niedziela, 31 lipca 2016

Światowe Dni Młodzieży w Krakowie, od kuchni i na spacerze



Dwa lata przed… Zaniedbany i niedofinansowany od wielu lat budynek pięknieje. Płynie szeroki strumień pieniędzy, warczą betoniarki i wiertarki, kładą się pokotem nowoczesne posadzki i glazury. Jadą nowe meble! Fruwają bielutkie firanki! Glanc, błysk i szafa gra! To nic, że zapomniano zaprojektować i wykonać kratkę ściekową obok prysznica. W kolejnym  kąpielowym pomieszczeniu już uzupełniono brak. Aż nie wierzę, skąd ta nagła budżetowa szczodrość? Że niby zwykły, planowy remont na potrzeby edukacji nowego pokolenia? Podziwiam i raduję się ale, gdzieś tam pod skórą czuję, że jednak coś się święci. No i wyświęciło się w lipcu dwa lata potem.

Trzy miesiące przed… Wizyta przedstawicieli Ważnych Służb. Ogląd, wizytacja zaplecza, orientacja w terenie, „rąsia uśmiech i by, by” a za dni kilka konkret: „Porozumienie” na zakwaterowanie i wyżywienie tychże Ważnych Służb. Kursywa i cudzysłów są użyte celowo bowiem słowo „Porozumienie” to jedynie tytuł dokumentu. Jego treść zawiera cały szereg żądań i wymagań podanych bez żadnej wstępnej dyskusji.

Miesiąc przed… Kontrola za kontrolą, protokoły i zalecenia. Ostrzeżenia i straszenia oraz końcowa wizyta Bardzo Ważnego Przedstawiciela Ważnych Służb. Gorączkowe zakupy materiałów i sprzętu według zaleceń Ważnych Służb. Ponownie odkręcono strumień budżetowych pieniędzy, a nam kapią łzy… Kap… kap. Damy radę? Czy podołamy? Można się wycofać? Nie, nie!  W żadnym wypadku, mus i już.

Tydzień przed… Szurum-burum, chlastu-chlast i pucu-pucu, puc! Słońce pali, termometr szaleje, a szorować trzeba. Ma być błysk wbrew jaskółkom, które uwiły gniazdek tyle ile okien do wymycia. A gdzie gniazdo ptasie to… Wiadomo co.

Dzień przed… Wszystko lśni i już czas na ostatni akcent czyli płyn do dezynfekcji rąk z pompką. Nazajutrz, jedna z nich znika… Ktoś z tych Ważnych Służb normalnie ją „zakosił”! Wrrr…

W trakcie – Dzień pierwszy… Treść „Porozumienia” z czasu „trzy miesiące przed” bierze w łeb. Rzeczywistość okazuje się inna. Reorganizujemy, przerabiamy, uzupełniamy personel, poszukujemy zaopatrzenia i materiałów, aby zadowolić przedstawicieli Ważnych Służb w liczbie 202 osób. Magiczna liczba, prawda? Magiczna okazuje się także pewna maszyna do próżniowego pakowania żywności. Złośliwie magiczna. Działa albo nie działa. A tu 202 paczuszki do zapakowania! Noc w noc. A maszyna nic, stoi jak zaklęta. Z opuszczonym nosem i wyrwą w sumieniu wlokę się na spoczynek licząc się z tym, że nazajutrz Ważne Służby dobiorą mi się do skóry. W mieście Światowa Młodzież wiwatuje, miasto brzmi muzyką, śmiechem i rozlicznymi atrakcjami, które mam w zasięgu wzroku. A ja co? Dumam nad zepsutą maszyną. W desperacji ponawiam polecenie ponownego przeglądu i uruchomienia wrednego urządzenia. Ufff… Maszyna ruszyła! W dodatku wcale nie ociężale ale całkiem żwawo! Pyk, pyk, pyk… Pracowite wytwarzanie próżni w 202 pakiecikach trwało w ciemną noc, ale z sukcesem. Ważne Służby mogą spożyć bezpiecznie to, co w owej próżni spoczywa.

