wtorek, 26 kwietnia 2011

Majowe Święta

Dla porządku przypominam,  że 1 Maja mamy Święto Pracy. Międzynarodowe Święto Solidarności Ludzi Pracy obchodzone od 1890 r. 


   
        Radosny, kolorowy dzień. Zrządzeniem losu prawie zawsze pogodny i słoneczny. Jak to „załatwiały” peerelowskie władze ?
        Jak powodowano punktualne zakwitanie czerwonych tulipanów na miejskich trawnikach, tak ładnie harmonizujących w czerwienią flag? Jak zamawiano wiosenny wiatr malowniczo targający szturmówki niesione w pochodach ? Jak wstrzymywano deszcz aby nie moczył pracowicie wyklejanych przez dzieci transparentów oraz papierowych kwiatów ?
        Nie wiemy… nie było wtedy specjalistów od „teorii spiskowych”.
Dzień rozpoczynał poranny koncert orkiestry dętej z pobliskiej fabryki, grającej na osiedlu od świtu. Potem radosne spotkania na pochodach 1 majowych. Radosne, bo rozśpiewane i pełne dziecięcych śmiechów, tańców na ulicy i spotkań z przyjaciółmi. Jako nastolatek uwielbiałam pochody właśnie dlatego.
        W dorosłym życiu już trochę mniej, więc „odpuszczałam” przez nikogo nie przymuszana do uczestnictwa. Miałam szczęście do tolerancyjnych pracodawców czy może z tym „obowiązkowym uczestnictwem” to taka propagandowa legenda ?
        Od pewnego czasu Święto Pracy przysłoniły obchody 3-go Maja, przedzielone zgrabnie Dniem Flagi wyznaczonym na 2-go Maja. Mieliśmy więc trzy dni czerwono-białe i patriotyczne. Jak te Święta godzić przyjdzie z obchodami kolejnych rocznic Beatyfikacji Jana Pawła II ? Bo kolejne ROCZNICE przecież nadejdą…
Będzie jeszcze bardziej kolorowo z powodu żółtych flag papieskich?  
          
Po zastanowieniu dodaję też flagę EU na znak rocznicy wstąpienia do Unii Europejskiej.
 
Niech się święcą....... wszystkie majowe rocznice !
Końca nie widać tych majowych świąt....dodaję kolejne!
4 maja obchodzimy Dzień Strażaka ! ! !
Niech się święcą !
aaaa....co !
Bet

niedziela, 24 kwietnia 2011

Wyburzenia

Szczęśliwie nie grozi nam trzęsienie ziemi ani żadne tsunami. Ale  chętnie dokonujemy zniszczeń własnymi rękami… dla  zysku !
        Taki los może spotkać kultowy relikt epoki PRL – Hotel Cracovia położony w centrum Krakowa. Dziś nie poraża pięknem, ale ma swoją historię.
  
