdzie z jakiejś tam grupy. Kibicuję jednak bardzo mocno Polsce, aby organizacja i przebieg turnieju był bez zarzutu. Doceniam, że nigdy wcześniej nie byliśmy gospodarzami takiej wesołej, rozrywkowej imprezy na skalę europejską. To świetnie, że w naszej historii naszpikowanej martyrologią, walką o niepodległość, powstaniami i męczeńskimi zgonami bohaterów mamy wreszcie szansę zaistnieć jako radosny i dynamiczny, nowoczesny, europejski kraj. Dlatego będę tu w opozycji do wszystkich narzekaczy i krytykantów, wszelkich wyszukiwaczy afer i spisków, wykpiwaczy najdrobniejszych potknięć i nietypowych działań służb porządkowych. 

        Moja teoria na temat mistrzostw zakłada, że drużyny pokazują swoje umiejętności sportowe, rywalizują o nie, zwyciężają i przegrywają, ale wszystkim graczom należy się przyjazny doping i gratulacje niezależnie od wyniku. Gospodarze takiej imprezy powinni pokazać uśmiechnięte twarze i perfekcyjną organizację, a swoje wojenki schować na ten czas bardzo głęboko.

        Prezes PZPN, w moim mniemaniu, Szef Polskiej Piłki, przy okazji wypowiedzi o szansach naszej drużyny w turnieju, opowiada swój niedawny sen:

 „śniło mi się, że wychodzimy z grupy w konsekwencji czego gramy mecz z Niemcami na stadionie w Gdańsku /!/ i ten mecz wygrywamy …hi, hi…” 

 Opowiedziane w wyraźnie kpiącym, a nawet buńczucznym tonie, wywołało moje oburzenie z powodu mocnego polityczno-historycznego podtekstu. Ja ten podtekst widzę wyraźnie, wszak Gdańsk był kiedyś niemiecki… Po co, Panie Prezesie, nawiązywać do trudnej, polsko-niemieckiej historii z okazji igrzysk sportowych?  Ileż takich ukrytych, ale jak widać mocno zakorzenionych stereotypów, tkwi w nas - gospodarzach turnieju? Do czego może dojść gdy takie myślenie znajdzie ujście w pomeczowych emocjach? Uważam, że Szef Polskiej Piłki powinien moderować nastroje w pokojowym i sportowym /!/ kierunku. Kolejny to dowód z czyjego powodu tak mało jest „piłki w piłce”. 

A może przesadzam?

        Poprzednie Mistrzostwa Europy organizowali właśnie Niemcy. Pamiętam, jak zadziwili wszystkich swoim wizerunkiem. Gazety relacjonowały entuzjastycznie: „Niemcy są uśmiechnięci”! Jako gospodarze pokazali sympatyczną, przyjazną wszystkim twarz. Wykorzystali swoją szansę na zamazanie wojennych stereotypów. 

Czy my też tak potrafimy? Tego będę pilnować w swoich relacjach Ja - samozwańczy sprawozdawca blogowy. Uwaga, czuwam! Obserwuję zza jarzębinowej zasłony… ciiiiii...


niedziela, 20 maja 2012

Wakacje dziecka PRL

Czas najwyższy zaplanować wakacje. Wciąż słyszymy jaki to problem teraz, ile dzieciaków zostaje w domach bo za drogo, bo nie ma kolonii i obozów. Nieprawda, są kolonie i obozy jakże często jednak organizują je profesjonalne Biura Podróży, wybierają odległe egzotyczne kraje, kwaterują w hotelach ileś gwiazdkowych… Ostatnie informacje są takie, że szkoły uczestniczą w organizowaniu wyjazdów dzieci za ocean… Europa już się uczniom znudziła, opatrzyła. Pewnie, że to kosztuje i nie każdego stać.
A dawniej? 

 W każdej szkole były Drużyny Harcerskie, mnóstwo dzieciaków nosiło szare mundurki ZHP. Latem jedziemy więc na obóz harcerski.

