środa, 14 czerwca 2017

Strażnik szkolnej bramy – Pierwszy po… Dyrektorze



Kto to taki? Woźny vel Tercjan. Tej drugiej nazwy używano w zamierzchłych czasach mojej bardzo wczesnej podstawówki. Już wtedy chyba był to anachronizm, który niebawem zanikł.

foto własne, Bet
Przez większą część szkolnych lat towarzyszył nam więc Pan Woźny, rzadziej Pani Woźna, a niekiedy oboje naraz. Było to bardzo praktyczne bowiem niektóre obowiązki Woźnego wymagały męskiej siły: Palenie w piecach, wynoszenie popiołu, odkuwanie lodu na chodniku, przenoszenie mebli i wykonywanie drobnych napraw. Pani Woźna ślicznie i skutecznie sprzątała, pucowała okna i tablice, uprawiała szkolny ogródek. Tak przynajmniej było w mojej podstawowej szkole. Państwo Woźni byli małżeństwem i mieszkali w budynku szkoły, której strzegli z racji tego, w dzień i w nocy.

Woźny – Pierwszy po Dyrektorze. Dlaczego tak ważna to persona? A kto miał prawo regulować szkolny zegar i wymachując wielkim, ciężkim dzwonkiem lub wciskając elektryczny pstryk ogłaszał koniec lekcji?  Kto za pomocą tych prostych czynności  skracał uczniowskie udręki i sprawiał, że najbardziej srogi nawet Nauczyciel musiał z trzaskiem zamknąć dziennik, odłożyć wskaźnik, zaniechać odpytywania  i wypuścić dziatwę z klasy? O, nasz dawny wybawco, przyjacielu i wychowawco! Zasłużyłeś sobie na godne miejsce w mym blogowym pamiętniku.

Zbieram więc wspomnienia i nawijam je niczym dawny Woźny świeżo wyżętą ścierkę na swą miotłę. Brzęk, brzdęk, chlup, chlup… Tak słychać codzienną krzątaninę Woźnych. To  metalowe wiadro tak brzęczy i chlapie woda z wyciskanej ręcznie ścierki. Taka proza tego fachu. Za to co każde czterdzieści pięć minut nadchodzi moment okazania swojej mocy. Pstryk! I drrrrr!!!!! I już nie słychać brzęku wiader bo korytarze rozbrzmiewają dziecięcym wrzaskiem. Czasem wrzaśnie także Woźny! Czasem zamachnie się miotłą, tupnie nogą i pociągnie urwisa za ucho. Tak, tak! Bywało, bo jakże inaczej upilnować porządku? Woźny bywał groźny. Co innego taka Pani Woźna… Jak mama łagodna, ocierająca dziecięce łzy, pomocna w opatrywaniu podrapanych kolan i wiązaniu sznurowadeł.

Foto z net http://www.spodlady.com/prod_1076_Buty_woznej.html
Słyszałam, że w niektórych szkołach, panie woźne strojne w nylonowe fartuchy w groszki i obowiązkowe /BHP!/ obuwie zdrowotne pilnowały szatni. W wolnych chwilach dziergały tam szaliki na drutach, i były żywym monitoringiem szkolnych korytarzy i podwórek.

Woźni często pracowali ramię w ramię z Dyrektorem kontrolując wejście uczniów do budynku. Dyrektor wygłaszał obowiązkowe kwestie:

-  Tarcza jest?
-  Granatowy beret jest?
- Ooooo, chłopcze czas przyciąć włosy! Po lekcjach marsz do fryzjera!
- Spokój, nie przepychać się!

A srogi Woźny, niczym milicjant na skrzyżowaniu, kierował ruchem:

- Tędy nie wchodzić! Do szatni, do szatni! Zmieniać buty! Gdzie biegniesz ty łobuzie?

Nasi Woźni byli częścią szkolnej społeczności, ważnym ogniwem wychowawczym chociaż chyba nawet o tym nie wiedzieli. Byli szanowani przez nauczycieli, zapraszani na szkolne uroczystości, dostawali kwiaty na imieniny. Panie nauczycielki wpadały na herbatki, wymieniały zakupy, załatwiały drobne interesiki bo to taki czas był, że „załatwianie” musowe.

Ale, ale… W szkole był Pan i Pani Woźna, małżeństwo… A gdzie gromadka Woźniątek? Albo chociaż parka Woźniąt? Nie było! Żadnych „woźnych” dzieci w szkolnej służbie. Widocznie tak los chciał. Szkolna dziatwa była wstępnie szkolona w tym fachu pełniąc obowiązkowe dyżury w klasie. Dyżurny uczeń miał obowiązek sumiennie wycierać tablicę mokrą gąbką oraz zadbać o uzupełnienie czystej wody w kąciku czystości wyposażonym w emaliowaną na biało miednicę oraz dzbanek. Zestaw ten służył do obmywania kredowego pyłu z nauczycielskich, zacnych dłoni. Taki standard był!  

foto własne Bet
W Liceum wszystko miało inny, poważniejszy, wymiar. Woźny też. Już nie tylko zamiatał i odmierzał dzwonkiem szkolny czas, nie pomagał wiązać butów.  Woźny w moim Liceum prowadził interesy. Chłopakom po cichu sprzedawał pojedyncze papierosy, pożyczał zapomniany w pośpiechu,  obowiązkowy krawat, rozdawał szpilki i agrafki bo jak inaczej przypiąć i odpiąć po lekcjach „obciachową” szkolną tarczę? Pomocny był jak nikt i dlatego nazywany pieszczotliwie „Wujkiem”. Inny rodzaj interesów naszego „Wujka” to nielegalna /chyba/ działalność gospodarcza polegająca na sprzedaży obwarzanków zwanych bajglami. Była to ulubiona przekąska licealistów. Mało tego, przedsiębiorczy „Wujek”  wraz z żoną zorganizowali archaiczny rodzaj małej gastronomi. W prywatnej kuchni służbowego mieszkania /przy wejściu głównym do budynku, naturalnie jak na strażnika szkoły przystało/ można było kupić niezwykle smakowite kanapki: Bułka przełożona plastrami serwolatki i drobno siekaną sałatką jarzynową z majonezem. Ach, jak to smakowało! Hit żywieniowy nastolatków w tej szkole. Bez zaświadczeń, badań sanepidu, dezynfekcji rąk i sprzętu i oto nikt nie dostał nawet bólu brzucha. Wcinaliśmy, aż się uszy trzęsły, kolejka do upragnionego specjału była długa i nie każdy dostąpił szczęścia zakupu. Kontroli skarbowej też nie było. Proceder naszych Woźnych kwitł latami.

Czy współczesne szkoły zatrudniają Woźnych? Wydaje się, że większość tych zacnych pracowników zastąpiły bezduszne kamery, domofony obsługiwane przez Portierów lub Ochroniarzy, a utrzymanie czystości zleca się zewnętrznym firmom czyścicielskim. Młode i elegancko ubrane w firmowe mundurki pracownice sprawnie operują zestawem mopów i ściereczek, psikają dezynfekującymi sprejami, w wolnych chwilach klikają w telefony, ale czy można im opowiedzieć o złamanym na wuefie paznokciu i czy pomogą odnaleźć zaginiony worek na pantofle? Ech…