piątek, 27 grudnia 2013

Kryć się?



      Ledwo otrzepałam się ze świątecznego bytu, który znikł wraz z okruszkami piernika z białego obrusu, a tu z ekranu telewizora nowy frontalny atak!  Sylwester i obowiązkowa Szampańska Zabawa. Nikt nie zostanie oszczędzony, jak donosi śniadaniowa telewizja, nawet psy i kobiety w zaawansowanej ciąży. Psom zaleca się uspokajającą muzykę i ignorowanie ich zwierzęcego strachu, a kobietom szpilki /!/ i tańce do białego rana z przerwami na masaż stóp wykonany czułą ręką partnera. Na balowej sali??? No tak, trudno, jak mus to mus. Nie ma zmiłuj.

          Z innego programu dowiaduję się, że większość społeczeństwa wybiera sylwestrowe szaleństwa na „domówkach”. Brrrr… Jakie to barchanowe  słowo. Kojarzy mi się z filcowymi kapciami, flanelową koszulą i pledem w kratę. Ale i tak wszystkim życzymy „szampańskiej zabawy”! To nic, że prawdziwego szampana mało kto używa. Potwierdziła to dzisiejsza wizyta w sklepie, gdzie najbardziej obleganym stoiskiem było to alkoholowe, ale zakupu Szampana nie zarejestrowałam. Nawet chyba nie było go na półce w tym osiedlowym sklepie… Hi, hi, hi… Za to winopodobne Igriskoje po 7,99 – jak najbardziej. W końcu ma być szampańsko!

          Postanowiłam pozostać w opozycji i zamówić rutynową, nie sylwestrową wizytę u fryzjera na poniedziałek 30 grudnia. Udało się bez problemu! Pani Ania oczekuje mnie bez narzekania, że „ tyle balowych uczesań zapisanych”… Nic nie miała zapisane, sprawdziłam.

          Może więc ten medialny terror wzorcowego świętowania słabnie? Społeczeństwo daje odpór reklamie oraz wyświechtanym hasłom i  nie trzeba się kryć, ani udawać szampańskiej radości z powodu upływającego czasu. Na szczęście jeszcze nie zwariowaliśmy do końca. Bez kompleksów dołączam do armii domowych, kapciowych balowiczów i przyjmę Nowy Rok z pokorą jak coś co nieuniknione. Wyzwolona od medialnego terroru wołam: Szampańscy, do szampana! Kapciowi, do kapci! Niech się wszystkim w Nowym Roku darzy jak najlepiej!

moje kapcie

          Na zakończenie zapytam tylko cichutko: co robił w nasze polskie, tradycyjne Święta, Mikołaj w czerwonym kubraczku i czapce pajaca, widoczny w każdej reklamie? Nie powinien był odjechać od nas 7 grudnia aby resztę swego czasu spędzić pod tradycyjną amerykańską choinką? Wizy nie dostał? Może niech się uczy od wschodniego kolegi, Дедa Морозa, który wie gdzie jego miejsce i grzecznie czeka na swój, rosyjski Первый день нового года? I może jest mu smutno, że nikt go nie importuje?



piątek, 20 grudnia 2013

Świąteczny terror?



        Święta jeszcze nie nadeszły, a ja już mam ich dość. I to nie za sprawą nielubianych supermarketów, oj nie! Te zachowują się moim zdaniem dość umiarkowanie. No cóż, takie ich „zbójeckie prawo” handlowca, aby kusić i zachęcać, wprawiać w nastrój w celu wyssania z klientów jak najwięcej. Tym razem winne są media i bezmyślni wysyłacze świątecznych życzeń.

        Zdrowych, wesołych i koniecznie, obowiązkowo wręcz - rodzinnych świąt! Najważniejsze jest wspólne przebywanie, bliskość i okazywanie uczuć – pouczają  psychologowie. Wspólne zakupy, trzymanie się za ręce i przytulania nawet przy kadziach z żywymi jeszcze, lecz już skazanymi na śmierć karpiami. Rozanielone mamy wypiekające pierniczki, tatusiowie strojący choinki no i dziadkowie otoczeni wianuszkiem rumianych wnucząt. Ta świątecznie lukrowana medialna papka sączy się z każdego telewizyjnego kanału. Nie ma ratunku, nie ma zmiłowania! Nawet jadowici politycy karnie śpiewają kolędy i łykają opłatki bez mrugnięcia okiem. 