Dzień czwarty… Papież Franciszek przybył. Nieomal otarł się o ślady moich opon bo przemknęłam tuż obok blokady, tuż przed watykańskim konwojem aut. Dziś Mam fart. Dodatkowo mogę oglądać wszystko z ekranu domowego TV podczas gdy moje nadzwyczaj dzielne kucharki w dwunastej godzinie pracy właśnie klepią kolejną dziesiątkę kotletów na bardzo późną kolację dla Ważnych Służb. 

Hmmm… Ktoś musi te kotlety pichcić, aby przeżywać mógł ktoś. Radosną młodzieżą przecież kiedyś już byliśmy.

Dzień piąty, szósty oraz siódmy… Sytuacja się normalizuje. Ważne Służby opanowały organizacyjny chaos co i nam przywróciło równowagę. Są komunikacyjne atrakcje. Na służbowy posterunek podróżuję niezwykłymi drogami: Przeprawiając się promem przez rzekę lub okrążając spowite w porannej mgle lotnisko. Zasypiam i budzę się przy akompaniamencie warkotu helikoptera. Podejrzewam nawet, że jego załoga zerka do mojej sypialni. Ale niech tam, dobrze, niech pilnują – czuję się bezpiecznie jak nigdy dotąd. 

Dzień ósmy… No, nie! Nie tylko kuchnią i paczkami prowiantu człowiek żyje. Chwila uduchowienia i mnie się należy. Zapraszam na popielgrzymkowy spacer po terenie Łagiewnik czyli krakowskiej „Ziemi Świętej” naznaczonej bardzo dawną obecnością Świętej Siostry Faustyny oraz całkiem niedawną bytnością tu Świętego Jana Pawła II. Oboje „mieszkają” teraz po sąsiedzku. Dla ułatwienia wzajemnych wizyt w swoich Sanktuariach oraz przyjmowania licznych gości urządzono piękny spacerowy, modlitewny i sprzyjający medytacjom teren łączący te dwa miejsca kultu. Warto dodać, że jest on zlokalizowany na terenie dawnego „śmietnika” czyli miejsca składowania odpadów poprodukcyjnych fabryki sody – Solvay. Sodę produkowano z białego kamienia wapiennego, odpady usypywano w hałdy na których tworzyły się rozlewiska zwane „białymi morzami”. Przy produkcji sody w tej fabryce pracował za młodu Karol Wojtyła.

Tuż przed Sanktuarium św. Jana Pawła II, foto Bet
  Ale zanim dotrzemy do Sanktuarium Jana Pawła mijamy Centrum Handlowe Zakopianka i nowiutką kładką drepczemy wprost w objęcia „naszego Papieża”!

Sanktuarium św Jana Pawła II na tyłach CH Zakopianka, foto Bet




 Budynek Sanktuarium architekturą nie zachwyca, urządzeniem i wystrojem wnętrza także. No, cóż w końcu ważny jest tu Duch i ślady obecności Karola Wojtyły. To się czuje, zwłaszcza przez  zasiedziałych mieszkańców tej okolicy.

Plac przed Sanktuarium św Jana Pawła II, foto Bet
Wnętrze Sanktuarium św Jana Pawła II, foto Bet
Ogród Miłosierdzia- cisy posadzone podczas ŚDM, foto Bet
Od Jana Pawła do Faustyny, foto Bet
 Nieco słabszy związek nawiązuję z Siostrą Faustyną. Była tu i żyła dużo wcześniej niż wspominany powyżej święty Jan Paweł. Mieszkała w budynku Klasztoru i jej kult rozwijał się w starej klasztornej kaplicy. 


Niedawno dopiero wybudowano tu nowoczesne, ogromne Sanktuarium w kształcie łodzi. O, tak wygląda właśnie. 

Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, foto Bet
Klasztor św Faustyny, foto Bet

Zgrupowanie polowych konfesjonałów, foto Bet

Od Faustyny do Jana Pawła II, foto Bet

  A wieczorem dnia ósmego myślę sobie, że oboje krakowscy Święci z Łagiewnik i Borku Fałęckiego: Faustyna i Jan Paweł spisali się świetnie. Dopilnowali spokoju i bezpieczeństwa, powstrzymali burze i ulewny deszcz aż do wieczora po to aby młodzież w brzegach mogła kontemplować nocne czuwanie w spokoju ducha i suchości ciała. No bo czyja to zasługa jak nie ich właśnie?
Ja przemokłam wracając z popielgrzymkowego spaceru, ale cóż to znaczy wobec pielgrzymiego trudu światowej młodzieży? Patrząc na uśmiechnięte i czasem zamyślone ich twarze widzę, że te dni miały sens. Uroczyście odszczekuję wszystkie wypowiadane tu i gdzie indziej słowa wątpliwości i krytyki. Odpuszczam złość na zepsuty urlop i niegrzeczną maszynę do pakowania żywności. Mimo wszystko warto było.

Z tym optymistycznym akcentem udaję się jutro pełnić służbę dzień dziewiąty i dziesiąty i pewnie jeszcze kilka ich będzie. A co tam, to dla tych dzieciaków przecież! 
       





czwartek, 14 lipca 2016

Nietypowy sezon ogórkowy



        Sezon ogórkowy według Wikipedii to: "związek frazeologiczny zakwalifikowany formalnie jako wyrażenie językowe. Ukute zostało jako związek przyczynowy między posuchą w życiu kulturalnym miast (nieczynne teatry, sale koncertowe, kabarety, itp.) spowodowaną letnimi wyjazdami artystów do wód, właśnie w porze zbioru ogórków, a brakiem wiadomości nadających się do publikacji w gazetach."

         Hi, hi, hi… Wikipedio, Twój sezon ogórkowy należy schować do lamusa. Spokojny czas lipcowej nudy, słodkiej i lepkiej jak miód i rozbrzmiewającej  śpiewem pasikoników to już przeszłość tak jak nasze radosne młodzieńcze wakacje. Jedyne co się w tej definicji zgadza to wyjazdy celebrytów do wód! Wielu aktorów seriali i prawdziwych aktorów całkiem niedawno zakończyło ugniatanie piasku na  międzyzdrojskiej plaży, a niektórzy z nich wgnietli także dłonie swe w świeży beton stając się gwiazdami. Ha!

        Poza tym, współczesny, a już szczególnie tegoroczny lipiec, aż kipi od ważnych lub lansowanych jako ważne wydarzeń. Politycy na wakacje „do wód” nie pojechali niestety. Nadal zaciekle strzelają do siebie jadem, a temat Trybunału Konstytucyjnego zastąpił poczciwy i zgrzebny temat sznurka do snopowiązałek. Smutne to porównanie, wiem. 

        Miłe i przyjemnie emocjonujące było lipcowe, piłkarskie kibicowanie z rewią męskich fryzur na pierwszym planie oraz zaskakującym finałem. Ufff…   

        Szczęśliwie przeżyliśmy lipcowe wojskowe spotkanie na najwyższym Szczycie. W celu zbudowania odpowiedniej do wydarzenia atmosfery  zafundowano rodakom masową wojskowość w wersji soft w formie radosnych pikników z uzbrojonymi żołnierzami w tle. Nawet małe dzieci mogły ubrać się w mundurki i radośnie pobawić się karabinami a nawet zasiąść w czołgu. Urocze…

        Przed nami wizyta rozmodlonej i uduchowionej młodzieży całego świata oraz spotkanie z Papieżem Franciszkiem. Młodzież głosić będzie pokój, miłość i radość. Miejmy taką nadzieję…

        Biorę głęboki oddech przed tym Wydarzeniem czyli Światowymi Dniami Młodzieży i dla zachowania ogórkowej tradycji serwuję nietypową zupę ogórkową z wesołych, zielonych ogórków. Dla spokojności. Mamy wszak ogórkowy sezon!

