czwartek, 10 kwietnia 2025

Wielkanocne wspomnienia i współczesne życzenia

         Zbliża się Wielkanoc*. U mnie zamiast wiosennego trzepania dywanów ( nikt nie trzepie, osiedlowe trzepaki stoją bezużyteczne jak jakieś pomniki zamierzchłej przeszłości) i zamiast pucowania okien (dawno już umyte wraz pierwszym cieplejszym dniem marcowym) kliknęło w pamięci i otwarła się szufladka z wielkanocnymi wspomnieniami.

        Hmmm… przyznaję z zażenowaniem, że tematem wiodącym są tu kulinaria. Czy to wstyd i poruta?  Bo duchowe przeżycia związane z istotą Wielkanocy jakoś nie zapadły pamięć. Ach, jednak coś się zachowało! Jako dziecko, chętnie wędrowałam z koszyczkiem do święcenia pokarmów, które to ukradkiem wyjadałam w drodze powrotnej do domu. Zwłaszcza kiełbaskę choć to post był wówczas nakazany bez względu na wiek i wrodzone łakomstwo. Jako podrosła panienka lubiłam odwiedzać  kościoły ( a jest ci u nas w Krakowie prawdziwy ich dostatek) i podziwiać prezentowane tam Chrystusowe groby. Niczym Lalka - Izabella Łęcka o ile dobrze pamiętam:) 

        Bardzo dużą przyjemnością było pomaganie mamie przy gotowaniu i pieczeniu świątecznych specjałów. Uwielbiałam siekanie bakalii, mieszanie w garnkach, a nawet ręczne ucieranie sernika w glinianej makutrze. Pracy było sporo bo choć rodzina niewielka to asortyment wypieków obowiązkowo zawierał drożdżowe babki i różne mazurki.

 

          Malowania jaj nie było – tę tradycję zagospodarowywała szkoła na zajęciach plastycznych gdzie wymagano od nas dostarczania wydmuszek czyli pustych skorupek. Uzyskanie wydmuszki było prawdziwym wyzwaniem dla rodziców. W domu preferowaliśmy naturalne piękno jaj podkreślane gotowaniem w wywarze z łupin cebuli. 

 

        Zajęcia ekstremalne czyli ręczne tarcie korzenia chrzanu powierzano rodzinnym twardzielom czyli męskiej jej części. Oj, ciężka sprawa lecz niezbędna bo chrzanu tartego przemysłowo i sprzedawanego w słoikach nie było. Obowiązywało hasło: ”Chcesz jeść chrzan – zrób to sam”. I już.

        Dekoracje świąteczne były skromne i najczęściej sprawę załatwiał wazonik zerwanych na spacerze bazi i kolekcja wykonanych z żółtej waty kurczaczków oraz cukrowy baranek. Brak było figurki zajączka – właściwie zastanawiam się kiedy i dlaczego zające pojawiły się w świątecznym asortymencie dekoracyjnym? I co taki zając ma symbolizować? Czyżby pasztet?


         W kwestii poniedziałkowego polewania wodą pozostawałam w roli obserwatora. W domu było to zakazane bo przecież pastowane i ręcznie froterowane parkiety nie znosiły wody! A do dzieciaków z wiaderkami „na polu” nie miałam odwago dołączyć. Grzeczne dziewczynki tak się nie bawiły. O, nie!

        Pieczenie babek tak od dziecka trenowałam, że pewnego roku, w dorosłości, osiągnęłam  babkowe apogeum! O, takie jak poniżej!

         W ostatnim czasie ilość babek systematycznie malała z roku na rok zgodnie z malejąca ilością konsumentów i rosnąca chęcią spędzania Wielkanocy poza domem. Tak mi się w pewnym okresie życia porobiło:) Ale już przeszło.


 


        Wszystkim życzę podobnego apogeum udanych Wielkanocnych Bab i sporo radości ze świętowania!

   

*Przed Bożym Narodzeniem chętnie używa się zwrotu: „Idą święta” natomiast Wielkanoc, zwykle  „się zbliża”. Czyż nie jest tak? Może na tym polega jedna z subtelnych różnic pomiędzy tymi Świętami?

 

Dopisek z dnia 15 kwietnia 2025!

 Nadeszła obiecana przez Mareczka kartka świąteczna z okresu bardzo późnego PRL. Uważam, że jest śliczna i taka aktualnie patriotyczna:) Dziękujemy!

Przy okazji zagadka: do czego służy prezentowane tu urządzenie zapewne drewniane?