Udręczone
wiecznym praniem, krochmaleniem i prasowaniem, panie w maglu od dawna
plotkowały, że na „ciuchach” można kupić koszule „nonajrony”. Takie co to wyprać, strzepnąć, powiesić i gotowe. Ach, jaka ulga! Prasowanie
męskich koszul, twardych kołnierzyków i mankietów na gładziutko i bez fałdek to
wyzwanie dla kochających żon i matek oraz umiejętność niezbędna dla panien na
wydaniu. No bo jakże to? Kto opierze i oprasuje kochanego mężusia? Żonka! Żadne
tam równouprawnienie nie było przewidziane. Skąd! Elektryfikacja kraju
postępowała szybko i panie domowe miały już elektryczne żelazka. Wielkie,
ciężkie i bez duszy… Za to z odłączanym kablem, który służył nieraz jako
narzędzie przemocy domowej. A więc, precz z żelazkiem! Koszule non iron to jest
to! Absolutny syntetyk, bez możliwości wentylacji, latem oblepiający spocone
torsy oraz plecy. Biedni panowie, uwięzieni jak w konserwie.
Nie
ma się co rozczulać, panie też nie miały lekko. Elegantki nosiły nylonowe
pończochy. Cieniutkie jak obłoczek, sztywne i nieelastyczne jakimś cudem
układały się do kształtu nóżki choć… Niekiedy zwijały się wokół kostek w
cienkie ruloniki lub okręcały wokół nogi krzywiąc linię widocznego z tyłu szwu.
Wrrr, brrr… Trudno było je ujarzmić, naciągnąć i naprężyć za pomocą pasów z
zapinkami. Pasy zwane halterami /śląskie/ mniej lub bardziej zdobne w lamówki i
koronki to niezbędny element damskiej bielizny w epoce przedrajstopowej.
Rozwijająca
się turystyka handlowa do bratnich krajów powodowała pojawianie się kolejnych
syntetycznych, tekstylnych wynalazków. Na „ciuchach” królowały ortaliony!
Cieniutkie płaszcze o charakterystycznym kroju. Z przodu klapy, tył pleców
dwudzielny z „wywietrznikiem” i kontrafałdą u dołu, wiązanie paskiem w talii.
Najbardziej poszukiwane były „oryginalne, włoskie”. Ortalionowy płaszczyk o
kroju dziecięcym, bo z kapturkiem, miała moja najlepsza koleżanka. Płaszczyk
był w kolorze odblaskowo seledynowym, rozkosznie szeleścił i był obiektem
wielkiej zazdrości, łamał dziewczęce serduszka odziane w drelichowe kurtki
donaszane po starszym bracie… Buuuu…
Na
szczęście krajowy przemysł chemiczny rozwijał się dynamicznie. Goniliśmy trendy
odzieżowej mody i wkrótce w handlu detalicznym dostępne były kolejne plastikowe
hity. Nastała moda na krempliny… Mięsisty materiał w wytłaczanym wzorem, często
kwiatowym. Jakie to było wdzięczne u obróbce krawieckiej, praniu i
nieprasowaniu! Przy wykrojach nie skręcał się, nie zwijał, łatwo poddawał się
niewprawnym nawet krawieckim eksperymentom. Nie wymagał mozolnego wykończenia
szwów! Wystarczyło kroić nożycami o ząbkowanych ostrzach co zapobiegało
strzępieniu się brzegów. Sukienki, spódniczki, spadnie i spodniumy trzymały
fason w każdych warunkach! Żadnego zamięcia, żadnej fałdki… No, nic, a nic!
Gładkość i szyk jak spod żelazka! Dodając do tego spisu zalet odporność na
rozdarcia, utratę koloru, mechacenie czyni z krempliny produkt doskonały!
Następcą
krempliny był bistor. Bardziej szlachetna, gładka tkanina o różnych
grubościach, splotach i deseniach. Na sukienki, spódnice i spodenki. Na obrusy
i zasłony. Bistorowy, kolorowy świat. Wszystko było bistorowe prócz, na
szczęście, pościeli.
Mieliśmy
więc niezniszczalną odzież syntetyczną, wygodną i prostą w użyciu, ale ktoś
ogłosił powrót do natury i wylansował modę na polski len i importowana bawełnę.
Tak nam już zostało. Produkujemy coraz lżejsze i lepsze technicznie żelazka.
