wtorek, 19 stycznia 2016

Peerelowskie zdobnictwo czyli design i stylizacje minionej epoki



Miał powstać własny tekst na zadany temat. Wytężam więc umysł i układam wspomnienia, aż tu nagle… Pstryk i klik! Nagle otwarła się mózgowa szufladka z piosenkami i zanuciło mi się tak:
Małe mieszkanko na Mariensztacie –
to moje szczęście, to moje sny.
Małe mieszkanko na Mariensztacie,
a w tym mieszkanku, przypuśćmy, my.

I już w nim tapczan i radio Tesla,
biurko, firanki, fotele dwa
i jakiś kredens, pies, cztery krzesła –
wszystko na raty z PCH.

Niech będzie jakiś kilim
i kwiaty na kominku,
kupimy jakiś serwis,
kupimy jakieś szkło.
Zegara się nie kupi,
bo zegar jest na rynku,
panna rozumie – akcja O.
No i klapa. Pani Irena Santor wyśpiewała w krótkich słowach wszystko na ten temat włącznie z wytworzeniem atmosfery rodzinnego zacisza i błogiego małego szczęścia.

Dla porządku trzeba jednak dodać, że wyśpiewane tu marzenia były charakterystyczne dla bardzo wczesnego okresu Peerelu, w czasie dźwigania z wojennych nieszczęść i poszukiwania pokojowej stabilizacji. Potem apetyty rosły, marzenia i mody się zmieniały. Tapczan i kredens zastąpiły meblościanki. Cudowny wynalazek epoki socjalizmu, który umożliwiał funkcjonowanie rodzin w niewielkich  przydziałowych M-2 lub M-3. Meblościanki, regały, „kombajny” do spania i wypoczynku idealnie spełniały wymagania ówczesnych rodzin. W ciepłym i urządzonym funkcjonalnie wnętrzu rozwijały się fantazje zdobnicze z wykorzystaniem zasobów sklepów Cepelia oraz domowego rękodzieła jakkolwiek na wspomnienie zasługuje też częste występowanie „świętych” obrazów lub wielkich, kolorowanych portretów ślubnych nad łóżkiem oraz makatek z jeleniem na rykowisku. To zjawisko można chyba zaliczyć jako rodzaj folkloru dotyczącego środowiska proletariatu przywleczony wraz z falą napływu siły roboczej ze wsi do miast.  Z tego nurtu wywodzą się też ozdoby dziergane, które przebojem wdarły się do powszechnego użytku całego społeczeństwa. Poczucie smaku wyznaczało im granice i właściwe miejsce na stoliczkach, ławach, stołach, półeczkach i telewizorach! Zwłaszcza cenne wówczas  telewizory chętnie ozdabiano koronkami lub maskotkami. Bardzo modne były szydełkowe „ubranka” na butelki.  Zdobne w pompony do tego stopnia, że w efekcie tak ubrana butelka przypominała psa pudelka. Co za szyk, nalewać wódkę z udekorowanej koronkowo flaszki!

   Przeszklone witrynki meblościanek lub kredensów wypełniały kolekcje kryształów. Szklane zbiory powstawały spontanicznie z otrzymywanych na różne okazje prezentów, głównie ślubnych. Wazony, cukiernice, miseczki, misy i kieliszki oraz popielniczki. Często prawdziwe arcydzieła kryształowego rzemiosła oraz produkt eksportowy do bratnich krajów, a nawet dalej w świat! 
     PRL kryształową potęgą był!

Lubiliśmy otaczać się drobiazgami. Meblościanki zapełniały się figurkami, maskotkami, bułgarskimi talerzykami i babiogórską ceramiką. Wśród figurek obowiązkowy był słonik z trąbą uniesioną w górę co gwarantować miało szczęście. „Otwarcie” granic zaowocowało pojawieniem się puszek i butelek po napojach. Symbole zachodu i amerykańskiego dobrobytu: Coca i Pepsi Cola, butelki po brandy i innych ekskluzywnych alkoholach, nawet pudełka po papierosach Marlboro awansowały do roli elementów dekoracyjnych.

