Kto to taki? Woźny vel Tercjan. Tej drugiej
nazwy używano w zamierzchłych czasach mojej bardzo wczesnej podstawówki. Już
wtedy chyba był to anachronizm, który niebawem zanikł.
foto własne, Bet |
Przez większą część szkolnych lat
towarzyszył nam więc Pan Woźny, rzadziej Pani Woźna, a niekiedy oboje naraz.
Było to bardzo praktyczne bowiem niektóre obowiązki Woźnego wymagały męskiej
siły: Palenie w piecach, wynoszenie popiołu, odkuwanie lodu na chodniku, przenoszenie
mebli i wykonywanie drobnych napraw. Pani Woźna ślicznie i skutecznie
sprzątała, pucowała okna i tablice, uprawiała szkolny ogródek. Tak przynajmniej
było w mojej podstawowej szkole. Państwo Woźni byli małżeństwem i mieszkali w
budynku szkoły, której strzegli z racji tego, w dzień i w nocy.
Woźny – Pierwszy po Dyrektorze. Dlaczego tak
ważna to persona? A kto miał prawo regulować szkolny zegar i wymachując
wielkim, ciężkim dzwonkiem lub wciskając elektryczny pstryk ogłaszał koniec
lekcji? Kto za pomocą tych prostych
czynności skracał uczniowskie udręki i
sprawiał, że najbardziej srogi nawet Nauczyciel musiał z trzaskiem zamknąć
dziennik, odłożyć wskaźnik, zaniechać odpytywania i wypuścić dziatwę z klasy? O, nasz dawny
wybawco, przyjacielu i wychowawco! Zasłużyłeś sobie na godne miejsce w mym
blogowym pamiętniku.
Zbieram więc wspomnienia i nawijam je niczym
dawny Woźny świeżo wyżętą ścierkę na swą miotłę. Brzęk, brzdęk, chlup, chlup…
Tak słychać codzienną krzątaninę Woźnych. To
metalowe wiadro tak brzęczy i chlapie woda z wyciskanej ręcznie ścierki.
Taka proza tego fachu. Za to co każde czterdzieści pięć minut nadchodzi moment
okazania swojej mocy. Pstryk! I drrrrr!!!!! I już nie słychać brzęku wiader bo
korytarze rozbrzmiewają dziecięcym wrzaskiem. Czasem wrzaśnie także Woźny!
Czasem zamachnie się miotłą, tupnie nogą i pociągnie urwisa za ucho. Tak, tak!
Bywało, bo jakże inaczej upilnować porządku? Woźny bywał groźny. Co innego taka
Pani Woźna… Jak mama łagodna, ocierająca dziecięce łzy, pomocna w opatrywaniu
podrapanych kolan i wiązaniu sznurowadeł.
Foto z net http://www.spodlady.com/prod_1076_Buty_woznej.html |
Słyszałam, że w niektórych szkołach, panie
woźne strojne w nylonowe fartuchy w groszki i obowiązkowe /BHP!/ obuwie
zdrowotne pilnowały szatni. W wolnych chwilach dziergały tam szaliki na
drutach, i były żywym monitoringiem szkolnych korytarzy i podwórek.
Woźni często pracowali ramię w ramię z
Dyrektorem kontrolując wejście uczniów do budynku. Dyrektor wygłaszał
obowiązkowe kwestie:
- Tarcza jest?
- Granatowy beret jest?
- Ooooo,
chłopcze czas przyciąć włosy! Po lekcjach marsz do fryzjera!
-
Spokój, nie przepychać się!
A srogi Woźny, niczym milicjant na
skrzyżowaniu, kierował ruchem:
- Tędy
nie wchodzić! Do szatni, do szatni! Zmieniać buty! Gdzie biegniesz ty łobuzie?
Nasi Woźni byli częścią szkolnej
społeczności, ważnym ogniwem wychowawczym chociaż chyba nawet o tym nie wiedzieli.
Byli szanowani przez nauczycieli, zapraszani na szkolne uroczystości, dostawali
kwiaty na imieniny. Panie nauczycielki wpadały na herbatki, wymieniały zakupy,
załatwiały drobne interesiki bo to taki czas był, że „załatwianie” musowe.