Dobroć, dobroczynność, szlachetne paczki i charytatywne akcje w apogeum rozkwitu. Wszędzie natknąć się można na puszki do wrzucania pieniędzy. Nawet pewien znany Ksiądz  publicznie wyznaje miłość dla bogaczy. Ha! A najlepsze jeszcze przed nami – po Świętach rozkręci się Orkiestra Świątecznej Pomocy! Starczy nam tej dobroczynności? Nie obrzydną szczytne hasła?

        Jak w tym Świątecznym, przesłodzonym do bólu amoku żyją i czują się ludzie „bez rodziny” lub po utracie najbliższych? Świątecznie wykluczeni? Jak bronić się przed terrorem „rodzinności” i miłości? Jak  przetrwać Święta reklamowane i promowane przez sytych i ogrzanych miłością szczęśliwców? Może wystarczy zachować umiar i takt, a wysyłając życzenia pomyśleć o odczuciach ich adresata? 

        Dobrych Świąt dla wszystkich życzy Bet.




niedziela, 8 grudnia 2013

Idą Święta w peerelu na bis



        Kilka dni temu, przy porannej, służbowej kawie oraz pogaduszkach z personelem na aktualne tematy nie zawsze zawodowe, padło takie stwierdzenie:

- Ech, jakie tam teraz Święta… Wszystkiego mamy pod dostatkiem każdego dnia, za czym tęsknić?  Od czego zrobi się nam odświętnie?

        Popłynęły zaraz potem wspomnienia z dawnych czasów, które pokrywają się z tym co opisane na blogu „Pogadajmy o peerelu w czterech porach roku”- w grudniu 2008. Nie zawadzi przypomnieć?

Z początkiem grudnia zawsze było już dużo śniegu, a pierwszym zwiastunem zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia były choinki wystawiane na balkony lub podwieszane pod parapetami okien. Zawinięte w papier i omotane sznurkiem jodełki i świerki, w grudniowym chłodzie czekały na swój czas. Drzewka kupowano dużo wcześniej i ten zakup wyznaczał początek przedświątecznej krzątaniny. Niedługo potem tu i ówdzie, obok choinek pojawiały się wiszące tuszki zajęcy. Nie było przebogatych reklamowych błyskotek w supermarketach, ale były choinki w papierowych osłonkach i wiszące w siatkach na zakupy zające za oknem. Cóż, jakie czasy taka przedświąteczna reklama!

Ach… Jakie wspomnienia…

„Pamiętam żywe karpie w wannie i choinki prosto z lasu od kolejarzy bieszczadzkiej wąskotorówki. W pracy -  śledzika w dzień wigilijny i zwalnianie pań do domu zaraz po śledziku, żeby miały więcej czasu w domu na przygotowanie wieczerzy wigilijnej.
A w domu - rąbanki, a nawet połówkę świni, własnej roboty kiełbasy, boczki, szyneczki wędzone. Pasztet 6 razy przekręcany przez maszynkę. I zająca pamiętam, który wisiał na lufciku za oknem do Nowego Roku. Zając był na Nowy Rok, nie na święta. Sama też robiłam kiełbasy i szlamowałam kiszki, fuj!” /alElla/

Ale to było pewnie w czasach „dostatnich” bo już niedługo potem okres przedświąteczny przeistaczał się w okres prawdziwych „polowań”. Tak, tak,  posłuchajcie:

