To miał być tekst o cerowaniu. Ale właściwie dlaczego pominąć
inne zapomniane czynności naprawiania, reperowania, usprawniania? Dziś mówimy
nowocześnie: liftingowania?
Pamiętam śpiewny męski krzyk dobiegający z ulicy:
- Garnki lutuję, garnki…
W
pamiątkowym kufrze po babci mam ceramiczną foremkę do pieczenia drożdżowej baby
precyzyjnie oplecioną drutem. Naprawiona w procesie drutowania i choć spękana może
służyć nadal świątecznym wypiekom. Ale po co?
Mam kilka innych, błyszczących nowością i nowoczesną linią designe... Garnków
lutowanych nie mam bo w kuchennej szafce pyszni się „nierdzewka”. Naczynia
typu: Nie gniotsja i nie łamiotsja i
odporna na przepalanie. Gwarancja wieczysta czyli aż po grób.
W pudełku z przyborami do szycia na próżno szukam grzybka do
cerowania. Był, był tu na pewno. Ale po co to komu teraz? Ostatnia cerowana
skarpetka już dawno zbutwiała przykryta tonami innych śmieci na wysypisku. Czy
współczesne skarpetki miewają dziury? A jeśli nawet tak to felerne skarpety… Fiuuut!
Do śmietnika! Na bazarku pięciopaki skarpet kupię za grosze. Nawet nie wiem czy
opłaca się je prać? Brać czy nie prać? Bo cerować na pewno nie!
Mam! Mam! Szydełko do podnoszenia oczek! Jakże długo już leży
sobie bezrobotne, całkiem niepotrzebne… Pończoszki z oczkiem… Fiuuut! Do
śmietnika! Jutro kupię nowe w Kiosku Ruchu za dwa złote. Albo poszaleję i kupię
te lepsze, z lycrą. One wcale oczek nie puszczają, zaciągają się brzydko,
kosmacą, wycierają, ale oczka nie puszczą za nic! Repasacja umarła śmiercią
naturalną.
-Teraz ja! Napisz też o
mnie! Dopomina się ceramiczna kula z
finezyjną dziurką stojąca na półeczce obecnie ku ozdobie bowiem czasy jej
użyteczności już minęły. Do kuli wkładałam kłębek włóczki wywlekając nić przez
ową dziurkę. Podczas dziergania kłębek kręcił się w obrębie kuli nie uciekając
daleko, na przykład pod szafę. Obecnie w kuli przysiadły zabytkowe i równie
bezrobotne szydełka… Pewnie plotkują o dawnych czasach współpracy z kolorowymi
kłębkami wełen często z „odzysku”. Zbyt ciasny lub znudzony już sweterek łatwo
było spruć. Ponowne użycie wełny wymagało pracochłonnego liftingu poprzez nawijanie w długie, luźne motki, prania i
ponownego zwijania w kłębki chętnie z pomocą rąk domowego mężczyzny /świetnie
się do tego nadawali/ lub z wykorzystaniem nóg odwróconego taboretu. Taboret
albo chłop. Hi, hi,hi…
Stuk, stuk, stuk… Tak stukoczą wysokie obcasy szpilek nabytych
w promocji za 25 złotych. Stukanie obcasom szkodzi, wymiana fleczków za 15 złotych
czyni zabieg ten nieopłacalnym. Obuwie pozbawione fleków… Fiuuut! Do śmietnika!
Szewcy na bezrobocie.
Zepsuty czajnik, ekspres do kawy… Ba! Telewizor nawet… Fiuuut!
Do śmietnika! Elektro-śmietnika! Kto widział gdzieś ostatnio punkt naprawy
sprzętu AGD lub telewizorów? Nie ma, nie ma, nie ma. No więc kto by się
przejmował dziurą w skarpetce lub na
łokciu swetra? Kto naszywa łaty na rękawy marynarek, zaszywa pęknięte szwy,
ceruje? Kto przyszywa urwane guziki, które współcześnie jakoś bardzo mocno
trzymają się odzieży i wcale nie odpadają? Po co umiejętność mocowania guzików
solidnie, na nóżce z okręconej nici?
Zawody ratujące przedmioty zanikły. Rozpanoszyła się
produkcja trudnozniszczalnych materiałów. Niepotrzebni naprawiacze wyginęli…
A co z naprawianiem świata? Gdzie jest
śmietnik z zepsutym życiem i kiedy ogłoszą promocję na nowe?
Tak,
wiem, już sprzedaje się działki na księżycu i podróże w jedną stronę na odległe
galaktyki.