Karnie prasujemy bawełnianą odzież i bieliznę pościelową dla całej rodziny. Z
syntetyków lubimy lub zaledwie tolerujemy nadal tylko damskie rajstopy.
Dopisek popołudniowy:
Kolejny prezent od alElli z ekspozycją "oblepiającej" sukienki z bistoru oraz płaszczy i kurtek z ceraty przypominającej... No właśnie, co imitowała cerata w konfekcji? Oprócz ceraty stosowano też "skay", który to zastępował skórę. To dopiero był koszmar: Ciężki, gruby i kompletnie nie przepuszczający powietrza. Za to całkowicie wodoodporny!
psDopisek popołudniowy:
Kolejny prezent od alElli z ekspozycją "oblepiającej" sukienki z bistoru oraz płaszczy i kurtek z ceraty przypominającej... No właśnie, co imitowała cerata w konfekcji? Oprócz ceraty stosowano też "skay", który to zastępował skórę. To dopiero był koszmar: Ciężki, gruby i kompletnie nie przepuszczający powietrza. Za to całkowicie wodoodporny!
prezent od alElli |
"oblepiająca" sukienka z bistoru całkiem fajnie eksponowała figurę, prawda? Hi, hi, hi...
no Bet - to wypuściłaś dzina z butelki ... tera to obsiadły mnie wspomnienia. Pamiętam domowe prasowanie popelinowych koszul, moja mamcia prasowała i mnie uczyła na przyszłość ;; ufffff - najpierw kołnierzyk po lewej stronie, wtedy po prawej nie zrobią się zmarszczki ... zanim zdążyłam wcielić w życie mamine nauki popelina poszła do lamusa, moje pokolenie miało "elastiki" ... ech moje marzenia o elastycznej bluzce i te wyprawy do DDRu , rajstopy przemycane w schowkach malucha niczym kokaina albo brylanty .. i ta radość, że w końcu rajstopy się nie marszczą i w razie czego elegancko i z wdziękiem nie "spadywują"
OdpowiedzUsuńMalinko, dobry dżin nie jest zły:))) Zwłaszcza z cytryną i tonikiem:))) Prasowanie koszul to pracowite zajęcie i niestety dopadło nas po latach panowania plastiku. Historia kołem się toczy.
UsuńW sprawie pończoch masz rację. Te elastyczne nie spadywują.Co najwyżej "czepiają się" zbyt naelektryzowanej spódnicy. Hmm... Nic nie jest idealne.
No tak,Malinko..no tak.. Kobitki to mają hopla na punkcie mody..Bluzeczki,tu się marszczy,a tam coś tam..A butów ile mają!!! No nie mooogęęę!!! A faceci bidni pożyczki biorą...Zgroza!!!
UsuńCoś dorzucę..Malinko,Bet cały czas dżiny z butelki wypuszcza a my musimy z nimi walczyć..A okrutne one są,te dżiny..
UsuńJ/w cd..Jeden taki dżin to było żelazko do prasowania,ciężkie jak ciężarówa i miało taką dziurę z boku,gdzie szuflowało się żar z pieca. To było tzw"żelazko z duszą"..ło Matulu..
UsuńJ/w cd..Od tego czasu nabrałem wstrętu do prasowania., wszystko mogę robić,np góry przenosić,,morza wypijać JENO NIE PRASOWAĆ!!!
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńW moich czasach każda dziewczyna chciała mieć długą spódnicę z krempliny dostępnej wtedy tylko w peweksie za dolary lub bony. Niestety...moja spódnica musiała być midi, bo na dłuższą waluty nie wystarczyło.
Pozdrawiam serdecznie
Chodzi o studniówkę.
UsuńMidi było bardzo modne. Nastąpiło zaraz po modzie mini. Mój ojciec sarkastycznie twierdził, że to pomysł wymuszający zakupy nowych spódnic bo "z krótkiej mini długiej midi nie zrobisz". Już wtedy wyczuwał niewidzialną rękę rynku.
UsuńalEllu, przypuszczam, że "chodzi" także o chodzonego poloneza na tym zdjęciu?
UsuńAlEllu,a kiedy nastanie moda na włosiennicę i bicz pokutny???
UsuńHa a o elanie się zapomniało - mój koszmar z młodości ,też kurcze materiał nie do zdarcia. Jeszcze jak człowiek miał mamę szyjąca to taki mundurek z elany był przeszywany, z dwóch zrobiony jeden no niestety dla mnie - serdecznie nienawidziłam tej tkaniny bo kurcze niezniszczalna była.Kolor też nie wychodził..No wygodne te materiały były - nie powiem . Tylko się elektryzowały, i palący mieli przerąbane - dziurka z ognika była natychmiast jak w banku....