Ale, ale… W szkole był Pan i Pani Woźna,
małżeństwo… A gdzie gromadka Woźniątek? Albo chociaż parka Woźniąt? Nie było! Żadnych
„woźnych” dzieci w szkolnej służbie. Widocznie tak los chciał. Szkolna dziatwa
była wstępnie szkolona w tym fachu pełniąc obowiązkowe dyżury w klasie. Dyżurny
uczeń miał obowiązek sumiennie wycierać tablicę mokrą gąbką oraz zadbać o
uzupełnienie czystej wody w kąciku czystości wyposażonym w emaliowaną na biało miednicę
oraz dzbanek. Zestaw ten służył do obmywania kredowego pyłu z nauczycielskich,
zacnych dłoni. Taki standard był!
foto własne Bet |
W Liceum wszystko miało inny, poważniejszy,
wymiar. Woźny też. Już nie tylko zamiatał i odmierzał dzwonkiem szkolny czas,
nie pomagał wiązać butów. Woźny w moim
Liceum prowadził interesy. Chłopakom po
cichu sprzedawał pojedyncze papierosy, pożyczał zapomniany w pośpiechu, obowiązkowy krawat, rozdawał szpilki i agrafki
bo jak inaczej przypiąć i odpiąć po lekcjach „obciachową” szkolną tarczę?
Pomocny był jak nikt i dlatego nazywany pieszczotliwie „Wujkiem”. Inny rodzaj
interesów naszego „Wujka” to nielegalna /chyba/ działalność gospodarcza
polegająca na sprzedaży obwarzanków zwanych bajglami. Była to ulubiona
przekąska licealistów. Mało tego, przedsiębiorczy „Wujek” wraz z żoną zorganizowali archaiczny rodzaj
małej gastronomi. W prywatnej kuchni służbowego mieszkania /przy wejściu
głównym do budynku, naturalnie jak na strażnika szkoły przystało/ można było
kupić niezwykle smakowite kanapki: Bułka przełożona plastrami serwolatki i
drobno siekaną sałatką jarzynową z majonezem. Ach, jak to smakowało! Hit
żywieniowy nastolatków w tej szkole. Bez zaświadczeń, badań sanepidu,
dezynfekcji rąk i sprzętu i oto nikt nie dostał nawet bólu brzucha. Wcinaliśmy,
aż się uszy trzęsły, kolejka do upragnionego specjału była długa i nie każdy
dostąpił szczęścia zakupu. Kontroli skarbowej też nie było. Proceder naszych Woźnych
kwitł latami.
Czy współczesne szkoły zatrudniają Woźnych?
Wydaje się, że większość tych zacnych pracowników zastąpiły bezduszne kamery,
domofony obsługiwane przez Portierów lub Ochroniarzy, a utrzymanie czystości
zleca się zewnętrznym firmom czyścicielskim. Młode i elegancko ubrane w firmowe
mundurki pracownice sprawnie operują zestawem mopów i ściereczek, psikają
dezynfekującymi sprejami, w wolnych chwilach klikają w telefony, ale czy można
im opowiedzieć o złamanym na wuefie paznokciu i czy pomogą odnaleźć zaginiony
worek na pantofle? Ech…
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńMoja pani woźna z liceum także mieszkała w budynku szkolnym. Podczas matury w jej mieszkaniu mieścił się sztab ściągawkowy. Rozwiązywano u niej maturalne zadania z matematyki. Tylko nie pamiętam, jaką drogą zadania trafiały do pani woźnej, by potem wrócić - jako ściągawki - na salę gimnastyczną, na której odbywał się pisemny egzamin maturalny.
Pozdrawiam serdeczne.
Zadania wędrowały różnymi sposobami w zależności od konstrukcji budynku. Najczęściej wynosiły je mamusie przygotowujące kanapki. Mamusie dostawały zadania w formie "grypsu" od maturzystów udających się "do toalety". Czasem zadania dostarczali mamusiom nauczyciele pilnujący maturzystów.
