niedziela, 30 listopada 2014

Pan Bilet i jego Koleżanki, Kwitki



I ty byłeś milionerem

        Przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia czas zacząć. Pierwsza świeca adwentowa płonie… Mamy czas radosnego oczekiwania. Hmm… Współczesny świat nachalnie proponuje także czas radosnego kupowania. Więcej, więcej, więcej prezentów! Krzyczą reklamy. Ameryka szaleje na wyprzedażach skracając czas konsumowania dziękczynnego indyka. Co tam tradycja, co tam życzenia i rodzinne spotkania. Na zakupy, ludzie!

        Może to jest dobry moment na przypomnienie, że wszyscy byliśmy już kiedyś milionerami i nasze portfele pęczniały od gotówki. Pomińmy litościwie wartość tych milionów i nacieszmy się samym pojęciem „milioner”, a nawet nierzadko, „multimilioner”. Hi, hi, hi… 

        Przedstawiam, uratowany przed kotłowym ogniem, zasiedziały w piwnicznym pudle, zacny bilet komunikacji miejskiej.

 
        A teraz, do towarzystwa, podobnie uratowane z pożogi kwiteczki i dowody wpłat. Podziwiajmy ręczne pismo, staranność wypełnienia rubryk i bajeczne kwoty wpłat. Przecież uroda tych dokumentów równać się nie może z zimnym komputerowym wydrukiem. Prawda? 


       















             Ale cóż, nie sposób obrażać się na rzeczywistość. Bierzmy plastikowe karty w dłoń i ruszajmy na zakupy uczynić zadość tradycji obdarowywania oraz wspomóc gospodarkę. Niech się kręci karuzela świątecznej dobroci.

 Przy okazji polecam niebanalną, uroczą akcję „Jest robótka” 

Klik


        Radosnych zakupów!


niedziela, 23 listopada 2014

Nylony, ortaliony, nonajrony



Udręczone wiecznym praniem, krochmaleniem i prasowaniem, panie w maglu od dawna plotkowały, że na „ciuchach” można kupić koszule „nonajrony”. Takie co to wyprać, strzepnąć, powiesić i gotowe. Ach, jaka ulga! Prasowanie męskich koszul, twardych kołnierzyków i mankietów na gładziutko i bez fałdek to wyzwanie dla kochających żon i matek oraz umiejętność niezbędna dla panien na wydaniu. No bo jakże to? Kto opierze i oprasuje kochanego mężusia? Żonka! Żadne tam równouprawnienie nie było przewidziane. Skąd! Elektryfikacja kraju postępowała szybko i panie domowe miały już elektryczne żelazka. Wielkie, ciężkie i bez duszy… Za to z odłączanym kablem, który służył nieraz jako narzędzie przemocy domowej. A więc, precz z żelazkiem! Koszule non iron to jest to! Absolutny syntetyk, bez możliwości wentylacji, latem oblepiający spocone torsy oraz plecy. Biedni panowie, uwięzieni jak w konserwie. 

Nie ma się co rozczulać, panie też nie miały lekko. Elegantki nosiły nylonowe pończochy. Cieniutkie jak obłoczek, sztywne i nieelastyczne jakimś cudem układały się do kształtu nóżki choć… Niekiedy zwijały się wokół kostek w cienkie ruloniki lub okręcały wokół nogi krzywiąc linię widocznego z tyłu szwu. Wrrr, brrr… Trudno było je ujarzmić, naciągnąć i naprężyć za pomocą pasów z zapinkami. Pasy zwane halterami /śląskie/ mniej lub bardziej zdobne w lamówki i koronki to niezbędny element damskiej bielizny w epoce przedrajstopowej. 

Rozwijająca się turystyka handlowa do bratnich krajów powodowała pojawianie się kolejnych syntetycznych, tekstylnych wynalazków. Na „ciuchach” królowały ortaliony! Cieniutkie płaszcze o charakterystycznym kroju. Z przodu klapy, tył pleców dwudzielny z „wywietrznikiem” i kontrafałdą u dołu, wiązanie paskiem w talii. Najbardziej poszukiwane były „oryginalne, włoskie”. Ortalionowy płaszczyk o kroju dziecięcym, bo z kapturkiem, miała moja najlepsza koleżanka. Płaszczyk był w kolorze odblaskowo seledynowym, rozkosznie szeleścił i był obiektem wielkiej zazdrości, łamał dziewczęce serduszka odziane w drelichowe kurtki donaszane po starszym bracie… Buuuu… 