OdpowiedzUsuńAno zapomniało się. Elana była przecież hitem nie mniejszym od bistoru! Dzięki za przypomnienie. Wyglądem przypominała jednak bardziej naturalne tkaniny i za to była lubiana. Racja, że tych materii tylko żywy ogień szkodził.
UsuńNo właśnie Renia, te nasze mundurki, kołnież "marynarski", spódnica w kontrafałdy... I nie nażekaj, bo ja jako młodsza, chodziłam w tym o wiele dłużej.... Póżniej w tej przerobionej z dwóch na plisowaną spódniczkę - bo ty wyrosłaś!
Usuńmaradag, i tak miałaś szczęście, że po siostrze donaszałaś ciuszki. Ja miałam starszego brata i też ciuchy po nim:( Kurtki, buty, swetry... Nie było, że "to chłopięce". Kurtka dobra jeszcze? Noś młodsza siostro!
UsuńRenata mnie ubiegła, bo gdzieś pomiędzy non iron'em, a bistorem, pojawiła się elana, a potem elanobawełna. To był hit! W takim garniturze można było się wyspać pod stołem w restauracji, a nawet w rowie ...
OdpowiedzUsuńNawet był klub piłkarski "Elana".
UsuńTak, całkiem zapomniałam o elanie i elanobawełnie. W moich wspomnieniach to takie już bardziej cywilizowane tkaniny. przynajmniej z wyglądu.
Usuń"Człowiek z elany" - to dopiero brzmi adekwatnie do noclegu w rowie:)))
alEllu piłkarze z Elany to podobnie jak zawodnicy Stylonu-Gorzów, Górnika Zabrze itp... Zawodnicy zakładowych klubów sportowych.
UsuńAndrzeju Rawiczu,czy Ty nie widzisz,co się tu dzieje?? To jest terroryzm kobiet względem ciuchów i butów. O!!!
UsuńA pamiętasz płaszcze z dermy? Widać na zdjęciu. Te pierwsze były sztywne, jak gumoleum.
OdpowiedzUsuńNie rozumiem jak można było w czymś takim chodzić. A chodziłam...
UsuńMiałem marynarkę z dermy. Dopiero z lupą w ręku można było odróżnić ją od skóry, ale nie sprawdzała się w zimnie.
UsuńOj, to musiała być wyjątkowej jakości derma. A może coś zbliżonego do obecnych skór ekologicznych?
UsuńNo tak..a chińskie jedwabie-oryginalne to gips???
UsuńW Łodzi i w kilkunastu innych miastach (np. Bielsko, Bydgoszcz) funkcjonowały przędzalnie z nazwą "Elana". Potem pojawiła się anilana. Wprawdzie istniały pończochy stylonowe, ale wszystkie zakłady je produkujące miały w nazwie stilon (właśnie Stilon Gorzów).
OdpowiedzUsuńNb. pracowałem w kombinacie, który licencję na wytwarzanie anilany (m.in. technologię PF1) w 1979 r. sprzedał ... Japończykom!!! W obecnym śmiesznym kraiku może taki dobrobyt osiągniemy za 30 lat?
KImona z anilany? Hmmmm... To Japonia jawi się jako "dziwny kraik".
Usuńps bardzo proszę nie używaj tego skrótu myślowego "śmieszny kraik" w odniesieniu do PL - wyjątkowo mnie to drażni. Dzięki.
Tu chodziło raczej o technologię przędzenia - nici jedwabne i z anilany na pewnym etapie zachowywały się tak samo. A więc Japończycy naszą technologią produkowali swoje jedwabne kimona.
UsuńPrzepraszam za użycie tego zwrotu, ale mnie bardziej drażni to co uczyniono z naszego normalnego kiedyś kraju.
No proszę! Anilana zrównana z jedwabiem! To przecież komplement, a my tu wybrzydzamy....
UsuńAndrzeju Rawiczu! Precz z babską tiurli-fiurli,ot co!!!
UsuńMimo wszystko to były piękne dni, nie zna historia takich dat.
