Ja to mam szczęście. Kupuję tramwajowy bilet i znajduję skarb. W kiosku okienko maleńkie tak, że mieści się tam tylko dłoń, sprzedawcy nie widać. To jakiś „kioskomat”! Tym śmielej rozpoczynam dialog:
- Widzę tu wystawione Perfumy „Być może…”. Prawdziwe czy chińskie? Nie
wiedziałam, że jeszcze się je produkuje.
-
Nie, nie, prawdziwe, firma Miraculum
-
TO, nasze, krakowskie Miraculum?
A
jakże, napis na opakowaniu potwierdza i zachwala produkt w językach krajów dawnego
bloku wschodniego. No tak, przecież to stary peerelowski szlak handlowy owych
perfum! Polskie perfumy, polscy zaradni obywatele wozili na sprzedaż do ZSRR.
Drogą powrotną transportowali w przepastnych czemadanach pachnące kwieciem
radzieckie wody toaletowe wyśmienite do mycia ekranów telewizorów. Też
radzieckich.
Drugi kierunek turystycznego handlu perfumami
„Być może” prowadził na południe do Bułgarii oraz na Węgry. Do urlopowego raju
socjalistycznych elit ludu pracy. Tam wymieniano je na bułgarski olejek różany
lub węgierski dżins. Dziś Bratanki nie potrzebują już naszych perfum. Mają
lepsze, oryginalne, markowe… Jak widać stara miłość czasem rdzewieje.
Tego
wszystkiego oczywiście nie wie właścicielka „kioskomatu”. Głos ma młodziutki, wręcz
dziewczęcy… Idę za ciosem i pytam dalej:
- Ma Pani inne skarby z epoki PRL? Męską Przemysławkę albo chociaż
Brutala? Wodę Brzozową… Jakieś wody kwiatowe albo „Zielony Wiatr” lub „Reve”?
Kioskomat
milczy. Może to i lepiej, że nie zna wysokoprocentowej Wody Brzozowej stosowanej
także wewnętrznie przed godziną 13 :))))
-
A może mydełko o zapachu Zielone Jabłuszko albo FA?
Kioskomat
nie podejmuje tematu. Dobrze, że nie widać pełnego dezaprobaty i zdziwienia
wzroku młodej kioskarki. Pokornie płacę
6,50 zł za ten socjalistyczny odpowiednik „Chanel nr 5” i oddalam się snując
wspomnienia i przywołując dawne zapachy. Zaraz, zaraz… Pamiętam też pewną silną
woń ciągnącą się za co bardziej eleganckimi kobietami. Tak pachniał kościół po
niedzielnej mszy. Wiem, wiem! To Currara,
peerelowska wersja „Poison” Christiana Dior! A tak, młoda damo z kioskomatu.
Państwo Ludowe zezwalało na namiastki wielkiego świata, a co! Dumna z
zapachowej pamięci wkraczam do pobliskiego Kefirka i co tam widzę?
Four You!
Nazwa bije mnie po oczach i chociaż to chusteczki do nosa, których nie
potrzebuję, zamiast mydła, którego i tak nie używam, ale kupuję! Dla nazwy. Z
nadzieją zerkam na półeczkę z mydłami w poszukiwaniu nazwy Fa lub Zielone Jabłuszko. Jak to, nie ma?
Przecież dziś jest mój dzień wspomnieniowych zakupów. Ostatecznie zadawalam się
kostką Biały Jeleń. Też prastara marka występująca w PRL. Często bardzo
pożądana ze względu na właściwości piorące. Obojętnie mijam rzędy starannie
ułożonych dezodorantów. Phi… Fascynacje tym kosmetykiem przeżywaliśmy z
początkiem lat siedemdziesiątych. Wtedy kwiatowy lub fantazyjnym zapach rozpylonego
„dezodoro w sprey’u” zastępował markowe perfumy.
Zasobniejsze
elegantki robiły zakupy w PEWEX-ie lub Baltonie i fascynowały się zapachem
Masumi. To był naprawdę bardzo przyjemny zapach. Wzmocniony tym, że jako produkt dewizowy miał w sobie coś z wymarzonego,
nieosiągalnego świata. Dolary lub bony dewizowe działały na wyobraźnię.
Ale
nim zasmakowaliśmy w światowych markach perfum na rynek trafiła polska, elegancka
i ekskluzywna seria kosmetyków Pani Walewska. Woda toaletowa oraz krem w
ciemnofioletowych flakonach i słoiczkach o charakterystycznym kształcie. Jeszcze
istnieje, staje skromnie gdzieś na najniższych półkach. W walce z konkurencją
nie ma jednak wielkich szans. Światowe
marki atakują mocno. Można się nawąchać i napachnić samymi testerami. Napatrzeć
na eleganckie flakoniki, słoiczki i tubki. Kupić nie kupić, a powąchać można.
