niedziela, 19 grudnia 2010

Trzeć czy mleć?

 Trzeć czy mleć... oto jest pytanie!
Dylemat w stylu Hamleta czas rozwiązać!

Makowce i strucle czekają! Rozważamy dziś wyższość maku tartego ręcznie w misce zwanej makutrą.

Oto ona 

        Kamionka, wyposażona w rowki dla uzyskania lepszej siły tarcia. Czynność wymaga sporej siły i nade wszystko cierpliwości! Doskonale sprawdzają się tu męskie ręce!
Makutra - niezbędne wyposażenie solidnej peerelowskiej kuchni.

        Dziś, jak donoszą zaprzyjaźnione  Panie Domu, makutry zamieszkują głębokie zakamarki piwnic! Zdegradowane, pozbawione pracy, wyparte z domu przez MIKSERY I ELEKTRYCZNE  MASZYNKI!
To jeszcze nie jest najgorsze...
Pojawiły się Gotowe Masy Makowe zamknięte w blaszanych puszkach!
Czy z tego produktu powstaną smakowite makowce i strucle?

 

Osądźcie sami !

       Osobiście polecam masę makową domowej roboty z maku utartego lub ostatecznie zmielonego... Och, ubolewam nad tym. Ale cóż, czego się nie robi dla postępu technicznego?

Podobnie jak domowy wyrób uszek.

 

Życzę
 Najlepszych Świąt
dla wszystkich przyjaciół
wspominających razem ze mną
czasy Peerelu!


 
Bet

środa, 15 grudnia 2010

Gadające ludziki


W latach 60-tych, gdy telefonia wkraczała do Polski, aby zainstalować telefon trzeba było odczekać w kolejce ok. 10 lat… Gdy już nadszedł ten szczęśliwy dzień… w domu pojawił się  ON! 

 Cały czarny, zrobiony z ebonitu odpornego na obmacywanie, drapanie i głaskanie. Solidny typ „nie-gniotsia-nie-łamiotsia, z uroczo terkoczącą obrotową tarczą uruchamianą palcem wetkniętym w odpowiedni otwór, z przeraźliwie głośnym dzwonkiem co to „umarłego by obudził”, z długim, oplecionym tkaniną kablem. Był atrakcją, atrybutem nowoczesności oraz urządzeniem podnoszącym niebywale prestiż właściciela.

        Telefon dostarczał niezwykłych wrażeń. Dla dzieci atrakcją było wysłuchiwanie bajek odtwarzanych z taśmy po wybraniu specjalnego numeru. Inny spec-numer umożliwiał zamówienie budzenia. Była zegarynka podająca aktualny czas, a nawet telefoniczne nadawanie telegramów…
Czarny aparat spełniał niezwykle ważną misję socjologiczną. Scalał społeczeństwo. Ożywiał życie sąsiedzkie. Była okazja aby wpaść „skorzystać z telefonu” i przy okazji poplotkować, opowiedzieć po co i do kogo telefonujemy… Bywało, że telefon był tylko pretekstem, aby odwiedzić sąsiadkę… Ach, te kontakty międzyludzkie! Nikt już nie pożycza szklanki cukru ani odrobiny soli. Mamy sklepy całodobowe! Nikt nie poszukuje sąsiadki z telefonem! Teraz każdy ma w domu kilka błyszczących, mobilnych i stacjonarnych aparacików.
 Po co nam sąsiedzi ? 

         A Pan Telefon - jak już się zadomowił to… już poszło !!! Zgodnie   z trendami mody wyposażany w kolejne udogodnienia : skręcany kabel, uchwyt na dłoń pozwalający rozmawiać spacerując po mieszkaniu /pod warunkiem odpowiedniej długości kabla/ niebanalna kolorystyka… np kanarkowy /!/   ewolucja kształtów i wielkości. Ach, wszystko na nic!