 Jest rok 1965, 1966, 1967...mamy 12 – 15 lat. Komendant obozu, a zarazem nasza  opiekunka i organizatorka obozowego życia – druhna szczepowa jest od niedawna pełnoletnia. Pełni jednak ważną funkcję w hierarchii ZHP - dowodzi harcerzami kilku drużyn. Kadrę obozu uzupełniają pomocnicy komendanta, drużynowi odpowiedzialni za zastępy chłopców i dziewcząt. Będzie też z nami  zaprzyjaźniona pielęgniarka /siostra, koleżanka lub mama  harcerza/ oraz tak zwana druhna - mama. Prawdziwa matka uczestnika obozu, która poprowadzi obozową kuchnię.

Teraz zaczyna się akcja logistyczna. Do założenia obozu nadaje się każda odpowiednio duża leśna polana położona w pobliżu rzeki lub większego strumienia. Woda musi być. Bieżąca, bo rzeka płynie … hi, hi…

W takie miejsce udaje się Grupa Kwatermistrzowska. Transport zapewnia Zakład Opiekuńczy czyli instytucja pomagająca szkole. Wszak obowiązuje zasada „wszystkie dzieci są nasze” i ważne jest uczestnictwo w procesie wychowywania młodzieży. Wiozą wojskowe, ogromne, brezentowe namioty, które mają tylko dach i boczne ściany zamykane przemyślnym sznurowaniem. Sztuka sznurowania namiotów to pierwszy stopień wtajemniczenia każdego obozowicza.

Od wojska my też kuchnię. Wielkie kotły na kołach, pod brezentową, solidną wiatą. Może te wysłużone namioty i kuchnie polowe brały udział w II Wojnie? Pewnie tak.

I co? I tyle...Dzieciaki mogą przyjechać, obóz gotowy!

Do autobusu, znów opiekuńczy Zakład Pracy funduje, pakujemy nasze plecaki, całujemy Mamusie... leją się łzy, mamy wszak po 13 lat i wyruszamy sami! Po przygodę!

Ledwo znikają z widoku płaczące Mamy, nastrój w autobusie zmienia się, za sprawą zupełnie innego repertuaru piosenek. Jest ich tyle, że wypełniają cały, zwykle niezbyt długi, czas podróży. Atmosfera czekającej  przygody wysusza łzy. Już radośni wysypujemy się z autobusu i zaczynamy  urządzanie obozu.

Tu wszystko trzeba wykonać własnymi rękami: zbudować prycze, napełnić sienniki słomą, wykonać namiotowe meble czyli stolik, ławeczki, stojak na plecaki... Idą w ruch siekiery, gwoździe, szpadle... Nasze ręce są małe, ale sprawne. Wieczorem mamy już na czym spać, nawet nie pamiętam czy cokolwiek jedliśmy? Chyba tak, druhna-mama czuwa. Czuwaj! 

Od jutra zaczynamy normalny obozowy dzień.

A, jak ? A tak:   

Trąbka gra pobudkę. Tratatata..... zaspani, w piżamkach gromadzimy się na placu apelowym, chwytając się za skrzyżowane ręce tworzymy krąg i śpiewamy pierwszą powitalną piosenkę dnia.

Mycie w lodowatym potoku, porządkowanie namiotów. Każde zbędne ździebełko trawy jest dokładnie sprawdzane i eliminowane. W pełnym umundurowaniu stajemy do Apelu. Obowiązuje wojskowa musztra, meldowania i równanie szyku. Otrzymujemy  przydział zadań do wykonania.  Poranną porcję owsianki zjadamy z metalowych menażek siedząc przy własnoręcznie wykonanych stołach. To nic, że trochę chwieją się blaty, a deski są nie gładzone. Menażki myjemy w zimnym potoku za pomocą piasku. Żadnych detergentów! 

Teraz mamy „kwadrans gospodarczy”: każdy obiera kilka ziemniaków na obiad, który ugotuje druhna-mama z pomocą zastępu służbowego. 