 Zdobienie nie ominęło też wnętrz samochodów. Na tylnych półkach obowiązkowo machały głowami plastikowe psy jamniki, a na zagłówkach foteli pyszniły się koronkowe nakładki. Deska rozdzielcza często gościła malutkie flakoniki ze sztucznym bukiecikiem kwiatów, pod lusterkiem dyndały maskotki lub poważnie zwisały różańce. Koła kierownicy ubierano w kudłate pokrowce identyczne z pokryciami na fotele. Aby było miło i przytulnie. A cóż w tym złego, prawda? Wszak o upragnione autko trzeba zadbać bo tylko nieliczni byli ich posiadaczami. 

Osobnym stylem wyróżniały się pokoje młodzieżowe. Młodzież preferowała styl wiejsko-pionierski mówiąc dzisiejszym językiem raczej „Eko”! Na ścianach wieszano słomiane maty, które zastąpiły staromodne kilimy. Słomianki były rewelacyjne jako podkład do przypinania zdjęć idoli, pocztówek z wakacji i innych skarbów. Ściany i półeczki młodzież dekorowała chętnie korzeniami drzew. Fragmenty korzeni o fantazyjnych kształtach obrabiano poprzez gotowanie w słonej wodzie, szlifowanie i lakierowanie bezbarwnym lakierem. Chętnie eksponowano jako trofeum z trudem zdobyte puszki po piwie i Coca Coli, a nawet plastikowe reklamówki. Manifestacja tęsknoty za „szerokim światem”, a może bardziej wyraz marzenia o innym i jak się wtedy zdawało, lepszym życiu?

Wspominajmy stare czasy ekscytując się dzisiejszym prostym stylem eliminującym większość kłopotliwych w utrzymaniu czystości ozdób. Pomyślmy życzliwie o kryształach i wróżących szczęście słoniątkach nawet podziwiając obecnie modne, pasiaste fajanse w IKEA.



Ps Kto pamięta o co chodziło z „akcją O” wymienioną w tekście piosenki? 



Dopisek z dnia 20 stycznia 2016

        Dzięki przytomności allensteinera uzupełniam materiał zdobniczy o całą „epokę ceramiki włocławskiej” ! Jak mogłam o tym zapomnieć? Wchodzę do mojej kuchni i co widzę? No co stoi na półce i wisi na ścianie " jak byk” ?  Otóż to! Część, nędzne resztki, sporej bo zajmującej całą kuchenną ścianę kolekcji fajansów marki Włocławek. Cudowne, ręcznie malowane ceramiczne cacka, prawdziwe dzieła sztuki! Każdy talerzyk, miseczka czy wazonik to niepowtarzalny wzór dyktowany osobistą fantazją ceramicznych malarek. No i jak to wyrzucić, schować w piwnicę nawet jeśli już nie modne? Wystarczy popatrzeć






Dopisek z dnia 24 stycznia 2016

        Dla „niedowiarka” allensteinera oraz innych wątpiących prezentuję świadectwo autentyczności fajansu z Włocławka. 
 


Takie metryczki znajdują się na każdym z prezentowanych egzemplarzy oprócz dwóch dzbanków na górnej półce, które tylko nawiązują do stylu i nie są „Włocławkami”. Metryczki zawierają nazwiska malarek, różne na różnych przedmiotach oraz niedokładnie odbity napis Made In Poland. Przypuszczam, że wątpliwości zrodził kolor malunków bowiem najbardziej znane są wzory w kolorze kobaltowym, niebieskim. Jak widać bywały i inne kolorystyczne kompozycje. Dzięki za czujność i dbałość o szczegóły – dzięki takim Komentatorom „mam się na baczności”! Hi, hi, hi…

       

sobota, 9 stycznia 2016

Rowerzyści i wegetarianie w PRL



        Zawrzało i zabulgotało w społeczeństwie po stwierdzeniu, że obecność tych dwóch grup ludzi  nie jest umocowana w polskiej tradycji, a może wręcz wroga narodowym wartościom. Niech i ja upuszczę nieco pary z tego gotującego się oburzeniem gara.
  