        Hotel wybudowano i oddano do użytku z początkiem lat 60-tych jako jeden z najnowocześniejszych obiektów w Polsce. Zaprojektowany przez Polskiego Architekta, zbudowany wg najnowszych wtedy technologii, długie lata był wizytówką miasta i sztandarowym obiektem Biura Podróży Orbis. Błyszczał i puszył się luksusowym wyposażeniem pokoi, elegancką obsługą i wspaniałą kuchnią hotelową.
        Tu istniały luksusowe sklepy PEWEX, Cepelia. Tu był najlepszy w mieście Zakład Fryzjerski, do którego zamożne krakowianki ustawiały się w kilkutygodniowych kolejkach. Tu była wspaniała, słynna na całe Województwo cukiernia. W cukierni Cracovii wypiekano niezwykłej smakowitości kremówki. Sława i jakość tych ciastek wyprzedzała wiele lat modne teraz „kremówki papieskie”. Tu zamawiano ciasta i torty na największe rodzinne uroczystości.
        Tu, siedzibę miały „szemrane interesy” walutowych cinkciarzy w czasach bonów towarowych Pewex. Tu, organizowano cotygodniowe Dancingi dostępne dla wszystkich amatorów tańców. Tu wreszcie w ostatnich latach powstało Kasyno Gier.
        Wielokrotnie remontowany i unowocześniany Hotel trzymał klasę. Tu goszczono najświetniejszych gości. Tu zarabiano cenne dla miasta dewizy. Tu działa się powojenna legenda Krakowa.
        Niedawno Hotel sprzedano. Nowy właściciel - ” spółka jakaś tam z Kielc” – zawyrokował:  remont obiektu jest nieopłacalny. Do wyburzenia. Na tym placu powstanie „obiekt biurowo-handlowy”.
        Oznacza to, że powstanie kolejna galeria handlowa chociaż Kraków jest wciąż głodny miejsc hotelowych. Liczba turystów w Krakowie bije rekordy. Opłaca się remontować i adaptować na luksusowe apartamenty kamienice średniowieczne i późniejsze pożydowskie.  Obiektu z czasów PRL – nie opłaca się wskrzesić do życia.
        Miała Warszawa problem z Pałacem Kultury. Ma Kraków problem z Hotelem Cracovia. Czekam kiedy przyjdzie kolej na Nową Hutę.
 Ps.  Iskierka nadziei to wpisanie budynku do rejestru zabytków. Czy uda się to przeprowadzić w ekspresowym tempie przed zagładą ? Dlaczego nie zadbano o to wcześniej ???

  hahaha  hahaha  hahaha 
Wiadomość z dnia 29 marca 2011 godz 17.10 !
Cracovia uratowana! Krakowscy Architekci stanęli murem w obronie tego budynku, który został wpisany do Rejestru Zabytków. Nie  wiadomo czy nadal będzie hotelem ale będzie żył! Może jakimś "nowym życiem"?
Uuuuuuuufffffffffff............ victoria!

Bet

niedziela, 17 kwietnia 2011

Wielkanocne ciekawostki

Wszystkim sympatykom „Peerelu” dobrych i smacznych
Świąt Wielkanocnych
życzy Bet
 
  
Wielkanoc pachniała skórką pomarańczową...
Wpierw kilka dni moczyła się w wodzie a następnie długo smażyła  we wrzącym syropie. Odsączona, stygła i sztywniała na talerzyku.  Dziecięce paluszki  skrzętnie zbierały tężejące, aromatyczne, słodkie krople.
  

Tak spreparowaną skórkę pomarańczową, drobniutko posiekaną, dodawano do sernika. Sernik musiał być. Musowo. Do tego Babki drożdżowe oraz mazurki…
 
Mama szykowała koszyczek: jajka, kawałek chrzanu, kiełbasy, maleńka babeczka drożdżowa, kieliszek soli i baranek cukrowy… Niektórzy dodawali też owoc pomarańczy. Na to zżymał się mój ojciec twierdząc, że to objaw pychy, chęć pokazania „stać mnie na to”. Pomarańcze były dobrem luksusowym ! Jeśli coś „rzucili” przed Świętami i udało się kupić, ludziska  nieśli „toto”,  aż do Kościoła aby poświęcić ! Chociaż żadnej wartości symbolicznej, w przeciwieństwie do pozostałych składników święconki, pomarańcze nie miały.
 
Koszyczek prezentował się odświętnie, kolorowo. Kusił dziecięce apetyty…. A obowiązujący, surowy post był często naruszany już w Kościele. Łakomczuchy skubały świeżo poświęconą kiełbaskę i ogryzały nosy cukrowym  barankom.
Taka była moja Wielkanoc, tradycyjna, domowa, rodzinna.
A teraz Niespodzianka !
     Nasza koleżanka „haniafly” proponuje coś niezwykłego! Tak do mnie napisała:
„Witaj Bet, pytałam o Wielkanoc ponieważ chciałam zamieścić poniższy link z przepisem na przepyszny wypiek, który zwie się święcelnik. Moim zdaniem wart jest rozpropagowania, pochodzi ze Śląska a w zasadzie znany jest tylko w jednej miejscowości Połomia, gdzie pieczony jest w każdym domu od pokoleń. Słyszałam, że w innych regionach jest znany pod nazwą "szołdra" i zdaje się że nawet widziałam to kiedyś u Roberta Makłowicza. W każdym razie - polecam; jeśli pieczesz ciasta drożdżowe to na pewno się uda.
Pozdrawiam serdecznie.”
W świątecznym odcinku ''Kuchni po śląsku'' kucharz Remigiusz Rączka zabiera nas do Połomii-wsi gdzie do dziś kultywuje się bardzo żywo tradycję wypiekania wielkanocnego ciasta drożdżowego z wędlinami. Tradycja ta przetrwała w tejże wsi 700 lat - tak bynajmniej wskazują podania. Smacznego!
„Święcelnik wielkanocny”- 20 porcji
Skład ciasta:                                          Skład farsz:

Mąka pszenna 1 kg                                   kiełbasa surowa                                                                               podwędzana  80 dag
Jaja 4 szt.                                               boczek wędzony   50 dag
Drożdże 10 dag                                       baleron   40 dag
Mleko 0,5 l                                             szynka wiejska   40 dag
Cukier 10 dag
Sól
Masło lub margaryna 20 dag

Przygotowanie:
Najpierw trzeba przygotować zaczyn z lekko podgrzanego (ok.30stopni C) mleka, drożdży, dwóch łyżek cukru i 2łyżek mąki , odstawić w ciepłe miejsce pod przykryciem i poczekać aż drożdże wyrosną. Następnie do 1kg przesianej mąki dodajemy roztrzepane 4 jajka, resztę mleka, wyrośnięty zaczyn drożdżowy, cukier, odrobinę soli i roztopione ale wystudzone masło. Wyrabiamy ciasto tak długo aż będzie odchodziło od rąk, następnie lekko posypujemy mąką i pozostawiamy pod przykryciem w ciepłym miejscu od 20-30 minut, w zależności jak wyrasta! W między czasie przygotowujemy wędliny. Po wyrośnięciu ciasto dzielimy na 2 części, bierzemy jedną i wałkujemy na grubość ok. 1-1,5 cm, na środek kładziemy przygotowane wędliny i zawijamy w wałek. Tak zwinięte ciasto wkładamy do wysmarowanej tłuszczem wcześniej formy, zaś górną powierzchnię ciasta smarujemy roztrzepanym jajem. Wkładamy do nagrzanego piekarnika (220 stopni C) i pieczemy ok. 45 minut. Podajemy dobrze wystudzone! Smacznego!
 Objaśnienia moje :  z podanej proporcji robi się dwa Święcelniki.Wędliny kroi się w grubą kostkę.Kiełbaski zostają w całości.  Na rozwałkowane ciasto na środek kiełbaski / jeden rządek wzdłuż /posypujemy wędlinkami pokrojonymi i zawijamy brzegi ciasta tak aby powstał wałek z wędlinami w środku.Taki wałek wkłada się do foremki i dalej jak w przepisie powyżej.
Do dzieła Panie i Panowie !
Szczegóły wykonania zobaczycie i piękną śląską gwarę usłyszycie  po kliknięciu w aktywny tytuł "Święcelnik wielkanocny"
Kto spróbuje wypieku  i przyśle zdjęcie
 opublikuję tutaj !
Bet

