piątek, 30 grudnia 2016

Sylwestrowe spotkanie ze złotą rybką



        „Z Nowym Rokiem, z nowym krokiem” ! Ludowe porzekadło niesie nadzieję na odmianę, chyba nawet w pozytywnym kierunku. „Nowy”  często rodzi skojarzenia z „lepszy”. Mądrzy przodkowie w nadchodzącym  Nowym Roku widzieli nadzieję. Współcześni ludzie wymyślili Noworoczne Postanowienia, które należałoby powziąć, aby los polepszyć. Ha! Bardzo dobrze, ale kto potem te postanowienia spełniać ma? Rzadko się udaje. 

        Tak więc, Noworoczne Postanowienia – precz! Bez sensu! 

Lepiej, bezpieczniej i milej postawić na Noworoczne Marzenia do Spełnienia. Do tego niezbędna jest baśniowa Złota Rybka, którą stawiam do dyspozycji każdemu kto marzenia ma. 

        Dla współczesnej młodzieży wychowanej na zupełnie innych bajkach i komiksach należy się wyjaśnienie. Otóż, jak baśń niesie, Złota Rybka złowiona przez ubogiego Rybaka w zamian za darowanie życia spełniła jego trzy życzenia. Ten mit trwa nadal w wielkim uproszczeniu, ale jednak. Trzeba tylko ładnie poprosić napotkaną gdzieś tam, całkiem przypadkiem, Złotą Rybkę… 

        Proszę bardzo, oto jest! Może nie koniecznie złota, ale czy te usta mogą kłamać? Nieeee… A więc do spełniania Noworocznych Marzeń egzemplarz to wprost idealny.



        Zaczynam pierwsza. Minimalistycznie, dla rozgrzewki:

- Rybko, złota rybko! Spraw aby… Nic się u mnie nie zmieniło. Proszę, proszę!

Kto następny? 

Wielkousta czeka i niecierpliwie przebiera płetwami. Koleżanki i Koledzy, szampany w ruch! Balony w górę! Marzenia do Złotej Rybki! 

Oby nam się dobrze spisała! I tego Wszystkim w Nowym Roku życzę.









poniedziałek, 19 grudnia 2016

Rybka z Centrali



- Halo, halo! Centrala? Centrala Rybna? Jak tam u Was z dostawą? Coooo… Spóźnia się, braki w dziale połowu? Święta idą, wicie-rozumicie Dyrektorze? Ryba musi być!

I prasssst… Czarną ebonitową słuchawką, aż aparat podskakuje, a ze szklanki wychlapuje się wystygła herbata.

        Być może tak właśnie przebiegały wołania zaopatrzeniowców sklepów rybnych zrzeszonych w firmie Centrala Rybna. Bo przecież przed sklepami już ustawiały się kolejki spragnionych spełnienia wigilijnej tradycji rodaków. W rękach plastikowe wiaderka, plecione z żyłki siatki, w ostateczności wiklinowe koszyki. Karpie sprzedawano w stanie żywym nie za bardzo dbając o ich komfort w ostatnich godzinach życia. Nabywcy  pakujący zakup do wiaderek z wodą troszczyli się raczej o zachowanie świeżości rybiego mięsa niż o dobrostan zwierząt. A w tramwaju tłoczno! Z wiaderka obficie chlapie woda, ryby uwięzione w siatkach rozwierają pyszczki, pasażerom mokną stopy… O! I jeszcze ktoś wtłacza w kąt pomostu ogromną, obwiązaną sznurkiem choinkę, a z niejednej siatki kapie kapuściany kwas. Cóż, taki czas.

        Udręczone podróżą przez miasto karpie znajdowały ostatnie wytchnienie w domowej wannie. Co za atrakcja! Nie było tego dnia kąpieli, dzieci zachwycone obecnością ryb mogły obserwować ich pląsanie w wodzie, a nawet dotykać paluszkiem błyszczących grzbietów. Po jakimś czasie wanna pustoszała, wynoszono kłęby zabrudzonych gazet, szorowano wannę i całą łazienkę, a ryby… Wiadomo, pływały w galarecie lub skwierczały na patelni. Cóż, taki ich los.

        Aż przyszedł czas gdy kupno karpia stanowiło nie lada wyzwanie. Kiedy „rzucą”? Ile wyniesie przydział na osobę? Tego nie wiedział nikt. Zdarzało się, że sprzedaż rozpoczynano późną nocą i kto spóźniony wracał do domu miał okazję na zakupy! Dbające o zaopatrzenie pracowników Rady Zakładowe wykazywały się pomysłowością i urządzały losowania: Komu dzwonko, komu dwa? Aby było sprawiedliwie bo dla wszystkich nie starczało. Cóż, tak też bywało.

Po takich wspomnieniach jak tu nie szanować współczesnego karpia? Nie z Centrali, lecz z prywatnej hodowli. Wielka kadź z pluskającym rybim dobrem wprost zachwyca. Komfort kupowania także.

