sobota, 24 października 2015

Historia o początkach Związku Harcerstwa Polskiego w PRL i pewnej wymruczanej dobranocki.


 Druhny i Druhowie, Przyjaciele! 

Pierwszego listopada mija kolejna rocznica założenia Związku Harcerstwa Polskiego. Było to w roku 1918. 

Moja z harcerstwem przygoda rozpoczyna się zdobyciem stopnia młodzika i złożeniem Przyrzeczenia Harcerskiego. Odbyło się to pewnego listopadowego wieczoru, w blasku płonącego ogniska, w obecności innych harcerzy, instruktorów, rodziców i przyjaciół.

Potem… Był rok 1956 i grupa młodych działaczy / mieli po 23 lata/ postanowiła oficjalnie reaktywować działalność ZHP, które istniało od 1918 roku. W maju tego roku zarejestrowaliśmy Organizację Harcerską Polski Ludowej. Oczywiście zaprosiliśmy do współdziałania także starszych instruktorów. Ponieważ pomysł chwycił, wywołał duże zainteresowanie więc w grudniu 1956 roku zorganizowaliśmy w Łodzi Zjazd ZHP. Jak może wiecie ZHP był stowarzyszeniem wyższej użyteczności. Myśleliśmy, że  uda nam się po prostu powrócić z automatu do tego statusu. Ale nie było tak łatwo. Początkowo uzyskaliśmy rejestrację, ale normalną, a nie jako stowarzyszenie  wyższej użyteczności. Ponieważ kilkanaście osób z pośród nas (młodych instruktorów) jako dzieci  byliśmy uczestnikami  Zlotu Młodzieży TRZYMAMY STRAŻ NAD  ODRĄ I BAŁTYKIEM w kwietniu 1946 roku w Szczecinie, gdzie członkowie ówczesnej GK urządzili przed trybuną  manifestację  antyrządową  wezwano nas (jako członków PZPR) "na dywanik" i na  zakończenie obiecano, że jeżeli  ZHP nie będzie stwarzał kłopotów to otrzyma status wyższej użyteczności. 

Ten status uzyskaliśmy w 1959 roku.

I tu wplata się historia naszej tradycyjnej, pięknej pieśni śpiewanej na biwakach i obozach wieczorową porą przy dogasającym ognisku. Taka harcerska „dobranocka” śpiewana jako sygnał zakończenia dnia. Proste słowa tej pieśni podkreślały ścisły związek człowieka z naturą, budowały poczucie więzi między ludźmi, umacniały poczucie przynależności.

Brzmiało to tak:

 Idzie noc, słońce już,
Zeszło z gór, zeszło z pól,
Zeszło z mórz,
W cichym śnie, spocznij już.
Bóg jest tuż, Bóg jest tuż.

         Pieśń o spokojnej melodii, śpiewana ściszonymi głosami, powtarzana kilkakrotnie, coraz wolniej i wolniej aż do końcowego murmuranda miała magiczną moc. Złączeniu uściskiem skrzyżowanych rąk harcerze ulegali nastrojowi wyciszenia, jedności bez względu na wiek i stopień harcerskiego wtajemniczenia. Byli razem i byli mocni łączącym ich harcerskim rytuałem. Niesamowite wrażenie potęgowane panującym mrokiem, szumem leśnych drzew i nocnym pohukiwaniem ptaków.

        Był jednak problem z obecnością Boga w ostatnim wierszu pieśni. Współczesne ateistyczne władze nie chciały i nie mogły tego zaakceptować. Nasi starsi wiekiem Druhny i Druhowie bronili tej pieśni z jej oryginalnym zakończeniem. My młodzi wiekiem i stażem instruktorzy z przyczyn pedagogicznych także chcieliśmy ją zostawić. Trzeba było znaleźć sposób aby wyjść z tej sytuacji. Ponieważ większość z nas była członkami Partii  tłumaczyliśmy Władzy, że zarówno treść jak i melodia tej pieśni jest bardzo cenna gdyż jest taka wyciszająca więc z punktu widzenia wychowawczego raczej podziała usypiająco na zmęczoną dzieciarnię i zaproponowaliśmy zamianę słowa Bóg na Duch. 

Uzyskaliśmy ich akceptację. Ale czekała nas jeszcze jedna przepychanka  z naszymi starszymi  Druhnami i Druhami, którzy bronili obecności Boga w pieśni. Ta dyskusja miała już zupełnie inny charakter, bardziej filozoficzno - logiczny. Musieliśmy ich przekonać, że Bóg = Duch, że dla dobra sprawy powinniśmy przyjąć tą poprawkę.
Udało się. Uzyskaliśmy efekt jak w przysłowiu: „Wilk syty i owca cała”. Przez następne dziesięciolecia harcerze śpiewali i wymruczali na dobranoc słowa:

Idzie noc, słońce już,
Zeszło z gór, zeszło z pól,
Zeszło z mórz,
W cichym śnie, spocznij już.
Duch  jest tuż, Duch jest tuż.


Czuwaj! Dobranoc Druhny i Druhowie oraz Przyjaciele…

sobota, 17 października 2015

niedziela, 4 października 2015

Druciane wałki, papiloty i szlafroki czyli dama w PRL



Uwaga! Sprawa jest poważna – najwyższej wagi niewygody dla urody.

