foto Wikipedia |
- Co
ugotować na obiad, na co macie ochotę?
- Indyka pieczonego… Odpowiadaliśmy z przekąsem,
rozmarzeniem oraz pełną świadomością braku możliwości spełnienia owego
życzenia. Indyk był bowiem dobrem luksusowym, niedostępnym dla społeczeństwa w
zwykłym, poza świątecznym czasie. Nawet nie wiem skąd u nas te indycze
tęsknoty. To był jakiś mit, synonim rzeczy nieosiągalnej. Hi, hi, hi… A może podświadoma
tęsknota za kulturą Wielkiego Brata wtedy raczej zakazaną?
Wytęsknionego
dawniej indyka dziś mijam obojętnie. Nie robią wrażenia całe stosy dowolnych
elementów wielkiego ptaka, dostępne codziennie i traktowane jako mało
kłopotliwe do przyrządzenia danie obiadowe. Mięso indycze obecnie czasem nawet pogardzane
bo suche z natury, ale przecież dietetycznie zalecane!
Może
jednak te dawniejsze indycze tęsknoty były domeną mieszczuchów podczas gdy ludność wiejska smakowała indyka częściej? No
bo skąd w takim razie bardzo popularne powiedzenie: myślał
indyk o niedzieli, a w sobotę łeb ucięli. Można przypuszczać, że wiejskim
obyczajem był sobotni ubój indyków z przeznaczeniem na niedzielny obiad.
Wieśniacy delektowali się pieczonym indykiem podczas gdy miastowym wystarczał
kurzy rosół? Jeśli tak było, to zapewne w czasach zanim obowiązywał sojusz
robotniczo – chłopski.
Motyw
indyka obecny był także w innych, poza kulinarnych dziedzinach naszego
młodzieńczego życia. Utrapieniem dzieci i nastolatków w dawnych czasach były
piegi na twarzy. Bywało to przyczyną nadania przykrego przezwiska „indycze jajo” co z kolei skutkowało
budowaniem kompleksów, zaniżonej samooceny. Ileż dziecięcych łez popłynęło z
tego powodu! Cierpiały dotkliwie zwłaszcza dorastające panienki zasypujące
dział poradnikowy Filipinki pytaniami: co
robić, aby piegi znikły? Nie
pomagały zapewnienia, że piegi dodają uroku. A swoją drogą, bardzo dawno nie
spotkałam piegowatej dziecięcej buzi. Czyżby to zjawisko jakimś cudem znikło?
Nie mamy już piegusów?
Ślady
ważnej, bardzo pozytywnej, pozycji indyka widać także w obrzędowości
peerelowskiego harcerstwa. Bardzo popularne i ochoczo wykrzykiwane było
zawołanie:
- Jak było? Kaczo, byczo i indyczo! Z
naciskiem siły głosu na „indyczo”! W znaczeniu, że bardzo fajnie,
fantastycznie!
Pamiętam
też krążącą wśród znajomych historię o indyku, który przebudził się z
przedśmiertelnego letargu w spiżarni dwóch uroczych starszych pań. Indyk ten
jakimś cudem przeżył zabieg pozbawiania piór, pozostawiony w celu „skruszenia”
niespodziewanie ożył i powitał świąteczny poranek spacerując po spiżarni. Wzbudził
tym podziw graniczący z rozczuleniem i wzruszone do łez niedoszłe konsumentki
na zawsze darowały mu życie oraz wydziergały na drutach sweterek dla ochrony
przed zimnem. Podobno dożył wieku sędziwego…
Niechaj
zatem Amerykanie zjadają swoje indyki zgodnie z tradycją nieświadomi polskiej
przestrogi, że „myślał indyk o niedzieli…”
Zastanawiam się skąd się bierze taka powszechna opinia o głodującej PRL? Teraz myślę, że może chodzi o wielkość porcji, u nas w domu jadało się takie typowe "rozmiary" restauracyjne: 125 g. mięsa 4-5 małych kartofelków, sporo surówki, do tego jakaś zupka, kompot. Jednak widywałem jak niektórzy pochłaniali porcje wieeelokrotnie większe. Fakt, że mięsa było w sklepach coraz mniej (a nawet nieraz wcale), ale za to w domach, i na straganach coraz więcej. Może przyczyną było to, że ok. 3 mln. ludzi w czasie epoki Gierka przeniosło się ze wsi do miast.
OdpowiedzUsuńZa indykiem jako dzieci nie przepadaliśmy, bo faktycznie łykowaty był.