- Jaka rybka? Proszę wybrać, ja wyłowię odpowiednią. Zabić i oprawić? Głowę zapakować czy wyrzucić? Bardzo proszę, za chwileczkę będzie gotowe.

        No i jest. Bez kolejki, bez chlapania i traumy zabijania. Teraz Panowie Karpiowie leżą sobie na balkonie pod jemiołą, całe w cebulowym kompresie dla poprawy aromatu. A wannę mam tylko dla siebie!

Smakowitego karpia wszystkim życzę!
*♥*
A do tego barszczów, uszek i makowców obfitości,
  z obecności Rodziny oraz Przyjaciół wielkiej radości!
Niech się Święta pięknie Wam świętują!


niedziela, 27 listopada 2016

Adwentowe wicie wianków



Różne święta oraz obyczaje importuje się zewsząd bardzo chętnie. Mam i ja swój obyczajowy import zza zagranicy, w dodatku zachodniej, albo południowej, albo może nawet północnej też?

        Wieniec adwentowy. Według mojej wiedzy oraz stosowanej w mojej rodzinie obrzędowości element to nieobecny w polskiej, adwentowo - bożonarodzeniowej kulturze i tradycji. No to co? Można importować Halloweeny Walentynki i Czarne Piątki to ja biorę adwentowe świece wmontowane w kręg zieleni ozdobiony kokardami i wstążkami najczęściej w kolorze czerwonym. Mogę? Mogę! Wymienione powyżej kolory to obowiązujący standard, ale kto powiedział, że nie można wprowadzić modyfikacji wedle własnej inwencji i gustu? Można! Zachęcam i polecam! To duża przyjemność dekorowania, a potem… Tak sobie co tydzień zapalać kolejną świecę i w ten sposób odmierzać czas do Świąt. Podarujmy sobie trochę domowej atmosfery radosnego oczekiwania bez nachalnej reklamy i oślepiającego blasku milionów lampek, w przytulnej  ciszy braku kolędowych melodii. Może tylko dodać korzenny zapach  adwentowego piernika, który właśnie skwierczy w piekarniku?

        W sobotni poranek trwają konsultacje w sprawie wicia wianka:

- Dziś trzeba stroić wieniec adwentowy. Mój będzie drewniany
- Ja już mam - z cienkich gałązek, takich, jak ptaki wiją gniazda i z szyszek. Nie mam pomysłu na wmontowanie /postawienie 4 świec. Jedną tylko wkomponowałam i cały czas myślę...
- Postaw świece wewnątrz kręgu. Całość na podstawce jakiejś, świece mogą być np w kieliszkach.
-Nie, bo wewnątrz kręgu nie zmieszczą się 4 świece. Za mały wieniec zrobiłam. A gałązek nie da się rozsunąć, żeby powtykać świeczki bo wianek się rozleci, a poza tym niebezpiecznie pożarowo, jeśli świeca będzie bezpośrednio w łatwopalnej dziurze... Czyli przy gałązkach i szyszeczkach. Ach...
- Ciężka sprawa, ja już kilka dni kombinuję na różne sposoby. Może jeszcze spróbuję z jakimiś cienkimi czymś. Popatrzę, co jest w sklepie.
- A trzy świece na zewnątrz, a jedna wewnątrz kręgu może być?
- Najpierw kupię cienkie cosie i jeszcze pokombinuję.
- Dodałam liście laurowe do wieńca.  Cienkich cosiów na świece nie kupiłam w pobliżu. Nie będę robić poszukiwań po całym mieście. Na razie tak kombinuję, jak na zdjęciu, zanim coś jeszcze wymyślę.

No i wymyśliła, wystroiła, udekorowała czym tam miała i są! Są adwentowe, domowe wianki. Są laurowe liście, cienkie patyczki z szyszkami i drewniane jarzębinki. 

           
 Kto dołączy do naszej galerii domowych wianków adwentowych?
 Chętnie zamieszczę nadesłane zdjęcia. Zapraszam!
           * * * 
Na zaproszenie do prezentacji odpowiedziała alElla.

Oto  dzieło alElli, nie tylko piękne wizualnie, ale zmuszające do myślenia. 
Co ma być w środku: Jabłko czy świeca ?
Po długiej i wyczerpującej dyskusji doszłyśmy do wniosku... Obie wersje są
prawidłowe! 
 
Mam kolejny wianek! Wprost z Holandii od maradag i z płonącą świecą!

Malinka czci Adwent zgodnie z profesją, zamiast wianka uwiła domek

Domek jest z piernika, ale jego podgryzanie surowo zakazane
pod groźbą utraty prawa do prezentu pod choinką! Oj!



sobota, 19 listopada 2016

Na listopadowy, długi i ponury wieczór



Hej, dzieci Peerelu! Ku pokrzepieniu skołatanych nerwów i zbolałych serc, na smuteczek i listopadową szarość przypomnijmy sobie  nasze dziecinne śpiewanki, rymowanki i modę na przezwiska.

Uwaga, zaczepiam Was i wołam buńczucznie:

-  Elka szmermelka! Tadek-niejadek! Jurek- ogórek, kiełbasa i sznurek! Jacek-placek! Wojtek-bez portek! 

