niedziela, 24 listopada 2013

O indyku



       
foto Wikipedia
Już za parę dni jeden z amerykańskich indyków będzie honorowym gościem Białego Domu u samego Prezydenta USA podczas gdy miliony jego braci polegną dla uczczenia Święta Dziękczynienia. Będziemy o tym szeroko informowani w ramach poznawania tradycji i duchowego łączenia się z sojuszniczym narodem amerykańskim. Zawsze, przy tej okazji przypominam sobie często w dzieciństwie powtarzającą się scenkę:

 - Co ugotować na obiad, na co macie ochotę?  

- Indyka pieczonego… Odpowiadaliśmy z przekąsem, rozmarzeniem oraz pełną świadomością braku możliwości spełnienia owego życzenia. Indyk był bowiem dobrem luksusowym, niedostępnym dla społeczeństwa w zwykłym, poza świątecznym czasie. Nawet nie wiem skąd u nas te indycze tęsknoty. To był jakiś mit, synonim rzeczy nieosiągalnej. Hi, hi, hi… A może podświadoma tęsknota za kulturą Wielkiego Brata wtedy raczej zakazaną? 

Wytęsknionego dawniej indyka dziś mijam obojętnie. Nie robią wrażenia całe stosy dowolnych elementów wielkiego ptaka, dostępne codziennie i traktowane jako mało kłopotliwe do przyrządzenia danie obiadowe. Mięso indycze obecnie czasem nawet pogardzane bo suche z natury, ale przecież dietetycznie zalecane! 

Może jednak te dawniejsze indycze tęsknoty były domeną mieszczuchów podczas gdy  ludność wiejska smakowała indyka częściej? No bo skąd w takim razie bardzo popularne powiedzenie:  myślał indyk o niedzieli, a w sobotę łeb ucięli. Można przypuszczać, że wiejskim obyczajem był sobotni ubój indyków z przeznaczeniem na niedzielny obiad. Wieśniacy delektowali się pieczonym indykiem podczas gdy miastowym wystarczał kurzy rosół? Jeśli tak było, to zapewne w czasach zanim obowiązywał sojusz robotniczo –  chłopski. 

Motyw indyka obecny był także w innych, poza kulinarnych dziedzinach naszego młodzieńczego życia. Utrapieniem dzieci i nastolatków w dawnych czasach były piegi na twarzy. Bywało to przyczyną nadania przykrego przezwiska „indycze jajo” co z kolei skutkowało budowaniem kompleksów, zaniżonej samooceny. Ileż dziecięcych łez popłynęło z tego powodu! Cierpiały dotkliwie zwłaszcza dorastające panienki zasypujące dział poradnikowy Filipinki pytaniami: co robić, aby piegi znikły?  Nie pomagały zapewnienia, że piegi dodają uroku. A swoją drogą, bardzo dawno nie spotkałam piegowatej dziecięcej buzi. Czyżby to zjawisko jakimś cudem znikło? Nie mamy już piegusów?

Ślady ważnej, bardzo pozytywnej, pozycji indyka widać także w obrzędowości peerelowskiego harcerstwa. Bardzo popularne i ochoczo wykrzykiwane było zawołanie:

- Jak było? Kaczo, byczo i indyczo! Z naciskiem siły głosu na „indyczo”! W znaczeniu, że bardzo fajnie, fantastycznie!

Pamiętam też krążącą wśród znajomych historię o indyku, który przebudził się z przedśmiertelnego letargu w spiżarni dwóch uroczych starszych pań. Indyk ten jakimś cudem przeżył zabieg pozbawiania piór, pozostawiony w celu „skruszenia” niespodziewanie ożył i powitał świąteczny poranek spacerując po spiżarni. Wzbudził tym podziw graniczący z rozczuleniem i wzruszone do łez niedoszłe konsumentki na zawsze darowały mu życie oraz wydziergały na drutach sweterek dla ochrony przed zimnem. Podobno dożył wieku sędziwego…

Niechaj zatem Amerykanie zjadają swoje indyki zgodnie z tradycją nieświadomi polskiej przestrogi, że „myślał indyk o niedzieli…”









sobota, 16 listopada 2013

ABC dobrego wychowania



        Książeczkę o tym tytule autorstwa Ireny Gumowskiej pamiętam doskonale z dzieciństwa. Niestety, nie zachowała się nawet okładka tej zacnej książkowej pozycji. Dlatego dla oddania choć trochę atmosfery tamtych czasów posługuję się ilustracją innej, poradnikowej pozycji traktującej o dobrych obyczajach. 

