Najlepsza
pod słońcem, kolorowa i słodka, musująca gazem i podobno niezdrowa, ale za to
przepyszna O R A N Ż A D A. Parafrazując
klasyka, mistrza nad mistrzami, Czesława Niemena: Kolorowa słodycz w szkle.
Kolory
były właściwie tylko dwa: różowy i żółty. Smak słabo zróżnicowany za to
opakowanie całkowicie jednolite! Szklane butelki zamykane na druciany zatrzask
z czubkiem zabezpieczonym gumową uszczelką. Ani jeden bąbelek orzeźwiającego
gazu nie uciekł, żadna kropla drogocennego napoju nie wypłynęła. Jak one
pięknie brzęczały w skrzynkach z ocynkowanego drutu! Ten dźwięk wywoływał
uczucie pragnienia i powodował dziecięce wołanie: mamo, kup mi oranżadę, kup
mi! Niektóre mamy bywały okrutne
ograniczając pojenie dziecka tym specjałem obawiając się zawartości sztucznych
barwników i tego wzdymającego gazu. No cóż, mamy miały swoje racje, dziecięce
smaki nie zawsze się z tym zgadzały. O, nie! Oranżada była pyszna i już.
klik w butelkę |
Tak więc oranżadowe butelki na zatrzaski były bardzo cenne a ich wykorzystywanie to taka starodawna ekologia domowa.
W
mojej piwnicy zachowały się dwie butelki o opisywanej konstrukcji lecz
napełnione były piwem. Podobno dość dobrym. Wiek butelek obrazuje chyba dość
dobrze spowijający je kurz. Jest to już „dziejowy kurz” więc go nie wycieram.
Niech trwa.
Kolejnym
hitem i obiektem pożądania dziecięcych smaków była oranżada w proszku. Podobnie
szykanowana przez Rodzicielki z powodu zawartości szkodliwej dla brzuchów sody
i tych „wstrętnych” chemicznych
barwników. Trzeba było więc spożywać ją ukradkiem co znacznie podnosiło atrakcyjność
produktu. Wiadomo, zakazany owoc lepiej smakuje.
Oranżada
w płynie królowała na uroczystych stołach imieninowych, weselnych oraz
zwyczajnych konferencyjnych i biurowych. Ustawiano ją w karnych szeregach
pośrodku, bez zbytniej dbałości o odpowiednio niską temperaturę. Kto by się tym
przejmował skoro i tak nosiła dumną nazwę napoju chłodzącego.
O, królowo
polskich napojów bezalkoholowych! Po latach niebytu powracasz do łask. Nasze
podniebienia nasycone i znudzone importowanymi wynalazkami pełnymi chemicznych
aromatów coraz chętniej łakną rodzimej oranżady. Nostalgia to czy patriotyzm?
Współczesna
oranżada zyskała atrakcyjne kolorowe opakowanie nie zawsze szklane ale zawsze
ładne. Smakuje… Hmmm… Podobnie jak dawniej, ale jednak to nie jest smak sprzed
lat.
Ale niech tam, pijmy oranżadę, dobra bo polska!
Ale niech tam, pijmy oranżadę, dobra bo polska!
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, dlaczego egzekutywa zatwierdziła samą oranżadę bez napoju, który oranżadą się zapijało.
Pozdrawiam serdecznie.
Egzekutywa liczy na zawartość "podkradzionej" butelki:))
UsuńAle to racja, oranżada jako "zapitka" to jej kolejna, ważna funkcja. Zwłaszcza na egzekutywach, jak sądzę.
A owocowy napój gazowany w butelkach "Ptyś" i oranżada w foliowych woreczkach? Kiedy to było?
OdpowiedzUsuńPtysia nie pamiętam wcale. Ja jednak jestem głęboko "do tyłu" z napojami bo moi rodzice byli bardzo restrykcyjni i nie uznawali kupnych napitków dla dzieci. Właściwie to nie wiem czym mnie poili...
UsuńNapój w woreczkach był wakacyjnym hitem pod koniec lat sześćdziesiątych. Zachwycałam się tym produktem podczas obozowych wędrówek po Pieninach. Można było się napić bo rodzice nie widzieli:)
Ta ciecz w woreczkach to była jakaś zabarwiona i aromatyzowana woda bez gazu. Najważniejszym w tym napoju był właśnie woreczek i słomka, którą przekłuć należało woreczek i wyssać napój.
