czwartek, 24 lipca 2014

Busem przez Europę



Z nastaniem wakacji tanie linie lotnicze już nie są tanie. A ja mam czas, mnie się nie spieszy… Wybieram więc podróż na zasadzie „door to door” czyli „od drzwi do drzwi”.

Komfort jazdy średni, ale możliwość podróżowania w domowych kapciach, bez dźwigania uprzednio precyzyjnie ważonej walizki i organizowania transferu z odległego lotniska, przesądza o decyzji.

Potem już tylko jadę, jadę, jadę przez krain wiele. Z początku na zachód, potem lekko skosem na północ, daleko, aż do granic kontynentu. Tu nabieramy rozpędu i robimy wielkie chluuuup! Po trzech kwadransach pod powierzchnią następuje wynurzenie na wyspie słynnej z tego, że prawie wszystko jest tu inne niż na kontynencie.  

UK – United Kingdom. W moim, bardzo dowolnym tłumaczeniu, oznacza to, że jestem w domu królowej. Ha! Zawsze o tym marzyłam.

Wita mnie typowa angielska pogoda czyli drobny deszcz oraz szok spowodowany jazdą po przeciwnej stronie jezdni. Piszczę z emocji gdy wjeżdżamy na tutejsze niby-rondo, mam wrażenie, że pędzimy wprost na czołowe zderzenia. Szczęściem noc skrywa dalsze emocje drogowe.


Drzwi, pod które dowieziono mnie we wspomnianym systemie „door to door” są gościnnie oświetlone lecz pozostają zamknięte pomimo  dźwięku dzwonka. W ciemności nie widzę, a raczej nie znajduję numeru domu. Dostrzegam jednak maleńką, biało-czerwoną flagę tkwiącą w doniczce z kwiatkiem na okiennym parapecie. Ufff…To musi być tu! W desperacji wbijam kciuk w przycisk dzwonka i nie zwalniam aż… Budzi się utrudzona oczekiwaniem gościa, zawstydzona brakiem czujności, moja angielska przyjaciółka.



Dalej jest już tylko lepiej. No, pomijając fakt, że nie mogę skorzystać z gniazdka elektrycznego!

 Nic kontynentalnego tu nie pasuje! A nie mówiłam, że to wyspa gdzie prawie wszystko  jest inne?

   Komunikacyjny, lewostronny szok mija po dniu pierwszym i opanowaniu wyspiarskiego systemu przejść dla pieszych konstrukcją opartego na planie agrafki. W dodatku bez oznaczenia wyrazistą, bijącą po oczach „zebrą”. A nie mówiłam, że Wyspa… itd?

 
 Utrudzona docieram do upragnionej plaży i zamawiam w barze,  angielską „cup of tea”. Jak panisko kładę banknot o sporym nominale. Bo skąd mam mieć drobne skoro dopiero przyjechałam? Panna z baru decyduje serwować napój gratis niż trudzić się wydaniem reszty. Herbatę dostaję w wielkim kubku zamiast legendarnej „cup” czyli filiżanki. A może dlatego, że jeszcze nie wybiła godzina piąta po południu? Kolejne dni pokazały, że tym herbacianym terminem najbardziej przejmowałam się ja – przybysz z kontynentu. Miejscowi, nawet rdzenni Anglicy, ignorowali tę tradycję chętnie zamieniając ją na piątkowego drinka w pubie. 


 A nie mówiłam, że to szczególna Wyspa?

wtorek, 1 lipca 2014

Wspomnienie na życzenie - autostop!