        Poradnik pani Gumowskiej wspominam  przy okazji usłyszanych dziś utyskiwań na niewłaściwe zachowanie studentów wyższych uczelni. Wykładowcy skarżą się, że studenci nie okazują szacunku swoim nauczycielom, do asystentów zwracają się po imieniu, na zajęciach prezentują stroje plażowe, a wykłady zakłócają szelesty i mlaskania konsumowanych na sali prowiantów. No i co? Rektor pewnej uczelni zaaplikował cykl obowiązkowych zajęć z zakresu zasad dobrego wychowania. Dorosłych, aplikujących do stopni naukowych ludzi, trzeba uczyć elementarnych zasad, które dawniej wpajano już na poziomie przedszkola, a nawet jeszcze wcześniej. Zachowania, które mnie osobiście drażnią na poziomie szkolnym przenoszą się bez zmian na wyższe uczelnie i jak się okazuje doskwierają jeszcze bardziej. Tak się mści zaniechanie pewnych działań wychowawczych wobec dzieci.

        Dzieci peerelu były wychowywane. Wychowanie domowe było różne w zależności od wartości prezentowanych przez rodzinę ale prawie zawsze obejmowało bezwzględne podstawy zachowania wobec innych. Ewentualne niedostatki wychowania domowego uzupełniano w państwowej szkole i innych placówkach edukacyjnych mających na celu przystosowanie dzieci do harmonijnego życia w społeczeństwie. Dzieci uczono sposobów okazywania szacunku, ćwiczono ukłony: dziewczęcego dygania i chłopięcego szastania nogą, ustępowania miejsc w tramwaju. Wymagano mundurków lub choćby chałatów z błyszczącej podszewki, ale zawsze z białym kołnierzykiem, co tworzyło atmosferę szacunku do nauki, a w dalszej perspektywie - pracy.

     Edukację w tym zakresie wspierały poradniki w rodzaju broszury pani Gumowskiej. Książeczkę tę czytało się z zainteresowaniem jak powieść beletrystyczną choć niektóre zapamiętane treści są już archaiczne tak jak rozdział poświecony zachowaniu się w mieszkaniach sublokatorskich. Do dziś pamiętam, że porą śniadaniową do wspólnej kuchni należy ubrać się w schludny szlafrok, a papiloty osłonić kolorową chustką. Fajne porady, prawda? Są też porady uniwersalne i ponadczasowe, kto, z kim i jakiej kolejności powinien się przywitać, jak rozmawiać przez telefon. Zapamiętałam, że wielce niestosowny był popularny w kręgu posiadaczy telefonów żart : „hallo, pan Zając? Pif, paf!”  No i tak w ogóle zwrot „hallo” jest mało elegancki, a przedstawić się powinna osoba wybierająca nasz numer… Zapamiętałam też, jak ważną cechą jest punktualność bo w ten sposób okazuje się szacunek innym osobom. No i wiele jeszcze innych zachowań tak wspaniale ułatwiających życie jeśli je stosować. Bo zasady dobrego zachowania to nie tylko etykieta, ale głównie sprawne i bezkonfliktowe funkcjonowanie w społeczeństwie. Czy teraz nam to już niepotrzebne?

        Może, w dobie zamykania się w domach, ograniczania osobistych kontaktów towarzyskich, zasady dobrego wychowania są niepotrzebnym balastem?

 Ps.    Fajny tekst w tym temacie u Anzai-Rawicza 

         A tu głos najmłodszego pokolenia w sprawie wychowania  

Od Elżbietki53 dostaliśmy zdjęcia oryginalnej okładki książki Ireny Gumowskiej  


Na "deser" próbka humoru z czasu PRL autorstwa Zbigniewa Jujki
także od Elżbietki53




sobota, 9 listopada 2013

Bolek i Lolek oraz inne dobranocki



        Właśnie teraz, w dniach 7 i 8 listopada, trwają Wielkie Urodziny Bolka i Lolka w ich „rodzinnym” mieście  Bielsku-Białej. Te urocze urwisy mają już, nie wypominając, 50 lat. Przyłączymy się do urodzinowej imprezy?  Powspominajmy.

 
foto z net
        Gdy rodzili się Bolek i Lolek, jesienią 1963 roku, byłam już panienką wyrastającą z wieku dziecięcych dobranocek. Stąd i ekscytacja tymi postaciami u mnie jest umiarkowana. Nie sposób jednak nie zachwycić się fenomenem kreskówki, która bawiła kilka pokoleń dzieci, a postacie chłopięcych urwisów stały się swoistą marką rozpoznawalną w wielu krajach Świata. Wikipedia podaje, że Bolek i Lolek znani są nawet w reżimowym Iranie. Powstało około 200 filmów krótkometrażowych oraz 3 filmy pełnometrażowe, wydania papierowe w formie książeczek i kolorowanek, niezliczona ilość zabawek i gadżetów z wizerunkiem małych bohaterów. Słynny jest też wieloletni spór o prawa autorskie dotyczące wizerunku plastycznego postaci. Przygody Bolka i Lolka nie wytrzymały próby nowych czasów – produkcja najnowszego filmu z wykorzystaniem ekstra-nowych technologii upadła z powodu upadłości finansowej producenta i wytwórni…

