- Halo,
halo! Centrala? Centrala Rybna? Jak tam u Was z dostawą? Coooo… Spóźnia się,
braki w dziale połowu? Święta idą, wicie-rozumicie Dyrektorze? Ryba musi być!
I
prasssst… Czarną ebonitową słuchawką, aż aparat podskakuje, a ze szklanki wychlapuje
się wystygła herbata.
Być może tak właśnie przebiegały wołania zaopatrzeniowców
sklepów rybnych zrzeszonych w firmie Centrala Rybna. Bo przecież przed sklepami
już ustawiały się kolejki spragnionych spełnienia wigilijnej tradycji rodaków.
W rękach plastikowe wiaderka, plecione z żyłki siatki, w ostateczności
wiklinowe koszyki. Karpie sprzedawano w stanie żywym nie za bardzo dbając o ich
komfort w ostatnich godzinach życia. Nabywcy
pakujący zakup do wiaderek z wodą troszczyli się raczej o zachowanie świeżości
rybiego mięsa niż o dobrostan zwierząt. A w tramwaju tłoczno! Z wiaderka
obficie chlapie woda, ryby uwięzione w siatkach rozwierają pyszczki, pasażerom
mokną stopy… O! I jeszcze ktoś wtłacza w kąt pomostu ogromną, obwiązaną
sznurkiem choinkę, a z niejednej siatki kapie kapuściany kwas. Cóż, taki czas.
Udręczone podróżą przez miasto karpie znajdowały ostatnie wytchnienie
w domowej wannie. Co za atrakcja! Nie było tego dnia kąpieli, dzieci zachwycone
obecnością ryb mogły obserwować ich pląsanie w wodzie, a nawet dotykać
paluszkiem błyszczących grzbietów. Po jakimś czasie wanna pustoszała, wynoszono
kłęby zabrudzonych gazet, szorowano wannę i całą łazienkę, a ryby… Wiadomo,
pływały w galarecie lub skwierczały na patelni. Cóż, taki ich los.
Aż przyszedł czas gdy kupno karpia stanowiło nie lada
wyzwanie. Kiedy „rzucą”? Ile wyniesie przydział na osobę? Tego nie wiedział
nikt. Zdarzało się, że sprzedaż rozpoczynano późną nocą i kto spóźniony wracał
do domu miał okazję na zakupy! Dbające o zaopatrzenie pracowników Rady
Zakładowe wykazywały się pomysłowością i urządzały losowania: Komu dzwonko,
komu dwa? Aby było sprawiedliwie bo dla wszystkich nie starczało. Cóż, tak też
bywało.
Po
takich wspomnieniach jak tu nie szanować współczesnego karpia? Nie z Centrali,
lecz z prywatnej hodowli. Wielka kadź z pluskającym rybim dobrem wprost
zachwyca. Komfort kupowania także.
- Jaka rybka? Proszę wybrać,
ja wyłowię odpowiednią. Zabić i oprawić? Głowę zapakować czy wyrzucić? Bardzo
proszę, za chwileczkę będzie gotowe.
No i jest. Bez kolejki, bez chlapania i traumy zabijania.
Teraz Panowie Karpiowie leżą sobie na balkonie pod jemiołą, całe w cebulowym
kompresie dla poprawy aromatu. A wannę mam tylko dla siebie!
Smakowitego karpia
wszystkim życzę!
*♥*
A do tego barszczów, uszek
i makowców obfitości,
z
obecności Rodziny oraz Przyjaciół wielkiej radości!
Niech się Święta pięknie
Wam świętują!
Święta w PRL to nie tylko karp, również owoce cytrusowe. Np. w grudniu 1982 pojawiły się cytryny, jak zwykle o tej porze roku. Tylko tym razem na kartki. Więc też jak zwykle zaszwankowała dystrybucja - w jednych województwach było więcej kartek i brakowało cytryn, w innych więcej cytryn, ale nie wolno było bez kartek sprzedać. Miałem szczęście - moja zwierzchność zrobiła naradę w Warszawie, gdzie bez trudu cytryny kupiłem.
