piątek, 28 czerwca 2013

Szkolny czerwiec



Zaczęło się od publikacji na szkolnej stronie www  dokumentu o nazwie „ Ważne terminy dla uczniów i nauczycieli w czerwcu”. Napisano tam wielkimi literami, że już 4 czerwca należy ogłosić przewidywane oceny roczne, które stają się ostatecznymi 21 czerwca. Super! Uczniowie „pozytywni”, którzy pracowali systematycznie i zapewnili  sobie pozytywną ocenę już na początku miesiąca mają dodatkowy miesiąc wakacji. Premia za solidność?

        Dodatkowo, wakacyjny nastrój wprowadziły pierwsze słoneczne i upalne dni czerwca. Ledwo niebo wypogodziło się po majowych słotach a już strojem obowiązującym w szkole okazały się króciutkie spodenki, jak najkrótsze oraz  nagie ramiona i przepastne dekolty. W strojach męskich przeważają plażowe gatki nierzadko w kwiecisty deseń.

Bo gorąco… Uff… jak strasznie… W klasach siedzieć? Po co, skoro pięknie  strzyżony trawnik kusi? No i mamy piknikowe niby lekcje w plażowym entourage’u. 

Pozytywni vel pilni /dawniej: kujony/ z pozytywnymi ocenami zaczynają omijać szkołę dość dużym łukiem już po kilku dniach. Słusznie. I tak nikt nie ma dla nich czasu bo trzeba przepytywać, egzaminować i zaliczać nieobecności tym słabszym, leniwym lub mniej zdolnym dawniej zwanych  leserami. Pilni niech nie przeszkadzają.

21 czerwca frekwencja spada blisko zera. Pojedynczych pilnych zwalnia się po pierwszych godzinach bezmyślnego siedzenia w klasie. Nie opłaca się już uczyć, nie opłaca się organizować żadnych zajęć bo i tak nikt /uczniowie/ nie przyjdzie.

Pomiędzy nauczycielami, a rodzicami tym razem wyjątkowa zgoda. Obie strony solidarnie przyzwalają na nieróbstwo i lekceważenie obowiązków. Dwie najważniejsze strony zajmujące się wychowaniem młodych osób. Wychowaniem? Raczej demoralizacją. 

Scenka z dnia 24 czerwca bieżącego roku:

- dlaczego nie chcesz iść do szkoły, dziewczynko? Pytam pedagogicznie

- po co? Nic nie robimy, to jakaś stypa, a nie lekcja. Odpowiada rzeczowo dziewczynka i pokazuje świeżutkie usprawiedliwienie opatrzone akceptującym podpisem Dyrektora Szkoły:

„proszę o zwolnienie mnie z lekcji z powodu małej ilości uczniów” 

Jest luz, jest wesoło… Za nasze, podatników, pieniądze. Wesoło do czasu, aż znudzona młodzież nie chwyci za maczety.

Tym razem nie jest to wina Tuska, ale konkretnego zespołu nauczycieli z dyrektorem na czele.

A wystarczyłoby:

- zażądać odpowiedniego do pracy stroju. W tym przypadku wystarczą: porządne długie spodnie, spódniczki dowolnej długości oraz koszule i bluzki z rękawami.
- cytowane na wstępie ogłoszenie zakończyć choćby wzmianką o obowiązku uczęszczania do szkoły do dnia 28 czerwca. Dużymi literami.
   - klasyfikować i oceniać systematycznie i aż do ostatniego dzwonka organizować  a t r a k c y j n e  lekcje lub zajęcia.
        - dzienniki, sprawozdania i inne dokumenty wypełniać po odpracowaniu pensum dydaktycznego ! Bo taki jest sens 18 godzinnego pensum nauczyciela.

Można by tym sposobem nauczyć młodzież obowiązkowości, poważnego podejścia do obowiązków i szacunku do pracy bo… Uwaga! Teraz będzie truizm:

 ”Takie będą Rzeczypospolite jakie młodzieży chowanie”.

