niedziela, 10 sierpnia 2014

Angielskie, wielkie żarcie.



        Powszechnie krąży opinia, że angielska kuchnia jest najgorsza na świecie. No, przynajmniej w Europie to na pewno. Kto to powiedział, kiedy i dlaczego? Kto wie? Gdzie on jest, ten Kulinarny Oszczerca?

        Uroczyście oświadczam, że przez cały okres pobytu na Wyspie nie dostałam do jedzenia nic, absolutnie nic, niedobrego. Wręcz przeciwnie! Same smakołyki! Fałsz w złej opinii o angielskim jedzeniu postaram się teraz udowodnić.

       Zaczynam od tradycyjnego angielskiego śniadania. 

 Jadłospis śniadaniowy brytyjskiej rodziny znałam z opisów wyczytanych w szkolnych podręcznikach do nauki języka angielskiego z czasów Liceum. Och jak dawno… Podręcznikowa statystyczna rodzina Smith /mama, tata oraz ich dzieci: Peter i Susan/ rankiem posilała się owsianką, płatkami kukurydzianymi oraz jajkami na bekonie. Czasem na stole pojawiały się kiełbaski… Tyle stara, podręcznikowa teoria. A współczesna rzeczywistość? Reklama w restauracji zaprasza: „Angielskie śniadanie podajemy od rana do wieczora”! Dziwne? Otóż nie, bowiem zestaw śniadaniowy w tym wydaniu może równie dobrze stanowić posiłek główny na obiad lub dość ciężką kolację. Na śniadaniowym talerzu znajdziemy smakowicie wysmażone i chrupiące płaty bekonu, obowiązkowo dwa jajka sadzone, smażoną kiełbaskę, fasolkę w pomidorowym sosie lub /jak na zdjęciu/ pieczone pomidory oraz /lecz nie obowiązkowo/ smażone w głębokim tłuszczu tosty. Trudno nazwać ten posiłek lekkim i dietetycznym. Z talerza wprost parują setki tłustych kalorii, ale smakują wybornie. Po takim śniadaniu spokojnie można przeżyć bez głodu, aż do późnego obiadu. Drobniejszym paniom polecam zamawianie zredukowanej do połowy porcji dziecinnej. Angielskie śniadanie przyrządzone samodzielnie w domu jeszcze bardziej zyskuje na smaku i smakowicie aromatyzuje pomieszczenia. Rozkoszny zapach po przebudzeniu...
 
        W porze lunchu /tu śmiało używam angielskiej nazwy – wszak w Anglii jestem!/ szukam raczej chłodnego napoju niż posiłku, ale wzrok przykuwają półmichy pełne pieczonego mięsiwa wystawione na pokuszenie. Czego tu nie ma! Ogromne kawały zachęcająco wyglądającej pieczeni wieprzowej, baraniej i indyczej a tuż obok stosy bardzo popularnych angielskich kiełbasek. Ślinka leci… Na domiar złego za chwilę zatrzymuję się przed witryną sklepu z takimi kiełbaskami. Reklama woła, że sprzedają tu „Fantastyczne kiełbaski”! 


  Ooooo… Właściciel sklepu i producent kiełbas to nie jest zwykły masarz, to artysta! Wymyśla własne, bardzo oryginalne receptury i każdej z kiełbasek nadaje nazwę, a także opisuje literacką historyjką lub wierszem! Czasem ukazuje się osobiście przed wystawą  częstując przechodniów swymi wyrobami. Smakują wyśmienicie. Ja nazwałam ten sklep po swojemu: „Magiczne Kiełbaski z Duszą”… Brawo, angielski masarzu, za smak i artyzm w wykonywaniu swojego zawodu!  