Przedpołudnie zapełnia wykonywanie przydzielonych zadań. Każdego dnia wyruszamy w teren aby poznać okolicę i jej mieszkańców, historię miejsca i ciekawe wydarzenia. Wszystko trzeba wieczorem zrelacjonować przy ognisku.....

Właśnie... OGNISKO. To punkt kulminacyjny każdego dnia. Cała ceremonia.

Trzeba odpowiednio ułożyć „watrę”. Tak, aby zapalić ją od jednej zapałki. Koniecznie jednej i bez użycia papieru lub innych wspomagaczy. Rozpalenie ogniska to zaszczyt i honor… Pomyślne wykonanie całego ceremoniału jest nagradzane chóralnym okrzykiem. Ognisko to dla harcerza świętość.
Pod żadnym pozorem nie wolno wrzucać do ognia śmieci! Nie wolno piec kiełbasy! Ogień ma być czysty.


„Przysięgam całym życiem służyć Tobie Ojczyzno
Być wiernym sprawie socjalizmu,
Walczyć o pokój i szczęście ludzi
Być posłusznym Prawu Harcerskiemu”

Te słowa recytowane w głębi lasu, w świetle księżyca, poprzedzone niełatwym nocnym poszukiwaniem miejsca zbiórki cytuję dziś z pamięci.  Troskliwie przechowuję Krzyż Harcerski otrzymany po złożeniu Przyrzeczenia Harcerskiego. Z tych czterech wersów tekstu nieprzyjemnie brzmi ten o socjalizmie. Ale tymi akurat słowami nikt się specjalnie nie przejmował. Natomiast pozostałe trzy wersy były traktowane jak najpoważniej. To wskazówki na najbliższe młode lata i doprawdy przez wszystkich znanych mi Harcerzy przestrzegane.

W harcerstwie starszym /szkoła średnia/ był pewien kłopot z Prawem Harcerskim zabraniającym palenia papierosów, ale problem ten dotyczył niewielkiego grona starszych chłopców. Nigdy natomiast nie spotkałam się z piciem alkoholu w gronie HARCERZY.

Dziś dopiero uświadamiam sobie jak wiele trzeba było mieć odwagi aby podjąć się przebywania z dużą grupą dzieciaków w warunkach polowych, bez dostępu do telefonu, samochodu bez fachowej opieki medycznej i „ochrony” przez całe trzy tygodnie. Jak udawało się bezpiecznie odżywiać grupę dzieciaków bez lodówek, detergentów i opieki SANEPID? Nie pamiętam żadnego przypadku choroby ani zatrucia.

Nigdy nie doszło do bójek, nie potrzebna była opieka Milicji, nikt nie kradł, zjawisko agresji było nieznane. Wszyscy akceptowali wojskowy tryb życia i dyscyplinę. Żadnych buntów!

Co z tego mam dziś?

Nie boję się zimnej wody, nie boję się nocą być w lesie, pająki, szczypawki i inne zwierzęta to „betka”, uwielbiam piesze wędrówki, ognisko to nadal dla mnie świętość, potrafię rąbać drewno i wbijać gwoździe, potrafię czytać mapę i orientować się w terenie, lubię ludzi, można na mnie polegać „Jak na Zawiszy”, KOCHAM  MÓJ  KRAJ! Niezależnie od ustroju!

