środa, 31 lipca 2013

Warszawska Godzina W



        Miałam zamiar z szacunkiem przemilczeć ale… Nie potrafię zignorować tego co wydarzyło się w Warszawie dnia pierwszego sierpnia roku pamiętnego.

        Tak wiele zostało już na ten temat powiedziane, że pozwolę sobie przytoczyć  wypowiedzi znajomych internautów wypowiedziane /raczej, napisane, więc zachowuję oryginalną pisownię/ kilka lat temu:

Zbliża się godzina siedemnasta. Pierwszy sierpnia. Data ważna dla każdego Warszawiaka. Jak co roku, zatrzymam się o tej godzinie na chwilę, żeby pomyśleć o ludziach, tych młodych i tych starych, którzy wtedy ruszyli do nierównej walki. W ich szeregach była moja matka, łączniczka AK. Myślę, że gdybym był na ich miejscu, żył w tamtych tragicznych czasach, też ruszyłbym na wroga nie bacząc na polityczne motywy Powstania. Bo liczy się walka, chęć wygrania wolności. W naszej historii niestety kosztowało to wiele krwi, zwykle porywaliśmy się na wielekroć silniejszego przeciwnika.

Straszydziadunio 1 sierpnia 2007

Darzę OGROMNYM SZACUNKIEM młodzież walczącą na barykadach, ale mam w „głębokim poważaniu” Sztab, który podjął tak idiotyczną decyzję, skazując miasto i ludzi na PEWNĄ ŚMIERĆ. Pobudki może i były prawidłowe, ale ocena sytuacji fatalna.
Taka jest moja opinia od wielu, wielu już lat. Szacunek BARYKADOM, kręcenie głową z powątpiewaniem Sztabowi……)) 

SuperBiber 1 sierpnia 2007 

JEST WARSZAWA NA ZAWSZE JEST !!! Ludziom z barykad, ludziom z kanałów, chłopcom z Parasola, żołnierzom z AK, sanitariuszkom z płonących lazaretów, młodym Kolumbom, poetom powstania, wszystkim, którzy walczyli o wolność Warszawy.POWSTAŃCOM WARSZAWY CZEŚĆ I CHWAŁA !!! 

Ewagreg 1 sierpnia 2007

  

Hmmm… Tak rozmawialiśmy między sobą, prywatnie, z potrzeby serca. My, pokolenie znające wojnę z literatury i opowiadań rodziców. Pokolenie wychowane w peerelu… 


A teraz sobie pomilczę, tak jak zamierzałam.






czwartek, 25 lipca 2013

Kolorowy kalafior



Dekadę Gierka czyli lata 1970-1980 nazywam kolorowym okresem PRL. Wiemy, że wtedy Ludowa Ojczyzna budowała, rozwijała się, zaspakajała społeczne aspiracje  i w pewnym sensie otwierała na świat w granicach ówczesnych możliwości.

Ludzie mieli już swoje Fiaciki, M-3 z meblościanką i czasem nawet kolorowym telewizorem. Wyjeżdżali na wczasy do Bułgarii i kupowali dżinsy w PEWEX-ie. Wciąż uwielbiali domowe spotkania w gronie rodziny lub przyjaciół. Na tych domowych przyjęciach już nie było tak bardzo „zastaw się a postaw się” lecz  miło było czymś zaskoczyć gości. Zwłaszcza młode, początkujące „panie domu” chętnie wprowadzały kulinarne nowości. Podanie gościom śledzi w oleju i kotleta z kapustą było de mode.

Z tego okresu pochodzi pomysł na imieninową kolację – kalafior zapiekany. Odkurzyłam przepis na tę potrawę i przyrządziłam niedawno z myślą o Was. 



Piękny kalafiorowy kwiat w wielkości zależnej od liczby biesiadników gotuję tak, aby był delikatnie miękki. Zalecane gotowanie na parze. Osobno przyrządzam tradycyjny sos pomidorowy z koncentratu i zasmażki rozprowadzony kwaśną śmietaną. Osobno podsmażam  cebulę, pieczarki oraz pokrojone w plasterki parówki. Ilość wszystkiego zależy od wielkości kalafiora. Ugotowany kalafior układam w żaroodpornym naczyniu posmarowanym masłem, obkładam pieczarkowo-parówkową mieszanką i całość zalewam sosem pomidorowym. Po wierzchu posypuję  startym, żółtym serem. Zapiekam w piekarniku, aż sos zacznie bulgotać, a ser się przypiecze.