         Pora na sztandarowe danie główne. Fish and chips czyli ryba z frytkami. Niezwykle popularny zestaw dostępny w każdej knajpce, barze i w plażowych smażalniach. W miastach nieco odległych od plaż także. Zresztą obecność ryb w jadłospisie nie powinna dziwić bo tu mało jest miejsc odległych od morza. Wyspa! No i bardzo dobrze, bo to danie jest pyszne. Świeżutka, spora ryba smażona w otoczce z ciasta. Podobno najlepiej smakuje gdy sprzedawca owija rybkę w gazetę, a frytki pakuje do papierowej tutki. Za tym tęsknią rodowici Anglicy. Hi, hi, hi… To już przeszłość, teraz pakują jedzenie w kartonowe lub styropianowe pudełka. Koniecznie z przykrywką dla ochrony przed żarłocznymi mewami. Wyjmujesz frytkę i natychmiast: klap! Zamykasz pudełko  przykrywką jeśli chcesz zjeść danie w całości. Do ryby i frytek dostać można purre z zielonego groszku zapieczone w kuli naleśnikowego ciasta. Rewelacja! Ale znów radzę, aby porcją /jest ogromna/ podzielić się z przyjaciółką. 

 
        Mamy jeszcze miejsce na deser? Musowo trzeba spróbować angielskiego puddingu. Nie będę czytelników katować angielską nazwą tego słodkiego dania,  ale podaję skład: rozpieczone jabłka lub wiśnie z kawałkami chrupiącego ciasta /kruszonka/ polane budyniowym kremem o zapachu wanilii. Czy to może być niesmaczne? Nie może i nie jest. Mniam, mniam… Nie, tym się nie podzielę z nikim! Natomiast odstąpię chętnie kawałek lokalnego, charakterystycznego dla regionu, słodkiego przysmaku, którym jest lekko ciepłe ciasto podawane ze śmietanowym kremem o konsystencji masła oraz konfiturą. Porcja wielka i pomimo jej smakowitości oraz pięknych okoliczności przyrody nad samym brzegiem morza, nie daję rady. Przyjaciółka musi pomóc!

 
 
        Opisane tu moje kulinarne doświadczenia z Wyspy uzasadniają chyba tytuł notki oraz są podstawą do obalenia mitu o wstrętnej i niejadalnej angielskiej kuchni. Czy ktoś zaprzeczy?


       
       

63 komentarze:

  1. Zestaw śniadaniowy, potwierdzam, tak właśnie wygląda. Jadłem to w Londynie, ale jeszcze z dodatkiem pieczarek. Naprawdę miałem problem z opchnięciem takiej porcji. Ale potem mogłem spokojnie ganiać po mieście, bez rozglądania się za jedzonkiem. A poza tym z angielskiego jedzenia, to znam jeszcze polski chleb, polskie wędliny, polskie ogórki kiszone i konserwowe, polskie piwo i wódkę, skrzydełka z KFC... :) Pozdrawiam i smacznego. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polskiego żarcia jest tam dostatek. Specjalnie omijałam to jedzenie aby poznać miejscowe smaki. W małym miasteczku są aż dwa polskie sklepy wyśmienicie zaopatrzone w polskie produkty. Ale ja nie po to jechałam prze całą Europę aby jeść polskie ogórki!

      Usuń
  2. Bet - jesteś o krok od Orderu Podwiązki za tak sympatyczny i przekonywujący opis. Jestem zaskoczony, że Tobie Polce ich dania smakowały.
    Ech - co znaczą stereotypy.
    Spróbuje łaskawszym okiem spojrzeć np. na pudding i ewent. znaleźć przepis. Nie przysięgam że zrobię ......
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piotrze, dziękuję za pochwałę. Podwiązkę chętnie przyjmę w razie czego:)))
      Sprawdziło się przysłowie: "nie wierz gębie, połóż na zębie".
      Puddingów jest tyle rodzajów co serów we Francji. Ten, którego miałam przyjemność próbować był pyszny. To coś co nazwałam "budyniowym kremem" przypomina znany mi sos waniliowy którym polewano podgotowaną gruszkę. To się nazywało "gruszka w waniliowym sosie" - taki deser z czasów PRL:))) A "kawałki chrupiącego ciasta" - to jakieś tam ciasto kruche po prostu, ale dość twarde i pokruszone.
      Powodzenia życzę!