No i nie ma o czym marzyć… Doszło do tego, że podczas rutynowego sprzątania
łazienki zdarzyło mi się strącić z półki flakonik oryginalnego Chanel nr 5.
Trrrach… Ideał sięgnął ceramicznych płytek, a cenna zawartość ściekła do
kanału. Dawniejsza relikwia – dziś potraktowana ścierą. Daje do myślenia,
prawda?
Być
może pójdę leżeć i pachnieć „Być może” i pomyślę.
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńFlakon po "Pani Walewskiej", obok kryształów, zdobił meblościankę w największym - reprezentacyjnym pokoju.
Pozdrawiam serdecznie.
Kształt flakonu przypominał fason krynoliny. Pani Walewska nosiła krynoliny...Chyba?
UsuńTo był bardzo nowoczesny fason, bez falbanek i zdobień - do epoki nawiązywał skojarzeniem formy. Taki socrealistyczny trend. Bardzo miły dla oka.
Chyba nie, bo Napoleon mówił, że stroje Marii Walewskiej podkreślały jej zgrabną, ponętną sylwetkę. Krynolina na obręczach z drutów raczej by zniekształcała.
UsuńKrynolina eksponowała talię, nie wiem czy piękno kobiety nie koncentrowało się właśnie na tej okolicy ciała w czasach Pani Walewskiej?
UsuńTak było,słowo honoru,Bet! Nieźle się ubawiłem. Grunt to poczucie humoru.
UsuńA Maria Walewska pachniała Panią Walewską?
UsuńWaszku, nie wyśmiewaj się z Damy!
UsuńalEllu, obawiam się, że prawdziwa Pani Walewska raczej śmierdziała... Z higieną nie było za dobrze w jej czasach.
UsuńSzczególnie w krynolinie, w którą się siusiu robiło na stojąco. :)))
UsuńDokładnie to miałam na myśli ale wstydziłam się powiedzieć:))
UsuńW czasach napoleońskich, a więc i panią Walewską obowiązywał styl empire, który eksponował biust a nie talię. Sylwetkę poniżej biustu opływała delikatna materia wysmuklająca kształty, o ile wiem krynoliny pojawiły się później.
UsuńW czasach PRL w ogóle nie używałam wód kolońskich i perfum, zniechęcił mnie do tego już w liceum pewien profesor, który oblewał się z upodobaniem "Przemysławką". Jej intensywny zapach wisiał w powietrzu jeszcze długo po jego odejściu. Tę moją awersję umocniła później sekretarka dyrektora, która być może nawet używała "Być może" :)) Do tej pory bardzo trudno jest mi dobrać zapach, nawet "Chanel nr 5" mi nie odpowiada. W czasach PRL używałam czasem kremu "Pani Walewska", miał rzeczywiście ładny słoiczek, ale wydawał mi się za tłusty.
Evo70, zburzyłaś moja teorię krynoliny zaklętej w kształcie flakonu perfum:))) Wrrr... Ale chyba masz rację więc nie upieram się. A może projektant flakonu wykazał się podobną jak moja ignorancją w rozróżnianiu epok?
UsuńZ tego co opowiadasz o trwałości zapachów wypada być tylko dumnym, wszak trwałość perfum to ich zaleta, czyż nie? Hi, hi, hi wszystko można przekuć na sukces.
W czasach PRL byłaś na pewno zbyt młoda na ten krem i dlatego był dla Ciebie zbyt tłusty.
Przemysławka rzeczywiście miała niezbyt wyszukany zapach.
hehehe - myslałem, że zapomnisz o "Przemysławce". Jak łaziłem na "zolyty" to oblewałem sie butelka tego specyfiku - musiałem smierdziec że hej !!!
UsuńPozdrawiam
Też tak uważałam, jak Eva70, tylko nie umiałam tego stylu nazwać. Pamiętam Beatę Tyszkiewicz i Gretę Garbo jako Marię Walewską właśnie w takich opływających sukniach. Widać to także na portretach Marii Walewskiej.
UsuńNo to pgrążyłyście mnie wraz z moja teorią ostatecznie. Tonę! Bul,bul,bul....
UsuńPiotrze, widocznie nie było tak źle skoro "zaloty" udane!