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńA w ceramicznej kuli myszy się zalęgły? :)))
Pozdrawiam serdecznie.
Tak, same siebie wydziergały:)))
UsuńTo może jest czarodziejska kula?
UsuńWłaśnie! A te myszki to dwaj królewicze? TYlko po co mi dwóch? Hi,hi,hi...
UsuńOd przybytku głowa nie boli.
UsuńDziękuję za takie "przybytek" :)) Wytrzymałabyś z dwoma?
UsuńMiałem kolegę /pewnie gdzieś tam sobie żyje/. Miał w walizce zakład przerabiania zapalniczek jednorazowych na zapalniczki z zaworkiem - pierwsze ładowanie za friko !.
OdpowiedzUsuńPozdrówka.
ps.
Znalazłem gg sprzed 2007 roku........zamontowałem i nic. Znajomi wybyli !!!.
Piotrze,przerabianie zapalniczek było bardzo cenne. Chyba żal było jednorazówkę wyrzucić, prawda?
UsuńZnajomi sami wyrzucili się na śmietnik:)))
Przypomniało mi sie naprawianie sznurów i przedłużaczy do urządzeń elektrycznych. Masz nawet taki sznur w peerelowskiej galerii: T U T A J
OdpowiedzUsuńDzięki za wstawienie linku do sznura. Z elektryką jednak zalecam ostrożność jak najdalej posuniętą. W takim przypadku chyba lepiej zainwestować w nowy kabel...
UsuńPrzecież teraz nie ma takich wtykanych do urządzenia sznurów. Wszelkie urządzenia mają sznury przyszyte na amen.
UsuńA jak ktoś ma stary taki sznur i zechce go naprawić?
UsuńNaprawa jest bardzo łatwa. Nawet szydełkiem można. :) Najważniejsze, by mieć te dwie rozkręcane konćówki wtyczno-wytyczne. Przewód dla bezpieczeństwa można kupić nowy.
UsuńTu się zgodzę: wytyczne są najważniejsze! Zawsze:)))
UsuńNo co? No co? :))))))))))))))))))))))))))))
UsuńA jak nazwać wtyczki co się wytyka?
Przecież się nie spieram. Trzymajmy się wytycznych:)))
UsuńNaprawiacze sprzętów odeszli to fakt, ale za to mamy "naprawiaczy świata". :)
OdpowiedzUsuńA gdzie są ci naprawiacze świata bez cudzysłowu? Prawdziwi tacy? No gdzie?
UsuńA skąd taki wniosek, że świat jest naprawialny???
UsuńJak to skąd? Nie uczyli w szkole, nie uczyli Rodzice i Babcie? Nie wskazywali jak postępować aby świat był lepszy?
Usuń"Każdy, kimkolwiek jest dźwiga losy świata" - tak mniej więcej czytaliśmy w lekturze szkolnej "Noce i Dnie". Byłeś na wagarach wtedy:)))
Uczono, ale potem zapanował keynesizm i szlag trafił naprawiaczy świata.
UsuńTen keynesizm z przypowieści o siedmiu krowach tłustych i siedmiu krowach chudych?
Usuń:) Krowy i Keynesa dzielą setki wieków, ale sens taki sam. :)
Usuń... oczywiście dziesiątki wieków.
UsuńZnowu manowce! I to jakie!
UsuńA jak się nie da naprawić....
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=srwEFsoKBm8
allensteiner
Próbowałam wczoraj naprawić współcześnie żyrandol w sypialni. Znowu wywaliło korki... Muszę sięgnąć chyba do tych pereelowskich sposobów.....
OdpowiedzUsuńOj, z prądem nie radzę eksperymentować! Lepiej przyszyj jakiś guzik jeśli chcesz zostać w temacie:)))
UsuńPiękne wspomnienie. Kiedy "dostałam" mieszkanie, to okazało się, że odkryłam w sobie umiejętności, których nawet nigdy bym się nie domyśliła. Ponieważ nie mogłam znaleźć w sklepach lampy, która by mi się podobała, to sama ją zrobiłam: podstawkę z wazonu, a abażur ze stelaża od starego abażuru, który obciągnęłam jedwabiem oraz wydzierganą z kordonka siateczką wg podręcznika do robótek (nigdy przedtem nie zrobiłam nic ani na drutach, ani szydełkiem), zrobiłam też chodniczek z kolorowego sizalu (na grubych drutach, ale był ciężki, długo bolały mnie ręce), a nawet spreparowałam ikonę (z reprodukcji i opalonej deseczki). Kupiony w sklepie żyrandol przerabiałam chyba ze trzy razy, bo nie pasował mi do mojego wnętrza. Kiedy o tym pomyślę, to nie mam pojęcia jak to było możliwe, skoro teraz nic nie potrafię zrobić, jak mówią Rosjanie - razucziłas'.