          Nastała era wszechobecnych miniaturowych komórek. Straciliśmy sąsiadów oraz część wolności! To maleństwo dopada nas wszędzie : w tramwaju /cudowna okazja do utraty prywatności /, na urlopie pod palmami , a nawet w Kościele…

        Pan Telefon Domowy jeszcze próbuje trzymać  fason. Ma już kilka obsługujących go Wielkich Firm. Każda kusi, każda zachwala i reklamuje. Wszystko pięknie dopóki……. nie zdarzy się nam   a w a r i a……..
Awaria telefonu stacjonarnego ! Ha !

        Uszkodzenie należy zgłosić firmie poprzez Infolinię….. Fajna zabawa. Długie minuty spędzone na wysłuchiwaniu melodyjek oraz personaliów kolejnych konsultantów zanim znajdzie się ktoś zainteresowanych telefonią stacjonarną.……Tylko taka osoba może dokonać wpisu zgłoszenia do SYSTEMU ! Nic innego te Gadające Ludziki z infolinii nie MOGĄ  ZROBIĆ ……!

Gadające Ludziki , klepią wyuczone grzecznościowe formułki z obowiązkowym podaniem:
- pełnego imienia i nazwiska - po co mi ta wiadomość skoro i tak nic od tej osoby nie zależy ?
- …”w czym mogę pomóc?”- to akurat wiadomo, bo dzwonię po pomoc
-  …”miłego dnia!” - akurat wtedy gdy trzęsę się ze złości bo mam awarię
-  sms o treści : „Magda Jakaśtam dziękuje za rozmowę”……

I co z tych uprzejmości wynika? Nic… Awaria jak była tak jest. Dzień, dwa, trzy… czasem nawet 3 tygodnie. Autentyczne! Biada komu przyjdzie ochota dowiedzieć się: dlaczego? Nikt nic nie powie, nie obieca, nie poda terminu. Kiedyś tam po kolejnych wysłuchaniach wyklepanych formułek, następuje szczęśliwy finał !

Naprawiono !     

Gadające Ludziki - naprawdę nic zrobić nie mogą - są trybikami w ogromnej, bezosobowej machinie… Nie dostają informacji jaki jest rodzaj awarii, co i kiedy zrobiono i kiedy będzie finał całej operacji…… mogą tylko wklepać do komputera kolejne zgłoszenie……

        Gadające ludziki ożywają jednak gdy zbliża się koniec okresu obowiązywania Umowy z Firmą. Wtedy stają się kreatywne niezwykle. Cierpliwie dzwonią, ścigają wręcz klienta aby go dopaść i zagadać, zagadać tak, że dla świętego spokoju klient zgodzi się na wszystko… byle się uwolnić. Gdy już cię mają – masz spokój i nową, niekoniecznie korzystną Umowę.
A zdesperowany klient ? Nie ma na kogo nakrzyczeć ! Nie ma telefonu do Szefa, Dyrektora ani nawet jakiegoś Kierownika. Żadnego! Cóż pomoże  krzyczenie na Gadającego Ludzika ? I tak na końcu usłyszysz : …miłego dnia”   i dostaniesz   sms : „Tomasz Jakiśtam dziękuje za rozmowę”.

        Och… gdzie te czasy gdy na zgłoszoną awarię zjawiał się w moim domu prawdziwy, żywy Pan z Młotkiem lub Skrzynką. Postukał, popukał wymienił kabelek, wypił piwko i w zamian założył dodatkowe gniazdko w kolejnym pokoju, pogadał z człowiekiem ludzkim głosem. Czasem zaklął jak trzeba, zasmrodził papierosem przyklejonym do ust…

        A gdy Pan Młotkowy nie przyszedł to… zawsze można było się pożalić do Prezesa, pokrzyczeć na telefonistkę lub napisać coś w Książce Skarg i Wniosków. Można było postraszyć interwencją w Komitecie….
   