UsuńI póżniej w kanapkach na salę... A ja siedziałam na maturze z matmy w pierwszej ławie, tuż przed komisją...Strach mnie sparalizował i nie mogłam skorzystać...
UsuńTak, w kanapkach.
UsuńJa nigdy nie umiałam ściągać. Nawet nie próbowałam.Więcej było nerwów niż pożytku ze ściągawki.
Ściągać trza umić, jak mawiał klasyk:))
Buty wźnej są przesłodkie! :)))
OdpowiedzUsuńNie wiem czy słodkie,nie polizałam:))
UsuńA wiesz że jestem woźną? O świcie myję podłogi, tablice i stoliki, pucuję toalety i dokładam papier, mydło i ręczniki, a kiedy już dzieci i nauczyciele są w szkole, wrzucam do szaf zostawione na korytarzu plecaki, zbieram zguby (telefony, piórniki) na przerwach opatruję skaleczone papierem paluszki i tamuję krew z rozdłubanego nosa i wysłuchuję nauczycielskich plotek a w wolnych chwilach co ciekawsze zdarzenia z pracy opisuję na blogu:))
OdpowiedzUsuńWoźna przychodzi do szkoły najwcześniej i najpóźniej z niej wychodzi a zarabia najmniej. Opisana przez Ciebie para z pewnością miała dzieci ale te dzieci już pewnie były dorosłe. Widziałaś kiedyś młodą woźną? Za taką marną pensję nie da się żyć.
A wiem, Klarko:)) Czytałam. No, dobra, przyznam się, że byłaś inspiracją tych moich wspomnień szkolnych.
UsuńMiło, że jesteś tu jako żywy przedstawiciel współczesnej, dobrej Pani Woźnej.
A młodą Woźną właśnie widzę jak ozdabia twój komentarz:))
No to widzę, że co kraj to obyczaj. U mnie były dwie woźne (ciocie), pracowały na zmianę. Ogródka nie było, więc pracy też nie. Z tymi dzwonkami to było nieco inaczej, bo zakończenie lekcji wyznaczał nauczyciel, chodziło o zakończenie zadania, wykładu, tematu, albo wyznaczenia pracy domowej. I nikt się nie wychylał, bo - podobno - miało to być przygotowanie do zajęć na uczelni. To potem okazało się prawdą, bo na uczelni dzwonków już nie było. W szkole funkcjonowały bufety (uczniowski i zewnętrzny) i stołówka, więc woźne nie miały z wyżywieniem nic wspólnego. Czy obie woźne były szanowane? Chyba raczej bardziej lubiane o czym świadczyły smutne i kwaśne miny przy rozstaniu się ze szkołą. I chyba masz rację, woźny/woźna to taki dobry duszek szkolny, ale to doceniliśmy dopiero po ukończeniu liceum.
OdpowiedzUsuńAndrzej Rawicz (Anzai)
Pewnie masz rację, że lekcje kończył nauczyciel, ale nam się wydawało /chcieliśmy w to wierzyć/, że to dzwonek woźnego ma taką magiczną moc.
UsuńNasz Woźny też nie powinien mieć nic wspólnego z wyżywieniem. Jego działalność była "po cichu" ale jakoś przez Dyrektora tolerowana.
Bufetów nie miałam - zjadaliśmy domowe kanapki albo obwarzanki. Bułka z sałatką od Wujka to był luksus i taka raczej fanaberia.
Zresztą nie pamiętam aby głód i pragnienie dokuczały mi podczas pobytu w szkole. Jakoś nie było zwyczaju jedzenia, podjadania, pogryzania i chrupania. Po lekcjach był obiad w domu.
Woźny jako dobry duszek szkolny - bardzo trafne określenie.
A może tylko my mieliśmy szczęście do takich dobrych?
To prawda. Na jedzenie nie było czasu, bo przerwa to przerwa na rozrabianie, a nie obżeranie się. W bufetach mieliśmy głównie jakieś słodkie ciastka, słodycze i materiały szkolne (wkłady długopisowe, ołówki, zeszyty). No i była przymusowa szklanka mleka, ja miałem "chody" u kucharki więc dostawałem mleko z ulubionym grubym kożuchem.
