Zaczęła się! Mikołajowo-świąteczna
gorączka kupowania sprytnie zainicjowana Wielkimi Obniżkami cen w Czarny
Piątek. Świeżutki obyczajowy import wprost zza oceanu! Ale niech tam, choć do
świątecznego grudnia jeszcze dni parę to już zacząć czas handlowe wędrowanie,
przeglądanie, wyszukiwanie, przymierzanie, porównywanie i macanie, aby na
koniec dotrzeć do kasy. Pi… Pi… Pi… Koszyk wkrótce pełny już. Uff… Czarny
Piątek szczęśliwie już za nami i choć atak reklamowy nadal trwa głośno wołam:
-
„Do diabła! Dość tej
bezdusznej taśmy z jej pikającym zakończeniem!” Dziś powędruję wspomnieniami na zakupy do
dawnych, niewielkich, sklepów branżowych. Były może nie tak ładne, czasem
trochę brudne i ubogo urządzone, ale miały swój specyficzny charakterek i
swoisty zapach. Niech te zapachy będą przewodnikiem na zakupach w stylu
PRL.
Siatki /
wspomnienie siatek na zakupy jest już tu opisane i zdjęciowo udokumentowane w dłoń i ruszajmy!
Osiedlowy ciąg handlowy otwiera sklep mięsny zwany też
masarnią. Cały w białych kaflach z rzędami haków na pierwszym planie, które w
czasach mięsnej obfitości uginały się od rumianych kiełbas, boczków i pękatych
szynek. Ach, jak to mięsko pachniało… Jeszcze wtedy chyba naturalnym zapachem
wędzarni? Może dlatego zapach ten był tak wyrazisty i przyjemny? Pewnie, że
wśród tych miłych woni czasem trzeba było stać w kolejce i wysłuchać
plotkujących kobiet. Czasem odejść z kwitkiem… Bo towaru brakło. Cóż, tak też
było lecz miłe wrażenie zapachowe w pamięci pozostało.
Zaraz obok jest sklep jarzynowy pełen zapachu kiszonek. Zimą
czy latem – kiszone ogórki i kapusta to był kulinarny mus. Bo i cóż innego w
tamten czas bez całorocznych jabłek i cytrusów? Okazyjne dostawy cytryn i
pomarańczy zapachu nie zostawiały bo znikały w mig!
Ale, ale wyraźny zapach wyczuwamy w sklepie gospodarczym. Tu
mamy podręczny skład wszystkiego: szklanki, kieliszki i domowa chemia. Tu
pachnie kartonowymi pudłami, drewnianymi wiórami oraz mydłem, a czasem naftą
lub rozpuszczalnikiem do lakieru.
Sklep ogólnospożywczy też miał specyficzny zapach. Tu żaden
produkt nie wybijał się swym aromatem – jednak ich suma i mieszanka dawała
efekt ogólny jako zapach jedzenia. Bez wątpienia tu sprzedawano żywność.
Osiedlowe sklepy zapewniały najważniejsze, codzienne potrzeby
zwyczajnego obywatela. Po pozostałe, potrzebne do życia produkty trzeba już
powędrować nieco dalej, czasem, aż „do miasta” – jak określano podróż poza
osiedlowe opłotki.
Po zeszyty i ołówki do
sklepu papierniczego, który nawet bez stosownego szyldu rozpoznaje się po
zapachu papieru. Po materiał na sukienkę – do tekstylnego gdzie króluje zapach
tkanin, często bawełny i lnu. Po tasiemkę i guziki - do pasmanterii strojnej w
milion pudełeczek i szufladek. Po buty – do obuwniczego pachnącego skórą i szewskim
klejem. Po wódkę – do monopolowego. Po perfumy – do pachnącej bajkowo drogerii.
A po książki i gramofonowe płyty – do księgarni. Oooo, tu zapach nie odgrywał
żadnej roli wyparty przez bezwonną lecz wyraźnie wyczuwalną aurę doznań
intelektualnych. Tak, księgarnia nie pachniała lecz pozwalała chwytać tchnienie
kultury i sztuki. Podobnie jak Kiosk Ruchu z malutkim okienkiem wymagającym usłużnego
skłonu, aby poczuć zapach farby drukarskiej na świeżutkich codziennych gazetach
właśnie dostarczonych z drukarni. To był zapach informacji przyprawionych dawką propagandy. Ciąg branżowych sklepów
zamknę prozaiczną piekarnią z jej nieziemsko pięknym aromatem świeżego chleba…
Bez polepszaczy, bez barwników za to z uroczo chrupiącą błyszczącą na brązowo
skórką. Ach…
Na współczesnej ulicy dominuje ciąg lśniących szkłem i marmurem
banków gdzie pieniądze nie pachną
szczelnie zamknięte w bankomatach i sejfach. Dobrze chociaż, że licznie
występujące kebaby i frytkarnie dają jakieś swojskie zapachy i nieco ocieplają
miejski krajobraz. Na zakupy jedziemy do wielkich marketów gdzie wszystkie
produkty występują jako szczelnie opakowane w słoiki, kartoniki oraz folie.
Żaden zapach nie ma tu szans. No, chyba, że sprytny menager rozpyli sztuczną
substancję o zapachu kawy i świeżej bułeczki w okolicy regału z pieczywem,
które świeże było przed zamrożeniem. Nikt nie wymyślił jednak sztucznej mgły
imitującej intelektualne doznania, aby spryskać nią kosze z „tanią książką na
wagę”.
Co było, a nie jest –
nie pisze się rejestr. Ale powspominać można, prawda? Miłych zakupów!
ps Dziękuję komentatorce i obserwatorce blogów, miłej haniafly za inspirację i temat do wspomnień. Darz blog, koleżanko:))