 



    

sobota, 4 grudnia 2010

Rekonesans pod Tatrami

Zima za pasem -czas odwiedzić nasze polskie Tatry.
Sprawdzić gotowość do sezonu i gościnność naszych Górali.
     Jako,że Mrówka światłą i światową się stała, zaczyna od przeglądu ofert miejsc noclegowych w internecie. Jest tego bez liku ! Sprawdzam więc zachęcającą ofertę pewnego pensjonatu reklamującą super promocyjne ceny na pobyt w czasie "przedsezonowym"....jesiennym.

     I... pierwsze rozczarowanie ! Wiadomość wysłana na adres emailowy pozostaje bez odpowiedzi kilka dni. Nie daję za wygraną. Dzwonię telefonem pod wskazany numer. Miła Pani odpowiada:
     - tak, mamy chyba wolne miejsce ale proszę rezerwować emailem bo jestem poza pensjonatem...
OK - kolejny email....i.....nadal brak odpowiedzi. Dzwonię następnego dnia.
    - och....jestem obecnie na zakupach...nie mam tu grafiku, proszę zadzwonić za godzinę.....
Dzwonię.
    - jeszcze jestem poza pensjonatem ale, ale spróbuję rezerwować na pamięć....hmmmm mam jeszcze malutki pokoik ale bardzo ciasny, nie polecam.....
Wściekła i obrażona mrówka rzuca telefonem i rozpoczyna poszukiwania od początku.
Jest, fajne gospodarstwo agroturystyczne. Gospodyni milutka, oferowana cena już nieco mniej, ale rezerwuję na wieść,że własnej roboty sery góralskie są, masło domowe itp delikatesy....
       Jedziemy do Bukowiny Tatrzańskiej. Serce turystyki w naszych Tatrach. Szeroko reklamowane nowiutkie baseny termalne !

        P r z y b y w a m y   ochoczo.

       Miejscowość to malutka. Składa się właściwie głównie z niewielkiego ronda głównego nieopodal Basenów termalnych oraz głównej ulicy, bardzo ruchliwej. Na tej ulicy posadowiono wszystkie sklepy, sklepiki oraz karczmy góralskie. Kilka kramów z produktami miejscowych górali : futrzaki, czapki i skarpety wełniane, misie, ciupaski /w zaniku ....!/ itp.

        Drugie rozczarowanie : "góralka" sprzedająca owe wyroby nie potrafi wskazać drogi bo, jak twierdzi: "nie jestem stąd".....
Aż się bałam zapytać : "a skąd, fałszywa gaździno"?
          Nic to, odnajdujemy nasz punkt noclegowy.
Piękny dom, pięknie  zadbane otoczenie. Naprawdę miła gospodyni ale......rodem z Mazur ! Ani śladu mowy góralskiej ! Jedyna nadzieja w Gospodarzu, specjalizującym się w wyrobie serów...
         Niestety, gospodarz choć miejscowy, wysoko wykształcony - zatracił kompletnie nawet podhalański akcent wymowy....
Sery robi pyszne, takie ma hobby w czasie wolnym od pracy gdzieś... na jakimś niepospolitym stanowisku. Podobno jest w gospodarstwie osobista krowa dająca surowiec do produkcji sera - ale próżno jej wypatrywać. Ani śladu obory, zapachu mleka, obornika... Takie sterylne krowy teraz mamy.

Ot, tacy Górale mi się trafili...

Wszystko rekompensują widoki i przyroda. Tu się nie można rozczarować.
 


Wizyta w Basenach termalnych też rozczarowuje...
Piekielnie drogo, za drogo jak na to co się tu oferuje. Woda chłodna...w jednym z basenów z dyszami masującymi obowiązuje kolejka! Na dźwięk dzwonka kolejka posuwa się o jedno stanowisko dalej...

Uciekłam stąd ! Trafiam do hali głównej z basenem o bardzo chłodnej wodzie. Niewielu chętnych do takiej kąpieli.W rogach hali są maleńkie baseniki wielkości nooooooo........sporej misy /!/ gdzie tłoczno z powodu ciepłej wody i efektu "bulgotania"....