Ja to tak pamiętam.
A na to piwo z butelek w Twojej piwnicy to się kręciło loki.
OdpowiedzUsuńNa pewno nie na takim piwie! Coś, ty. Na loki wystarczyło zwykłe jasne.
UsuńMoja znajoma fryzjerka do dziś używa piwa w celu zakręcania włosów.
To sądzicie, szanowne damy, że włosy opatrzone piwem są przyjemne w dotyku?
Usuńallensteiner
Chyba nie mniej niż tapirowane i lakierowane na sztywno misterne koafiury osłaniane na noc "gustownymi" siateczkami:)))
UsuńPiwo miało jakiś tam wpływ zdrowotny na włosy. Chyba ze względu ma zawartość witaminy B? No, nie wiem, ale znajoma fryzjerka głosiła taką teorię.
Oczywiście, że przyjemne, Allensteinerze.
UsuńPiwo zapewnia dobrą kondycję włosów oraz niezwykły blask oraz czyni je podatniejszymi na układanie a fryzura jest trwalsza. Witaminy z grupy B wzmaniają włosy, a maltoza i sacharoza daje piękny połysk. W efekcie działania piwa włosy są przyjemnie miękkie w dotyku i lśniące.
Tak? A ja myślę, że się kleją.
Usuńallensteiner
A co z zapachem piwa w lokach? Namiętny adorator tym zapachem się upijał?
UsuńOszczędności też miał. Nie wydając kasy miał przyjemność alkoholową.
Ech, mężczyźni. Zawsze tak kombinują aby mieć maksimum zysku:))
UsuńNo to jest nas conajmniej dwójka, że opijamy sie oranżadą. Byc może to nie ten smak ale i byc może nam sie smak zmienil.
OdpowiedzUsuńGdzie oranżada w proszku ??????????.
Sypało sie na ręke lub wsadzało do środka język !.
Oranżadę w proszku można spotkać w niektórych sklepach. Współcześni nie znają chyba tego specjału i sposobów na jej jedzenie bo słabo "schodzi".
UsuńTak, tak ta odmiana oranżady była do jedzenia! Nie do picia:)))
W bardzo dawnych czasach oranżada była różowa, zaś żółty kolor miała lemoniada. A te cudowne zamknięcia butelek miało też piwo, zanim wynaleziono machiny do kapslowania. Zresztą do dziś niektóre piwa maną takie zamknięcie (np. Grolsch)
OdpowiedzUsuńallensteiner
Tak, jest w sprzedaży piwo w butelkach z cudownym zamknięciem.
UsuńHmm jakoś niegdyś tych ulepków nie lubiłam . Chociaż butelki z fajnymi z zamknięciami mi się podobały. Nawet tej oranżady w proszku ,gdzie inne dzieci się zajadały jakoś mnie nie kręciły...
OdpowiedzUsuńWidać od dziecka jakaś inna byłam...
Hi, hi, hi... Zawsze się trafi "Odmieniec" jakiś:))
UsuńOranżady nie nazwałabym ulepkiem, nie były przesadnie słodkie.
Być może ,ale lepiące
OdpowiedzUsuńCo Wy z tym klejeniem dzisiaj? Hi, hi, hi... Allensteiner narzeka na klejące włosy układane na piwie a Ty na lepkie ręce. Bo chyba o ręce Ci chodzi? Mnie się nic nigdy nie kleiło:)))
UsuńMoże Ty - Bet - myjesz włosy i ręce? :)))
UsuńOstatnie zdanie mojego komentarza można też rozumieć dość szeroko. Daleko dalej niż mycie:))
UsuńBył taki złodziejaszek, co miał ksywę "lepkie ręce", ale nie od piwa i oranżady.
UsuńTak się mówi do dziś o ludziach ze skłonnościami do zabierania cudzych rzeczy.
