środa, 20 lipca 2022

Kup nam kilo jajek!

       Taką jednostkę miary przy sprzedaży jaj dla letników, stosowano wiele, wiele lat temu w miejscowości Dukla położonej nieopodal granicy z Czechosłowacją.

        Kupowanie jaj „na kilogramy” wydawało się nam, mieszczuchom, dość oryginalne, a nawet zabawne, acz w pewnym sensie uzasadnione. Bowiem jaja „od baby” nie były kalibrowane i klasyfikowane według wielkości. Dzienny „urobek” w kurniku zawierał jajka  o różnej wielkości więc ustalenie ceny według wagi miało sens.

        Jaja były niezbędnym produktem do sporządzenia jajecznicy z pieczarkami zbieranymi na pobliskim pastwisku przy okazji porannego spaceru z psem. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że oba produkty to czysta ekologia. Pieczarki wyrastały wesoło tuż obok krowiego placka, były naturalnym darem natury. Czy dodawać trzeba, że smak ich i aromat był nieporównywalny do współczesnych grzybów hodowanych na sterylnych podłożach?

        Śniadania letnicy musieli organizować sobie sami. Ówczesna agroturystyka obejmowała serwowanie rodzinnych obiadów jedynie. Przy czym, Panie Letniczki zobowiązane były do pomocy przy zmywaniu garów oraz porządkowania ogromnej kuchni po obiedzie. Oczywiście także ekologicznie: w szafliku, bez używania detergentów i z szorowaniem ryżową szczotką drewnianego blatu ogromnego roboczego stołu. Panowie bywali wykorzystywani przy rąbaniu drew do pieca oraz noszenia wiader z wodą czerpaną ze studni. Małe dziewczynki mogły udawać księżniczki przechadzając się wśród bujnych, ogrodowych floksów lub doglądać jabłuszek w koronie ich drzewka.

        Dzieci oraz psa kąpano w rzece, do nauki pływania służyła plastikowa piłka w siatce na zakupy mocowana na pleckach dziecka. Na kwaterze używano nocnika, a za potrzebą chodziło się do drewnianego domku z serduszkiem wyposażonego w papier gazetowy do wiadomego użytku. Gospodyni domu wieczorami siadywała na progu i pykając papierosa w lufce opowiadała historie minionych lat. Jeśli letnicy mieli chęć posłuchać i akurat nie byli zajęci grą w kości.

         Nieopodal, w zasięgu popołudniowego spaceru, była granica państwa – przejście graniczne Barwinek. Miejsce to wywoływało emocje podobne do bajkowych wizyt na końcu świata. Nikomu z rodziny nawet nie przyszło na myśl przekroczenie tej granicy choć było to chyba całkiem możliwe i proste. Nam wystarczało „bycie na granicy” i fotografia przy szlabanie.

        Dzieciaki i podrostki chętnie natomiast „zdobywali” centralną atrakcję miasteczka, którą był prawdziwy czołg – pamiątka dość ciężkich walk o przełęcz Dukielską w czasie drugiej wojny światowej. To chyba był już okres fascynacji serialem Czterej Pancerni i Pies” albo tuż przed. Wszystko się zgadzało, było nas czworo i pies, ale dorośli jakoś nie kwapili się do wdrapywania na czołg. Pies także nie.

        Wakacyjne wyczyny rodziny obserwował z niebios szacowny Patron tych wypraw – przedwojenny notariusz na urzędzie w mieście Dukla. Mój dziadek.

        Takie mi się przydarzyły wspomnienia przy okazji porządkowania fotografii. Ot, otwierasz stare pudełko ze zdjęciami i wyskakują z niego jajka na kilogramy:) Dziadek by się uśmiał!


 


 

 


niedziela, 10 lipca 2022

Pomyłka!

       Jako prawdziwy dinozaur minionej epoki posiadam telefon stacjonarny, który czasem się odzywa. Głównie z powodu przekazywania reklam oraz zaproszeń do nadzwyczajnie skutecznych badań, ale dziś było tak:

        - Drrrr… No, nie zupełnie przedpotopowe „Drrrr…” ale brak mi odpowiedniego wyrazu dźwiękonaśladowczego dla bardziej nowoczesnego dźwięku dzwonka.

        - proszę, słucham – przyjmuję telefon właściwą sobie formułką

        - dzień dobry, czy zastałam Krysię?

       - niestety, to pomyłka, nie mam tu żadnej Krysi.

- przepraszam Panią bardzo… Najmocniej przepraszam

Taki uroczy retro - dialog odbyłam dziś z samego ranka. Rozczuliłam się… Kto dziś tak pięknie się myli wybierając numer w starym telefonie? Od dawna nie miałam okazji odebrać omyłkowego połączenia. Niech mi wolno zauważyć, że dominujące obecnie w użyciu telefony komórkowe bardzo rzadko się mylą. Dodatkowo, identyfikują na wyświetlaczu osoby nawiązujące połączenie, ostrzegają przed nieznanym numerem złowrogim słowem „Spam”. Poszukiwanie „Krysi” w tradycyjny sposób jest więc skazane na niepowodzenie?

A te grzecznościowe formułki wypowiadane z okazji rozmów telefonicznych! Pamiętam, gdy po dziesięciu latach oczekiwania na zainstalowanie telefonu nadszedł ten pamiętny dzień wykonania pierwszego połączenia, nie bardzo wiedziałam jak się zachować. Rodzice zarządzili szkolenie w zakresie obsługi nowego urządzenia z uwzględnieniem zasad Dobrego Wychowania. Stanowczo odrzucono najbardziej wtedy popularne, lakoniczne i bezosobowe „Halo” na rzecz: „Słucham?”, „Proszę, słucham?” lub „Tak, słucham?”. Po czym następowało oczekiwanie na przedstawienie się rozmówcy. Obowiązywała zasada, że przedstawia się osoba nawiązująca połączenie.

Ponieważ w domach zazwyczaj działał tylko jeden aparat telefoniczny należało opanować grzeczny sposób przywołania właściwej osoby. To już była bardziej skomplikowana sprawa. Po oczywistym „Dzień dobry” oraz przedstawieniu się należało użyć formułki:

„Czy mogę prosić Krysię do telefonu?” lub „Czy zastałam Krysię?”, „Czy mogę mówić z Krysią?”. 

Za niegrzeczne uważano zapytanie „Kto mówi?” skierowane do osoby odbierającej połączenie.

Ważna była także pora kontaktów – telefon wykonany, bez bardzo ważnej potrzeby, po godzinie 21 uznany był za nietakt. W przypadku pomyłkowego połączenia obowiązywały uprzejme przeprosiny.

Tak wyedukowane dziecię mogło trenować sztukę poprawnego telefonowania łącząc się z Zegarynką!