Typowana na przywódcę osiedlowej bandy Ela, odkrzykuje:
 
-  Kto się przezywa, ten się tak samo nazywa.
 - Przezwisko się odwraca i do właściciela wraca.

 A ja na to, ponownie buńczucznie, a nawet jeszcze bardziej

-  Właściciel choruje i przezwisk nie przyjmuje.

Ale już po chwili, dla poprawy nastroju zauważam ugodowo:

-  Właściciel wyzdrowiał - przezwiska przyjmował.

         Ale, ale… Właśnie słychać jakieś grupowe tupanie i szum rowerowych kół. Oto przybiega  grupka chłopaków, z rowerzystą na czele, który krzyczy

- Z drogi śledzie, bo król jedzie!
 
Zaczyna się dialog typowy dla zgrupowań wokół trzepaka:

- Która godzina?
- Wpół do komina, komin otwarty, jest wpół do czwartej
- Lubisz dropsy? Chodź na boksy!

Bez paniki, to tylko takie przechwalanki, zaczepki, na które należało odpowiadać zgodnie z podwórkowym rytuałem czyli odpowiednim powiedzonkiem. Kto nie znał rytuału – miał „przechlapane” czyli problem z przyłączeniem się do grupy. Problemy miał także ten co złamał niepisany „kodeks honorowy” czyli poskarżył na kolegę. Ooooo… Grupa już ma odpowiednią szykanę w postaci obraźliwego okrzyku:

- Skarżypyta, bez kopyta, język lata jak łopata!

Kara to była dotkliwa, słowa smagały jak baty a „skarżypyta” był napiętnowany. Stąd zapewne powszechnym stało się porzekadło:

 „Choćby cię smażono w smole, nie mów co się działo w szkole”

Na wypadek kłamstwa, które było zdecydowanie źle oceniane jako zachowanie niehonorowe, w gronie rówieśników stosowano represje w formie rymowanki:

- tere-fere kuku, strzela baba z łuku!

Napięcia emocjonalne wśród dzieci czasem rozładowywały nieczęste i z tego powodu postrzegane jako niezwykłe, wydarzenia. Na przykład warkot zbliżającego się samolotu. Spory ustają, wszystkie głowy jednakowo zadarte w górę, buzie z przejęcia otwarte, a na koniec obserwacji zbiorowy okrzyk:

- Panie pilocie, dziura w samolocie!

        Kierowcom autobusów lub ciężarówek chórem śpiewano:

- panie szofer gazu, panie szofer gazu, tylko wolniej na wirażu…

Jakież to mądre dzieci wtedy były! Nie studiowały Kodeksu Drogowego, a przepisy znały śpiewająco wprost!
 

              Grzeczne dziewczynki, inicjując zabawę „w chowanego” posługiwały się wyliczanką, która miała wytypować osobę na pozycję „szukającego”. Oto cała ich garść  zapamiętana  i podpowiedziana nam przez Lilkę:

Ene due like fake,
korba borba esme smate,
deus deus kosmotaeus
i morele baks.

Wpadła bomba do piwnicy
napisała na tablicy
S.O.S. - głupi pies!

Na wysokiej górze
rosło drzewo duże,
nazywało się:
apli - papli - blite - blau.

Entliczek, pętliczek
Czerwony stoliczek
A na tym stoliczku
Czerwony koszyczek
Na kogo wypadnie
Na tego bęc!

Ene, due, like, fake
Torba, borba, kusme, smake
Deus, deus kosmateus
I morele bęc

Chodzi lisek koło drogi
Cichuteńko stawia nogi,
Cichuteńko się zakrada,
Nic nikomu nie powiada.

Ele mele dudki,
gospodarz malutki,
gospodyni garbata,
a ich córka smarkata.

En ten tino
saka raka tino
saka raka i tabaka bęc! :))))
Autor: Lilka , blog:

Zabawa wre, dziewczynki wybiegają z w kryjówek piszcząc z uciechy, na wiwat fikają trzepakowe koziołki już po odpukaniu w „pac” swojej przewagi nad szukającym. Śmiech i gwar przerywa dojmujące zawołanie czyjejś mamy z pobliskiego okna:

- Zosia, Taaadek, Na ooooobiaaaaad! 

Po chwili otwierają się kolejne okna, nawołujące mamy niecierpliwie wymachują ścierkami, a dzieciaki biegną pędem, na wyścigi, do parujących na stole talerzy. Podwórko pustoszeje w obiadowy czas. Trzepak oczekuje na popołudniowo-wieczorne oblężenie wypuszczonych „na pole” tęskniących do zabawy, najedzonych domowym rosołem dzieciaków. Przybiegają z deserem w postaci pajdy chleba z cukrem w dłoni, wesołe i ruchliwe jak pchełki. I fik! I pac! I fik i siad! Fruuuu… A co było na obiad? Może takie, racuszki z jabłkiem w środku? Mmmmiam…



Trzepaka już nie polecam, ale racuchy? Jak najbardziej!