        No cóż, finanse ważna sprawa, ale ja myślę, że kłopoty Bolka i Lolka to rezultat spadku zapotrzebowania na dobranockowe filmy. Nie ma już bajki na dobranoc dla dzieci w publicznej ani nawet prywatnej TV. Jak kończą dzień współczesne maluchy? Bo my, dzieci PRL, mieliśmy telewizyjne Dobranocki.

Wieczorna pora, tuż przed Dziennikiem Telewizyjnym, to był magiczny czas dla dzieci. Świeżutko wykąpane, z wilgotnymi jeszcze włoskami i zarumienionymi od gorącej wody buziami, w piżamkach i nocnych koszulkach, koniecznie już po kolacji, zasiadaliśmy na dywanie przed telewizorem. Ach, spieszyliśmy się z wieczornym domowym obrządkiem bo przecież już za chwilkę otworzy się okiennica z wyciętym serduszkiem i w okienko usiądzie Miś Uszatek albo odsłoni się kurtynka Jacka i Agatki, a może zabrzmi wesoła melodyjka zapowiadająca wizytę Bolka i Lolka? Programy dla dzieci były w peerelowskiej telewizji bardzo ważne. Tak ważne, że długo wypominano generałowi Jaruzelskiemu brak Teleranka w niedzielny poranek 13 grudnia pamiętnego roku 1981.

Najstarszą dobranocką był chyba show pacynek „Jacek i Agatka”. Wszyscy próbowaliśmy być aktorami naśladując takie spektakle w domowym zaciszu. Pacynki robiliśmy z piłeczek ping-pongowych malując buzie za pomocą czarnego tuszu kreślarskiego. Do tego dłonie ubrane w ciemne rękawiczki i zabawa gotowa! O ile dobrze pamiętam Jacek i Agatka byli raczej grzecznymi postaciami – jeśli Jacek cokolwiek nabroił to był przywoływany do porządku przez rozsądną Agatkę. Podobny motyw wychowawczy przewijał się w historyjkach gąski Balbinki dyscyplinującej niesfornego kurczaka Ptysia. Propaganda matriarchatu?

Jeśli nawet taki był zamysł głównych wychowawców ludowego państwa to został on zburzony przez pojawienie się urwisów w postaciach Bolka i Lolka. To były przygody i perypetie bez łagodzącej sytuację damskiej ręki. Nawet pojawienie się Toli niewiele pomogło bo dziewczynka nie ustępowała chłopcom w psikusach. W rzeczywistości nastały czasy zacierania się różnic w wyglądzie i zachowaniach chłopców i dziewcząt. 

Tak to kreskówki dopasowywały się do otaczającej nas rzeczywistości. A może troszkę ją kształtowały? Bez wątpienia były ważnym elementem naszego życia. Wyrażenia i sytuacje z dobranocek często były cytowane w potocznym języku nie tylko młodzieżowym, postacie były wykorzystywane jako nazwy popularnych artykułów codziennego użytku. Na przykład cała seria kosmetyków „Jacek i Agatka”. Hi, hi, hi… Cała „seria” to zaledwie mydło i pasta do zębów, tyle mieliśmy wtedy kosmetyków!

Aaaaa… Był jeszcze proszek do prania pieluszek „Cypisek”, ale to już bajka importowana z bratniej Czechosłowacji.

Ponieważ postacie Dobranocek były tak ważne to życzymy Bolkowi i Lolkowi kolejnych 50 lat! Może ktoś pomoże pokonać finansowe kłopoty tej zacnej marki polskiego filmu animowanego?





sobota, 2 listopada 2013

Peerelek na naukowo



W grudniu ubiegłego roku pewien Pan z PAN, napisał do mnie miły listel z prośbą o pozwolenie wykorzystania naszego bloga „Pogadajmy o peerelu” w celach naukowych. Pan z PAN czytał i analizował  teksty i komentarze od zarania onetowego jeszcze wtedy bloga i zachwycił się, i zaciekawił, i opracował! Udzieliłam nawet listelowego wywiadu. A jakże! No i o wszystkim zapomniałam. Aż tu nagle… 