OdpowiedzUsuńJa miałem na raz dwie rzeczy z Twojego tytułu notki tzn. pierwszą nonaironowa koszulę w kolorze ćwikły i w cenie 1.75 $ i do tego kupiłem sobie płaszczyk nonajronowy koloru wściekły fiolet za 3,25 $. To był prezent dla mnie na urodziny. Oba artykuły ubierałem w jeden bardzo elegancki strój. Jak wyszło słońce to pot ściekał od szyi poprzez brzuch i ....nie powiem nawadniając podłoże. Jak słońce zaszło to z zimna szczękałem Mazurka Dąbrowskiego. Płaszczyk skończył się dość szybko bo spadająca zapalona zapałka sfajfczyła 1/3 płaszczyka. W koszuli chodziłem długo dopóki nie rozwinęło się trzecie biodro.
Pozdrawiam jako ówczesny przedstawiciel przodującej klasy w sojuszu ludu pracującego miast i wsi.
Żałuj, że nie nosiłeś halterów i nylonowych pończoch ze szwem:)))
UsuńPodziwiam panów w nonironach. Mój ojciec miał takie koszule i pewnego razu ratując choinkę przed pożarem stracił cały rękaw, który stopił się od ognia. Aż dziw, że poparzenie nie było groźne. Tak, to były zdecydowanie nie przeciwpożarowe ubranka.
Co to jest trzecie biodro i co ma wspólnego z koszulą?
Trzecie lub inna nazwa przednie biodro, tworzy taki specjalny gen, który występuje tylko u wybranej grupy prawdziwych mężczyzn. To taka współczesna forma "błękitnej krwi". :) U mnie pojawia się i niestety znika. A co ma wspólnego z koszulą? Nie wiem. Chyba to, że wtedy koszule jakby częściej się zbiegały. :) Jurek.
UsuńAaaaaa.... Z przodu to biodro rośnie! teraz już jasne. Ale popełniłes błąd w tłumaczeniu tego zjawiska: koszule noniron nie zbiegały się w praniu:))) Prawdziwi mężczyźni nie piorą więc tego nie wiedzą?:))))
UsuńI tu mnie złapałaś. :) Jurek
UsuńHa! Złapałam i trzymam :)))
UsuńTo lepiej puść, bo to biodro u mnie jeszcze całkiem nie zanikło i nie wiem czy nie grozi to jakimiś powikłaniami. :))) J.
UsuńNo dobra, odpuszczam...
Usuńhahahahahaha ! Niektórzy zamiast trzecie biodro mówią że to stan najczęściej związany z piwem w którym pępek oddala się od kręgosłupa.
OdpowiedzUsuńSłyszałam, że to jakiś mięsień piwny jest:)))
UsuńPiotrze,z Mróweczką nie wygrasz...Ona wszystko pamięta!
UsuńGdzieżeś ty, Piotrze, tak taniutko kupował te nonajrony? Za pierwszą koszulę zapłaciłem w komisie połowę mojej przyszłej stażowej pensji, z drugą - w PeKaO jeszcze więcej...
OdpowiedzUsuńA co do elanobawełny, oglądałem kiedyś koszulę i pytam sprzedawczynię, z czego ona jest. "Poliester plus cotton" - odpowiedziała zgodnie z prawdą, bo tak ten wyrób określono na eleganckiej metce... W Bydgoszcze elany nie produkowano, owszem, na peryferiach Torunia, ale nie tak odległych i to z przeciwnej strony.
allensteiner
Nie mam pojęcia ile kosztowały te koszule. Pamiętam, że mama kupowała te cuda w sprzedaży "domowej" czyli z jakiegoś przemytu...
UsuńBył też chyba elanolen... Czyli mniej gniotący się Polski Len.
@allensteiner - ta koszula to była okazja i żadna tam elano-bawełna, czysty nylon klejący sie do ciała i dobrze pamietam cenę. To były jeszcze czasy kiedy nie było bonów PKO i sklepów Baltony. Rok ok. 1958. Miejsce zakupu Katowice ul. Warszawska.
UsuńTytułem pamięci - 0,5 żytniej z kłosem 0,75$
Sorry, trochę później kupowałem...
UsuńTytułem pamięci: czekolada mleczna - 17,50 zł :)))
UsuńA mnie dzisiaj w piwnicy wpadł w ręce bilet autobusowy za cztery tysiące złotych i tak się zastanawiam, z którego roku jest ten bilet?
UsuńA ja się pytam: dokąd ten bilet? Bo jak do Paryża to nawet aktualny chyba:))))
UsuńNa warszawską komunikację miejską.