        Jakże to? Przecież rowerek, a potem rower, był jednym z ważniejszych elementów naszego dzieciństwa. Już kilkuletnie Maluchy zdobywały umiejętność rowerowej jazdy przy pomocy Rodziców podtrzymujących latorośl „za barchatki” lub posługując się kijkiem wetkniętym z tyłu rowerka. Rozwój myśli technicznej doprowadził do wyprodukowania i zastosowania małych bocznych kółek, które montowano w rowerkach marki Bobo do czasu nabycia umiejętności utrzymania równowagi. Kolejny, po umiejętności sznurowania butów, bardzo ważny stopień rozwoju dziecka. Potem to już pełne rowerowe szaleństwa te dzieciaki wyprawiały. W czasach zamierzchłych gdy jeszcze nie „żyło się dostatniej”  trudno było rodzicom nadążyć z rozmiarem roweru za rozwojem dziecka. No to co? Uprawiano z powodzeniem jazdę na dorosłym rowerze „pod ramą”, jazdę parami z partnerką „na ramie”, jazdę „po stojącku” oraz „bez trzymania” na „męskim” lub na „damce”. I wio, i fruuu, po drogach i ścieżkach gdzie aut znikoma ilość. Prawdziwy rowerowy raj! Nie wspomnę już, że wobec wspomnianego braku aut był to podstawowy środek transportu na wsiach i w małych miasteczkach. Listonosz i milicjant jeździł na służbowym rowerze!

        Rowerowym świętem była też sztandarowa, narodowa, sportowa impreza Wyścig Pokoju. Pan Minister zapomniał? Nie wie kto to był Staszek Gazda, a potem Ryszard Szurkowski? My, pokolenie PRL, wiemy i pamiętamy pełne emocji radiowe relacje z kolejnych etapów wyścigu. Na długo przed erą narodowego bohatera, Adama Małysza, mieliśmy swoją „gazdo i szurkowsko manię”. 

        A co było przez lata całe podstawowym i oczekiwanym prezentem z okazji Pierwszej Komunii? Rower właśnie! Często już taki nowoczesny, z przerzutkami, biegami i do jazdy w górach. To jak, jest rower nieobecnym w polskiej tradycji sprzętem, a rowerowa jazda sportem niszowym? Chyba, że cała epoka PRL jest niegodna zaliczenia jako okres tworzenia narodowych tradycji lub… Mówiąc „rowerzyści” ma się zupełnie co innego na myśli.

        Wegetarianizm też nam nieobcy. Ba, lansowany wręcz przez władzę ludową, z powodu niedostatku masy mięsnej na rynku. Ale i bez tego bardzo popularne i lubiane były potrawy bezmięsne nazywane wtedy jarskimi. Obywatele preferujący takie menu byli jaroszami. Mieliśmy więc „Jaroszyzm”. Ale niech nikomu nie kojarzy się to z nazwiskiem jednego z czołowych przywódców narodu. Jarosze chętnie stołowali się w Barach Mlecznych gdzie królowały kasze oraz kluski i pierogi. Wegetariańskie jak nic! Bary Mleczne wspominamy teraz z nostalgią nazywając je wręcz kultowymi. Solidaryzując się z obrońcami polskich tradycji zaserwowałam dziś na obiad naleśniki!


       A jutro, być może ulepię kopytka lub leniwe pierogi dla podtrzymania narodowego umiłowania potraw mącznych i będę kontynuować peerelowski „mączyzm”.  Na złość i ku chwale! Uffff… Para uszła.