      Usuń
    2. Piotrze, spróbuj pudding bożonarodzeniowy z sosem na bazie brandy. A jak zrobisz, to druga podwiązka orderowa pójdzie do Ciebie. :)

      Usuń
  3. No nie wiem, czy jeszcze można mówić o typowej angielskiej kuchni, gdy kucharze to - wg statystyk - w ponad 70% są obcokrajowcami.
    Od stryja (legionisty) dowiedziałem się kilkadziesiąt lat temu na czym polega problem "złej" kuchni angielskiej. Otóż jest to podobno jedyna kuchnia, gdzie na stół podaje się potrawy, a nie porcje gotowe do jedzenia. Podobno na talerzach znajduje się tylko 30% tego co każdy powinien zjeść, reszta powinna zostać. Ma to sens, bo przecież gusta smakowe są różne i trudno np. przewidzieć czy do polania mięsa gość użyje więcej sosu słodkiego, czy słonego - a wiadomo, że tylko odpowiednia proporcja jest sukcesem.
    To, że na ogół, po europejsku, zmiatamy z talerza wszystko jest już tylko naszym problemem.
    Kiedyś, w czasach PRL, widziałem jak w podrzędnej restauracji moskiewskiej facet jeszcze przed podaniem dań "zjadł" ze stołu przyprawy, wypił olej, przepił to bulionem, i poprawił octem, na szczęście pieprz i sól zostawił.

    Natomiast pudding to już najwyższa sztuka kucharska, oczywiście chodzi o ten klasyczny n.p. "Yorkshire":
    http://www.recipes4us.co.uk/images/Yorkshire%20Pudding%20All%2010%20x%205%20500dpi_small.JPG

    Osobiście nie znam nic lepszego i bardziej smakowitego od dobrze zrobionego i podanego (to ważne!) puddingu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm.... 70% jedzenia wyrzucać? Toż to zgroza i marnotrawstwo. Jesteśmy wychowani w kulcie poszanowania dla żywności. Wspomnę tu o pradawnym zwyczaju znaczenia chleba znakiem krzyża, całowanie podnoszonej z podłogi kromki chleba itp... Od dziecka uczono mnie też, że zostawianie resztek na talerzu jest w złym guście... Błąd w wychowaniu?
      W żadnym kraju nie ma już chyba 100% narodowej kuchni z powodów, które wymieniłeś. Ale jakieś zręby tej narodowości w kuchniach zachowały się jednak.
      Link, który podałeś otwiera się po wkopiowaniu go w przeglądarkę. Pudding wygląda znakomicie i zapewne tak smakuje.

      Usuń
    2. Tu nie ma mowy o wyrzucaniu. Gdy my żyliśmy na drzewach to Brytania ucztowała już przy wykwintnych stołach. To tam powstało pojęcie "z pańskiego stołu", w praktyce te niby resztki, trafiały do wtórnego obiegu dla osób z niższych warstw, głównie służby.
      Mnie też uczono w domu, że zjada się wszystko, jednak są takie sytuacje (głównie w Anglii), gdzie na uroczystych obiadach podaje się wykwintne dania i wtedy szczytem elegancji jest pozostawianie trudno zjadalnych potraw (np. wysysanie mięsa z homarów, czy tuku z kości - celowo podaję te skrajności).
      Myślę, że masz rację, dzisiejsza kuchnia angielska stała się europejsko-azjatycką, a może nawet ogólnoświatową. Żyjemy przecież w globalnej wiosce. Współczuję Ci, że musiałaś jeść te puddingi, Yorkshire - szczególnie lekko przypalony (smaruje się go gęstym słodkim mlekiem) - jest prześwietny, i faktycznie podaje się go jeszcze na ciepło.

      Usuń
    3. Pozostawianie trudno zjadalnych obowiązuje chyba dziś także w sytuacjach towarzyskich. W domu można ogryzać kosteczki i wysysać z nich wszystko do ostatniego atomu :)))
      Nie współczuj, wszystko mi w Anglii smakowało. Yorkshira nie spotkałam na swojej drodze ale w przyszłości będę go ścigać aż dopadnę!

      Usuń
    4. "Trudno zjadalne" to hasło, bo chodzi nie o trudności dla zjadającego, ale o estetyczne wrażenia dla otoczenia. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale np. tylko u Słowian pije się "do dna", cywilizowany zachód pije "do swojego towarzystwa", najczęściej pozostawiając 1/3 drinka.
      Czasami nawet nie chodzi o pozostawianie wyłącznie gorszych (trudniejszych) resztek, zostawia się nawet najlepsze smakołyki, aby nie sprawiać wrażenia, że przyszliśmy głodni na ucztę.
      Chyba odchodzę od tematu, więc już pominę takie kwestie jak kolejność podawanych potraw, i ogólne "zasady ruchu" panujące przy stole.