Mam nadzieję, że z tego tekstu nie wynika, że głodowaliśmy. Przeciwnie, pozostawiano nam prawo wyboru w sprawie jedzenia. A, że wybieraliśmy to co nieosiągalne to już inna sprawa. Nie, indyków nie jadano tak powszechnie jak teraz.
UsuńNapisałaś: "... brak możliwości spełnienia tego życzenia ...", więc pomyślałem, że może były kłopoty z nabyciem. Ale zgadzam się z Tobą, że indyk, jak i ryba, ustępowały takim tradycyjnym daniom jak: schabowy, żeberka, wątróbka, czy zwykła golonka. U nas w domu jak już się znudziły te smażono/gotowane mięsa to domagaliśmy się czegoś bardziej wyszukanego i prawie zawsze były to zawijacze (bitki z zawijaną cebulą, słoniną i kiełbasą), kotlety mielone z pieczarką, albo grzybkiem w środku, gołąbki, i tp.
UsuńBrak możliwości spełnienia indyka bo, jak dalej wyjaśniam, był to towar luksusowy nie dostępny w poza świątecznym czasie.
UsuńDalej już zgoda: dominowała wieprzowina oraz jej przetwory i podroby.
Występujesz dziś w dwóch postaciach:))))
UsuńTak jak indyk (kilka rodzajów mięsa).
UsuńP.S. Można było się umówić z "chłopem" i następnym razem przywoził indyka.
UsuńU mnie były tylko "baby" i woziły "dyszek cielęcy". Do dziś nie wiem co to jest ten dyszek.
UsuńMoże ten dyszek to płucka?
UsuńNie, płucka były osobno. Było takie danie: płucka na kwaśno. Tylko nie wiem czyje to były płuca, świńskie czy cielęce?
UsuńDyszek - to pośladek z kością. Na wielkanocnym stole nie mogło zabraknąć pieczonego dyszka cielęcego. Albo bez kości - to była pieczona kulka.
UsuńAnzaaaaaaaaaaaaaai... no, jak można mylić piersi z pupą, ha? :)))
UsuńTen dyszek to pupa jak się okazuje - zawsze kojarzyło mi się to z szyją od "dyszeć" :)))
UsuńSkąd Ty, alEllu taka znawczyni tusz zwierzęcych?
Tak figuruje u mnie w przepisach na Wielkanoc.
UsuńMam też przepis na galaretę z dziczek cielęcych, ale jak w sklepie pytam o dziczki, to nikt nie wie, co to jest.
Znam jeszcze nazwę bruścik, ale nie wiem, co to za część.
alEllu, jednak byłem blisko, i dyszek i płucka są związane z wymianą powietrza :) :) :)
UsuńalEllu, to akurat wiem: to są gicze cielęce! Gicz to taki odpowiednik świńskiej golonki.
UsuńA bruścik to na pewno "biuścik", z niemiecka.
No tak, anzai, tą drogą rozumowania byłeś bliski prawdy:)))
UsuńTen dyszek mnie zawsze zadziwiał. Jako dziecko rejestrowałam tylko nazwę nikt mnie nie wtajemniczał w anatomię cielaka.
Bet, kulinarnymi tekstami zmuszasz mnie do wysiłku "pamięciowego". Jak to było?
OdpowiedzUsuńW moim domu, po powrocie do kraju, w kilka lat po wojnie, pierwsze święta BN, była gęś. W szczególności sos był przepyszny. Okazało się, że to tradycja, pieczona gęś. O indyku jakoś nie pamiętam.
Po amerykańskich konserwach, alpejskich baranach, jedzonych po wojnie, te pierwsze święta z nieznaną gęsią były najlepsze. Potem to już normalka, że "gęś jest najważniejsza".
Miałem piegowatą bardzo dziewczynę. Fajne te piegi były. Z bląd włosami super.
Oczywiście .......... z blond włosami.
UsuńHoniewicz, blond jest zawsze super! Naprawdę teraz piegowatych dzieci nie widuję... Już od dawna. zastanawiam się czy ten gen piegowatości zmutował się czy też został wyparty przez inne bardziej urocze?
UsuńZauważam też mniej innych defektów młodzieżowej urody jak na przykład trądzik młodzieńczy, co dawniej było bardzo powszechną dolegliwością.
W sprawie gęsi mam podobne doświadczenia. Świąteczna gęś była najważniejsza.