Uciekam stąd !

 Pozostaje najcieplejszy i najmilszy basen zewnętrzny. Dobre chociaż to.
Ale następnym razem jadę na Słowację !
Niestety, konkurencja nie śpi, tuż po drugiej stronie Tatr !


piątek, 20 sierpnia 2010

Co z tą Turcją?


  

Najciekawszym doświadczeniem mojej tureckiej przygody okazała się… zmiana postrzegania tego kraju oraz jego miejsca w Europie.

Dotychczas  zauważałam Turcję poprzez obserwację jej obywateli licznie zamieszkałych w Niemczech. A nawet, widziałam ich „niemieckimi oczami”. Teraz dopiero wiem jak  skrzywiony /skrzywdzony…?/ był to obraz.

Niemcy postrzegają Turków jak „obywateli drugiej kategorii” – niestety. Traktują ich z niechęcią i często okazują swoją wyższość. Turcy izolują się od społeczeństwa, nie integrują. Wielu nawet nie zna języka, mieszkają w swoich „gettach” /, nie wiem czy z własnej woli czy to lokalne władze  sprawiają/, żądają nawet odrębnych szkół dla swoich dzieci.Wszystko to pomimo posiadanego obywatelstwa i całkowicie legalnego pobytu. Na ulicach pełno kobiet szczelnie okrytych chustami i długimi płaszczami bez względu na porę roku. Mężczyźni dumnie kroczą  przodem, wiodąc za sobą  otoczoną gromadką dzieci - żonę.

„Prawdziwi” Niemcy są nastawieni wrogo. Uważają, że Turcy zabierają ich miejsca pracy i korzystają z przywilejów opieki socjalnej / jak każdy obywatel/. „Prawdziwy” Niemiec nie kupuje świeżych i dorodnych owoców w Tureckim sklepie… Kupuje przywiędłe, efekty masowej produkcji / ale tanie !/ w sieci ALDI. Najlepiej już przetworzone, z dużą ilością chemii – w słoiku.

„Prawdziwy” Niemiec woli oszczędnie/!/ żyć z zasiłku socjalnego niż podjąć pracę wykonywaną przez Turków. Sarkając, że zarobione Euro wędrują do rodzin w Turcji….
A co widzimy tam…  w ich rodzinnym kraju ?????

Nowoczesny i prężnie rozwijający się europejski kraj. Jedna z dwudziestu największych gospodarek świata. Całkowicie samowystarczalna żywnościowo. Na ulicach miast /!/ piękne, po europejsku ubrane kobiety. Rzadko w chustach ! Samochody, samochody… Luźno traktowane zasady ruchu drogowego : zielone światło oznacza - „ musisz jechać”, czerwone - „ możesz jechać” . 

Żadnego respektu dla pieszych ! Dylemat : zatrzymać się czy rozjechać - rozwiązuje  decyzja : rozjechać ! 

Ale z drugiej strony - wystawy sklepowe pełne świetnej konfekcji, o „niebo” bardziej atrakcyjnej niż ta zachodnioniemiecka. Sklepy firmowe wszystkich znanych i uznanych  światowych marek. Klimatyzacja i połysk ! Czystość i estetyka ! Żadnego epatowania Islamem  p o m i m o  iż jest to kraj muzułmański. Widoczne minarety w ilości dość umiarkowanej, nawoływanie do modlitw prawie niesłyszalne…. Pora modlitwy to dla Turków żaden powód do przerywania codziennych obowiązków. Jednym słowem – Islam w wersji light !