wtorek, 12 kwietnia 2011

Przyjaźń polsko-radziecka

Dużo ostatnio Rosji, Rosjan, Terytorium Rosyjskiego w naszych zdarzeniach i dyskusjach. Wzajemne stosunki z tym Ważnym Wschodnim Sąsiadem od zawsze były obecne w naszym życiu. Każdy wie, że PRL kształtował i pielęgnował umiłowanie Narodu Radzieckiego.
Jak to widziały i odczuwały dzieci w Peerelu? Nie znały polityki, nie znały bolesnych faktów historycznych. Poznawały natomiast język rosyjski.
Obowiązkowy od piątej klasy szkoły podstawowej. Pamiętam, że nauka tego języka była dla nas atrakcyjna. Bo był to jedyny obcy język, którego uczyliśmy się. Naturalna dziecięca ciekawość poznawania i chęć uczenia się czyniły lekcje rosyjskiego bardzo atrakcyjnymi. Te bukwy, miękkie i twarde znaki, odmienny alfabet,  miały w sobie coś tajemniczego. Czuliśmy się jak mali odkrywcy. Podręczniki przy pomocy prostych czytanek opisywały codzienne życie  naszych radzieckich rówieśników. Do dziś pamiętam głównych bohaterów podręczników: rodzeństwo Wowa i Tamara. W szkole dostawaliśmy radzieckie czasopisemka „Murziłki”. Gazetki dziecięce w rodzaju Płomyczka i Misia. Zapamiętałam śliczne ilustracje i zgrabne wierszyki. Lubiliśmy te pisemka.
Z czasem, gdy już opanowaliśmy sztukę pisania i czytania po rosyjsku – dostawaliśmy adresy do korespondencji. Adresy naszych radzieckich rówieśników. Ja pisałam listy do jakiejś Swietłany z Ufy. Ale to była atrakcja! Listownie poznawałam rodzinę Swietłany, jej życie i zainteresowania. Mój brat korespondował z Tanią z Leningradu. Tania posyłała nam wspaniałe płyty winylowe z muzyką klasyczną. Podobno bardzo wartościowe nagrania. W Polsce nieosiągalne.Wymiana listów była dość intensywna ale nigdy nie wspomniano o spotkaniach osobistych. Wzajemne wizyty nie były brane pod uwagę i nikogo to nie dziwiło. Nie było wtedy atmosfery do podróżowania więc formalne zakazy nie przeszkadzały.
Nauka języka rosyjskiego kontynuowana w szkole średniej kończyła się lektoratem na wyższej uczelni. W liceum język rosyjski tracił na atrakcyjności bo w programie była już nauka języka zachodniego. Nie żałuję tych lat nauki, nie żałuję znajomości rosyjskiego. Żałuję, że z powodu braku możliwości jego stosowania – ja szto ni but  zabyła…
Wszystkie dzieci szkolne były członkami Towarzystwa Przyjaźni Polsko Radzieckiej. Rozdano nam malutkie legitymacje i… na tym działalność TPPR się kończyła. Dla nas, dzieciaków. Bo dorośli działacze mieli piękne gabinety, posady i niemałe pieniądze. Oj niemałe budżety, o czym przekonałam się prowadząc obóz młodzieżowy na zlecenie TPPR. Pieniędzy mieliśmy w plecaku /dosłownie !/ tyle, że stołowaliśmy się w restauracjach i jeździliśmy taksówkami. Bo to  obóz wędrowny był…
Indoktrynacja ideologiczna ograniczała się do obowiązkowych Akademii ku czci Rewolucji Październikowej, wizyty w Muzeum Lenina gdziekolwiek ale najlepiej w Poroninie.  I… właściwie tyle!
Acha…zabawki. Radzieckie zabawki były super atrakcyjne. Plastikowe czołgi, żołnierze z czerwonymi gwiazdami na czapkach i kosmonauci. Koniecznie kosmonauci z plastiku. Po słynnej podróży Jurija Gagarina Polska oszalała! Wszyscy chcieli być kosmonautami.
Festiwal Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze. Obowiązkowo co roku, komponował się w pakiecie z Festiwalem w Opolu oraz Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu.

"Zawsze niech będzie słońce… zawsze niech będzie niebo..."
"Walentyna, Walentyna… najnowsza w świecie podniebna miss..."
Te przeboje śpiewała cała Polska!

Tak sobie myślę, że traktowaliśmy tą narzuconą przyjaźń z przymrużeniem oka. Była tematem żartów, wdzięcznym obiektem dla kabaretów i satyryków. Nie doświadczyłam z tego powodu żadnych przykrych sytuacji. Kształtowano w nas przyjazne nastawienia. Nie mówiono nam o sprawach trudnych i momentach tragicznych. Jestem produktem socjalistycznego systemu edukacji i wychowania. Nie mam rusofobii. Czy to źle ? 
Pewnie dlatego, że wiedzę o Związku Radzieckim i ludziach tam mieszkających  czerpałam tylko z dziecinnych czytanek i festiwalowych przebojów… Może o to chodziło w tamtym systemie edukacji?


