piątek, 8 lipca 2011

Cudowne leki z apteki

Wróciłam z ciepłych krajów w okropnym stanie… Nos jak balon, odmówił zwykłych funkcji oddechowych. Oddychanie skórą , jak u żaby, nie jest komfortowe. Nos-balon produkuje za to niezwykłą ilość nieprzyjemnej wydzieliny, gardło spuchnięte, brak chęci przełykania, zanik zmysłu smaku … do tego dołączyły uszy także ogłaszając strajk ostrzegawczy. Ograniczenie słyszalności otoczenia.
Rzucam więc wyzwanie krajowej służbie zdrowia stawiając się u Rodzinnego będącego na urlopie ale sprawującego swą funkcję za pomocą koleżanki-wspólniczki.
Diagnoza: przeziębienie, brak wirusów i bakterii.
Winny: klimatyzacja! Ten wymysł sytej zachodniej cywilizacji, zawleczony na wzór słynnej stonki ziemniaczanej, jako kontrabanda z wrogiej USA. Wrrrrrr……!
Sposób leczenia: proszki ręcznie robione wg przepisu Pani Doktor, w cenie  - uwaga! – 5,00 zł! Słownie: pięć złotych polskich.

Rozczulił mnie widok zgrzebnych, bezbarwnych pigułek w zwykłym opłatku… Żadne tam  kolorowe, wybłyszczone  zgrabniutkie pastyleczki ale właśnie takie, trochę koślawe, niezgrabne… No i napłynęły wspomnienia… Kto teraz przepisuje lekarstwa robione w aptece? Współczesne Apteki często już nawet nie mają niezbędnych urządzeń: moździerzy, ucieraczek, lejków i wirówek… Może nawet Panie Magister już nie potrafią ucierać pigułek? Farmaceutów nie nazywa się już  „pigularzami”. To raczej handlowcy i biznesmeni powiązani szemranymi układami z wielkimi Firmami Farmaceutycznymi.
Na moich „proszkach” nie zarobiły ani grosika… pewnie tu tkwi tajemnica nikczemnej ceny leku.
Niegdysiejsza Apteka pełna była drewnianych regałów z półeczkami i szufladkami a w nich… buteleczki z ciemnego szkła zakryte karbowanym plasterkiem  pergaminu o ząbkowanym brzegu. Opasane gumką recepturką przytrzymującą receptę. Niekiedy buteleczki zatkane korkiem i lakowane dla trwałości lub zalane woskiem.
Gumki zyskały nazwę „recepturki” właśnie z powodu swojej funkcji aptecznej. Po zużyciu leku recepturka zyskiwała nowe życie jako element dziewczęcej fryzury – warkoczy i końskich ogonów. Bardzo cenny i pożądany element. Apteka stanowiła jedyne źródło ich pozyskiwania. W ostateczności można było samodzielnie ciąć nożyczkami starą dętkę od roweru… ale to zajęcie dla cierpliwych.
Dziś, gumek, nawet ozdobnych, dostatek, tylko dziewczęcych warkoczy jakby mniej…
Na półkach dawnej Apteki stały rzędy okrągłych pudełeczek z jakiegoś tworzywa w miodowym kolorze. W pudełeczkach zaś mazidła i smarowidła, o których potocznie mówiono: „szara maść, szara maść – grubo kłaść”…
Brązowe buteleczki miały często paskudną zawartość. Na przykład TRAN, który należało zjadać dużą łyżką… bez popijania. Albo „fiolet” czyli „płyn gencjana” do pędzlowania chorych gardeł. Brrrrr...! Były też przyjemne żółte malutkie pastyleczki witaminy C, które ssaliśmy jak cukierki oraz niezwykle smakowity proszek z suszonych jabłek. Do wyjadania ukradkiem zamiast konfitur.
 Nad wszystkim panował Aptekarz w białym kitlu i okularach kryjących dobre oczy. Bo Aptekarz zawsze był dobry. Pomocny i wyrozumiały. Jego leki przynosiły ulgę balonowym nosom. Do swoich pigułek i maści wkładał też trochę serca i zwykłej ludzkiej troski. 
     Bo produkt ludzkich rąk zawsze ma w sobie cząstkę człowieka. Za to, Aptekarza otaczał powszechny szacunek i podziw równy Lekarzowi. W lokalnych społecznościach zajmował ważną pozycję towarzyską.

U wejścia do Apteki stał kosz, do którego wrzucano puste szklane buteleczki po lekarstwach. Recycling po prostu.

Dzięki dobroci alElli mamy zdjęcia takiej starej apteki ze Lwowa






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dla błądzących - pomoc przy komentowaniu:

Jeśli nie masz konta w Google wybierz opcję:

- Anonimowy, ale podpisz się pod treścią komentarza, proszę.

- Nazwa/adres URL w okienku Nazwa wpisz swój nick lub imię, a w okienku adres URL wkopiuj adres swojego bloga

Za wszystkie komentarze bardzo dziękuję.