UsuńMoże nie tyle brak czasu co brak nawyku bezustannego przeżuwania i przegryzania.
UsuńTaka szklanka mleka to było coś! Zauważ, że chodzi o "szklankę" a nie żaden kubek czy papierowy kartonik. To naczynie to też symbol czasu.
Dopiero teraz, dzięki Tobie, skojarzyłem, że hasłem była "szklanka mleka", ale mleko dostawaliśmy w takich dużych fajansowych kubkach (kubanach) poszczerbionych na brzegach. Kolejne zakłamanie PRL? ☺
UsuńTak, to było jawne kłamstwo! Tym bardziej godne potępienia, że uprawiane w placówkach oświatowych. A tu wiadomo:"czym skorupka nasiąknie...". Tak to wyrosło z nas "skażone" pokolenie, choć na mleku wykarmione:))
UsuńHmmm, no byli ,byli a i pewnie teraz są... Jak Klarka np. I gdzieś na wsiach w małych szkołah..
OdpowiedzUsuńJa swoich wożnych nie pamiętam bo huśtawka przerowadzkowo - szkolna jakoś mi nie pozwoliła zapmiętać tych aniołów szkolnych..
Oj, Reniu, woźnych nie pamiętasz? Toż to nieodzowny element dawnej szkoły. Obecnie już nie tak oczywisty.
UsuńOsobiście nie pamiętam żadnego wożnego. Nawet z podstawówki. Natomiast pamiętam dobrze dyżury dyżurnych...bo lubiłam... Bo ja generalnie lubiłam chyba spokój od zawsze :-). Zostawałam sobie w klasie, robiłam co do mnie należało i mogłam swobodnie....nakraść kredy. Tak, tak. Kreda była mi bardzo potrzebna nie tylko do "kryklania" po asfalcie, ale też jadłam ją namiętnie...Acha, i tu przypomniał mi się motyw z Wożną! Początek następnej lekcji: >kto dzis dyzyrnym jest? a, Piotrowska! Marsz po kredę do woznej!<
OdpowiedzUsuńJa też lubiłam dyżury. Taka czułam się ważna, odpowiedzialna i bardzo starałam się aby miednica była czysta:))
UsuńW mojej szkole kredę udzielała sekretarka w kancelarii.
Uwielbiałam pisanie kredą na tablicy i na asfalcie. Płyty chodnikowe nie nadawały się bo zbyt porowate powierzchnie miały.
Jedzenie kredy wskazywało na niedobór wapnia w dziecięcym ciałku.
Dyżurni byli oznakowani jakąś plakietką, z napisem : "Dyżurny".
Ja pamietam taka "obraczke" na rekaw fartuszka. A jadlam rowniez sciany, drobny wegiel z weglarki, a moja siostra karmila mnie ziemia z pomiedzy kartofli (bo chcialam podobno)... Smak na krede odezwal sie po latach gdy bylam w ciazy...
UsuńBrak wapnia odzywa się też w ciąży - książkowy przykład.
UsuńBardzo ciekawe menu miałaś:)) Ale skoro wyrosła na tym tak utalentowana osoba to może jest to jakiś "przepis na sukces"?
Kompletnie nie pamiętam woźnych w szkole podstawowej. Pewnie dlatego że w trzech byłem. I w różnych miastach. Przenosiny więc jakoś zatarły tamten czas.Dzwonki pamiętam. Zawsze duże i głośne, gdy korytarzem blisko klasy przechodził. Oddalający się dźwięk, gdy szedł dalej. Te ręczne.
OdpowiedzUsuńZa to ze średniej tak. Cudowny człowiek. Przedwojenny jeszcze woźny. Z wielkim autorytetem wśród uczniów i nauczycieli. Z tego też powodu nie robiliśmy żadnych mu psikusów. Co w wielu szkołach było normą.
Pożegnałem Go, gdy zmarł.