Ech… Żegnaj szkoło! To nie jest już miejsce dla mnie. Tylko tych dzieciaków żal. Ach, jak żal…





sobota, 22 czerwca 2013

Kwiat jednej nocy



Przyznaję, noc Kupały przespałam znużona wyjątkowo mocnym tego dnia miejskim upałem. Nie skakałam przez sobótkowy ogień, nie uwiłam wianka i nie buszowałam w lesie wśród paproci. A jednak, mam! Znalazłam niezwykły okaz botaniczny na swoim balkonie. To wprawdzie pelargonia miast paproci, ale jeden mały, całkiem biały liść może jest moim kwiatem jednej nocy? Może ma podobną moc magiczną i spełni życzenia? Na wszelki wypadek, w noc świętojańską odprawię tu jakieś zaklęcia… Może nie wszystko jeszcze stracone, a nuż się uda?

foto Bet
  Słowiańskie, piękne święto miłości, płodności, ognia, wody oraz życia choć porównywane z anglosaskimi Walentynkami nie ma takiej siły przebicia. W skomercjalizowanym świecie liczy się głównie to co przelane przez półki supermarketów. Dalejże marketingowi spece! Nie widzicie tej kolejnej szansy na zbicie kasy?  Nikt jeszcze nie wymyślił miłosnych karteczek z wizerunkiem leśnych duszków, panien wodnych i ognistych płomyczków? Nie ma poduszeczek w kształcie kwiatów, nie ma nawet paproci z zielonej /hi, hi, hi… Czemu nie?/ czekolady… Dlaczego? Bo to nasze, polskie, nieimportowane? 

Dla podtrzymania nastroju, posłuchajmy sobie jak śpiewały śliczne, liryczne i dziewczęce Alibabki.


 
A ja, wymachując gałązką pachnącego jaśminu zaczaruję… Czary-mary, czary-mary, w noc Kupały, niech się spełni… Coś!

foto Bet

sobota, 15 czerwca 2013

Lodowa stolica Podhala




To Nowy Targ.


Ten zaszczytny tytuł przyznałam samowolnie  sympatycznemu miasteczku nad Dunajcem i choć formalnie jest tylko siedzibą powiatu to dla mnie na zawsze pozostanie Stolicą Lodową z dwóch powodów.



Po pierwsze, jest tu wielka hala lodowa gdzie trenują i rozwijają się talenty  hokejowe.  To tu, nad niewielkim Dunajcem, łyżwiarstwo jest bardzo popularnym sportem dla miejscowej ludności, nowotarskich górali.
 
Po drugie i najważniejsze, jest tu Wielka i długa tradycja produkcji najwspanialszych na świecie lodów !

Lody Nowotarskie są z nieznanych mi powodów mało znane. Brak reklamy skazuje te wspaniałości na ograniczoną liczbę konsumentów. To trochę dobrze, bo masowa produkcja zapewne obniżyłaby ich jakość. A smak tych lodów trudno wprost opisać. Występują w niewielu smakach. Właściwie tylko w trzech: tradycyjne śmietankowe, kakaowe oraz jagodowe.Nooo, czasem jeszcze truskawkowe i kawowe. Nie znajdziesz tu kokosów, pistacji czy malagi. No i bardzo dobrze. Tradycyjna receptura rodzinnej firmy nie dopuszcza egzotycznych produktów.

Najlepsze są te śmietankowe. Subtelnie słodkie, bez sztucznych zapachów i barwników, o niezwykle gładkiej kremowej konsystencji…

Uuuuuuu…Mniam, mniam… rozpływają się rozkosznie w ustach.

Lody podaje się w tradycyjnych waflowych kubeczkach lub rożkach, nakładane po prostu wielką, drewnianą łyżką! Żadne tam okrąglutkie i malutkie gałki! Taka „łycha” to jest to ! Sprzedawane są na wagę, za śmieszną cenę 30 zł/kg, a ku uciesze klientów wielkimi literami wypisano kilkanaście powodów dla których warto jeść lody!

        Przyznaję, to cel moich sezonowych „pielgrzymek” do Nowego Targu. Bez względu na pogodę zjadam tradycyjnie solidną porcję tego smakołyku i tylko rozsądek powstrzymuje mnie przed natychmiastową repetą. Nie zawsze się to udaje, czasem zabieram zapas w termosie.

Nie jestem w tej słabości wyjątkiem. Wszyscy, przechadzający się ulicami miasteczka mają w rękach lody. Dorośli i dzieci, starsi i młodsi, bez wyjątku. Czasem zastanawiam się czy ktoś kiedyś wyliczył ilość zjadanych lodów na głowę mieszkańca Nowego Targu? 
Może jest tu ukryty, kolejny rekord Guinessa ?

I dlaczego producent tych wspaniałości nie wykorzystuje  ogromnego rynku zbytu w pobliskim, turystycznym Krakowie? Może wspomniana tradycja rodzinnej firmy nie przewiduje eksportu? Nawet takiego niedalekiego? Szkoda!