      PS Osobiście podobają mi się - jako odskocznia - Bałkańskie uroczystości, gł. wesela, tam każdy dostaje butelkę rakiji i miskę z potrawami, i "jest na swoim".

      Usuń
    5. PS. Yorkshire jest trudny do wykonania, bo efekt zależy od jakości składników, gł. mąki (przesiana, wysuszona, podgrzana), przypraw, i jaj. To, że jest niepowtarzalny, bo za każdym razem wychodzi coś innego, i jest jadalny tylko przez kilka minut po sporządzeniu, sprawia, że trudno go "zaliczyć" w oryginale. No, ale skoro dajesz sobie radę z robieniem bezy, to i z "York'iem" nie będzie problemu. Zachęcam.

      Usuń
    6. Klik dobry:)
      Pamiętam, jak ciotka z Anglii uczyła mamę robienia puddingu Yorkshire jako dodatku do pieczonego mięsa i sosu. Kilka razy mama upiekła, ale potem zaniechała i pszło w niepamięć.

      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    7. Anzai, myślę, że we wszystkim należy zachować taktowny umiar. jeśli coś bardzo mi smakuje to ani myślę zostawiać "cos tam" dla etykiety. Nie, aż tak dobrze wychowana nie jestem:))) Toast "do dna" ma także inny podtekst oprócz domniemywanego skąpstwa-łakomstwa. Myślę, że "do dna" oznacza też że robimy coś na 100% razem, do dna się przyjaźnimy, pracujemy lub dokonujemy czegoś za co pijemy.
      Na Yorka wproszę się do kogoś kto umie to zrobić! Hi,hi,hi...

      Usuń
    8. alEllu, dlatego zastawiam Yorka specjalistom - może się taki przytrafi kiedyś. To zapewne podobna trudność jak z sufletem, który opada prawie zawsze.

      Usuń
    9. Nie, nie jest trudny w wykonaniu. Trzeba jednak zrobić tuż przed jedzeniem. Jesli kazdy z domowników o innej porze przychodzi na posiłerk, to jak robić? Każdemu z osobna?

      Usuń
    10. Takie coś to chyba na specjalne okazje jakichś proszonych obiadów. Nie do powszedniego obiadu, jak sądzę.

      Usuń
    11. I dla proszonych gosci nie chciałabym stać przy kuchni w ostatniej chwili. Wolę przygotowac coś takiego, co wsadzę do dochówki i czeka na gości, także spóźnialskich.

      Usuń
    12. No, ale chcąc "zabłysnąć" kulinarnie trzeba się poświęcić:))))
      Och, dochówkę przypomniałaś...

      Usuń
    13. No jestem pod wrażeniem, że doskonale wiecie o co chodzi z tym Yorkiem.
      A z toastem wiąże się przypowieść. Pijemy bowiem toasty na zasadzie "...pije Michał do Jakuba, Jakub do Michała...", czyli pije się do kogoś. Jeżeli więc ktoś będzie nalegał mówiąc "wypij do dna" to można wtedy śmiało zripostować: Ja piję do ciebie, a nie do dna. ;)
      Podany przykład podobno pochodził ze spotkania kultur wschodnich z zachodnimi.

      Usuń
    14. Riposta znakomita. Picie "do dna" może brać się także z góralskiego obyczaju picia z jednego kieliszka, który podawany jest z rąk do rąk. Wtedy, ostanie krople "wypada" elegancko strząsnąć na ziemię:))) To jakby odmiana rytuału fajki pokoju.
      Ależ kulturoznawcy z nas!
      Yorka znasz Ty i alElla - ja się tylko pilnie od Was uczę.

      Usuń
    15. AlElla zna wszystko, bo to obieżyświat.
      A ten góralski zwyczaj picia z jednego kieliszka postawił mnie w niezręcznej sytuacji, bo moja żona to rodowita góralka, gdy więc przypadkowo wydało się, że "mamy się ku sobie" tata góral wyciągnął koniak i ... jeden kieliszek z szafy zastawionej kryształami wszelkiej maści. Piliśmy we czworo z tego kieliszka.