Na szczęście krajowy przemysł chemiczny rozwijał się dynamicznie. Goniliśmy trendy odzieżowej mody i wkrótce w handlu detalicznym dostępne były kolejne plastikowe hity. Nastała moda na krempliny… Mięsisty materiał w wytłaczanym wzorem, często kwiatowym. Jakie to było wdzięczne u obróbce krawieckiej, praniu i nieprasowaniu! Przy wykrojach nie skręcał się, nie zwijał, łatwo poddawał się niewprawnym nawet krawieckim eksperymentom. Nie wymagał mozolnego wykończenia szwów! Wystarczyło kroić nożycami o ząbkowanych ostrzach co zapobiegało strzępieniu się brzegów. Sukienki, spódniczki, spadnie i spodniumy trzymały fason w każdych warunkach! Żadnego zamięcia, żadnej fałdki… No, nic, a nic! Gładkość i szyk jak spod żelazka! Dodając do tego spisu zalet odporność na rozdarcia, utratę koloru, mechacenie czyni z krempliny produkt doskonały!

Następcą krempliny był bistor. Bardziej szlachetna, gładka tkanina o różnych grubościach, splotach i deseniach. Na sukienki, spódnice i spodenki. Na obrusy i zasłony. Bistorowy, kolorowy świat. Wszystko było bistorowe prócz, na szczęście, pościeli. 

Mieliśmy więc niezniszczalną odzież syntetyczną, wygodną i prostą w użyciu, ale ktoś ogłosił powrót do natury i wylansował modę na polski len i importowana bawełnę. Tak nam już zostało. Produkujemy coraz lżejsze i lepsze technicznie żelazka. Karnie prasujemy bawełnianą odzież i bieliznę pościelową dla całej rodziny. Z syntetyków lubimy lub zaledwie tolerujemy nadal tylko damskie rajstopy.  

Dopisek popołudniowy:

Kolejny prezent od alElli z ekspozycją "oblepiającej" sukienki z bistoru oraz płaszczy i kurtek z ceraty przypominającej... No właśnie, co imitowała cerata w konfekcji? Oprócz ceraty stosowano też "skay", który to zastępował skórę. To dopiero był koszmar: Ciężki, gruby i kompletnie nie przepuszczający powietrza. Za to całkowicie wodoodporny!

prezent od alElli
 
ps
 "oblepiająca" sukienka z bistoru całkiem fajnie eksponowała figurę, prawda? Hi, hi, hi...




niedziela, 16 listopada 2014

Rozmowy na trzepaku i takie inne też



Niektórzy twierdzą, że wychowywanie się na podwórku nie przynosi chluby. Są też tacy, którzy wspominają czasy podwórkowe jako okres beztroskiego dzieciństwa i czas tam spędzony nie wywarł na nich negatywnego wpływu. Cóż, podwórka różne bywały. Na moim osiedlu nie było podwórek! Życie dzieciaków koncentrowało się zatem przy trzepaku. Zbiórki młodocianych mieszkańców osiedla były niejako wymuszone bowiem powierzano nam odpowiedzialne zadanie pilnowania prania suszącego się na sznurach nieopodal. Konieczne było pilnowanie bielizny? Podejrzewam, że była to pewnego rodzaju profilaktyka oraz sposób na włączanie latorośli do obowiązków domowych. Takie to były czasy. Dzieci zmuszano do czyszczenia butów dla całej rodziny, wynoszenia śmieci, przynoszenia mleka w blaszanych bańkach i tym podobnych czynności. Dzieci wiejskie pilnowały pasącego się inwentarza, a nam powierzano łopoczące na wietrze prześcieradła. Zajęciem tym obarczano głównie dziewczęta! Cóż za niesprawiedliwość w epoce przed genderowej!

Siadywałyśmy więc, niczym sroczki, na żerdkach trzepaka. Odważniejsze z nas wykonywały gimnastyczne ewolucje. Czas upływał na rozmowach, przechwalaniu się, plotkowaniu… Tam tworzył się ówczesny, dziecięcy slang. Można było usłyszeć:

- Kaśka ma nową, niepolskom lalkę, ale kij jej w oko!
- na wycieczce „Szlakiem Orlich Gniazd” było kijowo…
- Andrzej dostał pałę z matmy i lagę z ruskiego, a potem siedział w kozie.
- przysięgam, jak bum cyk-cyk!
- eeeeee… Ja przysięgam jak boni-dydy!

