Z
nastaniem wakacji tanie linie lotnicze już nie są tanie. A ja mam czas, mnie
się nie spieszy… Wybieram więc podróż na zasadzie „door to door” czyli „od
drzwi do drzwi”.
Komfort
jazdy średni, ale możliwość podróżowania w domowych kapciach, bez dźwigania
uprzednio precyzyjnie ważonej walizki i organizowania transferu z odległego
lotniska, przesądza o decyzji.
Potem
już tylko jadę, jadę, jadę przez krain wiele. Z początku na zachód, potem lekko
skosem na północ, daleko, aż do granic kontynentu. Tu nabieramy rozpędu i
robimy wielkie chluuuup! Po trzech kwadransach pod powierzchnią następuje
wynurzenie na wyspie słynnej z tego, że
prawie wszystko jest tu inne niż na kontynencie.
UK
– United Kingdom. W moim, bardzo dowolnym tłumaczeniu, oznacza to, że jestem w
domu królowej. Ha! Zawsze o tym marzyłam.
Wita
mnie typowa angielska pogoda czyli drobny deszcz oraz szok spowodowany jazdą po
przeciwnej stronie jezdni. Piszczę z emocji gdy wjeżdżamy na tutejsze
niby-rondo, mam wrażenie, że pędzimy wprost na czołowe zderzenia. Szczęściem
noc skrywa dalsze emocje drogowe.
Drzwi,
pod które dowieziono mnie we wspomnianym systemie „door to door” są gościnnie
oświetlone lecz pozostają zamknięte pomimo dźwięku dzwonka. W ciemności nie widzę, a
raczej nie znajduję numeru domu. Dostrzegam jednak maleńką, biało-czerwoną
flagę tkwiącą w doniczce z kwiatkiem na okiennym parapecie. Ufff…To musi być
tu! W desperacji wbijam kciuk w przycisk dzwonka i nie zwalniam aż… Budzi się
utrudzona oczekiwaniem gościa, zawstydzona brakiem czujności, moja angielska
przyjaciółka.
Dalej
jest już tylko lepiej. No, pomijając fakt, że nie mogę skorzystać z gniazdka
elektrycznego!
Nic kontynentalnego tu nie pasuje! A nie mówiłam, że to wyspa gdzie prawie wszystko jest inne?
Komunikacyjny, lewostronny szok mija po dniu
pierwszym i opanowaniu wyspiarskiego systemu przejść dla pieszych konstrukcją
opartego na planie agrafki. W dodatku bez oznaczenia wyrazistą, bijącą po
oczach „zebrą”. A nie mówiłam, że Wyspa… itd?
Utrudzona docieram do upragnionej plaży i
zamawiam w barze, angielską „cup of
tea”. Jak panisko kładę banknot o sporym nominale. Bo skąd mam mieć drobne
skoro dopiero przyjechałam? Panna z baru decyduje serwować napój gratis niż trudzić
się wydaniem reszty. Herbatę dostaję w wielkim kubku zamiast legendarnej „cup”
czyli filiżanki. A może dlatego, że jeszcze nie wybiła godzina piąta po
południu? Kolejne dni pokazały, że tym herbacianym terminem najbardziej
przejmowałam się ja – przybysz z kontynentu. Miejscowi, nawet rdzenni Anglicy,
ignorowali tę tradycję chętnie zamieniając ją na piątkowego drinka w pubie.
A
nie mówiłam, że to szczególna Wyspa?
Fajna wyspa do zwiedzania :-)
OdpowiedzUsuńPewnie, że fajna i bardzo ciekawa. Wręcz zaskakująca :))))
UsuńNajbardziej podoba mi się ten "kurduplowaty Big Ben". Ciekawe jak go wypatrzyłaś?
OdpowiedzUsuńHi,hi,hi... takich o'clock-ów mają tam mnóstwo. To jest zegar jubileuszowy z.... Hmmmm...już zapomniałam jakiej to okazji postawiony około roku 1900 a więc staruszek już tylko ładnie odmalowany.Wypatrzyć go nie trudno bo to mała miejscowość i Big Ben jest centralnym punktem nadmorskiej promenady.