      Usuń
    16. Pan niechaj pije do dna, a pani do końca. :))) Szczególnie w sytuacji "ku sobie". :)))

      Usuń
    17. Anzai, przyszły teść zachował się tak jak zwyczaj każe. Ty również, skoro podjąłeś wyzwanie. Co prawda w kieliszku powinna być gorzałka a nie koniak, ale pewnie "teść" chciał zaszpanować przed ceprem:)))

      Usuń
    18. alEllu, ciekawa jestem o jakim końcu myślisz:))))

      Usuń
  4. Wołowina w sosie miętowym trochę mnie zniechęca. Poza tym może być
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak chłodno? Prawdziwie po angielsku :)))

      Usuń
    2. "Tak chłodno? Prawdziwie po angielsku :)))" A dobrze Ci tak. :)

      Usuń
    3. Dlaczego częstujesz mnie chłodem, Jurku Otja? Czym zasłużyłam, że "dobrze mi tak"?

      Usuń
    4. A tak mi chłodem zaleciały moje ogórki, chociaż były (taki był zamiar) ...ciepłe i radosne.:) Oczywiście żartowałem. :)

      Usuń
    5. Wyczułam żart, ale chciałam sie upewnić, że nie masz złych zamiarów:)))
      Jakie ogórki, co z nimi nie tak?

      Usuń
    6. Nie, już nie ważne. Pa.

      Usuń
    7. Ogórki zalatujące chłodem jednak były. :) Wróć do początku komentarzy.

      Usuń
    8. Aaaaaa....To ogórki ze słoików takie zimne... A mnie się przypomniała dziecięca rymowanka: "Jurek-ogórek, kiełbasa i sznurek..." Tak wołaliśmy żartobliwie-złośliwie na chłopców o imieniu Jurek. Dzieciaki tak wołały, bo ja oczywiście nie!

      Usuń
    9. Oczywiście, że Ty nie, a skądże. :))) Ale byłem zdziwiony, że tak "dokuczał" mi kolega, też Jurek. :)

      Usuń
    10. Tak sobie pomyślałam, że te dziecinne rymowanki-dokuczanki to dawna forma hmmm... dzisiejszej agresji? To za mocne słowo, ale oddaje sens dziecięcych zachowań. Dzieci zawsze przejawiają ciągoty do zrobienia przykrości drugiemu. Z tym, że obecnie te ciągoty wyrażają cięciem żyletkami lub brutalnym biciem.

      Usuń
    11. Agresja to agresja i tak trzeba nazywać. Obecnie dzieci nafaszerowane grami komputerowymi nie odróżniają czasami wirtualności od świata realnego i sprawdzają nożem, ile żyć ma koleżanka czy kolega z klasy.

      Usuń
    12. Dzieci zawsze bywają okrutne. To okrucieństwo może różnie się objawiać. Dawniej były to przezwiska, rymowanki, śpiewanki, ciąganie za warkocze a współcześnie żyletki, noże i podtapianie w toalecie. Tak mi wyszło z porównania epok.
      Na pewno gry wirtualne i TV mają na to wpływ.

      Usuń
    13. Czy nie warto tego problemu szeszej przedyskutować? Może to dla Ciebie, Bet, temat na nową notkę?

      Oprócz rymowanek i warkoczy były też grupy osiedlowe, które się biły. Ale nie przypominam sobie, żeby to były bitwy na śmierć.

      Usuń
    14. Niezły pomysł notkowy. Zaksięgowany.
      Tak, były "bandy" osiedlowe czasem dość groźne lecz nie atakowały bez powodu. Raczej broniły swoich terytoriów przed "obcymi". Chociaż brutale też się zdarzali ale nie tak powszechnie jak dziś.

      Usuń
    15. "Dzieci zawsze bywają okrutne"? Bet, to prawda? Jeżeli tak, to pewnie takie się już rodzą?

      Usuń
    16. Skąd zdziwienie? Nie zauważyłeś skłonności do dręczenia zwierząt, urywania uszów misiom, opluwania nielubianych osobników, przezywania siebie nawzajem, podstawiania nóg i szczypania? Większość tych zachowań powstaje z ciekawości świata, niewiedzy i braku doświadczenia i oczywiście daje się je wyeliminować w trakcie wychowywania.