UsuńDzięki tym wspominkom odmłodniałam o 50 lat.Oranżadę w "tamtych" butelkach uwielbiałam, chociaż wiele razy zanim doniosłam do domu, to stłukłam w czasie upadku i musiałam obyć się smakiem. Tęsknię do tej w torebkach, bo wsypana na język rosła i łaskotała w ustach. Ta w foliowych woreczkach była mało poręczna(przynajmniej dla mnie),bo trzeba ją było wypić w całości. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńIwono, chętnie stuknę się z Tobą szklaneczką oranżady! Oranżada w proszku istnieje, gdy tylko ją zobaczę to kupuję i podjadam w ukryciu jak za dawnych lat:))) To rozkoszne łaskotanie uwielbiały wszystkie dzieci. Namiastkę tego mamy teraz w cukierkach "Zozole".
UsuńMiło mi, że moje wspomnienia mają taką odmładzającą moc:)
Napijmy się /oranżady/ za to!
Pamiętam, pamiętam. I w butelce i w proszku. Ta w proszku była pyszna... bez rozpuszczania w wodzie. Jak fajnie szczypała w język. I tu dygresja - mój syn przed laty, gdy jeździł na rajdy powiedział nam, że wspaniale smakowały chińskie zupki na... surowo. Wyobrażacie sobie? Oni jedli to świństwo bez zalania wrzątkiem;-) To na pewno było gorsze od oranżady bez wody:)
OdpowiedzUsuńJak widać każde pokolenie ma swoje "nielegalne" przysmaki😆
Usuń:) teraz to sam cukier z chemicznymi barwnikami ale takie robione w domu uwielbiam do dziś
OdpowiedzUsuńJago, proszę jaśniej: co robione w domu uwielbiasz?
UsuńRobiona w domu O R A N Ż A D A :)))) Domowa :) bez tony cukru i bez sztucznych konserwantów i barwników (nota bene - takie same dodaje się do środków czystości np do płynu czyszczącego kibelek )
OdpowiedzUsuńale do dziś pamiętam smak "tamtej" oranżady... Ten smak jest nie do podrobienia
UsuńNie umiem robić oranżady domowej...Buuu.....
OdpowiedzUsuńProsta jak patyk od lizaka :) szklankę soku pomarańczowego
Usuń1,5 l wody
sok z cytryny
20 dag cukru
kostki lodu wymieszaj - dodaj do wody gazowanej i już - kaskada , pamiętasz?
Albo kup na allegro aromat landrynkowy - i jak wyżej :) pycha
Landrynki? Moje koleżanki rozpuszczały landrynki w wodzie i zapewniały, że to wspaniały napój:))
UsuńNa bo landrynka w owym czasie była bardzo ważna i popularna. Cukierek numer jeden!
Gaz się bierze z kwasku cytrynowego i sody
Usuńallensteiner
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOdmieniec najmilszy pod słońcem:)))
UsuńCześć Bet! Chciałbym wrócić na chwilę do Twej poprzedniej notki,kiedy Ci zacząłem opowiadać o profesorze("czorcie łabaty")z podstawówki. Nie skończyłem wątku,bo popijałem coś w rodzaju"chałwówki"jak wyżej na załączonym obrazku i przywaliło mi łeb do poduchy...
OdpowiedzUsuńKilkanaście lat po szkole w czwórkę na motorach wybraliśmy się objazdowo"po jeziorach". W pobliżu Sławy Śl. trafiliśmy na jez.Tarnowskie i wieś Tarnów Jezierny.Zatankowaliśmy plecak winkami i innym prowiantem,ruszyliśmy leśną drogą wzłuż jeziora i zatrzymaliśmy się"na dziko"tuż nad jeziorem,w pobliżu był pomost,idealne miejsce do kąpieli i połowu rybeniek.Wówczas obowiązywał już zakaz dzikich obozowisk,a tym bardziej palenia ognisk w takich miejscach. Ale co tam,rozstawiliśmy namiot,nazbieraliśmy chrustu,ognisko się pali,kiełbaski skwierczą na kijkach,winko płynie a tu nagle!..Patrzymy,podjażdża zielony gazik,wychodzi dwóch facetów mundurach,z kaburami przy pasach...Straż leśna! A tu ognisko,kupa chrustu w pobliżu,winko w obiegu,nóż w drzewo wbity.Zgroza! Jeden z nich to był starszy gość,taki przedwojenny,a drugi młody