O tak, psikusy woźnych rzadko oszczędzały. Obecnie psikusy, w tym żartobliwym i niegroźnym sensie, wyszły ze szkolnej mody. Młodzież ma pod dostatkiem innych rozrywek i chowanie miotły albo przestawianie wiader ich nie bawi.
UsuńWoźny z autorytetem! To brzmi dumnie i jest godne pamięci.
Może teraz wożnych hejtują na szajsbuku?
UsuńHi,hi, może i tak. Tak sobie teraz pomyślałam o tych szkolnych psikusach. Może i to warto by było powspominać?
UsuńPewnie, że warto.
UsuńPsikus nr 1. Włożenie do cyrkla przełamanej kredy w taki sposób, żeby kreda wypadła pani nauczycielce podczas rysowania okręgu na tablicy.
O, właśnie! To też należało do obowiązków dyżurnych. Przynoszenie wielkiego drewnianego cyrkla i wkładanie do niego kredy.
Nie tylko cyrkiel, dyżurny taszczył też ogromne mapy i inne pomoce naukowe.
UsuńPsikusowy temat zaczyna mnie "pukać":)))
A były też "pukane" psikusy. Pukało się w drzwi kancelarii albo pokoju nauczycielskiego i uciekało.
UsuńGlobus też taszczyli dużurni. Jeśli się dało, to głobus wyjmowało się ze stojaka i mocowało do góry biegunem południowym.
UsuńA szkieletowi w pracowni biologicznej ręce zamieniało się z nogami.
UsuńOho, ho! Toż to eksplozja psikusów:)))
UsuńNiezła łobuzica z Ciebie:))
A w szatni wiązało się rękawy z jednych kurtek do drugich. To robiły dziewczynki chłopcom, jeśli udało się zrobić nalot na męską szatnię.
UsuńO, Matko że też mnie takie atrakcje ominęły... Nie wiązałam nic chłopakom. Taka ciamajda ze mnie była.
UsuńW mojej szkole prawie na wszystkich mapach Europy wyraz "London" miał przerobione L na K ... ;)
UsuńNonie! Aż tak? Co za młodzież:))))
Usuń@al Ella
Usuń"Męska szatnia"? To takie były? My przebieraliśmy się w jednym boksie, ale co to za przebieranie, wymiana obuwia i zdejmowanie kurtek. Niestety zdarzały się kradzieże.
Też mnie zdziwiła męska szatnia - takie były tylko przy sali wf.
UsuńMoże to miała na myśli alElla.
Kurtki w szatniach przy sali wf? Podejrzewam, że alElla chodziła do klasy żeńskiej, dlatego musiały się zakradać do szatni chłopaków.
UsuńZarówno w mojej szkole podstawowej, jak i w liceum szatnie były oddzielne dla chłopców i dziewcząt. Dodatkowo jeszcze były podzielone na boksy dla każdej klasy. Każdy boks zamknięty na klucz. Nie lada wyczynem więc było dostać się do cudzego boksu.
UsuńBoksy dla klasy - tak. Rozdzielnopłciowości w szatni nie doświadczyłam. Ciekawe co tam wyprawialiście skoro trzeba było segregacji płciowej:))
UsuńŁo matko jedyna!! Co tu się dzieje się! A ja śpię.. A viva Bet-Beatko!!!Patrzę i czuję..czuję i patrzę..Wnioski? Proszę bardzo!:Bet,jesteś uroczą kobietką nawet z tym mopem,chłe,chłe.
OdpowiedzUsuńWaszku, mop zawsze dodaje uroku kobiecie, zgadzam się i dlatego nie stronię od tego przyrządu:))
UsuńZauważ, że w tym tekście występują też Panowie z mopami i wiadrami.