OdpowiedzUsuńW stanie wojennym (przy pomocy tegoż podręcznika do robótek) po pracy, zamiast oglądać telewizję i czytać gazety, robiłam swetry dla siebie oraz krewnych i znajomych (udało mi się nawet zrobić żakiet wg wskazówek umiejętnej koleżanki).
To wszystko mi się przypomniało, gdy czytałam Twój tekst, a kiedy dowiedziałam się o "kuli do kłębka włóczki", to wręcz ogarnęła mnie zazdrość. Że też ja takiej nie miałam, kiedy wytwarzałam te swoje swetry... Prawdę mówiąc takie wspaniałe urządzenie jak ta kula zobaczyłam po raz pierwszy w życiu na Twoim obrazku, nie wiem dlaczego? Czy to ja byłam taka nieoświecona, czy był to towar taki luksusowy?
W Warszawie, gdzie mieszkam, można jeszcze znaleźć parę pracowni świadczących różne drobne usługi. Na mojej Sadybie jest np. szewc, mam też w pobliżu zakładzik (chyba stosuje pracę nakładczą), w którym można naprawić tapicerkę, sprzęt AGD, oprawić obrazek, a nawet zreperować pilota do TV i drugi, w którym pani wykonuje drobne przeróbki na miejscu, choć nie od ręki.
Evo, ta kula to taki niepowtarzalny gadżet. Nie była to rzecz powszechnie używana. Dostałam ją od mojej znajomej, która była "dziewiarką domową" zapaloną i miała zdolności do wypatrywania takich wynalazków.
UsuńKula jest bardzo estetyczna, porządnie wykonana i stabilna. Jest ścięta od spodu więc stoi płasko na podłożu. Nitka wyprowadzona dziurką nie plącze się podczas dziergania.
Nie pamiętam kto to produkował i gdzie sprzedawano. Nie ma żadnej etykiety ani znaku firmowego. Może to jakaś produkcja "garażowa" była?
Miło mi, że się podoba.
Ojej, no przecież ja to wszystko pamiętam ,tylko kula mi nie była znana.Mama włóczkę w koszyczku trzymała...Różne rzeczy też robiłam sama ale bez zacięcia specjalnego. Nawet krzesła wytapicerowałam. Teraz mam siostrę od przyszywania guziczków,...Ona jest manualnie zdolniejsza.
OdpowiedzUsuńZa prąd nie wziełabym sie nigdy za to przemeblowanie ooo ...jeżdżenie z meblami po całym mieszkaniu o,to to - to chyba nasza rodzinna przypadłość
Guziki przyszywane ręką artysty... Hmmm to nie każdy ma takie szczęście:)))
UsuńZamiłowanie do meblowania rozumiem i podzielam. Cierpię okrutnie kiedy meble mam nieprzesuwalne.
Kula na włóczkę to taki snobistyczny gadżet o w pięknym peerelowskim stylu. Dlatego stoi jako ozdoba.
Ta wieczność to teraz dla rzeczy maksimum 5 lat
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nieprawda. Moje garnki mają już około 20 lat i są jak nowe. I to nie jest Zepter czy jakoś tam z tych markowych...
UsuńNaprawić w "maluchu" wiele rzeczy potrafiłem przy pomocy śrubokręta, kombinerek, klucza płaskiego 13 mm i mało czego więcej. W "prawdziwym" samochodzie raz jeden jedyny wziąłem się za wymianę żarówki. Uffff!!! Udało się!!! Ale od tego czasu własnoręcznie biorę się tylko za nalewanie benzyny i płynu do spryskiwacza. Bo producenci muszą też serwisowi zapewnić opłacalne zajęcie. Zresztą są przeciwni naprawom, zdenerwował ich facet, który jednym mercedesem przejechał milion kilometrów. Szukałem niedawno uszczelki do drzwiczek lodówki. Znalazłem. Oferowana cena była równa ok.połowie ceny przyzwoitej lodówki. A w PRLu byli spryciarze, którzy składali kompletne samochody kupując w sklepach części i im się to opłacało. Tylko, że były problemy z rejestracją, dlatego lepiej było dorobić samochód do aktualnej tablicy rejestracyjnej od kompletnie rozbitego auta...
OdpowiedzUsuńallensteiner
Dobre! Dorobić samochód do tablicy rejestracyjnej:)))
UsuńA klejenie dętek w kołach pamiętasz? Były nawet specjalne zestawy do "samoklejenia".