pistolet,kierowca..No to dyskusyja się rozwija..Od razu usłyszałem,że ten starszy ma akcent taki kresowy,zabużański..Tonący brzytwy się chwyta,jak wiadomo,więc ja walę prosto z mostu:"Pan chyba pochodzi zza Buga,prawda?,wie pan,mnie uczył nauczyciel ze Lwowa,nazywał się Molenda,taki wysoki,jasne włosy..ty czorcie łabaty mówił,jak ktoś podpadł.."A on:"To prawda,ja też pochodzę ze Lwowa i on mnie też uczył! Poznaję po tym czorcie i po rysopisie!". Od razu inna rozmowa,szklaneczki poszły w ruch,ten młody tylko patrzył jak osa z ukosa,bo był kierowcą, winko odpadało i był trochę zniesmaczony,bo pewnie premia koło nosa..Doszło do tego,że poradził nam,aby zgłosić się do miejscowego leśniczego o pozwolenie na biwakowanie w tym miejscu. To było ok 2km,na drugi dzień przeszedłem się tam,leśniczy już był uprzedzony przez Lwowiaka i w rezultacie byliśmy tam jeszcze 5dni! Niecodziennie się tak trafia,prawda? Ale dwa lata później też na dzikim biwaku już nad innym jeziorem dopadł nas już inny leśniczy,podpłynął łódką wieczorem i już było mniej wesoło,ale też potraktował nas ulgowo i zamiast stówę od łebka,zapłaciliśmy tylko stówę za całą gromadę..No,ale stówa wtedy do były drobne na pół litra i zakąskę,nie to co teraz..
Piękna historia, Waszku. Miałam ci ją podobne kłopoty ze Strażą Leśną i dzikim obozowaniem... Ach to były czasy! A ten ,"łabaty" też mi zapadł w pamięć i co rusz mi się przypomina😃 Urocze powiedzonko!
UsuńA ja najrzewniej wspominam napój pod tytułem "MANDARYNKA". Był przepyszny i żaden współczesny wynalazek mu nie dorównuje. No, ale kiedyś truskawki były smaczniejsze(to Steinbeck) a gałęzie mocniejsze(to wąż Kaa) i ja się z obydwiema tezami zgadzam.
OdpowiedzUsuńNie znam Mandarynki! Ale, że dawne smaki odeszły bezpowrotnie to prawda. Jakiś tajemny związek w relacji smaku z wiekiem? Może ktoś to zbada naukowo?
UsuńMoże to był lokalny produkt? A związek smaku i wieku to chyba kwestia serca, nie nauki. Kiedy wchodzę na podmokłą, pachnącą tatarakiem łąkę tak znaną z dzieciństwa, jestem smutno-szczęśliwa. Tamto już nie wróci, dobrze, że chociaż zapach został....
UsuńBYć może Mandarynka miała zasięg jedynie lokalny.
UsuńPodoba mi się Twoja teoria dotycząca związku smaku i wieku:))
Była mandarynka, ale była też cytronada, i przez jakiś czas z oranżadą konkurowała lemoniada o żółto zielonym kolorze. Był też jakiś brązowawy napój usiłujący wyprzeć z rynku Coca i Pepsi Colę, ale się nie przyjął. Osobiście przepadałem za podpiwkiem, ale prawdziwym przysmakiem był rosyjski kwas chlebowy i buzujące mleko kwaśne, to robiła moja babcia.
OdpowiedzUsuńTo brązowe to była Polo Cocta - nie pamiętam pisowni - odpowiednik Coca Coli jeszcze wtedy nieosiągalnej w kraju. Nie przyjęła się bo wkrótce nastała era Pepsi Coli.
UsuńBuzujące kwaśne mleko? Od czego ten "buz"?
Rawicz - co tam za usiłowanie wyparcia z rynku coca-coli i pepsi, jeżeli tych napojów ustawicznie brakowało!
Usuńallensteiner
Jakie brakowało? Jak już Pepsi weszła do naszego kraju to już była! W cudnych szklanych butelkach!
UsuńCoca colę ujrzałam dużo, dużo później...
Oj, Bet, taka młoda a już nie zupełnie pamiętasz...
Usuńallensteiner
allensteiner, nie ma ludzi doskonałych. Jakieś wady trzeba mieć:))
Usuń@Bet
OdpowiedzUsuńTo buzujące kwaśne mleko robię sobie prawie każdego dnia. Wystarczy do szklanki mocno skwaśniałego zimnego mleka wsypać szczyptę sody kuchennej, zmiksować i szybko to wypić. Idealne przed snem i na nadkwasotę.