         
Bet

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Stara wiara nie rdzewieje

Ktoś mnie tu ostatnio wyzywał od „leni…”  Och… cóż za niesprawiedliwość ! Co za pomyłka !!!
        „My, młode pokolenie urodzone i wychowane w wolnej i niepodległej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej….”  /cyt.z jakiegoś ślubowania…chyba szkolnego? / żadnej pracy się nie bało i nie boi …
        "…do roboty , do roboty !…" śpiewaliśmy ochoczo jadąc na Czyn Społeczny ! Szczególnie wiosną, przed  Świętem 1 Maja, sadzono drzewka i siano trawniki, plantowano ziemie pod zieleńce, zakopywano doły oraz różnice społeczne. Pracowali robotnicy i inteligencja.
 …”tysiące rąk, miliony rąk… a serce bije jedno…”
 Po latach, wyśmiewano się, że gospodarka PRL opierała się na „cynie… społecnym…”. A na czym miała się opierać ? Jak inaczej można było odbudować kraj po wojnie ? Najmując firmy specjalistyczne w USA ? Wykorzystując darmową  siłę robotników z zamorskich kolonii ??? Czy tworzyć obozy pracy na wzór syberyjskich łagrów ?
        Patrzę na moje osiedle. Niegdyś jeden, wielki, kwitnący ogród. Kawałki ziemi przed blokami były dywanami klombów pełnych kolorowych kwiatów. To było królestwo Pań Ogródkowych, czyli lokatorek  zajmujących mieszkania na parterze bloku. Dlaczego ? Nikt nie wie. Tak było i już.
Panie Ogródkowe prześcigały się dopieszczaniu ogródków. Tam nie było żadnej zbędnej trawki. Miasto dostarczało czasami sadzonki: krzaczki róż, cebulki tulipanów, nasiona bylin. Miasto organizowało konkursy na najładniejsze osiedle.  Kiedyś, dostarczono nam wielki transport krzewów ligustru. Mieszkańcy bloków wylegli na podwórka i „czynem społecznym” posadzili kilometry żywopłotu. My, dzieciaki, biegaliśmy wieczorami ze słoikami podlewać roślinki. Rosną te żywopłoty już ponad 40 lat…
        Teraz Wspólnota Mieszkaniowa domaga się wymiany roślin w żywopłotach… są już stare i nieładne. Nie jest to takie proste jak kiedyś. Teren osiedla został podzielony na obszary podległe różnym firmom. Inna firma odpowiada za dojście do bloku, inna za jezdnie i chodniki, a jeszcze inna za czystość i utrzymanie zieleni. Wszystkie oszczędzają i migają się od obowiązków. Koordynacja ich działań jest ponad siły Administracji. Propozycja  posadzeni czegokolwiek w trybie     ” czynu społecznego”  spotyka się z ironicznym uśmieszkiem.
        Panie Ogródkowe postarzały się znacznie lub uprawiają już „niebieskie ogrody” – pozostały na placu boju takie Dinozaury jak ja. Nadal odrabiam Czyn Społeczny każdej wiosny. Przycinam i porządkuję krzewinki na trawniku, który własnoręcznie zasiałam. Pielęgnuję kwiaty doniczkowe na klatce schodowej  – spotyka mnie za to pobłażliwy uśmiech młodszych członków wspólnoty. Tych samych, którzy beztrosko wyrzucają ze swoich balkonów pety, wprost na trawnik.
        Co się z nami stało ? Czy potrzeba wojny lub kataklizmu aby rozbudzić poczucie wspólnoty? Aby coś razem, dla wszystkich zrobić ? Bezinteresownie ? Po prostu : aby było ?
        Czyn społeczny miał wielkie znaczenie. To nie tylko konkretna praca. A bywało, że bardzo wartościowe obiekty tak powstawały. Obok mojego osiedla wybudowano  tym sposobem prawdziwy basen kąpielowy. Ogromnie cenna inwestycja w mieście. Przez wiele lat służył z powodzeniem… teraz jest zamknięty z powodu braku pieniędzy na remont i modernizację… Ponadto postawiony był  na terenie prywatnym, o zwrot którego,  starają się teraz spadkobiercy zamieszkali gdzieś… w Ameryce…
Więc zarasta krzakami.
         Czyn społeczny to także ówczesna "impreza integracyjna”. Praca kończyła się często wspólnym ogniskiem, śpiewami i tańcami. Praca łączyła ludzi, budowała wspólnoty. Dziś integracja zespołu to wydatki na hotel, catering , transport , leczenie kaców, plotki, zdrady i intrygi.  Żaden nowy basen tak nie powstał, żaden żywopłot. Tylko gabinety psychologów zdobywają popularność…
        Nie ma już akcji „wykopki”, „zalesianie” . Nie ma zabawy w „niewidzialną rękę”? Nadal jednak lubimy narzekać. To się nie zmienia.
         