Bet, wszystko "bez te indyki" mniej piegów. Trądzik zaś to skutek wcześniejszego (niż kiedyś), jak by to nazwać.............. rozładowania młodzieńczych napięć.
UsuńEeeeee.... Na prawdziwy trądzik rozładowania nie pomagały. On był i już. Teraz nie ma.
UsuńAle piegi? To zagadka medyczno-genetyczna.
Honiewicz ma rację. Moja babcia mawiała: "wyjdziesz za mąż, a trądzik zniknie". Żałuję, że to "zamążpójście" traktowałam jako zamążpójście, a można było sposobem Honiewicza /gdyby mnie wtedy uświadomił/ pozbyć się trądziku :)))
UsuńA z piegami...
UsuńMoże to za sprawą kilogramów kremów nakładanych na niemowlęta, dzieci i tak do starości znikły piegi? Praktycznie skóra cały czas jest odizolowana mazidłami od słońca, które malowało piegi.
Nawet na obrazach, każdy pastuszek ma piegi, natomiast dzieci jaśnie państwa siedzące w pałacu lub jego cieniu - nie.
UsuńTakie moje "naukowe" odkrycie :)))
Oj, alEllu - mój trądzik był odporny na zamążpójście... No, chyba, że to musi być bardziej odpowiedni mąż - przeciwtrądzikowy!
UsuńA w sprawie piegów to hmmmm..... Bardziej skłaniam się do teorii genetycznej, ale te Twoje kremy też mogą mieć znaczenie w znikaniu piegowatości.
Bet, należało przed zamążpójsciem sprawdzić czy "mąż przeciwtrądzikowy".
UsuńalElli odkrycie "naukowe" posiada wszelkie cechy prawdopodobieństwa. Zawsze latem na nosie miałem piegi. Zimą ginęły.
Ha,Honiewicz, gdybym ja wtedy taka mądra była jak dziś... Było-minęło.
UsuńTak, zgadzam się coraz bardziej z teorią alElli, to może być prawdziwa przyczyna zaniku piegów.
Ja jakos nie pamietam indyka w moim domu . Za to pamietam w latach - o moj boze - nie wiem 67 chyba jeszcze- bylam na proszonym obiedzie ,wlasnie indyk z zurawina byl. Podany. Mysle,ze zwyczajnie nie bylo obyczaju ,ges,kurczak a indyk ?tak sie chyba kojarzyl z arystokratycznym jedzonkiem ,ze chyba tylko wies jadala. W sklepach nie pamietam. Indykow.Ten wspomniany obiad pamietam - raz ,ze to byla faktycznie miejscowa arystokracja i chyba pierwszy raz tego ptaka jadlam ...
OdpowiedzUsuńCieszę się, że potwierdzasz moje obserwacje w sprawie braku indyka w peerelowskim jadłospisie.
UsuńZa to teraz indyków mamy nadmiar!
Kaczkę pamiętam, kurę pamiętam, ale indyka nie... i pewna jestem, że go nie jadłam... no i dobrze, bo pewnie byłoby przykro go widzieć, a nie jeść, a kaczka była pyszna. Często? Nie, to była świąteczna kaczka, przez babcie upieczona, może dlatego tak smakowała, że raz na rok.
OdpowiedzUsuńCo do piegów, z wiosną nagle pojawiały się na mojej twarzy, ale z czasem im jakoś przeszło:)) Tu nie było rozpaczy, natomiast włosy to był mój kompleks, puszyły się, na szczęście z czasem mi przeszło:).
A co do indyka to na święta będę piekła, z żurawiną:))
Pozdrawiam serdecznie:)
Oooo co raz więcej potwierdzeń o braku indyczych wspomnień. Kaczki, gęsi owszem bywały. Teraz kaczki są rzadkością... Chociaż można okresowo na taką "dziwaczkę" trafić. Uwielbiam kaczkę z jabłkami....
UsuńPoszukuję współczesnych piegusów i nie mogę znaleźć. Co się stało z piegami, może ktoś wie?
"W sobotę mu łeb ucięli" chyba przed jakąś szczególną niedzielą. Nie wiedziałem by w jakiejkolwiek wsi zamieszkiwało więcej niż 5 - 10 indyków, To w PRL. Teraz chyba łatwiej i taniej kupić odpowiedni fragment, niż hodować całego z piórami i pazurami indyka.
OdpowiedzUsuńallensteiner
No to skąd to starodawne przysłowie? Sama się zastanawiam bo indyki nawet na wsi widywałam nieczęsto. Pewnie, że łatwiej kupić fragment niż całego ptaka. No i zjeść łatwiej.
