niedziela, 30 marca 2014

Prima Aprilis!



Czy pomimo pełnych politycznego napięcia pierwszych dni wiosny pamiętamy o tym, że pierwszy kwietnia to dzień dowcipów i dozwolonych obyczajem drobnych kłamstewek? Wiem, wiem, złośliwcy zaraz zakrzykną, że dzisiejsze czasy to jeden wielki Prima Aprilis. Ale ja nie o tym, ja chcę przypomnieć, że w czasach przed elektronicznych, gdy zarówno złowrogich informacji jak i rozrywek za wiele nie było Prima Aprilisowe dowcipy były bardzo popularne i lubiane. Wszyscy oszukiwali, śmiali się i zabawiali nawzajem.

Nie wiadomo dokładnie kto, kiedy i dlaczego zaczął oszukańczą zabawę znaną w wielu krajach i pod różnymi nazwami. Wikipedia podaje, że obyczaj ten przeszedł do nas, jak zawsze wszystko co nowe, z zachodu via Niemcy… Jako przeciwniczka kopiowania zachodnich uciech powinnam w tym miejscu zawarczeć z oburzenia. Odpuszczam jednak bo ten transfer odbył się wieki temu, w szesnastym stuleciu, więc akceptuję i przyjmuję jak nasz.

Przypomnę, że zabawa polegała na tym, aby drobne oszustwo lub dowcip uczyniony bliźniemu kończyć okrzykiem: „Prima Aprilis”! Co  zobowiązywało do pobłażliwości i uśmiechu w miejsce oburzenia. Obrażanie się było zakazane pod warunkiem, że dowcip nie był złośliwy i nie sprawiał przykrości. Obowiązywały zasady swoistego fair play. Nawet dzieci uczono jakie dowcipy są dozwolone i jakich granic nie można przekraczać.

Ulubionym dowcipem młodzieży było alarmowanie kolegi o plamie na plecach, brudnym nosie, nieplanowej klasówce lub fikcyjnej randce...

Dorośli powiadamiali się o nieistniejących spotkaniach, wizytach „cioci z Ameryki”, wygranej w totolotka, przyznaniu talonu na samochód…

Gazety i telewizja informowały o niezwykłych wydarzeniach. A to, że przypłynął statek z cytrusami, które będą wkrótce w sprzedaży, a to niespodziewana wizyta jakiegoś dygnitarza, a to dziwaczny pomnik postawiony nocą na miejskim skwerku lub bezsensowna zmiana przepisów drogowych lub systemu reglamentacji towarów. Nazajutrz ukazywało się stosowne, oficjalne sprostowanie błędnych informacji.

Bywało śmiesznie i raczej rzadko dochodziło do poważniejszych incydentów z powodu oszukańczego szaleństwa. Prewencyjnie unikano załatwiania poważniejszych spraw w tym dniu. Cokolwiek się działo zawsze pozostawała obawa, czy to aby „na poważnie”?

Prima Aprilisowe żartowanie chyba zanika. Może odświeżymy obrzędowość tego dnia i wspominając śmieszne sytuacje, które nam się kiedyś w pierwszym dniu kwietnia wydarzyły? 

A może trochę popsocimy jak dawniej? Zapraszam, śmiało!



sobota, 22 marca 2014

Plisowane spódniczki i spódnice



        W czasach gdy dziewczynki były po prostu dziewczynkami, które nosiły kokardy we włosach i piastowały lalki-niemowlaki w malutkich wózeczkach, każda mała modnisia miała szafie plisowaną spódniczkę. Często był to element szkolnego stroju galowego w zestawieniu z bluzą zdobną marynarskim kołnierzem z lamówkami. Taki szyk! 
foto od alElli

        Plisowane spódniczki pięknie pasowały do dziecięcych talii, wirowały przy obrotach tworząc urocze wachlarze. Małe elegantki wykonywały wdzięczne obroty zakończone małym dygiem bo cieszyło to ładne układanie się zaprasowanych fałdek. Nikt nie przejmował się efektem „pogrubiania”  nawet tych pulchniejszych dziewcząt. Jeszcze nie istniał kult szczupłości, a dziewczynki nie były traktowane jak kandydatki na modelki. Kauczukowe niemowlaki w wózeczkach wskazywały raczej na przygotowywanie ich do roli mam… Te dziewczynki marzyły o lalkach, które popiskiwały „mama” i można je było karmić z buteleczki, otulić kocykiem przed snem i zaśpiewać kołysankę. Tak było zanim wymyślono długonogą i smukłą Barbie na szpilkach z zestawem do makijażu i obcisłymi strojami w wersji mini. Hmmm… Może tu zaczyna się problem  słabej dzietności współczesnych pokoleń?

        Dość tych dywagacji bo zaraz dopadnie mnie jakiś nawiedzony gender i skarci za czułe wspomnienia o spódniczkach i lalkach dla dziewczynek. Wracam do plisowania.