Naturalnie, zdaję sobie sprawę, że widziałam zaledwie malutką cząstkę Turcji. Widziałam Turcję turystyczną, zasobną jej część. Jest jeszcze inna Turcja, daleko poza nadmorskimi kurortami. Ogromna, wschodnia część tego kraju. Podobno biedna, bardziej muzułmańska, przywiązana do dawnych tradycji. Myślę, że właśnie przedstawiciele tej Turcji emigrują do Niemiec i tworzą tam jej trochę gorszy image… Nie wiem, nie widziałam, więc się nie wypowiadam. To co widziałam imponuje. Przynajmniej mnie. I zastanawia dlaczego Unia Europejska Turcji nie chce. Bo wskaźniki ekonomiczne na pewno nie są przyczyną. Poziom życia jest tu zdecydowanie lepszy niż np. w Rumunii i Bułgarii. Przyczyny są więc polityczne. Chodzi głównie o problem Kurdów.Tego walczącego o swoje prawa Narodu bez Ziemi…

Czego chcą Turcy ??? Ci z bogatszej, europejskiej części wcale za naszą  Unią nie tęsknią. Po co ??? Są samowystarczalni i jest im dobrze. 

Turcja to taki „tygrysek” Europy. Oby nie stał się groźnym Tygrysem na podobieństwo Chińskiego Smoka !

Turcjo ! I tak cię lubię ! Wrócę tu !

   
       
Bet

niedziela, 8 sierpnia 2010

Tureckie pomysły

1 . Symbole
To kraj obfitości. Jeden z niewielu samowystarczalnych pod względem żywnościowym kraj. Tu spotyka się prawie wszystkie znane gatunki roślin uprawnych i użytkowych. Od bawełny i herbaty aż po ogrom gatunków owoców i warzyw. A najwięcej  orzechów laskowych. Tureckie orzechy jemy w Polsce nawet o tym nie wiedząc.
To pewnie ta obfitość sprawiła, że niektóre rośliny urosły do rangi symboli ? Roślinne symbole mają miasta i miasteczka.
Symbolem całej Turcji jest ……biały tulipan !
Ciekawa jestem czy Holendrzy o tym wiedzą ????
Symbole roślinne są miłym akcentem dekoracyjnym w miastach. Na przykład  Antalya  jest pomarańczą / w okolicy uprawia się dużo pomarańczy/

Turystyczny Kemer jako symbol ma owoc granatu.



2.Niezwykłe lody

Niedaleko jest miejscowość słynąca z produkcji lodów…. Niby nic nadzwyczajnego ale lody te mają smak…. spalonego mleka ! Turkom to smakuje ogromnie ! Co za pomysł ?????
A tak w ogóle to lody tureckie, te o normalnych smakach, są takie jakieś gumowe w konsystencji. Nakładane do wafelka za pomocą długich /ok. 1 m/ drągów ! Dlaczego ????? Nie wiem może dla zabawy bo wywijają tymi drągami jak cyrkowcy. Gotową porcję podają  wyjątkowo zręcznie tworząc wrażenie, że wafelek z zawartością właśnie wypada z ręki. Towarzyszy temu oczywiście pisk przerażonego nabywcy i szatański chichot sprzedającego. Ot, figlarze !

3 . Kominki blokowe

Przejeżdżamy przez spore miasto. Budownictwo wielorodzinne. Wysokie bloki mieszkalne. Osobliwością są kominki do grillowania wbudowane we wszystkie balkony wzdłuż całego wysokiego bloku. Kominki tworzą ciąg mający ujście na dachu budynku. Tak więc zapachy oraz dymy nikomu nie przeszkadzają. Balkony spore. Nadają się na niedzielne, rodzinne grilowisko. Turcy uwielbiają grillowanie . Murowane kominki balkonowe to pomysł genialny w swej prostocie. Jakże zazdroszczę tym blokowym Turkom ! I dlaczego żaden z polskich architektów nie skopiował tego pomysłu ???? Niestety nam, polskim mieszczuchom bezdziałkowcom, pozostaje rozkładanie blaszanych grillowisk w okolicach garaży….
Ach….. ja chcę do Turcji !!!!!!