      Usuń
    17. A po co je eliminować? Lepiej nie podawać!
      Oczywiście żartuję, troszkę mnie zaskoczył ten wyraz "zawsze".

      Usuń
    18. Może to zbyt daleko idące uogólnienie, ale mówi się przecież często: "dzieci są okrutne" w odniesieniu do wielu sytuacji.

      Usuń
  5. Bet, nie mam powodu by Ci nie wierzyć.
    jednak pomimo opisanych przez Ciebie rozkoszy podniebienia, których doświadczyłaś na Wyspach - nie lubię angielskiej kuchni. Pomimo, że nigdy nie byłe w Anglii, nigdy nie byłem w knajpie serwującej takie dania.
    Przecież nie poczęstowali Cię bigosem z grzybkami, nie podali pysznych flaczków ani barszczu ukraińskiego. Fakt, potrafią świetnie zapiekać rybę w naleśnikach - ale po grecku to jej nie podadzą!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, Leszku... Bigos jest w Polsce a ryba z frytkami w Anglii. Nie po to jechałam przez całą Europę aby gryźć polskie ogórki z polskiego sklepu. Na obczyźnie trzeba jeść jak tubylcy!
      Na rybę po grecku pojadę może do Grecji? Bo na Ukrainę za barszczem to chyba jednak nie teraz.

      Usuń
    2. Właśnie Bet!!!
      Piszę to z pozycji zasiedzianego tubylcy, który nie ma zamiaru wyjeżdżać do kraju gdzie wiecznie pada!
      Gdybym tam pojechał, musiałbym na pewno weryfikować swój pogląd na kuchnię, jak i również na pogodę!
      :-)))

      Usuń
    3. I tu się mylisz! W Anglii wcale nie pada tak często jak się powszechnie uważa. Przez dwa tygodnie pobytu nie otworzyłam parasola! Nie udało się spotkać ani odrobiny mgły! Nawet byłam zawiedziona z tego powodu.
      Wszystko musiałam zweryfikować,dosłownie wszystkie o Anglii stereotypy.

      Usuń
    4. Droga, Odważna i Ciekawa Mrówko Wędrowna!!
      Ja doskonale wiem, że to wszystko stereotypy nijak się mające do rzeczywistości.
      Przyznam się, że trochę perfidnie próbowałem nieco ośmieszyć naszą "dumę narodową", nasze "poczucie wyższości" i nasz brak tolerancji. Czyli wszystkie cechy, które powinny charakteryzować "prawdziwego polskiego patriotę"!!!

      Usuń
    5. Aaaaa... Widzisz, mrówczy móżdżek nie nadąża za Twoim wyrafinowanym komentarzem. Nie dostrzegł ironii! Och ty, tępa Mrówo...

      Usuń
  6. Bet - tępe Mrówki siedzą w swoim ciepłym kopcu i karmią larwy, lub bezmyślnie biegają po ścieżkach wytyczonych przez inne, by tym z kopca dostarczyć pożywienia.
    Jakoś mi nie pasujesz do żadnej z nich!
    Bo nawet te, które wytyczyły szlaki dla innych, zrobiły to na zasadzie przypadku. Rozłażą się bez sensu we wszystkie strony! Może gdzieś coś się znajdzie?
    Jak większość rodaków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe porównanie. Tym samym nawiązałeś nieświadomie do genezy powstania tego blogowego nicka "wędrowna mrówka". Został wymyślony właśnie w skojarzeniu z ludzkim wędrowaniem w poszukiwaniu swojego miejsca.