UsuńA to prawda, że ze względu na duże zapotrzebowanie na Panią Zalewską w ZSRR powstała druga fabryka krakowskiej firmy Miraculum o pięknej nazwie Polsko-Radziecka Fabryka Perfumeryjno-Kosmetyczna?
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia, być może? Hi, hi, hi...
UsuńTo zadanie masz: zbadać krakowskie Miraculum. I do IPN zgłosić,o! :)))
UsuńOj, to poważne zadanie. Nie wiem, nie wiem czy się nadaję.
UsuńNadaję się. Już wytropiłam. Na trzeciej stronie tej strony jest potwierdzenie faktu utworzenia Polsko-Radzieckiej firmy
UsuńHistoria Miraculum
TPPR - Towarzystwo Perfum Polsko-Radzieckich?
OdpowiedzUsuńallensteiner
Jak zawsze trafiasz w sedno! Super:)))
UsuńNiewątpliwie "Być może" było hitem przemytniczym, ale tylko w obszarze kosmetycznym, bo rekordzistą był "Biseptol". :)
OdpowiedzUsuńW branży leków nie mam doświadczeń. W kosmetykach też słabo. Taki ze mnie przemytnik-handlowiec nieudacznik. Większość faktów znam z opowiadań
UsuńPolski biseptol był stosowany w antykoncepcji. Szczególnie w Rumunii.
UsuńSłyszałam o tym ale myślałam, że to żart.
UsuńBiseptol był rewelacyjnym, w tamtych czasach, środkiem antybakteryjnym, hamował rozwój drobnoustrojów. "Być może" dlatego ostrzegano przed stosowaniem przez kobiety w ciąży, bo hamował rozwój tego jednego niepożądanego drobnoustroju. ;)
UsuńBył dostępny bez recepty, dlatego kupowano go i stosowano bez umiaru. Po latach okazało się, że w nadmiarze "kosił wszystko równo przy ziemi".
Biseptol chyba nadal jest produkowany?
UsuńCzy hamował rozwój TEGO niepożądanego "drobnoustroju"? Hmmm... Przecież to nie bakteria ani wirus:)))
Biseptol niszczy chromatynę, a chromatyna znajduje się zarówno w bakteriach, jak i plemnikach oraz jądrze komórkowym. Do in vitro plemniki są badane pod kątem chromatyny.
UsuńOooo, ależ fachowe i szczegółowe wyjaśnienie:))) Utonęłam ponownie....
UsuńNa plemnikach trza się znać, o! :)))
Usuń... albo je mieć. ;)
UsuńalEllu, dokładnie tak:))
UsuńAndrzeju Rawicz, mieć nie wystarcza. Znać trzeba jak napomina alElla:)))
Usuń... przecież ja je znam, nawet jestem z nimi na ty. ;)
UsuńNie dasz się przegadać:)))
UsuńBet, pycha "kioskomat"! W rzeczy samej obecne kioski mają to nadal, co w czasach dawnych było, czyli małe okienka, na kaskę tylko.
OdpowiedzUsuńZ trudem się gazetę wyjmuje. Dlatego przestałem w tych "kioskomatach" - a ja nazwę - "minimarketach" gazety kupować i nie tylko. Niestety coraz częściej po pocztę poleconą trzeba tam trafiać.
W dużych sklepach bez kłopotu sięgam po moje NIE.
Bet, czy to zdanie: - "Do urlopowego raju socjalistycznych elit ludu pracy." - to ........... nic znacząca konstatacja, czy ironia? Pod palcami wyrafinowanej erudytki doczytuję się ............
Honiewicz, "palce wyrafinowanej erudytki" - pycha:)))) Lepsze od kioskomatu!
UsuńBułgaria, Balaton - to były wczasy elitarne. Jeździły tam kadry kierownicze, działacze partyjni, badylarze, prywatna inicjatywa itp. Czy to nie była elita ludu pracy? Dla "roboli" był krajowy FWP. Z czasem elitarność Węgier i Bułgarii malała. Na szlakach turystycznych pojawiła się Rumunia. Te kraje stały się popularne wśród studentów, którzy okupowali kempingi i schroniska, wędrowali z plecakami i własnymi namiotami. Ta grupa turystów to "przyszła elita" socjalistycznego społeczeństwa, czyż nie?