Brrr… To złe wieści. Hoop, przewrotka w tył i w przód! Zaraz, zaraz, a „kijowo” to źle czy dobrze? Hmmm… Biorąc pod uwagę, że „kij w oko” oraz „laga” zaliczają się do złych – kijowo musi mieć podobne znaczenie. Dziecięcy mózg pracuje logicznie i rejestruje znaczenie słówka. Kije zasłużyły sobie na złą sławę chyba od czasu gdy za ich pomocą wymierzano sprawiedliwość i egzekwowano dyscyplinę. Chociaż, jak wiadomo, zawsze mają dwa końce!

Na trzepaku, fik! W drugą stronę, fik! Ale fajowo! Nawet byczo!

Czas na obiad. Komu w drogę temu trampki!

Trzepakowe dzieci dorosły. Z dziewczynek stały się babkami lub babeczkami. Chłopcy pogwizdywali z zachwytu czasem nawołując: Te, lala, bucik ci się rozwala! Panienki rumieniły się z zadowolenia, ale udając niedostępne wyniośle ripostowały: ty ośle!  Podrostki podrywały cizie, a  gdy się nie udało, wracali do domu leżeć bykiem zanim starzy vel wapniaki  wrócą z pracy. Jak to chłopaki… Chłonęli jak małe gąbki zasłyszane obok budki z piwem przegadywania dorosłych:

- chluśniem bo uśniem, kto nie pije ten donosi
- no to cyk, zdrowie na budowie! Zagramy w zechcyka! Daj szluga, karta lubi dym.
- kto gra w karty ten ma łeb obdarty. He, He, He…

Karciane odzywki z wyższej półki usłyszeć można było asystując przy brydżowym stoliku. Tam mawiano:

- tylko gra w piki daje wyniki, a gra w kiery wyrabia maniery
- mówiła matula, nie wychodź spod króla
- leżysz i kwiczysz, partnerze mój!

Można było obejść się bez wulgaryzmów i odniesień do seksu? Można było. No, zgoda, na płotach i murach pojawiały się napisy d…a oraz c…pa, ale jakież to łagodne określenia w porównaniu do obecnych zaje…stości, k…w i tym podobnych ciach i lasek.

A może to moje podwórko jakieś wyjątkowe było chociaż zwykłe, peerelowskie, robotniczo-chłopskie?  Trzepak nadal stoi, chociaż dziś pusty, bez dzieciaków. Nikt na nim nie fika.



niedziela, 9 listopada 2014

Jesienna przypadłość



        Przeważnie jesienią są takie dni gdy „nicmisięniechce” i „nicminiewychodzi”. Eeeee… Najbardziej ze wszystkiego lubię spać… Zazdroszczę niedźwiedziom zimowego zasypiania. Takiemu to dobrze, nic go nie obchodzi, nawet chudnie bez wysiłku. Po co mu kicanie po lesie? Leży i chudnie. Wiosną futro będzie miał za duże! Hi, hi, hi…

        A moje „nicmisięniechcenie”? Może kawa postawi na nogi i doda wigoru? Nie zawsze. Są takie dni gdy nawet wiadro czarnego napoju nie pomoże. Powieki nie trzymają poziomu, opadają zgodnie z prawem grawitacji, w dół. Stopy protestują, nogi nie chcą ciała nieść, człowiek się cofa miast do przodu iść. Dramat, choć zdanie się zrymowało… Co to jest? Porządna, opisana w podręcznikach, sławna, Jesienna Depresja? Nie, nie, nie! To jest zwykła „doniczegość” jeszcze nie opisana naukowo, ale odczuwana dotkliwie przez wielu z nas. A co, może nie?

        Jak z nią walczyć? Różnie… Mnie pomaga fizyczny ruch czyli kicanie pomimo „nicmisięniechcenia”.  Kic, kic, Hoop, Hoop!  No i co ty na to śpiący niedźwiedziu? Moje futerko zachowa dobry rozmiar chyba, że… Wiosną okaże się za ciasne, bo spiżarnię mam pełną słodkiego miodku! Ja podjadam, a Ty śpij, śpij. To Ty, śpiący misiu, masz „doniczegość”! Ja, już nie! Wiatr halny uspokoił się i poszedł precz, zaświeciło słońce.

          
 Jesień, jesień! Ach, to ty...