      Usuń
  7. Witaj Bet, niedawno byłam na krótkiej wycieczce w Londynie i muszę przyznać, że w kwestii jedzenia zostałam pozytywnie zaskoczona. Angielskie śniadanie dokładnie takie jak opisałaś, całkiem smaczne, brakowało mi jedynie porządnego chleba jako że za tostowym niespecjalnie przepadam. Była też jajecznica, ale dla mnie niejadalna, jestem - można powiedzieć - rozpuszczona przez dostawcę świeżutkich jajek więc jajecznica z proszku nie ma u mnie wzięcia. O puddingu słyszałam wręcz legendy i bardzo skrajne opinie - od zachwytu po wzdryganie z niesmakiem ale trudno wygłaszać opinię o czymś czego się nie zna.
    Natomiast tamtejsze piwo imbirowe Crabbies uznałam za najlepsze na świecie i czekam z niecierpliwością kiedy mąż będzie miał tam kurs żeby kupić chociaż parę butelek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haniafly, może to piwo jest już dostępne u nas? Ja dostawałam zwyczajowo w prezencie napój pt Ginger /bezalkoholowy/ jako rarytas tamtejszy. Okazuje się, że teraz stoi już na półce w osiedlowym supermarkecie w różnych rozmiarach opakowań. Tak, że radze poszukać w PL piwa imbirowego. Powodzenia:))))

      Usuń
    2. Podobno lepszy Inwer z krakowskiego CK Browaru.

      Usuń
    3. Bet, przeszukałam cały internet, jedyne miejsce gdzie można było kupić to angielski sklep wysyłkowy, ale już wycofali się ze sprzedaży alkoholu. Nasze piwo imbirowe chociaż całkiem dobre to w ogóle się nie umywa do angielskiego.

      Usuń
    4. Być może. To nawet dobrze, że jest coś specyficznego dla danego miejsca na ziemi. Przesadna globalizacja zawsze obniża jakość:)))

      Usuń
  8. Wielkie żarcie w Anglii? W wielogwiazdkowym hotelu schodzę na śniadanie, Po dłuższym oczekiwaniu kelner stawia przede mną m. in. tosty, które usiłuję przełykać w oczekiwaniu na herbatę, śpieszę się, bo jestem umówiony. Co było wielkie? Że ten kelner w końcu tę herbatę przyniósł.
    allensteiner

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hi,hi,hi...Trafiłeś pod zły adres chyba:))) Albo te wielogwiazdkowe tak mają?

      Usuń
  9. He,he,Bet,różowe okulary założyłaś. Jest takie powiedzenie:kto to jest facet szczęśliwy? To facet,który ma żonę Japonkę i chińskiego kucharza. A nieszczęśliwy? Ma żonę Amerykankę i angielskiego kucharza!
    Wiesz,czytałem wspomnienia polskich lotników z okresu II wojny.Szlag ich trafiał na angolskie żarcie. Nazywali ich"dżemojadami",he,he..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He, he Waszku! W czasie wojny niektórzy ludzie jedli chleb z trocinami i zupę z brukwi. Chyba nie można jadłospisu frontowego porównywać z tym współczesnym.
      Zła opinia o angielskiej kuchni to stereotyp, który właśnie obalam powyższym tekstem! I zaświadczam własnym podniebieniem:))))

      Usuń
  10. Angielskie jedzenie, a w moim przypadku picie kojarzy się z bawarką... zaczęłam ją pić w momencie karmienia pierwszego mojego dziecięcia piersią:)... i nadal jestem jej zwolenniczką.
    Bet z ciekawością przeczytałam jakie smaki ze sobą przewiozłaś...
    Chętnie towarzyszyłam Ci przy posiłkach, coś dla siebie wybrałam:)
    I jeszcze jedno ... tosty rzeczywiście typowo angielskie, czasem je jem i chyba powinnam codziennie, bo waga moja rośnie i rośnie:)
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akwamarynko, miło gościć Cię przy angielskim stole. Fakt, że tosty trudno zaliczyć do potraw dietetycznych i zdrowych. Same w sobie nie zachwycają ale w kompozycji z równie mało dietetycznym bekonem i jajem dopełniają tradycji. Cóż, pewna ilość zbędnych kalorii jest nieunikniona zwłaszcza w celach poznawczych:))))
      Smacznie pozdrawiam!

      Usuń

Dla błądzących - pomoc przy komentowaniu:

Jeśli nie masz konta w Google wybierz opcję:

- Anonimowy, ale podpisz się pod treścią komentarza, proszę.

- Nazwa/adres URL w okienku Nazwa wpisz swój nick lub imię, a w okienku adres URL wkopiuj adres swojego bloga

Za wszystkie komentarze bardzo dziękuję.