OdpowiedzUsuńallensteiner
Tak,cytrusy były także "artykułem strategicznym" na święta. Jednak kartek na cytrusy nie pamiętam... Jestem skłonna zdać się na Twoją pamięć.
UsuńTeraz dopiero wiem, że w ciepłych krajach właśnie w grudniu zaczyna się sezon na owoce cytrusowe - może więc przedświąteczne ich dostawy do Polski były powodowane nie tylko troską o Polaków ale miały też ekonomiczno-przyrodnicze podłoże?
To nie tylko pamięć
Usuńallensteiner
Takie to były czasy, święta prawda. Bet, Tobie i Twoim Bliskim życzę pięknych świąt w rodzinnej atmosferze wzajemnej miłości i radości z bycia razem. Wszystkiego najlepszego :)
OdpowiedzUsuńTakie były czasy: wyrabiały w nas przedsiębiorczość i zaradność:)))Jakoś sobie radziliśmy, a z trudem zdobyty karp smakował wyjątkowo. W pewnej sieci marketowej każdego dnia można dziś kupić tzw "płaty z karpia", które smakują jak drewno.
UsuńDziękuję za życzenia, które odwzajemniam z przyjemnością.
Poczułem się jak w PRL. Niezwykle obrazowo i dokładnie to opisałaś. Podobnie było w Łodzi, mam tylko wątpliwości, czy ktoś by się odważył z wiadrem wsiąść do komunikacji miejskiej. To było niemożliwe z uwagi na panujący tłok. Z tego wiaderka od razu by się zrobił płaski kanister, a z karpia flądry.
OdpowiedzUsuńMyślę jednak, że Łódź przebiła Kraków, bo mieliśmy (a ja byłem tego sprawcą) karpie tańczące na parkiecie. Po pracy wydawano karpia na przydział. Gdy już wylądował w plastikowej reklamówce, to okazało się, że pora zrobiła się późna, a rybka lubi pływać. Po zaliczeniu kilku "lornet z meduzą" szło się z naszymi paniami na dancing. Karpie dumnie podrygiwały przewieszone przez poręcz krzesełek, a my drygaliśmy na parkiecie. I w tym właśnie momencie moja partnerka zobaczyła jak pęka jej reklamówka a karpie tańczą na parkiecie. Mimo wszystko wesoło było w tym PRL.
PS. "To" w talerzu wygląda mi na służbowego śledzika.
Nie obrażaj mojego karpia! Jest królewski, duży i dlatego dostał jemiołę dla podkreślenia ważności:)))
UsuńTańczące karpie to jest niezwykłe doświadczenie choć zwierząt żal... Jakoś wtedy nikt nie myślał o cierpieniu ryb.
Najprawdziwsza prawda jest taka, że bywało wesoło,oj bywało:)))
Flądry też bywają zacne. :)))
UsuńNie trzeba się obrażać gdy ktoś powie mi:Ty flądro?
UsuńUpolowane smakowały lepiej, a młode żołądki lepiej i więcej trawiły. Jeśli czegoś żal, to młodości!
OdpowiedzUsuńMłodości zawsze żal, ale żal też utraconych smaków, zapachów i nastrojów:-)
UsuńA głównie nastrojów. Było rodzinnie, radośnie, ciepło...
UsuńNo tak, bo rodzinka była w kupce... Zanim się porozlokowywali w świecie. W kupce cieplej.
UsuńWszystko to prawda.
OdpowiedzUsuńZa dorosłej już osoby zwykle robiłyśmy wspólne święta u niej ,jako,że była posiadaczką największego lokum.Ja za to pracowałam na kopalni i w związku z tym miałam łatwiejszy dostęp do dóbr wszelakich w tym karpia w dowolnej ilości.
Pewnego roku wiozłam tgo żywego karpia pociągiem z Gliwic do śosnowca i cholerka - one sobie ożyły raptem i zaczęły tańczyc mi po pociągu. Też było wesoło - jednak na dansingu z karpiami nie byłam...Aż zazdroszczę . Może dlatego, że młodzi wtedy byliśmy ,kreatywni i zaprawieni w bojach o dobra - nie da się ukryc, że wspomina się z łezką w oku...