Bet

piątek, 1 kwietnia 2011

Kochajmy bociany

Ogólnoświatowy spis bocianów wykazał, że co czwarty z nich jest Polakiem ! Jesteśmy dumni z takich rodaków bo to prawdziwi patrioci. Rok w rok, przemierzają pół kuli ziemskiej na własnych skrzydłach aby spędzić najpiękniejszy czas  swojego życia w Ojczyźnie. Tu się rozmnażają.
        Odlatują wprawdzie jesienią, ale czyż można się im dziwić ? Każdy wszak potrzebuje odrobiny urlopu z dala od rodzimych krajobrazów. Stać ich na to to lecą.......frrrrr....do Afryki ! Nie dla nich egipskie kurorty i tunezyjskie piaski. Bociany urlopują w Afryce Południowej. Ale tęsknią bardzo.... Dlatego gdy tylko straszne polskie  śniegi zejdą het, do morza, bociany ruszają w podróż do domu. Do Polski!
         Jest wprawdzie pewien odłam bociani, który preferuje Niemcy. Ale to margines... wędrują całkiem innym szlakiem, zorientowani na Zachód, raczej wrogi element... Nie zawracajmy sobie nimi głowy. Tym bardziej, że nawet turyści niemieccy będąc w Polsce zachwycają się naszymi. A co !
         Właśnie przyleciał Mój Bocian. Z żoną, Bocianową.

 
          Bocianowa, chwilowo nieobecna w domu.
         Mieszkanie wybrali sobie niezbyt urodziwe. Widok z gniazda kiepski, nieopodal ruchliwej drogi... ale kto zna się na bocianich gustach ? A może to leniwa para, która bierze co los daje, "jak leci"? Gniazdo bowiem przez wiele lat stało puste. Zasiedlone od ubiegłego roku. Są podejrzenia, że to jest ta sama para. Bociany bezbłędnie odnajdują swoje gniazda. Nie lubią przeprowadzek.
         W ogóle nie lubią zmian. Są wierne do grobowej deski.... a raczej do ostatniej żaby. Wdowcy rzadko zakładają nowe rodziny. Razem opiekują się swoimi jajkami i potomstwem. Pan Bocian organizuje zaopatrzenie w żaby dla Pani Bocianowej do czasu "rozwiązania". Potem, już wspólnie, solidarnie, dbają o pisklaczki.
          Czasem jest tego drobiazgu wiele. To dobra wróżba dla sąsiedztwa. Będzie urodzaj w polach i oborach i......
          No właśnie, całkiem niesłusznie Bociany posądzane są o powodowanie  niekontrolowanego przyrostu  naturalnego u gatunku ludzkiego . Czy ktoś to widział ? Gdzie dowody?          
          Wszyscy przecież dobrze wiedzą, że ludzkie dzieci znajduje się w kapuście. A kapusty jakoś nikt z tego powodu się nie czepia !
          Kochajmy bociany ! Niech się mnożą i dają nam obfitość oraz szczęście !
         
  
          Kochajmy Bociany !