Tak śpiewała w rytmie Big Beat, Karin Stanek, dziewczyna z warkoczami i gitarą…..
Jakże radosna to piosenka! Jakże radosne samo słowo AUTOSTOP! Samo w sobie zawiera powiew wakacji i przygody! Od zawsze kojarzyło mi się właśnie z wakacyjnymi podróżami.
        Co było pierwsze, piosenka czy pomysł podróżowania autostopem? Jedno i drugie wywoływało święte oburzenie naszych rodziców. No bo jak to? Włóczyć się po drogach, zaczepiać kierowców, jechać w nieznane? Tak po prostu, bez celu? Bez opieki?
        To co oburzało rodziców – zachwycało młodzież. Fascynowało. Bo autostop to była wolność, radość przygody. Pomysł powstał w chudych, powojennych, latach pięćdziesiątych. Podobno takie wojaże zaczęli studenci typu „okularnicy”. Z definicji niezamożni, ale głodni wrażeń i pełni  młodzieńczej fantazji. To co praktykowali, zostało usankcjonowane przez Władzę. O dziwo! Zezwolono, a nawet propagowano ten sposób podróżowania. Chociaż taki „bikiniarski”.
Co więcej, autostop był dozwolony tylko w Polsce – w pozostałych krajach bloku socjalistycznego surowo zabroniony.
 Aby legalnie podróżować autostopem należało wykupić za grosze, książeczkę –  rodzaj paszportu podróżnego. Przeszukałam net i znalazłam takie
    

Ja zapamiętałam inny wygląd książeczki autostop:
była biało niebieska z dużym czerwonym kołem i napisem  AUTOSTOP. Teraz sobie myślę, że grafika książeczek nawiązywała do barw Milicji Obywatelskiej: biało-niebieski. Koło było czerwone, jak w znaku drogowym, a może… barwa nawiązywało do ustroju ? Hi, hi… Kto wie jaki był zamiar ówczesnego wzornictwa?
        Być może takie były najstarsze egzemplarze, już nieobecne nawet w sieci. A może tylko mi się to śniło jako niespełnione marzenie?Bo grzeczne dziewczynki tak nie podróżowały, o nie!
Tak czy inaczej, aby zatrzymać auto należało pomachać ręką z otwartą dłonią, ruchem pionowym, eksponując Książeczkę Autostop.
Zastanawiam się co powodowało ówczesnymi, nielicznymi, kierowcami zatrzymującymi swoje pojazdy na znak Autostop? Taki Autostopowicz to przeważnie  typ nieciekawy: długowłosy, niedbale odziany, chudy chłopak z gitarą i plecakiem. Czasem obejmujący ramieniem równie długowłosą dziewczynę w krajowych dżinsach marki „Odra”… Niekiedy były to grupy młodzieży. Wtedy stosowano trick: na skraj szosy delegowano najładniejszą dziewczynę,  reszta grupy leżała płasko w przydrożnym rowie. Zatrzymane auto było błyskawicznie opanowywane przez grupę tryumfującej młodzieży zanim zaskoczony kierowca zdążył zaprotestować. Co miał biedak robić ? Protesty nie były jeszcze modne...
Nikt nie wspominał o zagrożeniach, napadach, kradzieżach… Zabrać autostopowicza to był prawie zaszczyt. Przyjazna młodzieży władza, pokazywała w Dzienniku Telewizyjnym uśmiechniętych kierowców wiozących autostopowiczów. Może pokazywanie w telewizji było motywacją a może była to tylko telewizyjna propaganda?  Ja myślę jednak, że przyczyna była natury psychologicznej. Samochodów było wtedy "jak na lekarstwo", ich właściciele czuli się wyróżnieni samym posiadaniem auta. Byli elitą i zabierając pasażerów podnosili swoją rangę jeszcze bardziej. Czy jednak nikt wtedy nie myślał o kosztach paliwa i zużyciu pojazdu? Tacy wspaniałomyślni byli.
        Autostop żyje nadal! Są entuzjaści takich podróży. Wymyślono  nowe zasady Autostopu, jakieś zabezpieczenia i gwarancje, internetowe poszukiwanie towarzyszy i chętnych kierowców... Ale najbardziej zmienił się gest zatrzymywania samochodów - zaciśnięta pięść z kciukiem skierowanym w górę. Gest żywcem skopiowany z amerykańskich filmów. W Polsce Ludowej samochody zatrzymywano otwartą dłonią. Porównanie tych dwóch gestów daje do myślenia.
        Tylko kto dziś ma odwagę zabrać autostopowicza albo wsiąść do nieznajomego samochodu? No, kto?
  Wszystkim życzę radosnych i ciekawych podróży wakacyjnych.Niekoniecznie autostopem...

ps
notka wznowiona, "odkurzona" po publikacji w 2011 r  z powodu przypomnienia tematu Autostop przez Allensteinera