@allensteiner
Faktycznie ówczesna Polska Gierka dzieliła się na Północną, gdzie królowała Pepsi Cola, i Południową z Coca Colą. Nie był to towar powszechnie dostępny (chyba 2-3 x razy droższy od innych napojów), bo obsługiwał głównie rejony turystyczne, chodziło przecież o pokazanie, że Polska wchodzi do Europy.
@Bet
UsuńTego się po Tobie nie spodziewałam. Miałam nadzieję, że z napoi musujących zaproponujesz szampana, a Ty lansujesz mleko z sodą?
Hi, hi,hi...
ps a skąd bierzesz kwaśne mleko, ha?
@ allensteiner - guzik prawda. Jestem z południa i pepsi colę znałam dużo wcześniej niż coca colę. Może podział był raczej w pionie, na wszchód-zachód?
UsuńDogadałem się z dostawcami. Ale tak na szybko to jeszcze lepszy jest jogurt grecki rozcieńczony wodą.
UsuńCo do pepsi i coca coli to trudno mi samemu osądzić, bo w Łodzi bywał jeden i drugi napój.
PS. A lemoniady (na lemonkach) u was nie było?
Może i była lemoniada, nie pamiętam jej tak dobrze jak oranżady.
UsuńA mi tam wisi,co,gdzie,kiedy..Pamiętam tylko hasło:"Coca Toa-To jest TO!". Burżuj jestem i tak mam..!
UsuńOranżada od lemoniady różniła się kolorem..Ta pierwsza była jasnoczerwona,ta druga-żółtawa.
OdpowiedzUsuńPrawdopodobnie właśnie tak było. Teoretycznie, w lemoniadzie powinny być cytryny a w oranżadzie pomarańcze lecz to tylko teoria. Każdy z tych napojów był sztucznie aromatyzowany. Oczywiście mówimy o popularnej oranżadzie że sklepu. Domowe wyroby według rodzinnych receptur to całkiem inna bajka:-)
UsuńOj Bet.."Domowe wyroby?"Bez paragrafu? No to jadziem,panie Zielonka!
UsuńWitaj Beatko :)
OdpowiedzUsuńOranżada w proszku, ależ miły dla podniebienia temat :) Wakacje w latach 60-tych spędzałam u babci w Sieprawiu. Pomagałam przy żniwach jak umiałam, powrósło do zawiązania snopka pszenicy mogłabym zrobić nawet dzisiaj :) Popołudniu z kilkoma złotówkami maszerowałam do sklepu pani Strzeleckiej. Sklep we wsi w tamtych czasach to było zjawiskowe przeżycie :) W drewnianym domku wydzielone dwa pokoiki. W jednym lada z wagą szalkową, obok wagi ogromny prostokąt marmolady, ceres w kostkach i wiele różności na półkach. Drugi pokoik, czyli magazyn skrywał największe tajemnice dla dzieciaka, bo tam wstęp był oczywiście zabroniony. Babcia dawała kilka złotych na zakup podpiwka, kawy "Turek", czasem kostki ceresu, ale najważniejsze było to, że za resztę mogłam sobie kupić oranżadę w proszku :) Maleńka torebeczka z pergaminu, w środku oranżada cytrynowa za 35 groszy, albo o smaku pomarańczowym za 45 groszy :) Bardzo rzadko
doniosłam do domu ten kuszący proszek :) Najczęściej wskazujący paluszek wędrował na dno torebeczki, później do buzi i kolejny raz i jeszcze raz :)
A potem zastanawiałam się, dlaczego połowa paluszka jest czyściutka, a reszta i inne paluszki .... szkoda gadać ;)
Beatko, lato w pełni, więc wywołaj do wspomnień kolejny temat. Jak wyglądały żniwa w czasach PRL-u. Kto robił powrósła, stawiał snopki w podstawki ? Czy wszyscy wiedzą o czym mówię? Teraz na polach widzimy bele słomy, zboże pewnie leży w spichlerzach i ....po żniwach :) A ja z moim Tatą stawiałam z ośmiu snopków podstawki, które suszyły się kilka dni na polu, a potem przyjeżdżał z kombajnem pan Siemieniec i snopki wędrowały w czeluść kombajnu :)
Elżbietka53
Cześć Elżbieta! Żniwa... Tak, ten temat warto przypomnieć. Ale jest problem : jako absolutnie miejskie dziecko nigdy nie żniwowałam! Nie miałam babci na wsi! Oj, żniwne wspomnienia u mnie ubogie. Ale ziarno zasiałaś i już zaczynam grzebać w otchłani pamięci:-)
UsuńElżbieta, to chyba nie był kombajn tylko młocarnia bo kombajn rżnie zboże i młóci od razu. Skoro snopki stały to wnioskuję że były potem młócone w młockarni😋 Jak widzisz drążę temat żniwny!