Ja pamiętam panie woźne, pojedynczo, bez mężów. I nosiły takie granatowe fartuchy z rękawami. Bardzo nietwarzowe. Pamiętam panie woźne, jak sprawdzały tarcze w drzwiach, razem z nauczycielem. I jak sprzątały szczotką na kiju. Czasem na szczotce była nawinięta mokra szmata. Tak sobie teraz myśle, że mam mało wspomnień związanych z woźnymi, a przecież naprawdę były ważne w szkolnym życiu. Nie wiem, może za grzeczna byłam to i za bardzo na mnie nie zwracały uwagi. Nie to co alElla, psotnica
OdpowiedzUsuńUczennice też miały granatowe fartuchy:)) Ten kolor kojarzył się ze szkoła przez długie lata. Wtedy myślałam, że w dorosłym życiu nie założę nic granatowego. Tak też było - dopiero teraz zaczynam ten kolor doceniać.
UsuńTak, ja też byłam z tych "grzecznych" i nie znam aż tylu psikusów co alElla:))
Koleżanki, skoro nie znacie psikusów, to znaczy, że wszystkie dzieci w Waszej szkole były grzeczne. Po psikusach przeprowadzano śledztwo, więc niewinni też o nich wiedzieli.
UsuńNie, to chyba zanik pamięci lub zjawisko "wyparcia":)) Niemożliwe abyśmy wzrastały wśród Aniołów.
UsuńPamiętam wystrzeliwanie z rurek /puste obsadki długopisów/ oślinionych papierowych kulek. To był prawdziwie obrzydliwy proceder.
Do tego służył także ryż preparowany.
UsuńTak, ryżem też strzelali. Chłopcy mieli też "proce" - kolejne strzelające urządzenie. Czasem pociskami były drobne elementy metalowe i to stawało się już bardzo niebezpieczną zabawą.
UsuńDlatego proca była zakazana w szkole.
To nie były proce tylko gumka zawiązana na dwóch palcach, bo w razie wpadki można było szybko ją odrzucić. Metalowymi "sztyftami" rzadko strzelało się, bo to było niebezpieczne, ale twardo zwinięty papierek też był bolesny. Najbardziej niebezpieczna była żyletka ("mośka, albo mojka")wyrzucana takim pstryknięciem z palca. Ale tym ścinaliśmy tylko liście paprotki i trzykrotki. To było super, gdy nagle metrowa gałąź trzykrotki z niewiadomych przyczyn spadała na podłogę a obok nikogo nie było.
UsuńNo proszę, odezwał się specjalista od strzelania:))
UsuńAle cenne jest, że młodzież umiała ocenić niebezpieczeństwo i celować w trzykrotki zamiast w kolegę lub /o zgrozo!/ nauczyciela. Chociaż roślin też żal.
Moje tarcze nie dotrwały całe, bo zabiło i porozrywało je to podszywanie i rozpinanie. Dyro sprawdzał, by nie było na agrafce. U mnie w szatni wiązało się cudze buty, więc znalezienie swoich wymagało czasu. Dziewczyno, przypomniałaś taki "szczęsny" czas, że wzdycham głęboko.
OdpowiedzUsuńZasyłam serdeczności
Och, jak miło znów usłyszeć: "Dziewczyno":)) Pasuje do tego "szczęsnego czasu".
UsuńNie mam wspomnień z szatni! To straszne...
Tam na przerwach opowiadałyśmy sobie tajemnice, wśród trampek jadło się kanapki, pisałyśmy liściki, a nawet odpisywałam zadania z matmy. Zacisze bez podglądu. Obecnie nie jest to możliwe, wszędzie kamery.
UsuńSerdecznie pozdrawiam
Kamery są bezlitosne i chyba... Głupie. Młodzież doskonale zna miejsca, których ich zasięg nie obejmuje. Ponadto ja jest zwolennikiem stosowania wychowywania zamiast monitorowania. Ale kto dziś takich dinozaurów słucha.
UsuńCZUWAJ Druhny, Druhowie i Cywile !
OdpowiedzUsuńMimo, że nie pisuje, to z przyjemnością czytuję Blogi Bety, aElly i Maliny.
Naprawdę te blogi działają na mnie. Nie tylko mnie uspakajają ale również często przy ich czytaniu uśmiecham się do Was.
To było tak nie dawno a jednak też bardzo dawno temu.
Ponieważ miałem studia ekonomiczne i byłem zaliczony do nomenklatury co roku w lipcu organizowałem jako Kwatermistrz duże (ponad stu osobowe ) obozy harcerskie dla dzieci wiejskich.