Pielęgnacja plisowanej garderoby była pracochłonna. Aby zapobiec dewastacji fałdek trzeba było je zabezpieczać fastrygą przed zamoczeniem. Fałdka po fałdce były mocowane nitką i w tym „zaszytym” stanie prane, a następnie prasowane przez wilgotną szmatkę, aby zachowały szyk i ostrość kantów. Na koniec usuwano nić fastrygi, prasowano kolorowe wstążki na kokardy. Strój galowy małej elegantki gotowy!

foto z net


Nastolatki też nosiły plisowanki, ale w innej nieco formie. W tym wieku już trzeba było podkreślać świeżo wykształconą talię. Plisowaniu poddawano spódnice kloszowe pozbawione zakładek w pasie. Powstawały powłóczyste, szerokie dołem solejki często długie aż do kostek. Alternatywa dla równie efektownych, szalonych, bananówek o niezwykle oryginalnym kroju.

Poważniejszą odmianą plisowania były kontrafałdy w „grzecznych”, wąskich spódnicach. Tu występowały pojedyncze, zaprasowane fałdy z przodu lub tyłu lub kombinacje zaszytych do linii bioder fałd na obwodzie spódnic. To wersja dla kobiet dorosłych i dojrzałych w różnym stopniu zaawansowania. Stosowna nawet dla seniorek jako element kostiumów i garsonek.

Plisowana odzież nadal występuje w obecnej modzie. Współczesne materiały i technologie plisowania sprawiają, że nie trzeba już fastrygować fałdek przed praniem. Są trwałe i wystarczy je mocno strzepnąć po wypraniu.

Spódnice z kontrafałdami zanikły. Może ktoś widział je ostatnio? Znikły też kokardy jako element zdobienia dziewczęcej i damskiej garderoby lub fryzury. Może ktoś widział niedawno kokardy albo chociaż małą kokardkę?


czwartek, 13 marca 2014

Wiosenne smutki




Foto alElla
         O Wiosno! Jakże cieszyć się z Ciebie mam, skoro…
 
Aaaaaaaauuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Wyje syrena strażacka raz po raz. Wieczorem, nocą i nad ranem. Wieś za dnia spokojna, już lekko zielona. Na łąkach widać już pierwsze żółte podbiały, ale nie zdążą rozkwitnąć bo spali je ogień rozpalany wieczorną porą. Okrutny i głupi zwyczaj wypalania traw zniszczy młode życie. Syreny wyją, czarny dym zasłania rozgwieżdżone niebo, a z płomieni wybiegają oszalałe  strachem, na wpół żywe jeszcze zwierzęta o spalonej sierści. Owadów i drobnej zwierzyny łąkowej nikt nawet nie zauważa – płoną żywcem. Okrutni ludzie zgotowali przyrodzie ten los. Ech… Jak cieszyć się wiosną?

Jak przywołać radosny nastrój gdy „za miedzą” wojna? Jak wypatrywać na niebie powracających bocianów gdy nadciągają eskadry złowrogich, bojowych efów szesnastych.

Jak śpiewać z Markiem Grechutą „Wiosno, ach to ty…” gdy z ekranów telewizyjnych wieje grozą, a tuż obok, całkiem niedaleko, ludzie drżą o niepewny swój los? Możni tego Świata rozgrywają swoje polityczne gry, ożywają  wewnętrzne rachunki krzywd.

Jakby mało było tych globalnych nieszczęść na dokładkę dostajemy reportaż z więzienia, krwawy wypadek drogowy lub dręczone dziecko.

Na radość nie ma już miejsca.

Jak tu żyć?


piątek, 7 marca 2014

Dzień Kobiet nadal aktualny



        A tak!  Na przekór wyśmiewaniu, obrzydzaniu i wyszydzaniu dziś ukazały się na szkolnym korytarzu takie oto, otoczone papierowymi tulipanami, życzenia:





        Miłe, prawda? Nie, nie łudźmy się, chłopcy sami tego nie wymyślili. Podpowiedź padła od młodziutkiej nauczycielki - stażystki pomimo, że nie było tego w obowiązującym planie pracy. Dziewczę wychowane i wykształcone w Halloweenowo-Walentynkowej obyczajowości uważało stosowne pokazać młodym mężczyznom jak powinni się w tym dniu zachować. Toż to miód na moje peerelowskie serce! Czyżby szacunek do Dnia Kobiet tkwił już w genach lub był wysysany z mlekiem matki? Hi, hi, hi… Żadne transformacje i import komercyjnych świąt nie zatraci w nas tego czym skorupka przodków nasiąkła!

        Panowie, do kwiaciarni! Kupować goździki lub co najmniej tulipany w folii, a może i rajstopy aby było dowcipnie i nostalgicznie? Czemu nie?  Moda na peerelowski design kwitnie. 

 Zapraszam do przypomnienia sobie refleksji na temat dawniejszych obchodów Dnia Kobiet. O, tu:  " W marcu "