4.Wycieczki z programem zakupowym

Każda wycieczka zawiera w swoim programie wizytę w fabryce skór, lub biżuterii, a najlepszym wariancie w sklepie tekstylnym . Turystów trzyma się w owych sklepach dając czas długi, bardzo długi…czasem ok. 2 godz. Na zewnątrz upał a tu klimatyzacja, luksusowe wnętrza, nawet herbatą czasem częstują. Więc snują się turyści po sklepie i czasem w desperacji oczekiwania coś kupią. Rzadko, bo ceny raczej wysokie i mało kto nastawia się na takie wydatki. Chcemy wszak zwiedzać kraj !!!!! Nie ma sposobu wykręcić się od takiej zakupowej atrakcji. Podejrzewam, że organizatorzy wycieczek  są sponsorowani przez owe przybytki zakupowe. Cóż, pomysłowy Turek…

A tu czekają takie oto atrakcje



poniedziałek, 19 lipca 2010

Śpiewający Turek pije czaj

Narodowym napojem w Turcji jest herbata – po ichniemu „czaj”. Do parzenia herbaty „po turecku” służy zestaw dwóch czajniczków ustawionych jeden na drugim. W dolnym gotuje się woda – w górnym parzy się napar z liści herbaty. Do specjalnych szklaneczek wlewamy ok. 1/8 objętości naparu i uzupełniamy zawartość wodą z dolnego czajniczka. Parzenie herbaty z torebek - ekspresówek lub zalewanie liści wrzątkiem jest uważane za profanację.

Szklaneczki są maleńkie ale podobno Turek wypija ich w ciągu dnia kilkanaście… Po ulicach krążą chłopcy z okrągłymi tacami na specjalnym uchwycie. Na tacy szklaneczki z herbatą – tak odbywa się sprzedaż tego napoju. Po wypiciu zostawia się pustą szklaneczkę gdziekolwiek np. na kwietniku. Chłopcy potem zabiorą na swoje tacki…
Turek wciąż śpiewa. Nuci cichutko swoje melodyjki pracując, odpoczywając na plaży i oczekując na klientów przed swoim sklepem…. Bo na klientów czeka się na ulicy pijąc herbatę… Wystarczy, że wejdziesz do sklepiku a właściciel już stoi za tobą z uśmiechem i obowiązkowym „where are you from”?  I zaraz przechodzi  płynnie na  język rosyjski… Bo ta turystyczna Turcja brzmi po rosyjsku. Wszędzie słychać ten język, widać rosyjskie napisy. Rosjanie opanowali Riwierę Turecką. Nas, Polaków, praktycznie nie widać ani nie słychać. 
Prawdziwy „raj dla rusofobów… hi, hi…
Towarzystwo Rosjan nie jest uciążliwe..to już inne pokolenie. Tu nie przyjeżdżają nowobogaccy pyszniący się swoimi pieniędzmi i brakiem kultury. Zwyczajni ludzie tacy jak my. Kulturalni, uśmiechnięci, chętnie  prezentujący koszulki i czapeczki  z napisami „ Rossija”. Wyróżniają się właściwie tylko tym, że do każdego posiłku zjadają góry chleba.
Och..jak przydała się znajomość języka rosyjskiego !
Wracam na ulicę. Uwagę zwracają śpiące na chodnikach psy. Pozbawione agresji, a nawet jakby zainteresowania otoczeniem. Wyglądają na bezpańskie ale nie budzą strachu, nie tworzą przykrego wrażenia. Symbolizują raczej spokój leniwej sjesty i poczucie bezpieczeństwa
Turcy są mili i grzeczni. I mają takie piękne, czarne oczy…
Nie zaczepiają kobiet. Można spokojnie późnym wieczorem spacerować ulicami bez narażania się na  uciążliwe „podrywanie” Spotka cię co najwyżej uśmiech i zapraszający do sklepiku gest. A w handlu obowiązuje targowanie. Żadnej ceny nie należy traktować poważnie – targujemy nawet do 50 % ceny początkowej. Płacimy w dolarach, euro lub lirach tureckich.

poniedziałek, 12 lipca 2010

Moralny Moral

Ubiegłoroczna wyprawa do Afryki nie zachwyciła. Przynajmniej nie na tyle aby do Afryki wrócić… Mrówka Wędrowna jest z gatunku europejskich. Ruszam więc na dalszy podbój rodzimego kontynentu. Tym razem padło na Turcję.