UsuńJazda "pod prąd" i przechodzenie przez jezdnię (luknij najpierw w prawo), to wyzwanie nie lada dla kontynentalnych dziwaków. Też do nich należałem, bo ciągle się dziwiłem. Wiaty przystanków autobusowych ustawione tyłem do ulicy, wchodzenie do autobusu przez fotel kierowcy :))). To "lewo" już tak mi wlazło do głowy, że zacząłem jeść lewą ręką. :). W domu też parę "dziwactw". Właśnie te gniazdka, drzwi w kibelkach otwierane do środka, woda w kibelku spuszczana za pomocą klamki (musiałem trochę poćwiczyć). :) Ciekawym rozwiązaniem jest też wyraźne oznakowanie na jezdni, w postaci linii żółtych i czerwonych. Ale przy braku śniegu i mrozu, jest to tam możliwe. Tak samo jest z różnymi instalacjami rurowymi na zewnątrz budynków, na ścianie. Za to "wielkie chluuuup!" podziwiam Cię. Trzeba chyba wyłączyć wyobraźnię na trzy kwadranse. :))) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń"Chluuup" jest całkowicie bezbolesne na ciele jak i na umyśle. Wyobraźnia wyłącza się sama. Może tylko ja tak mam bo podróż samolotem tez nie robi na mnie wrażenia.
UsuńW tunelu jedzie się dosłownie jak w pociągu. Pojazdy z ludźmi stoją zaparkowane w wagonach, które poruszają się po szynach. Wnętrza oświetlone i doskonale wentylowane. Czuje się tylko zmianę ciśnienia w uszach, podobnie jak na wysokościach.
Niestety, pływających wokół ryb nie widać:(((((
Szkoda, że ryb nie widać. Mogli zrobić przezroczysty ten tunel.
UsuńNoooo.... Też żałuję. Podróż oko w oko w rekinem? To dopiero przeżycie.
UsuńNie wiem, czy dobrze kojarzę, ale z jednej strony tunelu coś się kiedyś zapaliło?
OdpowiedzUsuńNie pamietam, ale dobrze, że dopiero teraz o tym przypominasz gdy jestem już "po" :))))
UsuńNa szczęście w chwili wybuchu pożaru, w tunelu nie było żadnego pociągu pasażerskiego.
UsuńW przeciwnym wypadku wszyscy by się upiekli, bo temperatura sięgała 1000 stopni.
Nie wiem jakie mają sposoby ewakuacji w razie potrzeby - chyba lepiej nie wiedzieć:-)
UsuńNo cóż katastrofy zdarzają sie, nie ma absolutnie bezpiecznych miejsc na ziemi i w kosmosie.
To chyba nie była katastrofa, ale zwarcie instalacji w jakimś samochodzie. W tunelach jest to niezwykle niebezpieczne, najgroźniej chyba było pod Alpami.
UsuńTunel nie jest naturalnym środowiskiem człowieka i jego pojazdów więc niebezpieczeństwo czyha.
UsuńKażde jakieś miejsce jest fajne do zwiedzania.Piękne jest.Cudowne są zdjęcia.Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego weekendu.
OdpowiedzUsuńAgatko, Toje pozdrowienia są zawsze takie promienne! dziękuję i odwzajemniam:))))
UsuńMoże za krótko tam byłem, ale mimo napisów na chodniku "look right" - przechodząc przez jezdnię zawsze odnosiłem wrażenie, że ktoś chce mnie zabić.
OdpowiedzUsuńCiekawe, czy rozpoznałaś już główną różnicę między kościołem katolickim i anglikańskim?
allensteiner
Nie było takich napisów... Buuuu...
UsuńNie wiem o jakie różnice chodzi? Podejrzewam jakiś podstęp w tym pytaniu.
Zwyczajnie. Wchodzisz do kościoła. Poznasz, czy katolicki, czy anglikański?
OdpowiedzUsuńNie byłam w Anglikańskim.
UsuńJak zobaczy się ducha Henryka VIII, to znaczy, że się trafiło do kościoła anglikańskiego.