„Szynka”
Jest 14 grudnia 1979 rok. Zaczyna się nerwowy okres dla każdej pani domu. Jak ozdobić świąteczny stół. Kombinat Budownictwa Mieszkaniowego otrzymał świąteczny przydział szynek. Ależ nie, nie dla wszystkich. Będzie zatem losowanie. Ustawiam się w kolejce do losowania. Czujne oko pani z działu socjalnego przekreśla moje nadzieje. Z losowania zostają wyłączone osoby samotne. No, po co im szynka? To nic, że samotna, starsza Pani pracuje w kombinacie 26 lat. Nie ma szans! Ja jestem młodziutką pracownicą, więc tym bardziej mogę marzyć o szynce. Oto wyniki losowania: 62 osoby wylosowały całą szynkę.
10 osób nie zgłosiło się wcale po odbiór wylosowanej szynki /sic!/ zatem 10 szynek ląduje w zamrażalniku i w sobotę 23 grudnia dzielimy nadwyżkę! Jak dzielimy? Losujemy oczywiście! Znowu osoby samotne są wykluczone. Trzeba było widzieć minę szczęściarzy, którzy ponownie wylosowali szynkę! Tak wyglądały przygotowania do Świąt w 1979 roku. /Elżbietka53/

„Karp”
W pewnej Szkole Podstawowej komisja socjalna przygotowuje ważną ceremonię: krojenie karpia na dzwonka i losowanie tych kawałków ryb wśród pracowników szkoły. Tu nie ma wykluczonych, losują wszyscy. Entliczek, pętliczek, na kogo wypadnie… Ten ma jeden kawałek karpia!

Nocny tramwaj wolno sunie przez uśpione miasto. Nagle, co to? Rzęsiście oświetlona witryna sklepu, szeroko otwarte drzwi i podniecony tłumek klientów! Nocna sprzedaż karpia! Kto zwlekał z powrotem do domu, miał szczęście! Hoop z tramwaju! Ten skok zapewnia nieograniczoną ilość ryb! Personel chce iść spać więc sprzedają „jak leci” nie dbając o reglamentację.
A nam się zdaje, że sklepy całodobowe wymyślono po transformacji! O nie, to wszystko już było!

  „Śledzie”
Trzeba było wiedzieć kiedy „rzucą” do sklepu, solone śledzie w beczce. Strasznie słone. Pani ekspedientka zawijała je w kawałek gazety. A potem… „Ja pamiętam, że Mama przyrządzała śledzie z cebulą. Kupowałyśmy śledzie solone, moczyłyśmy całą noc, potem było patroszenie, itd. Kto dzisiaj kupuje całe śledzie? Dzisiaj takich już chyba nie ma, są gotowe Matjasy”  /Elżbietka53/

Opakowanie gazetowe było bardzo praktyczne i przydatne w dalszej obróbce śledzi. Papier łatwo chłonął wilgoć i można było w niego zawijać całą mokrą zawartość rybich tuszek. To była „mokra i śmierdząca robota”. Ale śledziki smakowały owszem, owszem.

„Słodycze i owoce”
Przed świętami przybywał drogą morską, radośnie  anonsowany w Dzienniku Telewizyjnym, transport owoców cytrusowych. Osiedlowe wieści nadawały hasło: cytryny rzucili! Wtedy należało zająć kolejkę w miejscowym sklepie warzywnym. Zwyczajowo stawiano tam dzieci „bo mają czas” aby wyczekały i wykupiły 1 kilogram przydziałowych owoców.

Czas na wypieki:
„Była to babka ucierana w makutrze glinianej (ja wyjadałam surowe resztki) a potem cały ceremoniał pieczenia w prodiżu. Chyba ogromne doświadczenie pozwalało mamie na ocenienie czasu wypieku. Nigdy nie patrzyła na zegarek, a i tak wiedziała kiedy wyłączyć. Nie pamiętam składników owego pysznego ciasta, jedno było wiadomo: mogło stać nawet tydzień i nie traciło zupełnie świeżości. /Jagoda/

Piernik adwentowy - oryginalny przepis z czasów PRL ze zbiorów domowych własnych.

2 lub 4 cała jaja utrzeć na pianę z 1 szklanką cukru i 0,5 kostki masła lub margaryny. Osobno 0,5 sztucznego miodu /może być też prawdziwy miód/ roztopić ze szklanką mleka. Do tego wsypać paczuszkę „Przyprawy do piernika” . Gdy ostygnie, dolewać po trochę do utartej masy i przesypywać mąką /50-60 dkg/ zmieszaną z dwoma łyżeczkami sody oczyszczonej. Ucierać, ucierać… aż masa będzie gładka. Dodać bakalie. Piec w niegorącym piecu do wyrośnięcia, potem wzmocnić ogień. Jakość zależy od dobrego utarcia masy!