Jest to danie efektowne i niedrogie. Niestety dość pracochłonne, ale wzbudzające uznanie i naprawdę smaczne. Autor tego przepisu, kopiowanego od koleżanek, jest nieznany. Zauważmy jak zręcznie wykorzystał dostępne w tym czasie i niedrogie produkty. Zamiast deficytowej szynki – robotnicza, popularna parówka. Luksusowy dodatek czyniący danie świątecznym - pieczarki zaledwie debiutujące wtedy na polskim rynku. Koncentrat pomidorowy, śmietana i żółty ser to już banalne artykuły codziennego spożycia dostępne w sklepach PSS Społem oraz Samopomoc Chłopska, przed okresem „octowym”.

Przyznaję, że współczesna wersja różni się smakowo od tej zapamiętanej z młodości. Produkty już nie takie jak dawniej czy podniebienia zmanierowane? 

W każdym razie polecam spróbować, smacznego!




środa, 17 lipca 2013

Kopernik i harcerze



Z małej rybackiej przystani po południowej stronie Mierzei Wiślanej widać w oddali strzeliste wieże Fromborka. Można tam dopłynąć statkiem wycieczkowym kursującym po wodach Zalewu. W pobliżu przystani zabytkową zabudowę widać jak na dłoni.


Miasteczko położone nad samym brzegiem Zalewu słynne Wielkim Astronomem oraz… największą w dziejach harcerstwa akcją pod nazwą Operacja Frombork 1001.

Słyszeliście? No to Wam opowiem.

Polska Ludowa uwielbiała i pielęgnowała wielkie narodowe rocznice oraz wielkich narodowych bohaterów. Polska Ludowa bardzo dbała, aby świeżo odzyskane po wojnie ziemie i miasta połączyć z narodową dumą i tradycją. Nie można więc było zbagatelizować przypadającej w 1973 roku pięćsetnej rocznicy urodzin naszej narodowej chluby - Mikołaja Kopernika związanego z miastem Frombork położonym na terenie dawnych Prus Wschodnich.  No i właśnie okazało się, że to świeżo odzyskane  miasteczko jest kompletnie zniszczone i jeszcze nie podniesione z wojennych gruzów!

 Zadumali się nad tym socjalistyczni przywódcy już w trakcie świętowania tysiąclecia istnienia Polski w 1966 roku. Mieliśmy wszak gospodarkę planową i odbudowa Fromborka musiała być w tych planach ujęta. Cóż począć gdy sił i środków niedostatek zwłaszcza na północno-wschodnich rubieżach?  Nie było Funduszy Unijnych, nie było prężnych, chińskich konsorcjów wygrywających przetargi wszelakie. Ale był ogólnonarodowy entuzjazm odbudowy i mnóstwo chętnej do działania, zdyscyplinowanej i zrzeszonej w paramilitarnej organizacji młodzieży. Wymyślono więc akcję odbudowy Fromborka przy pomocy harcerzy oraz instruktorów harcerskich. Akcji nadano nazwę „operacja Frombork 1001”, ponieważ rozpoczęła się w rocznicę obchodów tysiąclecia Polski.

Ruszyła machina świetnie zorganizowanych roboczo-wypoczynkowych harcerskich obozów.  Do Fromborka kierowano starszą młodzież głównie ze szkół zawodowych i techników. Sprytnie wykorzystano fachowe umiejętności przyszłych budowlańców i mechaników,  a nawet kucharzy i pielęgniarek oraz kwalifikacje ich nauczycieli pełniących rolę opiekunów i instruktorów. Akcja trwała do 1973 roku i wzięło w niej udział ponad czterdzieści tysięcy harcerzy. Ich wakacyjne pobyty we Fromborku polegały nie tylko na pracy, ale zawierały też pozostałe elementy metodyki harcerskiej stosowanej na obozach wypoczynkowych, a jedyną formą zapłaty był zaszczytny tytuł Honorowego Obywatela Fromborka.

 Wartość wykonanej pracy trudno oszacować. Tym bardziej trudno oszacować wartość moralną i wychowawczą tej wiekopomnej akcji.

Nie miałam okazji brać udziału w odbudowie Fromborka, ale Operację 1001 znam z opowiadań innych harcerzy oraz  ogniskowych piosenek powstałych nad Zalewem Wiślanym, w trakcie obozowych turnusów. 


Nucąc te melodie zawijam do przystani współczesnego Fromborka, który stara się teraz budować swoją pozycję na liście atrakcji turystycznych i z powodzeniem przyciąga mocą Wielkiego Astronoma. Jego wielki pomnik wita u bram zabytkowego Katedralnego Wzgórza. 

W jednej z wież tego kompleksu jest wspaniały punkt widokowy oraz prawdziwe, gigantyczne wahadło Foucaulta. Tu można zaobserwować ruch ziemi. Jakże by inaczej, w mieście Kopernika! 