I wiesz co? Mężczyznom odejmuje się teraz sporo z "męskości" przez to, że nie mogą naprawić prawdziwego auta. Jakże piękne to uczucie z powodu mocy uzdrawiającej auto! A teraz, co? Pokornie do warsztatu i czekać w kolejce na wolny termin naprawy...
UsuńMój pierwszy samochód "maluch" to właśnie składak, bardzo dobrze mi się nim jeździło, dobre części, fachowa ręka je złożyła... tablicę rejestracyjną już miał...
UsuńTen składak był może składany właśnie "pod tę tablicę rejestracyjną"? Hi, hi, hi...
UsuńCzy tobie, Bet, przydałby się mężczyzna, dla którego największą przyjemnością byłoby głaskanie kupy żelastwa i rozmyślanie o tym, co zrobić, by udało się odjechać sprzed domu? A pokora w warsztatach - jeżeli się jeszcze gdzieś zdarza - to już nie taka, jak dawniej.
OdpowiedzUsuńallensteiner
No nie! Mnie też trzeba głaskać:)))
UsuńPróbowałam się wczuć w psychikę macho i pomyślałam, że duma z powodu naprawienia auta podnosi samoocenę. Nie mów, że nie!
Być może pokora w warsztatach dotyka tylko kobiety? Ci brudni faceci warsztatowi lubią się pastwić nad damskimi kierowcami.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńRobienie czegoś z przyjemnością zmienia postać rzeczy... i tak na koniec pochwalić, myślę, że chyba każdy lubi;)
OdpowiedzUsuńJasne, że nastawienie psychiczne zmienia postać rzeczy. Pochwały działają cuda.
UsuńTa kula to rewelacyjny wynalazek. Ułatwiałam sobie robótki ręczne wkładając kłębek do koszyka, gorzej przy kilku, plątały się, ale jak to się mów, kiedy coś się lubi, utrudnienia nie są takie uciążliwe.
OdpowiedzUsuńSamo "majsterkowanie" notabene niezawodny od tych spraw pan Adam Słodowy, było bardzo modne w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych. Fajna sprawa zrobić coś własnymi rękoma, Maksyma "czas to pieniądz" wyparła tamte czasy. Staramy się łapać pieniądze, a wszelkie robótki, roboty zlecamy innym. Ma to swoje plusy, dać komuś zarobić też jest piękną ideą... tylko czasy przypominają bieżnię, na końcu której stoper nieubłaganie wystukuje godziny pracy.
O, tak Adam Słodowy to był Mistrz majsterkowania oraz...gawędziarstwa. Jak on pięknie i interesująco mówił o śrubkach, deseczkach i wkrętach... Nawet ja, dziewczynka, uwielbiałam go słuchać i oglądać. Sporą część wiedzy technicznej jemu zawdzięczam.
UsuńNiestety, porównanie dzisiejszego życia do bieżni jest bardzo adekwatne.
Słodowy był największym politycznym przeciwnikiem Gierka. Gierek: "Pomożecie?" Słodowy: "Zrób to sam"
OdpowiedzUsuńallensteiner
Ooooo...Super! Tego nie znałam:)))
UsuńA ja znałam i teraz nie wiem czy się tym cieszyć...
UsuńBoś młoda...
OdpowiedzUsuńPrzeceniasz mnie:))
UsuńWiem, że w miejsce tych trzech kropek powinno być: "i głupia". Dobre wychowanie nakazało ci to wykropkować.
Takie powiedzonko w pełnym brzmieniu słyszałam często od mojego starszego brata. W tonie żartobliwym, naturalnie.
Wprawdzie nie śmiem zaprzeczać, jak mówią damy, ale tym razem zaryzykuję...
OdpowiedzUsuńCzyli, że moje uzupełnienie wykropkowania jest trafione? Ha, wiedziałam! I wybaczam wspaniałomyślnie.
UsuńBet, uważnie przeczytaj słowa Allensteinera:)
UsuńMasz rację Akwamarynko. Ostatecznie Allensteiner zaprzeczył jakobym prawidłowo dokończyła zdanie.
UsuńPozostajemy zatem tylko przy zarzucie młodości. Cofam też słowa wybaczenia jako bezzasadne:))
Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśniło:)
UsuńTo wiek ducha, ten może nie mieć metryki:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Młodość, to nie zarzut. Ja tam dumny jestem z tego, że jestem młody
OdpowiedzUsuńJa z kolei lubię swoje młode myśli:)
Usuń