        Dziwna sprawa z tymi świątecznymi nastrojami. Peerelowski niedostatek był męczący. Dzisiejsza przebogata oferta wywołuje zniecierpliwienie i brak poczucia wyjątkowości świątecznych dni. Nie trzeba nam polować na żywność, a częściej na wolny czas, aby się tym wszystkim nacieszyć. Poszukajmy więc Ducha Świąt niezależnego od tempa życia i zaopatrzenia rynku zanim nam się całkiem w głowach poprzewraca… Hi, hi, hi…

        Jeden taki mały Duszek już siedzi u mnie i razem z  Reniferkiem  pilnują  orzechów chociaż one nigdy nie były reglamentowane. Phiii... Kto ich zrozumie?




niedziela, 1 grudnia 2013

Rozmyślania przy tłuczeniu orzechów



Stuk, puk, stuk, puk… Trzask! Skorupka odlatuje oczywiście nie tam gdzie trzeba pomimo rozważnego walenia młotkiem we właściwym kierunku. W dodatku środek orzecha okazuje się spleśniały… Wrrr… Warczę sobie cichutko i walę w kolejne orzechy cierpliwie, nie bacząc na odpryskujące wkoło kawałki skorupek i sypiący się orzechowy pył.

Stuku, puk, stuku, puk… Trzask! Tydzień temu było tu słychać brzdęk, brzdęk… Chlapu, chlap! Kolekcja szkieł i dekoracyjnej porcelany, zabytkowe peerelowskie kamionki domagały się odświeżenia. Zawsze to robią gdy nadchodzi adwentowy czas. Takie wymagające te moje eksponaty.

Stuku, puk, stuku, puk… Prask! Próbna wersja przedświątecznego zalewania według nowego przepisu już wykonana. Wyszło tak znakomicie, że trzeba próbę powtórzyć bo cały purpurowy płyn już wypity. Pyszności takie, że nie można się powstrzymać. 

1 kg buraków /okrągłych/, zalewam 2 litrami przegotowanej wody z 1 łyżką soli i 3 łyżkami miodu /tak, tak!/ Dodaję 3 ząbki czosnku, 5 ziarenek angielskiego ziela, 1 liść laurowy i czekam 4 albo 5 dni.

Stuk, puk, stuk, puk… Trzask! Adwentowy, czteroramienny świecznik już prosi się o ustrojenie wieńcem z choinkowych gałązek i umocowanie świec. Wkrótce pora zapalać pierwszą z nich. 

 Stuk, puk, stuk, puk… Trzask! Ooo… Awaria, rozpadła się deseczka na której tłukę orzechy. Phiiii… Jakieś straty muszą być. Grunt, że miska z orzechami bez łupinek już pełna. Orzechy potrzebne do adwentowego piernika Jutro rusza domowa piekarenka. Ach, jaki będzie zapach…


Stuk, puk, stuk, puk… Koniec łupania! Teraz będzie najlepsze – zamiatanie, odkurzanie, zmywanie i ważenie orzechowego urobku. Wyszło 80 dkg czystego orzecha i wiadro skorupek. Może to nie jest najlepszy interes, ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, prawda? 

W kącie kuchni stoją i zerkają na mnie  kartony z mikołajowymi słodyczami. Dwie wielkie paki – zakup prawie półhurtowy. Czekają na owijanie papierem, wiązanie sznurkiem, dekorowanie i ekspediowanie na pocztę. Mali /no, może nie wszyscy tacy mali… hi, hi, hi/  adresaci są daleko. Bardzo daleko! Jeszcze jedna, druga paczuszka, papier, sznurek, pudełko, nalepki! Jak ja lubię takie pakowanie!



Jak ja lubię te wszystkie przedświąteczne działania! No bo… Chyba tak buduje się świąteczny nastrój?





Specjalnie dla Honiewicza - orzechy "ołupione", ale w skórce