UsuńBiletowi trzeba zdjęcie zrobić i przysłać do Pamiątek z PRL. Może jakaś notka o cenach powstanie?
UsuńDobrze, że nie spaliłam.
UsuńNo co Ty? Ogniem taka pamiątkę?
UsuńalElla - ja bym z tym biletem poleciał się przejechać komunikacja miejską !!!!.
Usuńhahahahahaha !!!
JEJKU,JEJKU, APOKALIPSA!
UsuńA wiesz, Piotrze, we Francji po 20 latach jechałam metrem na stary bilet. Tak tam było, ża zakup biletu był zawartą umową na przejazd, która obowiązywała bez względu na to, czy wygląd biletu i cena się zmieniła.
UsuńTytułem sprostowania, czy wniesienia nowych informacji.
OdpowiedzUsuńTrzecie biodro - w moim regionie - miało dwa znaczenia: a/ dysplazję stawu biodrowego (staw wychodził z panewki i powiększał obwód w biodrach), b/ żartobliwie nazywano tak skłonność do tycia, a to dawniej był faktycznie przydatek ludzi bogatych (czyt. dobrze urodzonych).
Koszula non iron po praniu potrafiła się zmniejszyć nawet 2-3 razy! A przy ustawieniu termostatu pow. 60 st. mogła się nawet rozpuścić - oczywiście chodzi o pranie w pralce automatycznej, które w latach 60, ub.w. nie były jeszcze popularne.
No właśnie, już miałam zakrzyknąć: "jakiego termostaty"? Kto miał wtedy termostaty? Koszule w miednicę, proszek IXI i szuru-buru tymi ręcami. W najlepszym wypadku do Frani! O ile pamiętam pierwsze pralki automatyczne pojawiły się w połowie lat siedemdziesiątych...
UsuńZmniejszanie koszul mogło nastąpić gdy gorliwe gospodynie próbowały je gotować wraz z bielizną pościelową:))))
Wrocławski "Polar" produkował pralki automatyczne od 1971 r., ale były drogie i trudno dostępne. My mieliśmy jakieś dodatkowe wyposażenie do zwykłej pralki "Kaśka", taką grzałę wkładaną od góry. Ale masz rację, większość niespodzianek pojawiała się, gdy z pralki przerzucano pranie do kotła do gotowania.
UsuńNo tak. Pierwsze pranie w pralce automatycznej, która kosztowała chyba 10 000 zł /?/ oglądała w skupieniu cała rodzina. Włączanie programatora było przywilejem "pana domu", który uważał, że pranie w takim wydaniu to jest męska rzecz:)))) Od Frani i miednicy trzymał się z daleka ale automatem zawładnął. Taki to Pan był!
UsuńTak, dziesięć tysięcy z groszami. Pamiętam. Diałała ponad 20 lat.
UsuńChyba 10 500,00 - coś mi się tak przypomina.
UsuńMieliśmy stary kilkunastoletni automat pralniczy firmy Bloomberg, więc tę nową (faktycznie kosztowała więcej niż TV) Polarowską dostała siostra na nową drogę życia. Nasza pralka automatyczna działała cały czas (chyba nawet dzisiaj by się dało ją odpalić), automat siostry po kilku naprawach programatora powędrował na strych.
UsuńPS. Te Bloombergi sprowadzano dla placówek zagranicznych, w jednej z nich pracował stryj, o którym piszę na innym blogu.
He,he - odsyłam do wpisu - klub pod pralką..wiecie - to były jednak nie zapomniane czasy, dzisiejsi młodzi nawet połowy tej fantazji nie mają . Wiem o czym mówię.Czasem mam wrażenie ,że oni nawet nie rozumieją o czym my mówimy I to jest smutne
OdpowiedzUsuńOj tak, pamiętam Twoje wspomnienia pralnicze:)))
UsuńInne czasy,Renatko..
UsuńMiałem nawet jeden garnitur z bistoru.
OdpowiedzUsuńNo i oczywiście ortalion, koszuli z "nonironu" nie pamiętam
Pozdrawiam
Antosiu, byłeś dzieckiem w czasie koszul nonironowych. Chociaż takie małe, chłopięce też były.
UsuńNo tyż..nonairony. Ale to był jednak szajs..Choćby z tego uwielbienia,a ja miałem `zawsze stosunek do mody ambiwalentny..