 Nasz naukowo opracowany peerelek będzie elementem konferencji 

 
Interdyscyplinarna Konferencja Naukowa
Warszawa, 7-8 listopada 2013

“Kultura uczestnictwa”, jako przeciwieństwo kultury konsumenckiej, analizowana jest najczęściej w perspektywie społecznej, a w centrum zainteresowania badaczy pozostają zachowania komunikacyjne samych uczestników (np. prosument, crowdsourcing). W jej obrębie dokonuje się także reinterpretacja i remediacja tradycyjnych form wypowiedzi — powstają specyficzne dla siebie gatunki dyskursu elektronicznego, które wymagają analizy i opisu.
Celem konferencji będzie zbadanie kultury uczestnictwa od strony jej wytworów. Chcemy przyjrzeć się tekstom powstającym w przeróżnych systemach semiotycznych i medialnych. Interesują nas (m.in.) witryny internetowe, blogi, portale, serwisy społecznościowe, fora, grupy dyskusyjne, memy, czaty, netart, kompendia, gry, aplikacje, e-literatura... Chcemy także rozważyć samo pojęcie “tekstu kultury” w kontekście nowej sytuacji komunikacyjnej, wykorzystując do tego narzędzia literaturoznawcze, kulturoznawcze i medioznawcze. 

Niedawno ukazała się książka pt  PRL. Życie po życiu, red K.Chmielewska, A.Mrozik, G.Wołowiec, Warszawa 2013. W książce tej jest artykuł Pana z PAN dr Krzysztofa Gajewskiego pt. „My, młodzież peerelowska”.


Właśnie ten artykuł opisuje i analizuje nasz blog, a nas nicuje w każdą stronę! Dla zachęty do lektury wkopiuję kilka fragmentów tego artykułu: 

PRL a nowe media? Osobliwe na pierwszy rzut oka zestawienie tworzy w istocie dość  zgrany mariaż, a fenomen ten doczekał się już pierwszych naukowych studiów…
Zakrawa na paradoks, że to właśnie Internet pozwolił „peerelowskiej młodzieży” na wypowiedź własnym głosem, mimo iż generacyjne nie przynależy ona do grupy najliczniej wśród internautów reprezentowanej. W powyższym tekście udało się poddać refleksji jedynie kilka fragmentów rozbudowanego, od lat czterech regularnie prowadzonego bloga, który sam jest tylko jednym z semiotycznych obiektów współtworzących wirtualny obraz PRL w nowych mediach. Ten fascynujący temat pozostaje terra incognita.

Blogerka w tekście pobocznym bloga, w miejscu gdzie zwykle umieszczane są informacje na temat autora danego bloga, podkreśla charakterystyczną  dla kultury uczestnictwa wagę  kooperacji autorsko-czytelniczej:
…Tu każdy gość wnosi coś do wspólnego majątku, często wynosi jeszcze więcej - nikt na tym nie traci..

….komentarze umieszczane pod wpisami awansują nieraz do ich integralnej części, gdyż zawierają nie tylko oceny i refleksje czytelnicze, ale równie¿ dopowiedzenia, uzupełniania i korekty, czasem treści bardziej rozbudowane niż sam wpis. Dlatego też, jakkolwiek blog posiada dającą się zidentyfikować z nicka autorkę, Bet, nieraz będę u¿ywać określenia „autorzy bloga”, mając na myśli mikrospołeczność wokół niego skupiony, do której nale-
żą: alElla, Elżbietka53, SuperBiber, Bonynka, EwaGreg, Hinczyk i inne osoby, mniej regularnie uczestniczące w życiu bloga.  Być blogerem to znaczy czuć się członkiem blogerskiej społeczności…

         Po obszernym omówieniu wielu notek z komentarzami w różnych naukowych kontekstach autor podsumowuje nas tak oto:

Zaprezentowany blog stanowi przykład praktyki kultury uczestnictwa i przynosi próbkę rezultatów, do których może doprowadzić to podejście w spontanicznej, oddolnej refleksji nad niedawną przeszłością.Odnaleźliśmy tu perspektywę oryginalną, pisaną z wnętrza przedstawianej rzeczywistości, polemiczną wobec czasów współczesnych, prowadzącą do bezlitosnej ich diagnozy. Rozpoczęty jako misz-masz cytatów blog  „pogadajmy o peerelu” wyewoluował w regularnie rozbudowywany cykl mini-felietonów, aktywnie i merytorycznie komentowanych przez wierne grono czytelników.
Stał się wirtualnym „peerelowskim” salonem.

         No i co na to Szanowne Komentatorium? Jesteśmy w Salonie… Panowie, fraki włóż! Panie, toalety i koafiury pasujące do klawiatury! Blogowego Poloneza tańczymy nadal!