Kioskomaty nadal są ważne bo sprzedają bilety MPK, wprawdzie w tramwajach są biletomaty ale... Kioskomat ma coś żywego w sobie, choćby to był tylko głos i wyciągnięta po gotówkę ręka:)))
Z okresu PRL, gdy karierę robiły "teczki", także te z zamawianymi w kioskach czasopismami, pamiętam takie sytuacje, gdy zaprzyjaźnieni kioskarze dawali poczytać (czasem nawet do domu!) gazety. To było ważne, bo ja np. pochłaniałem wszystko co dawało się przeczytać, t.j. od "Filipinki" do "Żołnierza Polski", łącznie z instrukcjami obsługi. ;)
UsuńJakie instrukcje masz na myśli? Filipinkowe szydełkowanie czy żołnierskie marsze?
UsuńTeczki miały swoje 5 minut w historii czytelnictwa. Posiadacz teczki z samego faktu ich posiadania uchodził za intelektualistę.
Instrukcje to lekka przesada, ale pamiętam, że w wielu czasopismach (o ile nie wszystkich) drukowano powieści w odcinkach ... skrzętnie wycinane i potem sklejane, zszywane, a nawet oprawiane. Oprawiano zresztą nawet całe roczniki, do dzisiaj mam rocznik "Dookoła Świata" z 1963 r. Głód czytania był wielki, a rynek literatury wykańczała cenzura.
UsuńWarto wyjaśnić kwestę rynku literatury. Otóż różnica polega na tym, że w PRL książek było mniej ale w większych nakładach, 5.000 egzemplarzy to był mały nakład, a rzadkością nie było 30-50 tysięcy a i to czasem trzeba było "załatwiać". Bywało i 100 tys. Mam tu pod ręką Słówka Boya z 1970 roku, nakład 20.000, ale to czwarte wydanie. Dziś nakładów nie podają, ale o ile się orientuję, 2-3 tysiące to już sporo. Za to masz w księgarni na jednaj półce kilka książek różnych autorów wydanych w tym samym czasie i na ten sam temat. A biblioteki całkiem dobrych książek nawet gratis nie chcą. Cenzura do tego nie dopuszczała, może czasem słusznie...
Usuńallensteiner
Pewnie, że warto "pociągnąć" ten temat.
UsuńDo niedawna komentował u mnie "Cenzor", z którym znałem się korespondencyjnie jeszcze z lat PRL. Z rozmów jakie prowadziliśmy wydaje mi się, że "PRL-owska cenzura", wyłapując treści szkodliwe dla systemu, nie zajmowała się poziomem literackim.
Ale masz rację, trzeba było mieć jakąś klasę, aby podjąć próbę napisania i wydania książki. Głównie chodziło o wydawnictwa, bo to one - do spółki ze związkami zawodowymi - decydowały o wszystkim.
Co do wysokości nakładów to myślę, że czytelnictwo papierowe zabił internet, praktycznie każdą książkę można za grosze ściągnąć na e-booka, a niektóre nawet odsłuchać na mp3.
Głód czytanie nietrudno było zaspokoić poprzez rozwiniętą sieć bibliotek. Czytanie było powszechną rozrywką dzieci i młodzieży oraz osób dorosłych. Owszem, może co bardziej wyrafinowani czytelnicy mieli problemy, ale ogólnie nie było źle z dostępem do książek.
UsuńFaktem jest, że powieści drukowane w gazetach także były bardzo popularne. Wycinane i sklejane luz zszywane odcinki, jak najbardziej.
Rozwinięta sieć czytelni i bibliotek faktycznie mogła sprawiać wrażenie pełnego dosytu literaturą. Ale jednak znacznie łatwiej można było kupić (wypożyczyć) książkę o Pawliku Morozowie niż o Henrym Millerze. O literaturze erotycznej nawet nie było co marzyć, do tej pory mam "Pamiętnik Fanny Hill" przepisany na maszynie ... Zimna wojna obowiązywała i na tym polu.
UsuńA, mówiłam przecież, że wyrafinowani czytelnicy mogli mieć problemy. Niewinne dziewczynki nie zgłaszają braków:))) Ania z Zielonego Wzgórza była dostępna.