UsuńBet,Mróweczko,słusznie prawisz..Włoskie"ortalione"..Się opowiadało:"Karabiniere,interwento,ortalione pierd.nięto!". Bistor? Znam,znam,.miałem nawet marynarkę z bistoru..Ale wiesz,co..Wtedy łatwiej jak takoś była możliwość kupienia sobie w miarę przyzwoitych cenach coś z ciucha,bo teraz to wszędzie chińszczyzna,a tej nie lubię ani w restauracji,ani w supermakecie. Wszystko na jedną sztancę i byle jakie!
OdpowiedzUsuńTo prawda, że były świetne ubrania. Ja mam kostiumy i spódnice z Mody Polskiej oraz Telimeny do dziś. Niezniszczalne, klasyczne, eleganckie. Podszewki jedwabne. Starannie wykończone. Zamki błyskawiczne nadal działają.
UsuńOch, Moda Polska.... Wspomnienie... A Polski Len pamiętasz? Do dziś czuję zapach tego sklepu - naprawdę lniany. A jakie kolory i wzory! A jaka konfekcja z tego uszyta! No, ale mięłło się, oj mięłło.
UsuńNo jak,Bet,bym nie pamiętał.."Polski len,zdobi Ciebie i Twój dom!"..
UsuńA książeczkę pt "Jak to ze lnem było" pamiętasz?
UsuńJ/w..łoj Bet..A wzięłło i zapomniałło się..
UsuńNo tak,alEllu,tylko Ty jesteś kobietką i musisz,albo chociażby się starasz,być z modą na ty. A ja jestem dzikus,homo neandertalis i mody wszelkie mam..nie powiem gdzie,bo się wstydzę..A wiesz,skąd mam taki wstręt zoologiczny nieomal? Otóż w szkole kazali nam nosić ciemne gajery,koszule jasne i krawaty..Krawaty nosiliśmy na gumkach(myk i już nie ma!0.Po szkole krawaty do kieszeni,jak również takie dzikawe przylepy,tzn logo energetyki,takie E z błyskawicą w środku. Wtedy to..wiadomo..ale dziś mile wspominam te czasy..Ale uraz do krawatów i garniturów pozostał mi NA ZAWSZE!!! Aktualnie preferuję stroje typu turystycznego,funkcjonalne,wszechstronne, z maksymalną ilością kieszeni!-:)))
OdpowiedzUsuńWaszku, Waszku, nie sposób za Tobą nadążyć więc wybacz, że odpowiadam "hurtem" na wszystkie Twoje tu harce: bałamut i figlarz jesteś:)))
OdpowiedzUsuńOj tam,oj tam..Mróweczko Bet,nie przymarudzaj a uważaj,bo niejaki Krecik Ci się pod kopiec podkopowywuje..
OdpowiedzUsuńWygoda to była, ale upał na pewno doskwierał nie tylko na zewnątrz.
OdpowiedzUsuńA'propos, teraz to taka wygoda... żonka nie chce prasować, to koszule upierze firma; każdą jedną na wieszaku upraną, uprasowaną, dostarczą do domu:)
Temat do wspominek bardzo dobry:) Pozdrawiam serdecznie:)
A wiesz Akwamarynko, tak sobie teraz pomyślałam, że może mężom bardziej "smakują" koszule przez ukochaną żonę wygłaskane żelazkiem? CO??? A może ONI tego nie czują i nie doceniają?
UsuńAkwamaryno,nie ulegaj wrogiej propagandzie! Męże do lasu!
UsuńBet, zakochanym mężom na pewno, i czują i doceniają... tak myślę:)
Usuńm-_16 to Ty to powiedziałeś... :)
Tak,Akwamaryno.. Czasami w lesie bywam,turytstycznie,oczywiście i cóż widzę? Gibające się krzewy i krzyki rozpaczy."Help,help!" Wiedziony oczywiście ciekawością podeszłem..i cóż widzę?? Stado frajerów dupków mężów w rui..Nie podchodzić,bo zaatakują! Oddaliłem się więc,bo po kiego czorta dla durniów miałbym ryzykować?? Wolę do Afganistanu!
UsuńBardzo lubię mróweczki,albowiem mrówkojad jestem.
OdpowiedzUsuńJestem z gatunku "niejadalnych":)))
UsuńOj,tam,tra tatam! Bet,nie zasmucaj mnie taK OKRUTNIE!!!
UsuńPrzyszła Mróweczka do lekarza..A lekarz nie zauważył!! "Następny proszę!!". Mróweczkę szlag trafił i tak to zostało..NFZ umywa łapska.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń