środa, 8 sierpnia 2012

Rodzina na wakacjach

        Na wakacje dobrze było wyjechać w sierpniu. Mówiło się, że pogoda pewniejsza. W tych socjalistycznych czasach pogoda karnie stosowała się do terminów agrotechnicznych i pozwalała wysychać zbożowym kłosom aby potem zebrać ustawione w snopki plony. W upale i pocie czół. No, czasem pod presją burzowych chmur. Na wsi żniwna gorączka. A miastowi na wczasy. Taka to była równość i sojusz robotniczo-chłopski…


        Nie wszyscy korzystali z wczasów FWP. Nie wiem dlaczego, może obowiązywały jakieś limity? Byli też zwolennicy zmiany towarzystwa na okoliczność wypoczynku. Te same twarze w pracy i na wczasach? O, nie!  Wtedy organizowano wakacje na własną rękę. Całkowita prywata w socjalistycznym reżimie. Pomijam rodziny o wiejskich rodowodach. Babcia na wsi rozwiązywała problem. Prawdziwe mieszczuchy szukały pokoju do wynajęcia na lato.


 
Nie było o to trudno. Pokoi szukano metodą „reklamy szeptanej” czyli przez znajomych. Och, jak dobrze, że jeszcze nie znano pojęcia nepotyzmu! Czasem letnisko znajdowało się przy okazji wyjazdów służbowych w tak zwany „teren”, a czasem były to podróże sentymentalne  do miejscowości znanych z dzieciństwa. Wtedy wakacje miały charakter edukacyjny, a rodzice okazję do budowania więzi rodzinnych pokazując latoroślom swoje korzenie.  




 Wyjazd z rodzicami nie był „obciachem” nawet dla starszych nastolatków. Może dlatego, że nie praktykowano młodzieżowych samodzielnych wyjazdów. Nikt nawet o tym nie pomyślał. Co nie znaczy, że nie było wakacyjnych znajomości i miłości. Prawie zawsze na letnisku wypoczywało kilka rodzin ze swoimi pociechami.




 Och, urok takich zakochań najlepiej oddaje chyba piosenka czerwonych Gitar „Historia pewnej znajomości”


        Młodzież znajdowała swoje fascynacje i nowe znajomości, a młodsze dzieci odkrywały uroki wsi. Wieczorne mycie w blaszanej misce, noszenie wody w dzbanku z uchem, tarzanie się w pachnącym sianie i… korzystanie z drewnianego „wychodka”. To dopiero było przeżycie! Do dziś pamiętam gazety pocięte na kawałki, zatknięte na wielkim, zardzewiałym  gwoździu… Gdzie był wtedy Sanepid! No gdzie?

         Nie było go także w domach serwujących obiady. Właściciele pokoi do wynajęcia nie zawsze gotowali dla letników. Tym zajmowały się inne gospodynie. Taka była organizacja obsługi turystów… hi, hi… Te domowe, przez nikogo nie kontrolowane, obiady były smaczne i nikogo nie otruły. Można się było nawet podzielić z zabranym na letnisko miastowym psem. Obiadowe atrakcje nazywano stołowaniem się. Pozostałe posiłki rodzina wykonywała sama kupując jajka na kilogramy /fakt!/ u sąsiada, zbierając dzikie pieczarki na krowim pastwisku. Połączenie tych dwóch produktów dawało jajecznicę o niepowtarzalnym smaku i aromacie. Wieczorem wystarczyło postawić dziecko z garnkiem obok obory i kolacja gotowa. W pokoju, na parapecie, wydłużał się szereg szklanek z kwaśnym mlekiem, dojrzewały zebrane w gospodarskim ogrodzie zielonkawe pomidory. 
  



Owoców dostarczały krzewy borówkowe, malinowe i jeżynowe w pobliskim lesie. Owoce jedzone wprost z krzaka, bez zbędnego mycia. Mama zachęcała: „samo zdrowie”! Nikt nie słyszał o chorych lisach zakażających leśne runo. I jakoś żadne z dzieci nie zachorowało. Przeżyliśmy.

      Czas wypełniały wędrówki po okolicy, zabawy, budowanie wciąż rozwalającej się tamy w górskim strumyku, zbieranie polnych ziół i podglądanie pracy wiejskich gospodarzy. Miastowe dzieci lgnęły do wiejskich rówieśników i bywało, że współczuły z powodu obciążania ich gospodarskimi obowiązkami. Niezła nauka szacunku do pracy i refleksja nad nierównym podziałem szczęścia: „dlaczego ja mogę się bawić, a Zosia i Jaś muszą pilnować krów”? Może niektórzy hodowali sobie w ten sposób poczucie wyższości miasta nad wsią, a niektórzy wprost przeciwnie: zbudowali podziw i sympatię, a nawet fascynację wiejskim życiem.

        To wszystko co opowiedziałam, ładniej i bardziej komfortowo opakowane, dziś nazywamy Agroturystyką. A nie mówiłam, że wszystko już było?   
                



30 komentarzy:

  1. Ta współczesna agroturystyka nie dorównuje tym wyjazdom opisanym przez Ciebie.
    Fajnie było krótko powiem :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasna8, też tak uważam. Chociaż standard wyższy ale i ceny niemałe... Turystów, dawniej letników, już się tak nie poważa jak dawniej. Wszystko zżera komercja.

      Usuń
  2. Klik dobry:)

    Też pamiętam takie wczasy nad górskim strumieniem z tamą. Nawet nazwę miejscowości zapamiętałam. To były Szklary k.Dynowa. Też zielonego pomidora z krzaka i szklanki mleka nikt nie skąpił.
    Było wspaniale. Ale wtedy lisy nie były wściekłe, a gospodarze nie byli wilkiem dla letników. Może to dzięki obowiązkowym szczepieniom :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak to? Lisy chorowały zawsze, zawsze też obsikiwały borowinki. Wszystko było zgodnie z naturą i człowiek jakoś się w to wpasowywał bez szkody dla siebie. Więc dlaczego teraz boję się borówki dotknąć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Półżartem to napisałam.

      A tak na poważnie, to raczej nie o wściekliznę chodzi, a o jajka, pasożyty i larwy różnych "świństw", które wraz z niemytymi owocami dostawały się do ludzkiego organizmu. Doskonale pamiętam, jak dzieci kiedyś były zarobaczywione. Jakieś tasiemce - bąblowce, owsiki, a w żłobkowych i przedszkolnych nocniczkach kupka aż się ruszała od jakichś larw.

      Usuń
    2. Tak, oczywiście problem robactwa był większy dawniej.

      Usuń
    3. Zatem nie da się powiedzieć, że "jakoś żadne z dzieci nie zachorowało". Chorowały i to bardzo.

      Usuń
  4. Notka dotyczy moich wspomnień, więc wyrażenie "Żadne dziecko nie chorowało" odnosi się do kręgu moich znajomych oraz moich doświadczeń. Może zabrakło takiego sygnału w tekście.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojciec brał fuchę kierownika ośrodka na czas wczasów i zawsze było taniej a i ja miałem dostęp do kompletnych szachów i nowego badmintona.
    Elita
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. No, takiemu to dobrze było... Uprzywilejowany!

    OdpowiedzUsuń
  7. Od początku t.zw. "Złotej Epoki Gierka" dobrze rozwijała się sieć "Biur Zakwaterowań". Pamiętam, że zawsze trzeba było przed południem dotrzeć do takiego biura; adres w rękę, i najczęściej dostawało się pokój z dostępem do wszystkiego co miał gospodarz. Na kilkanaście takich pobytów wszystkie wspominam bardzo miło, a niektóre to już prawie bajka. Nie wiem jak to wyglądało w mniej znanych miejscowościach, ale na ogół było super.
    Anzai

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to "Biuro Zakwaterowań" nie działało w ramach Funduszu Wczasów Pracowniczych? Przypominam sobie wczasy na Mazurach na kwaterze prywatnej, ale wyżywienie w ośrodku FWP. W jakiejś świetlicy odbywały sie też zebrania wczasowiczów.

      Usuń
    2. O tak! Pamiętam Biura Zakwaterowań. Nigdy z tego nie korzystałam ale poświadczam, że były w każdej turystycznej miejscowości.

      Usuń
    3. Biura podlegały pod "Orbis", albo "Gromadę", a te z kolei były nadzorowane przez PTTK i Min. Sportu i Turystyki. Na jakimś etapie mogły więc "spotkać" się z FWP, chociaż nie musiały, bo FWP to była prawdziwa potęga. Wiem, bo na wczasach często byłem "kulturalno-oświatowym", albo starostą całego turnusu.
      Anzai

      Usuń
    4. No, taaaak, toż to Ty nam te zebrania na Mazurach organizowałeś:)))

      Usuń
    5. ... dla panny Krysi z turnusu III-go ... Pucio
      Anzai

      Usuń
    6. Tańczyć, tańczyć! Wieczorek zapoznawczy turnusu. Na wczasach FWP byłam jeden raz już jako pracująca osoba. Pokój miałam w prywatnym mieszkaniu w bloku /!/ chociaż to Międzyzdroje... a stołówka była w mieście. Żywili nas mrożonkami. Pomimo to wspominam dobrze bo najważniejsze było morze i plaża. Wtedy nawet pogoda była plażowa.

      Usuń
    7. A tak na poważnie, to pamietam, jak Kaowiec organizował wycieczkę Gierłoż - Ketrzyn - św.Lipka - Reszel. Zgłosiły się tylko 3 dziewczyny (w tym ja) i jeden pan z samochodem. Ponieważ dla 4 osób nie zorganizowano wycieczki, podeszłyśmy do tego mężczyzny, czy nie pojechałby z nami prywatnie swoim autem. Będziemy partycypować w benzynie plus amortyzacja samochodu i tanim kosztem zobaczy to, co chciał zobaczyć, a i my skorzystamy. I wiesz co powiedział?
      Tylko 2 słowa: jestem żonaty.
      Od tej pory miał przezwisko "bufon - pantoflarz".

      Usuń
    8. Słusznie, prawdziwy bufon gigant!

      Usuń
    9. W zasadzie to k/o-wiec przydawał się tylko jak pogoda była zła, no i właśnie jak były jakieś atrakcyjne wycieczki. Przy dobrym zapleczu rozrywkowym muzyka i wódka wieczorem robiły swoje. Moje wspomnienia to raczej jeszcze te sprzed ery małego Fiata 126P, ale bufon pasuje.
      Anzai

      Usuń
    10. Mam nadzieję, że bufon pasuje nie do Ciebie. Od czasu EURO Bufon = bramkarz drużyny włoskiej. Słowo to zmieniło dla mnie znaczenie:))))

      Usuń
    11. Ten oryginalny brankarz to Buffon (przez dwa f), ale ja bufonem chyba nigdy nie byłem, chociaż zarozumiałość parę razy - i może słusznie - mi zarzucano. Potem zacząłem rżnąć głąba i już było OK, a nawet super.

      Usuń
    12. Bufon to był ten z małym fiacikiem. Anzai był "kaowcem - Pucio... od panny Krysi".

      Usuń
    13. Powstaje mała galeria typów od FWP.Mamy już bufona i pucia od Krysi. kto następny?

      Usuń
  8. Moje wczasy rodzinne były dość monotonne ale wtedy, w czasach swojej młodości każdy wyjazd z Katowic był wydarzeniem. Wczasy były przewidywalne bo jeździlismy w to samo miejsce tzn. do Wisły. Najpierw podróż pociągiem / na szczęście bez przesiadek/ do Wisły-Głebce. Ok. 100 m. wyżej dom wypoczynkowy FWP w którym zostawiało sie bagaż i maszerowałó dalej i to znacznie wyżej do domu na sporej wysokości do Państwa Pilchów. Kto zna Wisłe to przy nazwisku Pilch się usmiechnie bo 40% mieszkańców Wisły takie własnie nosi nazwiska. Gospodarz brał konia i jechał z lekka furka na dół po nasz bagaz. Po przybyciu dostawalismy /przez lata ten sam/ pokoj o pow. ok. 12m2 i z balkonem oraz mini kuchenka na korytarzu. Był to autentyczny odpoczynek. Jeszcze kawałeczek dalej i wyżej był szlak turystyczny Stożek - Kubalonka i to tez była stała trasa naszych wycieczek i spacerów. Po skończeniu 20 lat juz więcej tam nie byłem ale została wielka miłośc do Beskidu Śląskiego.
    Pozdrawiam serdecznie
    ps
    We wrześniu kroi sie nam wypoczynek za miedzą Beskidu Ślaskiego czyli w Beskidzie Żywieckim a konkretnie w Zawoji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piękne wspomnienie, Piotrze. Jakże mi znajome okolice. Stożek, Kubalonka...ach wszystko to co w Beskidach wydeptałam. Będę mieć Was na oku w tych Beskidach - jak dobra pogoda to widzę je z okien budynku gdzie pracuję. Strzeż się!

      Usuń
    2. ok. a my przy dobrej pogodzie będziemy Ci machać !!!!!
      A pod górke od Głębiec na Kozińce Ty właziła aaaa ??.
      Pozdrawiam

      Usuń
    3. Nie pamiętam... ale chyba nie właziła...

      Usuń
  9. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i zapraszam na wiele innych notek:))
      Pozdrowienia!

      Usuń

Dla błądzących - pomoc przy komentowaniu:

Jeśli nie masz konta w Google wybierz opcję:

- Anonimowy, ale podpisz się pod treścią komentarza, proszę.

- Nazwa/adres URL w okienku Nazwa wpisz swój nick lub imię, a w okienku adres URL wkopiuj adres swojego bloga

Za wszystkie komentarze bardzo dziękuję.