A tak przy okazji. W czasie wojny Nowy Targ był celem wędrówki repatriantów z okolic Lwowa i Stryja. Tu chronili się nasi rodacy uciekając przed inwazją sowiecką.  Już tu zostali, młodzi wybierali się na studia do Krakowa i tu zakładali rodziny…







sobota, 8 czerwca 2013

W Polskę jedziemy!



Stuku,puk…Stuku,puk… Bach, bach, bach… Fiiiiiiiuuuuuuuuuuuuu! Jedzie pociąg PKP daleko… 

Elegancko, szybko, punktualnie, a nawet z wdziękiem, przemykam na drugi koniec Polski. Dziewięć godzin dość wygodnej jazdy i wita mnie przecudna ziemia lubuska. Za oknem lesista równina. Dominują wysokie piękne sosny. Grube i gładkie, brązowe pnie pięknie prezentują się oświetlone słońcem, niemal opalizują. Patrząc na te sosny nawet z oddalenia instynktownie czuję  zapach rozgrzanej letnim upałem żywicy. Ach, te moje lubuskie wakacje, dawno, dawno temu…  

Ostatni etap kolejowej podróży /połączenie regionalne/ pokonuję czyściutkim i szybkim pociągo - tramwajem. Gdzie się podział obskurny skład wysłużonych wagonów drugiej klasy? Gdzie te wiecznie zacinające się wagonowe drzwi, których nie sposób otworzyć bez pomocy? Gdzie lepkie od brudu i mętne okna w kolejowym przedziale? Nie ma. Jest błyszczący i jasny wagon oraz uśmiechnięty konduktor w śnieżnobiałej koszuli. Za oknem zielone pola, rzeki, rzeczki i jeziorka. Mokro tu. Bywało, że woda rozlewała się szeroko, aż po same kolejowe tory. Tym razem udało się suchymi kołami dotrzeć do celu. To Gorzów Wielkopolski. To co widzę z okien super-pociągu napawa optymizmem. Pięknie zadbane nabrzeże Warty. Urządzono tu spacerowe trakty, widzę kawiarniane ogródki tuż nad wodą i chyba nawet mają tu miejską rzeczną plażę. Wypiękniałeś Gorzowie choć odebrano ci rangę województwa.

        A ja jadę dalej na północ i oto jestem w Myśliborzu. Miasteczko małe, ale wjazdu pilnują dwie całkiem spore zabytkowe bramy. Mamy tu także rzekę Myślę oraz ogromne jezioro Myśliborskie bogate we wszystkie wodne atrakcje. 

Oto jedna z bram Myśliborza, foto Bet
 
Fragment jeziora Myśliborskiego, foto Bet

Miasteczko tętni niemal wielkomiejskim życiem. Jak to się dzieje, że pomimo znacznego wskaźnika bezrobocia i braku większych zakładów pracy  pełno tu super, hiper oraz mini marketów wszystkich popularnych sieci. Nadmiar samochodów wymusza obfitość znaków zakazu parkowania. A jakże! 

 Oprócz tego, pełno tu pamiątek po dawnych właścicielach, Niemcach. 

Pomnik na cmentarzu w Myśliborzu
To Ziemie Odzyskane co bardzo wyraźnie widać  na miejskim cmentarzu, który składa się z dwóch części: polskiej i niemieckiej. Całość porządnie utrzymana i często odwiedzana.  Nie wiem czy ten pomnik postawili Polacy czy Niemcy?  Wyjaśnię to przy następnej tu wizycie bo teraz wzywa mnie urokliwa okolica i malutka wioska położona wśród lasów i pól.  Tam dojechać można już tylko samochodem. Lokalna linia kolejowa zarosła zielenią, w starym budynku dworcowym mieszkają ludzie. Kursuje tylko autobus szkolny… Dziki Zachód.

Droga na skraj lubuskiej wioski, foto Bet
 
Część drogi jest utwardzona poniemieckim brukiem, część zalana polskim asfaltem, a na skraj wioski prowadzi już tylko ubity piach. Urocze - dla gości. Dla mieszkańców - uciążliwe. Ale cóż, w zamian, w pobliskim lesie okresowo pełnym grzybów, taka oto perełka!

Jezioro leśne bez nazwy, foto Bet

Jezioro leśne bez nazwy, foto Bet

Jezioro leśne bez nazwy, foto Bet
 
Leśne jezioro bez nazwy, foto Bet

Doprawdy, cudna to kraina! Piękna i tajemnicza, trochę obca. Bo jednak czuje się tu ducha dawnych właścicieli. Ich ślady jeszcze nie zatarte, polskie korzenie jeszcze nie zapuszczone dostatecznie głęboko. Mało jest jeszcze ludzi „ stąd”…