I gdzie tu Ideologia ? Specjaliści od socjalistycznego wychowania nie byliby zadowoleni! Oj nie... Za to specjaliści od wychowania na porządnych ludzi - jak najbardziej. Dziś wiem, że cały ten obozowy ceremoniał był precyzyjnie obliczony na kształtowanie w nas określonych postaw. Postaw uniwersalnych, potrzebnych  zawsze, w każdej konfiguracji politycznej.



niedziela, 13 maja 2012

Gra w procenty

Na miesiąc przed EURO oddaliśmy dobrowolnie część naszej niepodległości. Stadiony, w tym, ten o dumnej nazwie „Narodowy”, oddaliśmy we władanie UEFA. Budowany w pocie czół, okupiony awanturami i wyśmiewaniem Ministry zmuszonej do osobistego biegania wokół… Teraz oni - UEFA - decydują kto i kiedy może tam wejść i co jeszcze trzeba zrobić. No to zdecydowano: murawę wymienić! Bez gwarancji, że to ostatni już raz. Płaci właściciel czyli my. Zacierają ręce producenci trawy w rolkach. A mnie zastanawia czy w konstrukcji zadaszonych stadionów wzięto pod uwagę wymagania trawy niezbędne do tego aby rosła? Trawa, nawet nowocześnie zrolowana, jest rośliną i do życia potrzebuje światła. Duuuuużo światła! Bo powierzchnia wielka. Widocznie nie udało się jeszcze nagiąć praw natury na tyle, aby pogodzić komfort dygnitarzy UEFA oraz kibiców nieznoszących deszczu z prawem roślin do życia. 

A może najważniejszy jest procent zysków UEFA od  producentów trawników ?

Najważniejsze teraz jest zadowolenie i akceptacja Pana Platiniego.  My kłócimy się i wyzywamy z powodu małego odcinka autostrady. Łomot w Sejmie, aż wióry lecą z kolejnych Ministrów od dróg, a UEFA tu problemu nie widzi. Dygnitarze i tak polecą samolotem. Dobrze, że przynajmniej nie strofuje nas za wysokie ceny w hotelach. Co innego taka Ukraina. Ich można postawić trochę bardziej do pionu. Tym bardziej, że awantura wokół Julii Tymoszenko robi dodatkową reklamę całej imprezie, podnosi rangę. Można więc bardziej „pokozaczyć”. 

Jaki jest procent polityki w Turnieju EURO?

Chwalą nas za bazę hotelową. Warunki do mieszkania i treningów dla piłkarzy iście królewskie. Szkło i marmury, sauny i masaże w gotowości. Hotelarze prężą się aby wypełnić  monarchistyczne wymagania facetów od kopania piłki. Srebrne zastawy i ekstra menu według najbardziej wyszukanych gustów. Królowa angielska nie jest lepiej traktowana. Piłkarze wygrzewają się w południowym słońcu pod okiem mediów, które informują drobiazgowo gdzie i z jaką panią /żoną czy narzeczoną/ nabierają sił. O szlifowaniu umiejętności gry jakoś ciszej…

Jaki jest procent celebryty w piłkarzu?

Mecze piłkarskie mają charakter narodowy. Stroje w barwach państwowych, hymny i trzymanie się za serca, kibice stosownie wymalowani – emocje jak na wojnie. A przecież nie o niepodległość tu chodzi, ale o zyski dla UEFA! Po co grać  na uczuciach  patriotycznych  społeczeństwa? Po co poszukiwać „Hymnu EURO 2012” zamiast zwykłej, wesołej, stadionowej śpiewanki? Nie wystarczy motywacja sportowa? 

 Pada więc najważniejsze pytanie rodem z peerelowskiego filmu : jaki jest procent… piłki w piłce?


Herodot mówił, że współzawodniczy się nie dla pieniędzy, ale dla cnoty. No, ale to dawno temu było.


czwartek, 10 maja 2012

Powitanie

Klikuśnie witam w nowym gniazdku ! 

Dziś mam dla Was  kosz pełen goździków na dobry początek kolejnych miłych i kreatywnych spotkań. Zapraszam do zwiedzania nowego bloga, a zwłaszcza do ramek po prawej…

Goździki w koszyku
Hans Buchner, olej, płótno

No i jak się Wam tu podoba? Przecinamy wstążkę?



Uffff...... teraz możemy ponarzekać na Onet, wrrrrrr.......