Wybrany pobyt na Riwierze tureckiej morza śródziemnego w hotelu o wdzięcznej nazwie  Moral. Nazwa kojarzyła się ze smakowitą morelą. W poszukiwaniu bliższych informacji natrafiłam na opis obiektu mniej więcej w tym stylu:…. kameralny , cichy i spokojny hotel Moralny /!/ o prawdziwie rodzinnej atmosferze, posiada 45 pokoi …itd, itd…

Ha ! Skoro Hotel Moralny – poważna sprawa. Natychmiast otrzymałam od mojej dowcipnej koleżanki , nowy pseudonim „Moralna” . Skorygowałam skład walizki wyrzucając co bardzie frywolne szmatki, tym bardziej, że z Turcji dochodziły niepokojące wieści o deszczowej i chłodnej pogodzie…

Dzień odlotu. W kraju leje od tygodnia. Odważnie brniemy przez kałuże. Siłą woli powstrzymuję się od zapakowania parasola i kaloszy. Wbrew aurze zakładam biały, podróżny uniformek, w nadzieji , że za kilka godzin będę prażyć się w słońcu.

Na lotnisku hiobowe wieści: nasz lot będzie opóźniony„ niewiadomoilegodzin”- proszę nie przechodzić do Sali odlotów i słuchać komunikatów.

Po ok. 2 godz. rozdano nam talony na obiadek i poproszono za ok. 40 min do Sali odlotów. 

Wreszcie wchodzimy do wielkiego jak miasto Airbusa… i sympatyczny Turecki Steward wskazuje nam miejsca w przedniej części samolotu tzw „Busines class”. Nie wszystkim, o nie… tylko 4 osoby dostąpiły takiego zaszczytu. Dlaczego akurat my ? Nie wiem.Ale było ekstra !


Nad Turcją piękne słońce. Podziwiamy z góry nasłonecznione wybrzeże ale… ale… nasz samolot skręca w stronę niepokojąco ciemnych chmur… No tak, lądujemy w czarnych, burzowych chmurach. Wita nas deszcz turecki…

Depresja…

Pociesza perfekcyjna obsługa na lotnisku i transfer do Moralnego…Ten okazuje się skromniutkim malutkim hotelikiem standardem przypominający średniej klasy pensjonat. Żadnego bizantyjskiego wybłyszczenia, dekoracji, mozaikowej glazury itp. „bajerów”. Cóż, ostrzegano, że tureckie 3 gwiazdki to odpowiednik naszych 2 lub jeszcze mniej…


Grunt, że czysto, dość wygodnie i naprawdę rodzinnie. Obsługę stanowi zespół młodych chłopców pracujących zamiennie w restauracji i w Recepcji. Bez luksusów ale otrzymujemy wszystko czego nam potrzeba. Nawet na zdziwienie brakiem czegoś solidnego do przykrycia się reagują dostarczając dodatkowe koce. Zupełnie zresztą niepotrzebnie bo  to „coś” na łóżkach okazało się genialnie przewiewną  bawełnianą tkaniną idealnie przystosowaną do tutejszego klimatu.


Balkon z widokiem na morze, klimatyzacja działa bez zarzutu, łazienka obszerna ,zaopatrzona w służbową suszarkę do włosów. Wszędzie  wolny bezprzewodowy dostęp do Internetu.



Cicho, spokojnie….. jak na Moralny przystało.