No tak, górnicy to mieli lepiej... Karp w pociągu _ brzmi jak tytuł powieści szpiegowskiej:-)
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńA wiesz, że widziałam szyld "Centrala rybna". Zamierzam się tam wybrać po karpie.
Pozdrawiam serdecznie.
Przynieś nam zdjęcie współczesnej Centrali!
UsuńJa tam kupuję tylko filety.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Filetoman!
UsuńMiłego świętowanua.
...dawno, dawno temu... wcale nie za górami, a w środku lasu, na skraju miasta, stał sobie basen. Dzieciska (również pisząca te słowa) pluskały się w nim radośnie i wygrzewały w promieniach słońca.
OdpowiedzUsuńPływalnia odkryta, sezonowa.
Dziś służy uciesze rybnych skazańców: tuż przed Świętami zwozi się tu karpią drużynę, by przed zapełnieniem półmisków zażyła uciechy sportów wodnych.
Może nawet trenuje skoki z wieży?
Rybie oseski mogą korzystać z brodzika, nieopodal majaczą kikuty natrysków, szkielety szatni i toalet (choć nie zauważyłam, by kuracjusze z nich często korzystali).
Słowem - pełne SPA! A co, niech sobie rybki też trochę użyją! :))))
A potem... po żydowsku, po grecku, w galarecie ... mniam! Mam pewność, że ze smakiem wsuwam... szczęśliwe karpie!
*~*~~*~*
Miłych, spokojnych Świąt!
Bogatego Gwiazdorka! (bo u mnie taki roznosi prezenty ;) )
*~*~~*~*
Naaaaprawdę????? To jest rybi raj!
UsuńA wiesz, na moim osiedlu też był basen - nie taki piękny jak Twój bo bez wieży do skakania, ale pełnowymiarowy, brodzik dla dzieci także był. Zbudowany w "czynie społecznym" cieszył nas przez długie lata. Teraz nawet ryb tam nie ma... Niszczeje zabudowa, rdzewieją zbiorniki na wodę, a po trawnikach hasają psy uczęszczające tu na szkolenie w ramach "Psiej akademii".
Ech...
Za Gwiazdorka ślicznie dziękuję i posyłam tutejszego Aniołka, który buszuje pod choinkami grzecznych dzieci.
Serdeczności:)))
Bardzo przepraszam, że znowu "wcinam się między wódkę a zakąskę". to znaczy odbiegam od tematu.
OdpowiedzUsuńZ okazji Świąt Bożego Narodzenia przesyłam Gospodyni i Gościom tego portalu serdeczne życzena: zdrowych, obfitych i pogodnych świąt.
Jako prezent dołączam tekst mojej ulubionej kolędy:
1. Nie było miejsca dla Ciebie
w Betlejem w żadnej gospodzie
i narodziłeś się, Jezu,
w stajni, w ubóstwie i chłodzie.
Nie było miejsca, choć zszedłeś
jako Zbawiciel na ziemię,
by wyrwać z czarta niewoli
nieszczęsne Adama plemię.
2. Nie było miejsca, choć chciałeś
ludzkość przytulić do łona
i podać z krzyża grzesznikom
zbawcze, skrwawione ramiona.
Nie było miejsca, choć szedłeś
ogień miłości zapalić
i przez swą mękę najdroższą
świat od zagłady ocalić.
5. Gdy liszki mają swe jamy
i ptaszki swoje gniazdeczka,
dla Ciebie brakło gospody,
Tyś musiał szukać żłóbeczka.
A dzisiaj czemu wśród ludzi
tyle łez, jęków, katuszy?
Bo nie ma miejsca dla Ciebie
w niejednej człowieczej duszy!
Piękne dzięki, druhu Mirku! Nie zapomnę o Tobie przy opłatku. Pogodnych Świąt!
UsuńSuper wpis!!
OdpowiedzUsuń