Już od dni kilku nie bacząc na gorsze od idealnego
samopoczucie /wiadomo - wiosenne przesilenie/ zaglądam na kwietne stoiska
pobliskiego bazarku, wizytuję kwiaciarnię i spoglądam łakomie na zieleń
tulipanów śmiało wzbijających się ponad zimną jeszcze glebę.
- Jeszcze poczekaj, jeszcze nie czas, będą przymrozki, cierpliwości…
Tak tłumaczę sama sobie, aby powstrzymać chęć
posiadania wiosennych roślinek. A rączki swędzą, aż się rwą do pracy.
Ufff…
Ogłoszono wreszcie astronomicznie i kalendarzowo: Wiosna jest! A na moich
plantacjach zaokiennych wciąż królują zaschnięte jesienią wrzosy wespół z
zimową choiną i wigilijną jemiołą! Wstyd i hańba! Dłużej tego nie wytrzymam.
To cóż,
że termometr wskazuje inaczej niż powinien, a słońce ledwo raczy czasem błysnąć
od niechcenia? Nie dam się sterroryzować aurze. Termometr zaklejam plastrem i
wyruszam na kwietne zakupy. Na bazarku: Och i ach! To wiosenny raj. Łapią mnie
za oczy bielutkie jak śnieg stokrotki, pstre połacie bratków i strzeliste żonkile.
Dzielnie walczę z sobą aby obojętnie minąć skrzynki z krokusami i narcyzami.
Podobnie ciężko jest ignorować pęki słabiutkich jeszcze, ale jakże
wytęsknionych tulipanów… Silna wola i rozsadek zwyciężają więc zakupy skromne,
na miarę dostępnego miejsca na parapetach i balkonie.
Praca
wre. Zeschłe wspomnienie jesieni i zimy precz! Młodziutkie sadzonki – do skrzynek!
No i mam swój maleńki wiosenny ogródek, w którym roślinki będą rosły w siłę w
miarę dostatniego podlewania.
Samopoczucie
szybuje w górę! Dziarsko przestawiam wskazówki mechanicznego zegara bo ten biologiczny
już mi się sam przestawił:))