Weź ogórków świeżych i zielonych kilka sztuk, obierz, wyjmij gniazda nasienne albo nie, jeśli chęci brak. Oskórowane  ogórki pokrój na kawałki, dodaj im do towarzystwa dwa lub trzy ziemniaki również pozbawione skórki. Wszystko razem ugotuj na miękko. Do gotowania można dać kostkę rosołową, ale niekoniecznie. Ugotowane warzywa zmiksuj blenderem, koniecznie dodaj dużo świeżego posiekanego koperku. Powinien z tego powstać zielonkawy krem o ogórkowym, orzeźwiającym aromacie. Smaku i urody zupie doda kleks słodkiej śmietanki i plasterek żywego ogórka.

 Wesoła zupa ogórkowa gotowa! Mniam, mniam...


Dopisek 15 lipca, po południu

Łłłaa... Tak sobie myślę, dlaczego moja zupa nie wzbudza spodziewanych smakowych emocji emocji no i widzę, że zapomniałam wspomnieć o dodaniu serka topionego obojętnie jakiego tuż przed akcją miksowania. Serek pięknie się rozpuszcza w gorącym płynie i dodaje mu gęstości jaki przystoi zupie. Ogórkożercy, wybaczcie!

poniedziałek, 4 lipca 2016

Wypoczywającym nad Bałtykiem polecam



        Jeśli beztrosko pluskasz się w wodach Bałtyku opływających Półwysep Helski, zwłaszcza w okolicy Kuźnic, jeśli stacjonujesz letniskowo we  Władysławowie lub spacerujesz promenadą nad Motławą w Gdańsku i lubisz zastanawiać się nad przeszłością tych miejsc to mam dla ciebie czytelniczą propozycję: 

Powieść sensacyjna pod tytułem: „Foka” - Ludwik Artel. Wydawnictwo NOVAE RES. 

Dlaczego? Akcja tej powieści rozgrywa się właśnie we wspomnianych wyżej okolicach naszego pięknego wybrzeża i odkrywa pewną tajemnicę związaną z przebiegiem drugiej wojny światowej na tym terenie oraz opisuje kontynuację tych wydarzeń już w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku związaną z działalnością polskich służb wywiadowczych, amerykańskiego szpiega oraz złowrogiej KGB. W tle przewija się wątek rosnącej w siłę krajowej opozycji i zmian ustrojowych. 

Z przebiegu akcji powieści „Foka” możemy dowiedzieć się co nieco o sposobach funkcjonowania służb wywiadowczych, wykorzystywaniu dawnych znajomości i pozycji w strukturach władzy oraz odwadze, w dobrej sprawie, byłego funkcjonariusza  SB. Książkę czyta się przyjemnie i z zainteresowaniem choć już na wstępie mniej więcej wiadomo „kto zabił”  i czym jest tytułowa „foka” to w dalszej części opowieści następują zwroty sytuacji i kolejne komplikacje. Nie, nie, nie zdradzę nic więcej. Dodam tylko, że występuje tam także delikatny wątek romansowy, który dodaje lekkości całej tej historii i do końca nie wiadomo czy ten romans zakończy się happy endem.

Warto więc przed zanurzeniem w morskie odmęty, ułożyć się wygodnie na plażowym kocyku i prześledzić tę historię, która zaczyna się jeszcze przed wojną… Koniec. Nic już więcej nie opowiem – zakładam słoneczne okulary, pogłębiam swój piaskowy grajdoł i opalam się! Ciii… W przewie od słonecznej kąpieli macham przyjaźnie do urlopowiczów w górach, nad jeziorami i wszędzie gdzie tylko wypoczywają Rodacy polecając im także lekturę „Foki”.