UsuńWiększość napotkanych kościołów była zamknięta. Na niektórych wisiały plakaty z informacją kiedy będą otwarte. Jakoś mi się nie składało aby skorzystać. Za to puby zapraszały zawsze :-)
UsuńNo i fajnie poznać kawałek świata "nie z tej ziemi".
OdpowiedzUsuńNie przeżyłaś szoku po powrocie ?
Pozdrawiam
Nieee... Szok komunikacyjny w drugą stronę nie działa:)))
UsuńAle przyznam, że po kilku dniach tam pobytu można się do tego odwrotnego ruchu przyzwyczaić i zaakceptować.
Bet, my dla nich też szczególni jesteśmy.
OdpowiedzUsuńHi,hi,hi... Na pewno tak jest:)))) Dobrze, że jest różnorodność na świecie.
UsuńNie tylko dla Anglików jesteśmy szczególni. :)
UsuńNa pewno tak:-) Ale mnie się podoba taka różnorodność. Moje obserwacje wskazują, że od Anglików różnimy się niewiele. Szybko można się zintegrować.
Usuńszczególnie podoba mi się wpis:))) Zamarłam na chwilę jak jechałaś pod prąd, i żałowałam, że nie mogłaś skorzystać z gniazdka... mimo to cieszę się, że dok królowej był dla Ciebie gościnny:)) Pozdrawiam miło po przerwie:)))
OdpowiedzUsuńPoczytam sobie wstecz w międzyczasie:))
O, tak! U królowej jest bardzo miło - trzeba się tylko przystosować:))) Będzie ciąg dalszy opowieści. Zapraszam wkrótce oraz witam po powrocie:)))
UsuńWitaj Bet, byłam w Londynie miesiąc temu, najpierw była opcja autokarowa ale z powodu braku wystarczającej ilości chętnych wycieczka nie doszła do skutku. I dobrze się stało - znalazłam wycieczkę w tym samym terminie samolotem i za nieco mniejsze pieniądze. Z lewostronnym szokiem byłam już nieco oswojona po odwiedzinach u syna w Irlandii, a pozostałe wrażenia bardzo podobne do Twoich. Stwierdziłam ponadto, że spotkanie rodowitego Anglika to nie lada sztuka :))
OdpowiedzUsuńMimo iż Londyn bardzo mi się podoba to jednak dla mnie Irlandia stała się obiektem moich marzeń (niestety niemożliwych do zrealizowania).
Do Londynu nie miałam okazji dotrzeć. To wymaga osobnej wyprawy, takiej jak Twoja aby zobaczyć to co najważniejsze. Spotkałam za to kilku prawdziwych Anglików!
UsuńMój wypad na Wyspę był relaksowy, takie wstępne rozeznanie sytuacji.
Zapomniałam dodać, że byliśmy pod pałacem królowej, ale nie zaprosiła nas na herbatkę ;)
OdpowiedzUsuńTam nikt nie pije herbaty! Podejrzewam, że królowa także unika tego napoju i obyczaju Five o'clock. Tradycja ginie...
UsuńA skąd takie przypuszczenie? Powszechnie wiadomo przecież, że rodzina królewska zasiada na 4 posiłki: śniadanie, obiad, tradycyjna herbata i kolacja. Podaje się też do publicznej wiadomości, że królowa lubi mocną herbatę z mlekiem i że tradycyjna herbata angielska, podawana o godzinie piątej po południu, jest ulubionym posiłkiem Jej Królewskiej Mości.
UsuńOglądałam w telewizji program, w którym mówiono, że królowa bardzo tę herbacianą tradycję wspiera i zachęca Anglików do kontynuowania jej.
UsuńA w ogóle to nie wiem dlaczego picie herbaty kojarzy się z Anglią, skoro dużo wcześniej herbata pojawiła się w Europie kontynentalnej.
Mówię o zaniechaniu obyczaju rytualnego picia herbaty o godzinie piątej po południu przez zwykłych ludzi. Co tak naprawdę robi Królowa to tylko ona sama wie bo wizerunek prasowo-telewizyjny nie zawsze odpowiada rzeczywistości.
UsuńOczywiście chcę wierzyć, że Jej królewska Mość trzyma klasę i tradycje.
Z Anglią kojarzy się rytuał herbaty o "five o cloc'k" - chyba przyznasz, że to angielszczyzna.
UsuńHerbatę pija się oczywiście w wielu krajach - nie zapominajmy o ceremonii parzenia herbaty w Japonii na przykład.
Wypada w końcu wyjaśnić: w anglikańskim kościele nie ma konfesjonałów.
OdpowiedzUsuńallensteiner
W wielu kościołach katolickich w świecie też nie widać konfesjonałów, więc trudno uznać to za - jak określiłeś wyżej w swoim komentarzu - główną różnicę między kościołem katolickim i anglikańskim.
UsuńAcha, Allensteiner, to jest wyraźna różnica.
UsuńAle rację ma też alElla mówiąc, że konfesjonały w kościołach często są bardzo ukryte.
Miałam na myśli nie tylko ukryte. Także te, których w ogóle nie ma. Np. a Niemczech czy Francji.
UsuńNo to nie wiem jak sie katolicy tam spowiadają. Z tego co wiem spowiedź zbiorowa /czyli każdy w swoim sumieniu/ obowiązuje u Ewangelików. Natomiast dla katolików obowiązującą jest spowiedź indywidualna u księdza. Chyba, że się mylę?
UsuńAllensteiner mówi o braku konfesjonałów w kościele anglikańskim, co wg niego różni od katolickiego kościoła i co miałaś jako turystka zauważyć. Ja jako turystka zuważyłam, że także w niektórych kościołach katolickich nie ma konfesjonałów, i tyle tylko mówię na ten temat.
UsuńDlatego myślę, że te "których nie ma" są ukryte lub wystawiane tylko na okazje spowiedzi bo katolik ma obowiązek się spowiadać przed księdzem.
UsuńAle faktycznie, na pierwszy rzut oka turysty brak konfesjonału nie musi /ale może/ oznaczać, że kościół jest nie katolicki. Tak więc uważam, że wszyscy po trochu mamy rację w tym temacie.
Zwalę wszystko na osobistego przewodnika, któremu zadałem pytanie, bo sam na pierwszy rzut oka zauważyłem tylko, że jest więcej wizerunków osób "państwowych", niż "świętych". Może jakiś teolog to rozstrzygnie? Bo podstawowa trudność w osobistych dociekaniach to - rzeczywiście - na ogół zamknięte kościoły na Zachodzie.
OdpowiedzUsuńallensteiner
Też zauważyłam, że na Zachodzie kościoły są przeważnie pozamykane. Tym większe moje zdziwienie było, kiedy zobaczyłam w zwykły dzień otwarty kościół w kraju muzułmańskim. Pilnował go dziadek, który pozwolił wejść do środka. Dziadek pilnujący kościoła powiedział, że w tej miejscowości jest dwóch księży katolickich: Włoch i Sudańczyk. A np. we Francji usłyszałam, że w niektórych regionach jeden ksiądz jest na dwadzieścia kilka wsi.
UsuńWizerunki osób państwowych są bo głowa kościoła anglikańskiego jest Król a więc osoba państwowa a biskupów mianuje chyba premier... A nie mówiłam, że to szczególna Wyspa:))))
OdpowiedzUsuńAle "święci" też powinni być bo są uznawani w tej religii. Nie chcę się wymądrzać bo wielkiej wiedzy na ten temat nie mam.
Tak, są święci. Tradycje mają protestanckie, ale religijnie - dużo wspólnego z katolicyzmem.
UsuńHenryk VIII /dlatego wspomniałam o nim wyżej/, któremu Papież nie chciał unieważnić małżeństwa, przestał uznawać zwierzchnicwo Papieża i sam ogłosił się zwierzchnikiem.
Tak, Henryk pokazał tu prywatę jakich mało.
UsuńI piwo zamawia się w pintach za przeproszeniem
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A wiesz, że nie piłam tam piwa? Błąd?
UsuńW Stanach Zjednoczonych też jest półkwarta, tylko ma inną objętość.
UsuńBet,NIE PIŁAŚ ANGIELSKIEGO PIWA??? "
OdpowiedzUsuń"Kto piwa nie pije,
komu nie smakuje.
ten albo waryjot
albo zwrajuje!"
Hi,hi,hi... Zwariowałam!
Usuń