UsuńOczywiście Beatko, że młocarnia :) Jedyna we wsi, ogromna, może dlatego w mojej pamięci utkwiła jako kombajn :) Nam, dzieciakom nie wolno się było do niej zbliżać. Co mi utkwiło najbardziej w pamięci ? To, że sąsiedzi sobie nawzajem przy młóceniu pomagali. Oj ciężka to była praca. A skoro już jesteśmy przy temacie żniwnym :) Najwspanialsze co jadłam, to ogromna pajda chleba z masłem, które osobiście w maśnicy robiłam i kubek schłodzonego, kwaśnego mleka. Nic, nigdy już potem tak mi nie smakowało :)
UsuńElżbietka53
Elżbietko, chyba jednak powstanie żniwna notka i pozwolę sobie w niej wykorzystać te twoje wspomnienia. Mogę?
UsuńProszę wykorzystaj :) Myślę, że wielu bywalców na Twoim blogu chętnie
Usuńwspomni o wakacjach w PRL-u. Jedni bywali u babci, Ty na obozach harcerskich, kolonie letnie także zaliczyło wielu z nas :)
Elżbietka53
"Kazałaś" mi pisać o żniwach, nie o wakacjach:)))
UsuńJuż biegam po polach z aparatem aby zboże sfotografować. Wcale nie tak łatwo trafić na zbożowe łany w okolicy miasta.
Beatko, czy ja dobrze pamiętam ? Uniwersytet Rolniczy miał "poletko" doświadczalne w Twoich okolicach :) Może tam rosną nadal łany zbóż?
UsuńPo prawej stronie po pokonaniu Góry Borkowskiej.
Elżbietka53
Bardzo dobrze pamiętasz. Tam był Instytut Hodowli i Aklimatyzacji Roślin Zakład Roślin Zbożowych i poletka doświadczalne z tymi roślinami. Na tych poletkach prowadziłam badania do swojej pracy magisterskiej. Już tego nie ma - nawet nie wiem co obecnie się znajduje na tym terenie.
UsuńŁany znalazłam na trasie "do pracy", zdjęcia są.
Gratuluję pamięci:))
Oj Bet,oj Bet..Drążysz?? A ja gooooręęę!
OdpowiedzUsuńBet,a ja dalej''polecę Załuckim":
OdpowiedzUsuń"Człowiek w swym życiu,
pełnym wichrów i burz
dwa rodzaje radości
ma zapisane w rejestrze:
Pierwszza:że taki młody,a już..
druga:że taki stary,a jeszcze."
To też z Załuckiego..
A ja pamiętam czasy których Wy nie znaliście. Czasy za raz po zakończeniu II wojny. Pamiętam wieś z domami drewnianymi domami pokrytymi strzechami. Pamiętam pola orane pługami ciągniętymi przez jednego konia żywego a nie mechanicznego a za orzącym rolnikiem a zanim zgodne stado różnych ptaków. .Nad nimi skowronki pięknie śpiewające. Pamiętam jak po zaoraniu rolnicy siali ręcznie żyto i pszenice A potem łany zbóż. A następnie rolników koszących a za nimi kobiety i starsze dzieci zbierających te zboża wiążące snopy. Te snopy były przewożone do stodoły gdzie cepami były młócone. To się już nie wróci. Co się stało ze słowikami ?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was serdecznie i CZUWAJ ! Mirek
Czuwaj, Druhu! Jak zawsze bardzo cenne Twoje wspomnienia.
UsuńFaktycznie, takie obrazy znam tylko z filmów.
Pozdrawiam serdecznie - dobranoc:))