        Jak być piękną? Hmmm… To stała rubryka w czasopismach dziewczęcych i kobiecych. Młodzieżowa  Filipinka podawała przepis na cudowną sałatkę wypiękniająco-odchudzającą. Cytuję z pamięci:

 „Garść płatków owsianych wieczorem zalej szklanką wody. Rano dodaj miodu, kilka rodzynków, kilka orzechów, surowy owoc, dolej mleka i zjedz!”

         Miało to być pyszne, dobre na cerę dla nastolatków i na utrzymanie szczupłej talii. Dziewczęta wtedy rzadko cierpiały na nadwagę, ale z cerą miewały problemy. Dlatego radzono im pijać herbatkę z dzikich bratków oraz jeść wspomnianą powyżej „sałatkę piękności”. No i kto wymyślił słynne dziś i lansowane jako nowoczesne „musli”? No, kto? 

        Na poprawienie wyglądu dziewczęcych lic proponowano  maseczki domowej roboty: okładanie twarzy plastrami ogórka, papką z białego sera, papką z drożdży, rozgniecioną świeżą truskawką itp… Jedna z porad posunęła się nawet do śmiałego twierdzenia: „Kawałek każdego owocu, który zjadasz, rozsmaruj na twarzy”. Mądre, prawda?

        Kondycję i barwę włosów poprawiały ich kąpiele w kurzych żółtkach, płukanki z kory dębu lub rumiankowego naparu. Rzęsy i brwi smarowano olejem rycynowym aby były gęste i długie jak firanki a spojrzenie zalotne i powłóczyste…

        Nie wiem jak reszta młodych dam, ale ja ochoczo stosowałam wszystko co Filipinka radziła. Preferowałam kurację drożdżową stosując papkę na twarz i popijając musujący napój jaki tworzyły rozpuszczone w wodzie z cukrem drożdże. Spokojnie, bez fermentacji! 

        Tak wytrenowane w walce o urodę młode damy gdy podrosły kontynuowały zabiegi pielęgnacyjne koncentrując się na fryzurach. Modne i pożądane były włosy kręcone lub co najmniej falujące, a już w ostateczności „podatne” na układanie jednym z kilku sposobów. Łagodny, imitujący naturalny, skręt uzyskiwano nawijając mokre pasma na wałki. Uwaga! Wałki były wykonane z drutu i przypinane do głowy blaszanymi klamerkami lub szpilkami! W takim uzbrojeniu trzeba było spać całą noc. Zabezpieczeniem przed odpięciem wałków była naciągana na uzbrojoną w metal głowę delikatna siateczka upleciona z drobnego kordonka. Na nic puchowe poduchy i piernaty. Noc przespana w takim uzbrojeniu była ofiarą złożoną na ołtarzu urody.

        Nadszedł jednak czas wyzwolenia od żelaza na głowie. Nastała era plastikowa. Wymyślono i wdrożono do produkcji plastikowe akcesoria fryzjerskie. Aby nie było jednak zbyt słodko miękkie plastikowe wałeczki wyposażono w plastikowe lecz ostre i kłujące rzędy wypustek. Miały one za  zadanie lepiej trzymać pasma włosów. Trzymały. Przy czym wpijały się w skórę i czaszkę nie gorzej od tych drucianych. Kobiecy koszmar trwał. Na osłodę nocnych cierpień dodano leciutkie, stylonowe siateczki w ślicznych cukierkowych kolorach. Siateczki delikatne jak mgiełka rwały się na tych plastikowych, najeżonych szpikulcami wałkach tworząc urokliwe dziury. To ci był dopiero widok! Chociaż i tak podobno lepszy od widoku damy w papilotach. Zwłaszcza, że papiloty często wykonane były z papieru toaletowego lub gazetowego.

        Podstawą stroju wieczorowego damy był szlafroczek zwany niekiedy podomką. Najmodniejsze były szlafroczki z pikowanej materii składającej się z cienkiej gąbki pokrytej stylonem. Pikowanie było fantazyjne. Czasem ukośne, czasem falujące, a czasem zdobione maszynowym haftem. Kołnierzyk, kieszonki i przody wieczorowego ubioru lamowane stylonową tasiemką, którą wiązano pod szyją na wdzięczną kokardkę. Sztywne to było, nie mnące, nie tracące fasonu, praktycznie niezniszczalne. Szyk i wygoda!

        Taki szlafroczek spełniający wszystkie wymienione powyżej kryteria modowe wykonałam własnoręcznie z gąbczastego materiału koloru łososiowego  kupionego „na metry”. Tak było taniej czy w ogóle dostępne jedynie w formie „zrób to sam”? Już nie pamiętam. 

        Opisałam już strój prawdziwie wieczorowy. Co ubierała dama przed wieczorem gdy krzątała się wokół domowego ogniska? Paradowała wszak po domu więc ubrana była w podomkę! Logiczne, prawda? I takie swojskie, polskie. Nie to co obcobrzmiący i chyba nawet germańskiego pochodzenia - szlafrok. Podomki były lekkie, absolutnie nie przewiewne, w bajecznie kolorowe kwiatki, zdobione lamówkami i falbankami. Podomki pospolite, wykonane ze stylonu trwają do dziś jako strój pań sprzątających w firmach starej daty lub ubogich. Firmy z wyższej półki zatrudniają serwis sprzątający umundurowany zgodnie z najnowszymi trendami modowymi odzieży ochronnej.

        Tekst na zadany temat, nawet sporej objętości, powstał. A gdzie są zdjęcia? Phiiii… A kto by się w papilotach lub z wałkami na głowie fotografował? Nawet gdyby aparat fotograficzny posiadał? 

        No i zdjęć ni ma...