*Skomentuj na peerelu jeśli masz cierpliwość

wtorek, 1 maja 2012

Wpływ słońca na politykę


         Całkiem niedawno, w pewnej dyskusji,  padło takie oto stwierdzenie:
„W programowo ateistycznej PRL istniał jakiś niewidoczny konkordat między ziemią i niebem. Odkąd pamiętam, pochodom w dniu 1 maja zawsze towarzyszyła piękna pogoda. Żadnych gromów z jasnego nieba, ani porywającego wiatru historii. Tego dnia zresztą zawsze ideologiczne tło święta ustępowało temu, czym ten majowy dzień był dla ludzi naprawdę - okazją do spaceru rodzinnego, zakupu deficytowych artykułów specjalnie na ten dzień szykowanych, obejrzenia z bliska odświętnie wyluzowanych prominentów, z uśmiechem nr 4 na twarzy, na trybunie. Pamiętam, że zawsze bawiły nas napuszone komentarze okolicznościowe puszczane przez megafony. Zapamiętałem szczególnie jeden. Akurat szła kolumna studentów ASP. Sprawozdawca z entuzjazmem oznajmił - oto maszeruje zaplecze naszych kadr artystycznych...
Maszerujące zaplecze, to było naprawdę piękne, gdyby wyobrazić je sobie dosłownie ))).”

        Myślę, że coś w tym jest. Wciąż korzystamy, na mocy „praw nabytych” z dobrodziejstwa owego niewidzialnego konkordatu. Tyle, że teraz emocjonuje nas długi weekend w miejsce uciech pochodów 1 majowych i deficytowych zakupów.

        Ledwo zaświeciło słońce i powiało afrykańskim gorącem, a już w zapomnienie poszły polityczne swary, emerytury, niedokończone autostrady, a nawet widmo smoleńskie… Solidarność przerwała protest przeciwko czemuś tam, na czas majówki. Postrajkuje się potem, w dni robocze, szkoda przecież słońca i wolnych dni. Życie polityczne złagodniało. No, nie żeby całkiem, tak dobrze to jeszcze nie jest. Musi być trochę przepychanek, ale  teraz najważniejsze są doniesienia pogodowe, obrazki słonecznej plaży nad Bałtykiem i uśmiechniętych i zadowolonych rodaków. Długi, bardzo długi, pomostowy, majowy urlop. Idyllę psuje niektórym widmo rozpoczynających się egzaminów maturalnych. Na sam koniec majówki. Ale dla niezbyt pilnych uczniów młodszych roczników to szansa na kolejny tydzień wakacji. Matura paraliżuje skutecznie pracę szkoły. W dni egzaminów pisemnych nie ma zajęć dydaktycznych dla pozostałych klas. System egzaminów „kratkuje” kolejny roboczy /z nazwy/ tydzień nauki. Nawet pojedyncze dni z zajęciami stają się „nienormalne” z powodu absencji nauczycieli zajętych pracą w rozlicznych komisjach egzaminacyjnych w całym regionie. Nauczyciele podróżują od Komisji do Komisji, a uczniowie uczą się wykorzystywania „mostów”. Będzie jak znalazł w dorosłym życiu bo tradycja pomostowego majówkowania umacnia się. Aaaaa, co! Chyba nas stać na to. Stać na majowe wyjazdy, na przerwy w pracy i nauce. Więc chyba jednak prawdą jest, że żyje się nam lepiej?

        Nie, nie narzekam. Zachwyca mnie ten  prosty, naturalny i bardzo ekologiczny sposób na uspokojenie nastrojów w Narodzie. Teraz nawet zbliżające się EURO media traktują jako wesołe święto sportowe w miejsce niedawnych doniesień o dziurach w autostradzie i zepsutych stadionach. Stadion Narodowy działa, Wrocław zachwyca urodą i perfekcyjnym przygotowaniem, Kraków pokazuje przepiękne hotele i restauracje… Inny świat! 

Na kłopoty, czarnowidztwo i pesymizm – majówka!

Majowe magnolie