Podobno żyliśmy w kraju "okupowanym". Nie pamiętam by w tym okresie zdarzały się bandyckie awantury wśród dzeciakóws.
Wisłocka i Starewicz nie posiadają takiej wiedzy i doświadczenia seksualnego jakie posiadają dzisiejsze piętnastolatki.
Zdaję sobie sprawę z tego, że winę za ten stan obciąża "nowoczesność w domu i w zagrodzie".
Nie spotkałem się również z jakąś reakcją środowisk naukowych i oświatowych by te tendencje zdiagnozować i spróbować je zminimalizować.
NASTROJÓW WIOSENNYCH
Nie masz nic milszego ponad
Ciągnący żeński pensjonat.
Sunie sznurkiem przez plantacje,
W ciszy, z wolna, uroczyście –
Zielono, pachną akacje,
Słońce gzi się poprzez liście- – –
Ciągnie podwójny sznureczek
Takich przemiłych owieczek.
Cieplutko, wiosna, południe,
Ławeczka, próżniactwo boskie,
Myśli rozigrane cudnie
W jakieś koziołki szelmoskie – –
Idą: duża, mniejsza, mała,
Kobiecości gama cała.
Ptaszek ćwierka gdzieś tam z góry
Swoich liryk „pierwszą serię”,
Zapoznanych serc tortury
I celibatu mizerie – –
Pod kapotką granatową
Rysuje się to i owo.
Wiecie ?
Kiedy zmarł nasz Pan Woźny to większość z nas przyjechał na Jego pogrzeb. Nawet udało nam się przejść konduktem przez prawie całe miasto z Kościoła na Cmentarz.
Grały dwie orkiestry: strażacka i wojskowe. Brało udział dwóch Biskupów, brało w nim udział kilkudziesięciu Księży, bardzo duża grupa wyższych oficerów, bardzo duża grupa przywódców administracyjnych i partyjnych .................Czuliśmy się się na klapsydrze podpisaliśmy się jako Jego wychowankowie.
CZUWAJ Mirek
Skauting Baden Powella obciążany był "grzechem pierworodnym" .
Pan Generał wykorzystywał ich jako zwiadowców.
Czuwaj Druhu Mirku! Miło widzieć cię na posterunku:))
UsuńWiesz, ja się też uśmiecham gdy widzę Twoją tu obecność.
Piękne wspomnienie o Panu Woźnym. Tak, to był bez wątpienia Wasz Wychowawca choć bez dyplomów i kwalifikacji zapewne.
Spokojnego wieczoru z uśmiechem:)
Witaj Mróweczko! Chciałbym dorzucić drew na ogniska..
OdpowiedzUsuńWoźny..o joj,co to był za srogi facio! Wachmistrz-Srogi- Luśnia! Miał taki dzyndzol dzwonek pół numeru mniejszy od tego..no..aha.ZYGMUNTA! Kiedy skończył dzyndzolić,to uważał,że to świętość i wszyscy już powinni być w czeluściach szkoły..Nie za bardzo go lubiliśmy,bo na przyszkolnym boisku się..wiadomo..grało w piłkę.A potem takie przykre spotkania ze stróżem..Ale w sumie cósik lepszego-patrz niżej..
Dzwonek-dzyndzol:))) Świetne określenie:)
UsuńCdn..Mieliśmy wspaniałego nauczyciela fizyki w starszych klasach..Starszy,siwy,przedwojenny profesor..Jeśli Mu ktoś podpadł,to był cyt."czortem łabatym".Mi raz się "udało"..Z kumplem na lekcji gadaliśmy"morsem",tj tik tak kropka kreska..ołówkiem po ławce. Wpadłem i kiblowałem pod stołem nauczycielskim. Nie ja pierwszy,nie ostatni..Takie były Jego metody :linijka albo stół! cdn niżej..
OdpowiedzUsuńŚwietne metody! Jak ja tęsknię czasem za takimi prostymi, ale skutecznymi metodami. Ech, jakie życie było proste niegdyś.
Usuń