UsuńPonadto, duże indyki nie zawsze mieszczą się w domowych piekarnikach!
Jak nie zejdziemy z tego indyka, to będziemy się miotali po manowcach. Nie można mylić tradycji i zwyczajów z dostępnością. Nie jedliśmy. i nie jemy (!) żab, ślimaków, krabów, ostryg, homarów, i tp. cudów, bo ich nie lubimy - mimo, że jest to chyba najbardziej arystokratyczna potrawa świata.
OdpowiedzUsuńPod koniec lat 70, kiedy w Polsce najbardziej był odczuwalny głód owoców cytrusowych, na "wczasach pod gruszą" poczęstowaliśmy dwoje dzieci gospodarza (4-6 lat) kawałkami arbuza. Na naszych oczach dzieci ugryzły po kawałku i zaraz wypluły z obrzydzeniem. Po chwili to samo zrobiły z kawałkami ananasa z puszki ... Ot, taka zwykła podkarpacka wieś. Przypuszczam, że na sam widok kawioru dzieci pewnie by zwymiotowały.
Indyk WSZĘDZIE był dostępny chociaż nie był popularny ... i tyle. A, że nie był łatwy ani w hodowli (często padał nawet na zawał ze strachu), ani w zabijaniu i sprawianiu (dlatego "myślał o niedzieli, a w sobotę mu łeb ucięli"), ani w przyrządzaniu (trzy rodzaje mięsa) więc nie przyjął się na stole prawdziwego Polaka z PRL.
To dlaczego teraz jemy indyki we fragmentach? Chyba dość często nawet bo wciąż są świeże dostawy. Zmieniły sie nam smaki czy też podaż nam te smaki zmieniła?
UsuńIndyk, tak jak dzikie ptactwo, czy nawet zające, jest o wiele lepszy po t.zw. "skruszeniu". O ile pamiętam to indyk był pieczony w całości, ale jadło się go już tylko w częściach, nie tykając tych bardziej suchych i łykowatych fragmentów. Reszta następnego dnia była przerabiana na galaretki, szaszłyki, czy pasztety. i to dopiero było najlepsze. Dobry był też kotlet z piersi (a' la Pożarski), ale pierś trzeba było dzień wcześniej wymoczyć w kwaśnym mleku. To co jest w marketach zjeść można, ale trzeba szybko o tym zapomnieć.
UsuńOdsyłam do tekstu notki - tam pisze co zrobił pewien indyk w trakcie "kruszenia"...
UsuńTe marketowe indyki są zjadliwe ale "szału nie ma" jak zresztą w przypadku wszystkich innych mięs. Mięso indycze samo w sobie smak ma raczej obojętny - to sposób przyrządzania robi z niego czasem nawet arcydzieło.
Smak można faktycznie dobrać w trakcie przyrządzania, ale tutaj chodzi o jakość mięsa.
UsuńNajlepsze są indycze golonki do galarety. Super smak ma galarerta, a i żelatyny nie potrzeba.
UsuńNawet nie wiem czy znam właściwy smak indyka. Chyba nie jadłam takiego "prawdziwego".
UsuńalEllu, kawałek indyka / dobra jest szyja albo skrzydło/ dobrze jest też dodać do rosołu kurzo-wołowego.
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńA ja mam takie wspomnienie z indykiem. Przyjechali goście z Ameryki. Ciotka, żeby im dogodzić, podała wystawny obiad z indykiem. Nie byli zachwyceni, ale nie narzekali, by ciotce nie sprawić przykrości. Dopiero, kiedy byli u nas na obiedzie i /wychwalając pod niebiosa/ wcinali dania polskiej kuchni, wygadali się, że mają dość indyków, bo tam u niech wokół indycze farmy.
Pozdrawiam serdecznie.
I tak się teraz zastanawiam, czy nie przypiąć do tego jakiejś "ideologii"? Czy ciotka tym indykiem nie pokazała, że w owych czasach mieliśmy jakiś kompleks i na punkcie jedzenia? A gość od Wielkiego Brata był kimś, wokół którego należało skakać po amerykańsku? Moi rodzice na szczęście takich "kompleksów" nie mieli. Po polsku przyjmowali wszystkich.
UsuńHi,hi,hi.... ale cioteczka ugościła zagranicznych gości:)))
UsuńTak, ideologia jak najbardziej pasuje do tego wydarzenia.
UsuńZamiast komentarza, Bet, przypowiastka o indyku:
OdpowiedzUsuńIndyk plotkował z bykiem mówiąc:
- Wleciałbym na czubek tego drzewa... - mówił - ale nie mam do tego energii.
Byk mu odpowiedział:
- Dlaczego nie zjesz trochę mojej karmy? W niej jest bardzo dużo środków odżywczych i jest bardziej energetyczna niż twoja.
Indyk zjadł trochę karmy byka, po czym udało mu się wlecieć na pierwszą gałąź. Następnego dnia zjadł trochę więcej i wleciał na drugą gałąź. W końcu po 4 dniach udało się indykowi z dumą osiągnąć sam czubek drzewa. Ale wkrótce wypatrzył go tam gospodarz, który go zestrzelił jakąś starą, przerdzewiałą flintą.
Wniosek: Oszustwo może Cię wynieść na szczyt, ale nie utrzyma Cię tam na długo!
Może i urocze, ale czy az tak madre?!
uściski
Chyba jednak mądre. Oszustwo ani działanie wbrew naturze przeważnie kończy się klęską.
UsuńA można też inną pointę wypowiedzieć: zbyt wybujałe marzenia źle się kończą?
Jaś Fasola też nie marzył o nakryciu głowy z indyka, a jednak ...
UsuńNo i co zrobił? Nie znam się na Jasiu Fasoli.
UsuńJaś Fasola (grał go Rowan Atkinson) w czasie nadziewania zgubił w indyku zegarek (chyba). Próbując odzyskać zegarek wpadł głową do indyka i tak mu już pozostało (do końca odcinka).
UsuńZ nadziewanego indyka najlepsze jest samo nadzienie, o! Dlatego wystarczy je upiec bez wkładania do indyka. Ewentualnie włożyć w szyję. A i zegarek czy pierścionek łatwiej się potem znajdzie. :)
UsuńNie lubię Jasia Fasoli więc nie znam jego gagów.
UsuńO, nie alEllu takie uproszczenia w kuchni są niedopuszczalne! Słyszałam tez o gołąbkach nie zawijanych... Czego to ludzie nie wymyślą:)))
UsuńNigdy nie piekłam indyka w całości - brakuje mi konsumentów:((((
Oooooo... przepraszam, ale nadziewana szyja to nie żadne uproszczenie, a pracochłonne danie.
UsuńJa piekłam indyki dawno temu. Przypominam sobie, że szukałam indyczki rodzaju żeńskiego ważacej do 3 kilogramów maksymalnie. Panowie odpadali!
Indyczka jest zawsze rodzaju żeńskiego:))) Panowie przeważnie odpadają:)))
UsuńPierś z indyka jest w porządku.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Myślałam, że preferujesz inne piersi:))))
UsuńJa wspomne wszystkim znaną strofę,,indyk myslal o niedzieli a w sobotę mu łeb ucieli''.U nas gości przyjmuję po śląsku czyli goscinnie jak jest indyk to też może być ale z zasady to wieprzowina i kurczaki ,kluski slaśkie i modro kapusta hi,hi...pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKluski śląskie to jest to! Jestem gorol ale kluski potrafię zrobić i uwielbiam.
UsuńWidzę, że indyk traktowany jest wyłącznie jako artykuł spożywczy. A pamiętacie indyka, który ożenił się z kurą?...
OdpowiedzUsuńallensteiner
Sztuka "Indyk" Sławomira Mrożka? Był spektakl telewizyjny i słuchowisko radiowe.
UsuńTego się obawiałam, że ktoś ruszy temat Mrożka i jego Indyka. Specjalnie pominęłam ten wątek bo nic na ten temat nie wiem!!!! Nie było tego w programie mojej szkoły... A samodzielnie to nie byłam aż taka pilna.
UsuńWrrrr...
Egzekutywa nakazuje nadrobić, o!
Usuńhttp://www.youtube.com/watch?v=2qOfO3HIS_Y
Muszęęęęęę?????? Mrożka nie trawię....
UsuńBet. Mrożek jest ciężki. Odpręż się przy Jasiu Fasoli:
Usuńhttp://www.wgrane.pl/8c27110d526ce942349defa88fb7d991
Dzięki, dobry człowieku, za odpuszczenie Mrożka. Egzekutywa jest bezlitosna ale Ty mnie rozgrzeszyłeś.
UsuńRozmowy chłopów wyjęte z "Indyka" sztuki Sławomira Mrożka z 1960 roku
Usuń...
Piąta rozmowa chłopów:
CHŁOP I Zasię u mnie indyk się ożenił z kurą.
CHŁOP II Ale?
CHŁOP III Jakże to?
CHŁOP I Ano, zwyczajnie. Na początku to nawet nie chciał, jeno gulgotał. Alem go wziął na bok i przetłumaczył.
CHŁOP II I chciał?
CHŁOP I Coby miał nie chcieć? Ino pilnować go trzeba. Jak ino go nie doglądam, to się tarza w pokrzywach i nic nie robi.
CHŁOP II A kura?
CHŁOP I Kura jak kura. Jajko zniosła.
CHŁOP III Z indykiem?
CHŁOP I A coby nie z indykiem? Przecie mówię, żem mu przetłumaczył.
CHŁOP III E, powiadacie!
CHŁOP I A coby miał nie powiadać? Cała bieda tylko w tym, że nie jest ci ono okrągłe. (wyjmuje zza pazuchy biały stożek i kładzie na stole)
CHŁOP II (oglądając) W samej rzeczy, spiczaste jakieś...
CHŁOP III A wyjdzie z niego co?
CHŁOP I A coby nie miało wyjść? Wyjdzie.
CHŁOP II A co?
CHŁOP I A kto to może wiedzieć? Poczekać trza.
CHŁOP III No, to poczekamy.
CHŁOP II Ano, poczekamy.
CHŁOP I No, to czekajmy...
(podnoszą dzbany)
Dla mnie rozmowa super! :)
No tak, jest super ten fragment. Dzięki Akwamarynko !
UsuńNo widzisz Bet, a wysłuchać nie chciałaś. ;) W ustach aktorów brzmi wspaniale /po 57 minucie/.
UsuńNajwiększą trudność podczas przysposobienia indyka do pieczenia sprawiało posmarowanie go masłem pod skórą. Trzeba było umiejętnie podważyć skórę aż po piersi, włożyć masło wcześniej wymieszane z suszoną żurawiną, rozmarynem, tymiankiem, szałwią, solą, pieprzem i tartą gałką muszkatołową. Potem przez skórę rozsmarować to masło równą warstwą na piersiach, a przy tym nie uszkodzić skóry. Panie z tipsami tego nie zrobią!
OdpowiedzUsuńDo brzucha wkładało się bukiet z ziół i jeśli były - to rozkrojone na pół klementynki.
Aaaaa, i jeszcze - dla skruszenia - trzeba było polać spirytusem i podpalić. Kto żałował spirytusu, to wcześniej sparzał indyka octem. Ważne też było, aby miał temperaturę pokojową. Nie wolno było naszykowanego do pieczenia trzymać przed pieczeniem w lodówce. Dlaczego? Nie wiem. Po prostu...bo tak!
Po upieczeniu musiał z godzię poleżeć nakryty ścierkami, żeby odpoczął przed podaniem. Też nie wiem, po co? Bo tak! :)
alEllu, prawdziwa specjalistka od indyków jesteś! Podziwiam i jestem pod wrażeniem! Masło pod skórę? A strzykawką nie można?
UsuńBet, nie upraszczaj miła... nie upraszczaj! Przed chwilą byłaś przeciwniczką uproszczeń :))) Każdy Ci powie, że wstrzykiwanie nic nie da, bo przede wszystkim musi być masowanie i głaskanie ręczne.
UsuńChyba muszę Was pogodzić. Chłopy wolą co innego masować i głaskać, więc robią to tak: Indyka zimnego naciera się masłem od środka, i
Usuń1/
Do farszu używa się bardzo suchych składników, sucha zmielona kiełbasa, sporo siekanej cebuli, czosnku, pietruszki, i co kto tam lubi (dobre są suszone buraczki) do smaku i zapachu. Do wymieszanego farszu, przed nadzianiem dorzuca się sporo owoców suszonych - można na słodko (rodzynki, śliwki, i jabłka suszone), albo na niesłodko (grzyby, suszone zioła, i warzywa z rosołu zmielone i wysuszone).
Po nadzianiu indyka trzeba zaszyć (a czasem i okręcić, tak jak szynkę, bo farsz pęcznieje i wciska masło do mięsa) i do pieca.
2/
Do farszu dodaje się zmieloną słoninkę, i nieco więcej soli, pieprzu, i czosnku. W tym przypadku trzeba indyka w połowie pieczenia odwrócić, wtedy tłuszcz nasyca równomiernie.
Przy okazji wyjaśniam:
Indyka nie podaje się od razu po wyjęciu z piekarnika, bo w procesie studzenia mięso wciąga sos i zapach.
Przed pieczeniem nie trzyma się indyka w lodówce, bo (to fizyka kl. V szk. podst.), wtedy mamy efekt niedopieczenia głębszych warstw mięsa.
Kolejny spec od indyków! I koneser masowania, jak sądzę:))))
UsuńMoże byście tak wespół z alEllą upiekli prawdziwego indyka i zaprosili peerelkowców? Akurat zbierze się odpowiednia ilość konsumentów do jednego indyka, przepraszam, indyczki. Tyle smaku narobiliście, że aż ślinka cieknie...
Ach alElla też lubi masować... Masażyści!
UsuńNo tak, masażyści, masarze... Wszystko sie układa w logiczna całość. Miałam rację, że literatura /Mrożek/ tu nie pasuje.
UsuńJestem za wspólnym pieczeniem! Tylko co będzie, jak ja zalezę za skórę, a Anzai z masłem do środka. ;) :)
UsuńNooooo... i... Trzeba zdecydować, kto będzie masażystą, a kto masarzem.
UsuńMiesiąc temu dostałem propozycję z TVN, aby wystąpić w programie "Ugotowani". To jest chyba przebój 20 lecia III RP. Już widzę jak mi masarz widelcami robi kilku redaktorów i redaktorek.
UsuńalEllu -"Anzai z masłem"... do czyjego środka?
UsuńAnzai, trzeba było przyjąć propozycję i zaprosić nas do współpracy, dalibyśmy czadu!
UsuńRedaktorki przy nas są bez szans! Zwłaszcza w robieniu "masarzu" :)))))
To już wolę masaż Jasia Fasoli:
OdpowiedzUsuńhttp://www.wgrane.pl/8c27110d526ce942349defa88fb7d991
A dlaczego Obama zrobił znak krzyża nad ułaskawionym indykiem? To łaska święta jest?
OdpowiedzUsuńNauczył się od nas, Polaków, nadużywania symboli świętości. My święcimy tramwaje a Obama indyka.
UsuńWreszcie jesteśmy wzorem dla Wielkiego Brata.
Witaj Beatko :)
OdpowiedzUsuńNajprawdziwszego indyka, czyli dorastającego na wiejskiej miedzy, jadłam raz w życiu. Nie pamiętam jego smaku, ani całego scenariusza, według którego został przyrządzony. Natomiast widoku i smaku kotletów zrobionych z dyszka cielęcego nie zapomnę do końca życia. Różowiutki dyszek, bez tłuszczyku i bez jednej żyłki, pocięłam na plastry, delikatnie rozbiłam, potem scenariusz jak przy kotletach wieprzowych i usmażyłam na maśle klarowanym. Rozpusta w biały dzień :) Miał złocistą, chrupiącą skórkę i był wielkości głowy słonia. Jeszcze złociste frytki z nowych ziemniaków i koniecznie mizeria utopiona w gęstej śmietanie z dodatkiem cukru. O rany! Od samego pisania cholesterol poszybował mi na wyżyny :) Pozdrawiam smakoszy indyka i kotletów z dyszka cielęcego.
Elżbietka53
Elżbietko, cholesterol nie istnieje. Kto go widział?
UsuńNie jadłam kotletów z dyszka i nawet nie wiem czy dyszek w innej postaci też jadłam... Jako dziecko nie miałam nic do powiedzenia ale w dorosłości już od dawna nie mam sumienia jeść cieląt... Dorosłe bydlęta już nie budzą u mnie takich emocji. Dziwna odmiana mięsożercy ze mnie:)))
Pozdrowienia, Elżbietko!
Jak to się człek intelektualnie rozwija. Do dziś nie wiedziałem, że istnieje jakiś dyczek i co to takiego. I bez internetu bym się nie dowiedział.
OdpowiedzUsuńallensteiner
Hi,hi,hi...A ja nie widziałam, że z czegoś takiego robi się kotlety. Z dzieciństwa pamiętam jak "baba ze wsi" przynosiła kawały mięsa poowijane w gazety /!/ i panie osiedlowe gorączkowo rozprawiały o jakimś "dyszku". Nikt dziecka nie wtajemniczał co to i po co to i jak wygląda.
UsuńPotem, zarówno cielęta jak i ich dyszki znikły z kulinarnego krajobrazu. I tak jest chyba do dziś. Widuję porcjowaną cielęcinę w sklepach ale żadna z tych porcji nie nazywa się dyszek:)))
Kształćmy się dalej, allensteiner. Na naukę nigdy za późno.
U nas nie znikły z jadłospisu. Zawsze na Wielkanoc był pieczony dyszek. A kotlety z zadniej cielęciny nazywały się sznycle wiedeńskie, albo sznycle cielęce.
UsuńAni w Wiedniu tego, co się u nas nazywa sznyclem wiedeńskim, ani w Paryżu tego, co u nas zwą kotletem po parysku...
OdpowiedzUsuńallensteiner
allensteiner, wszystko przed Tobą! Do Wiednia niedaleko. Hmmmm... ja mam niedaleko:)))) A Ty, to już nie wiem, ale dla kotleta warto!
UsuńJak klapa od sedesu - powiedział mój kolega na widok kotleta na Grinzingu
Usuńallensteiner
Hi,hi,hi... Elżbietka mówi, że głowa słonia. Smakuje podobno wprost niebiańsko! Nie jadłam bo chyba zbyt drogie to było danie jak na nasze chude kieszenie. No i świadomość tego co tracimy jeszcze wtedy niewielka. Teraz dałabym za tego sznycla ostatni cent.
UsuńMnie bardziej smakuje kotlet z kieszonką, w której jest ser i szynka. Ale to już nie wiedeński tylko szwajcarski.
UsuńNo i znowu zeszliśmy na manowce - od indyka do wieprzowiny:)))
UsuńTen szwajcarski kotlet to chyba wieprzowy?
Ja nie zeszłam na wieprzowinę. Mówiłam o klasycznym "cordon bleu", który przeważnie jest z cielęciny albo z fileta drobiowego, a to od indyka ożenionego z kurą nie odbiega na manowce :)))
UsuńAcha, kompletny ignorant ze mnie:))) Nawet dobrze, że szynką faszeruje się cielę lub drobiowe małżeństwo. Bo pakowanie wieprzowej szynki do schabu to masło maślane.
UsuńŚwięta racja! teraz mnie oświeciło: słynny sznycel wiedeński "Wiener Schnitzel" to mówiąc trywialnie, kotlet z cielęciny panierowany i smażony NA MAŚLE /!/ mięsko starannie rozklepane powinno sprawić, że kotlecik osiąga rozmiar talerza. Wiedeńczycy, podobnie jak Elżbietka, jedzą do tego frytki oraz ogromna miskę sałaty jakiejś.
OdpowiedzUsuńSłyszałam to od prawdziwego wiedeńczyka, który opowiadał z rozrzewnieniem o tej prawie narodowej austriackiej potrawie stojąc u stóp pomnika króla Jana Sobieskiego.
Nigdy jednak nie skojarzyłabym tego z cielęcym dyszkiem gdyby nie komentarze alElli i Elżbietki.
Dzięki Wam - stała się jasność!
Dokładnie tak. To wiedeńska klasyka. Jedzą też z ziemniaczkami pieczonymi albo sałatką kartoflaną.
UsuńBet, czy to prawda, że w Austrii jest zawód: ubijacz - rozklepywacz kotletów?
UsuńOooo... tego nie wiem ale to wielce prawdopodobne. Trzeba by Boba zapytać.
UsuńOtóż moi mili,nie ma "rozklepywaczy" kotletów.To mit.
OdpowiedzUsuńMięso posiada strukturę,której naruszenie zmienia smak.Kotlety się nie klepie tą sławna polską ubijaczką drewnianą z "ćwiekami" lub aluminiową a kotlety się w odpowiedni sposób nacina
bardzo ostrym nożem.Nacięcie nie niszczy struktury mięsa ubijanie tak.Wienner schnitzel,
nie smaży się na maśle,szmalcu ale na oleju.Kotlet po panierowaniu wrzuca się do rozgrzanego
oleju.Kotlet ma pływać bo wtedy każda jego część posiada jednakowa barwę.
Następnie,po upieczeniu kotlet odkłada się na serwetkę aby zlikwidować nadmiar oleju.
Podawany z frytkami lub" kartofel salat" koniecznie z liliową cebulą oraz marynowanymi jarzynami smakuje wybornie.Życzę smacznego.Można popić to piwem lub achtelkiem wina, ewentualnie
wina zmieszanego z wodą gazowaną.Prosit!
Serdeczności.
Bob! Dzięki wielkie za wyjaśnienie i rozjaśnienie sytuacji. Wiedziałam,że będziesz tu prawdziwym ekspertem.
UsuńMoje wezwanie zadziałało telepatycznie! Super!