   Jest w tym mieście jeszcze inny pomnik. Dyskretnie ustawiony w miejskim parku, skromny obelisk upamiętniający tragedię wysiedleń i jej ofiary spoczywające na dnie Zalewu Wiślanego. Tędy bowiem, po jego niedostatecznie zamarzniętych wodach, prowadziła droga ucieczki.

 Ech, dobrze, że Wielki Mikołaj  tego nie widział...


Dopisek dnia 18 lipca wieczorem

Swoją wyprawę do Fromborka w 1973 roku pokazał na fotografiach nasz miły kolega Anzai 

http://foto-anzai.blogspot.com/2013/07/dokumentalistyka-wyprawa-na-frombork.html 

Proponuję skorzystać z aktywnego linku  "foto-anzai" w ramce Ulubione Blogi

Dziękuję, Anzai, za uzupełnienie tematu.










wtorek, 9 lipca 2013

Elbląg w depresji



To nie jest aluzja do ostatnich wydarzeń politycznych, to sprawa położenia geograficznego. Niedaleko Elbląga okrzykniętego niedawno polityczną stolicą Polski, w miejscowości Raczki,  znajduje się prawdziwy „dołek”, polska depresja.


 

Ale nie popadajmy w smutek bo to miasto i jego okolice zasługują na zaliczenie do grona niezwykłych. Odkryłam to już dawno, na długo przed polityczną bitwą tam o władzę.


 
Co tam władza, liczy się uroda!
 

  Miasto wodne, taką nadałam mu nazwę bo wody tu dostatek prawdziwy. Płynie  szeroka, spokojna i leniwa rzeka Elbląg, która wpływa wprost do ogromnego jak morze Zalewu Wiślanego. Jest też wspaniały, unikatowy, Kanał Elbląski, który prowadzi na szlak jezior mazurskich. 

W wodnym mieście, dawno temu, zbudowano port. Stąd prowadził stary szlak handlowy, aż  na wody Bałtyku. Takie miejscowe „okno na świat”, które pozwalało na rozwój miasta. Dobre czasy trwały, aż z powodów politycznych wstrzymano żeglugę przez Cieśninę Pilawską. Port, a wraz z nim całe miasto zamarły w bezruchu. 

Kilka lat temu widziałam ten smutny port, do którego zawijały już tylko statki wycieczkowe. Ogromne, luksusowe wycieczkowce kursujące starym handlowym szlakiem z Elbląga do Gdańska wyglądały tu jakoś dziwnie, jakby nie pasowały do miejsca. Słyszałam narzekania elblążan i czułam ich tęsknotę za dawnym portowym życiem miasta. To chyba tradycja kazała trzymać się kurczowo jego handlowej funkcji. Nie dostrzegano jeszcze szansy na wykorzystanie walorów turystycznych. Mają przecież Kanał Elbląski! Jedyny taki w świecie wodny szlak, który pokonuje różnice poziomu do 100m! Zabytkowa, solidna, pruska budowla funkcjonująca z górą 150 lat!

Jedziemy sprawdzić jak to działa? Statek rusza w drogę z samego centrum miasta i już po wpływamy na jezioro Drużno. 


Dziwne jezioro, które nie ma linii brzegowej, jest niedostępne od strony lądu. Pewne dlatego tak tu spokojnie, istny ptasi raj! Rezerwat. 

Dalej już żeglujemy polami, wzgórzami, zagajnikami… czasem trzeba wysiadać, aby stalowe liny mogły wciągnąć statek, bez obciążenia pasażerami, na wzniesienie. Liny rozwijają się z kołowrotów napędzanych siłą wody przemyślnie kierowanej w odpowiedniej chwili do kanałowych przepustów. Skomplikowany system ogromnych zębatych kół, zwrotnic i przekładni wygląda jak piekielna maszyna ale działa niezawodnie. 

  

 


 Tymczasem elbląscy włodarze śnią sny o potędze portowej swego miasta. Wymyślili przekopanie nowego kanału i rozcięcie nim Mierzei Wiślanej. Takiej cudnej! 


Tu mają pracować koparki i dźwigi? To wszystko trzeba zalać betonem i zamurować? O ekonomicznych zaletach i wadach tego projektu niech się wypowiedzą fachowcy. Ja wiem, że na trasie planowanego przekopu jest pięknie i kormorany mają tu swój rezerwat… 


ps. Wybaczcie, proszę, kiepską jakość zdjęć  robionych byle jakim aparatem i w dodatku kopiowanych z wersji papierowej... Ale chciałam być trendy i pochwalić się sławnym Elblągiem:))))