UsuńWitaj Beatko :)
OdpowiedzUsuńW świat pachnidełek wkroczyłaś :) Więc kilka zdań na temat kremu Nivea. To także był hit przemytniczy;) Granatowe pudełeczko, któż go nie znał? U mnie króluje od ponad pół wieku :) Teraz w wersji soft. Zabrałam aż trzy pudełeczka do Budapesztu. To był rok 1976. Myślałam, że za te trzy pudełeczka to ja wykupię pół perfumerii:) Nie przewidziałam tylko tego, że rynek węgierski kremem Nivea nasycili ci, którzy byli przede mną :) Nivea wróciło ze mną. Zakupu ponad 20 kostek mydła OMO nie zapomnę do końca życia. Wpadłam do pierwszej napotkanej perfumerii, załadowałam po brzegi koszyczek mydłem OMO w kolorze białym, różowym i żółtym. Ekspedientka widząc szczęście na moim obliczu, dorzuciła do tych mydeł różową mydelniczkę. Gratis. Mam ją do dzisiaj. Napis OMO zniknął, ale róż mydelniczki szczypie w oczy nadal :)
Pozdrawiam :)
Elżbietka53
Elżbietko, widzę, że Ciebie można zwabić słodyczą lub zapachem:))) Na rybkę, która jest poniżej nie reagujesz:)))
UsuńNivea jest wieczne. Do tego wierne swojemu wizerunkowi granatowego pudełeczka. Do dziś są wielbiciele tego kremu, dawnymi czasy uważano go za wspaniały może trochę dlatego że był jedyny?No, trochę przesadziłam ale naprawdę konkurecję miał niewielką.
Z zakupów węgierskich najbardziej pamiętam tampony OB, które w PL były rzadkością, a ich popularność wśród młodych kobiet właśnie gwałtownie rosła.
Beatko, na rybkę zareagowałam wspomnieniami :) Przypomniałam sobie kanapki, które przyrządzałyśmy z wszystkiego co było dostępne w sklepie spożywczym. Ich smaku nie pamiętam, ale smak naleśników, które uczyła nas robić pani kucharka.... o tak, to pamiętam :) To były kulinaria.Miałyśmy także zajęcia praktyczne. Szyłyśmy na
Usuń"robotach" bluzkę i spódniczkę :) Zrobiłam także popielniczkę z puszki po sardynkach i pudełeczko na biżuterię. Wróciłam do mojej "14"-ki na Wąskiej po 45 latach. Spacerowałam po korytarzach.... w przerwie podczas szkolenia BHP, które obowiązkowo zaliczyłam przed dwoma laty. Gdyby nie to szkolenie, pewnie nigdy nie miałabym okazji wrócić w szkolne mury :) Warto było :)
Elżbietka53
Pamiętam temat zajęć z szycia: "spódnica prosta". Masz rację, uczono nas często robić "coś z niczego". Dziś można się z tego wyśmiewać ale niektóre umiejętności bardzo się w życiu przydają.
UsuńMiałaś szczęście odwiedzając dawną szkołę - często dawne szkoły już nie istnieją. Poprzerabiane, posprzedawane...
Uwaga! Uwaga! W sklepach na dolnych półkach w trzecim szeregu, zasłoniete innymi, stoją flakony Pani Walewskiej Czarnej cytrusowo - różano - piżmowej. Cena 25 zł. Na pierwsze "wąchnięcie" to zmyslowe, orientalne cudo. Ale główna nuta szybko znika. Po paru godzinach mój nadgarstek pachniał inaczej. Trzeba więc chyba dopsikiwać się co kilka godzin. Niczym jednak nie ustępuje 5-krotnie droższym zagranicznym perfumom.
OdpowiedzUsuńNiech żyje Miraculum!
O! Już wiem! Teraz nadgarstek pachnie arabskim SPA z różami.
UsuńO, eksport do krajów arabskich może?
OdpowiedzUsuńJuż niedługo się wybieram. Może zająć się promocją? :)))
UsuńPewnie, że tak! Wypachnij się Panią Walewską w ramach promocji.
UsuńByć może to było takie bułgarskie "dzień dobry" gdy na kempingu posłyszeli polską mowę.
OdpowiedzUsuńIleż wspomnień
A zapach? Nie zawiódł
Pozdrawiam
Nie zawiódł nawet dziś. Choć trwa na skórze zaledwie godzinę, ale cóż szkodzi pachnić się co chwilę?
Usuń"Być może" i "Walewska". "Walewska" i "Być może". Jawna dyskryminacja, nawet Relski dał się zaprząc. A gdzie "Przemysławka"?
OdpowiedzUsuńallensteiner
"Przemysławka" jest wymieniona w dialogu z "kioskomatem". Niestety brak w asortymencie. Nie pamiętam zapachu Przemysławki bo wtedy jeszcze mnie panowie nie interesowali:))
UsuńChłopcy - tak, ale młodzież zapachów nie używała, nawet dezodorantów jeszcze wtedy nie było!
Łoj Bet! Łojojoj! Zgaduj-zgadula,dlaczego ja mam tak szeroki nos? Bom wdechnął"Panią Walewską!".
OdpowiedzUsuń