Wczoraj
uczennice grały w karty… Jęknęło moje peerelowskie serce. W dawnym kanonie
wychowania zajęcie to było naganne, zabronione, ścigane zakazem regulaminowym. Karty
źle się kojarzyły. W filmach i literaturze prawie zawsze do kart zasiadały
łobuzy i złodzieje, czarne charaktery. Karty
w rękach nastolatków popalających papierosy w szkolnych ubikacjach i pijących
ukradkiem pierwsze łyki alkoholu wyglądały groźnie. Widocznie, z braku innych
istotnych zagrożeń, starano się ustrzec młodzież przed tą złą drogą prowadzącą
do występków a niekiedy nawet do hazardu.
Co
innego słodkie dzieciaczki zabawiane grą w Czarnego Piotrusia. Tę zabawę
traktowano jako grę edukacyjną choć kontakt z kartami mógł w przyszłości
skutkować pokerowym szaleństwem. Bo „czym skorupka za młodu…” Wiadomo.
Gra
w karty już nie jest traktowana jako zagrożenie. Nie ma jej w regulaminowych
zakazach, już się nie liczy w świecie internetu i mnogości rozrywkowych
gadżetów. Mamy inne niebezpieczeństwa i nałogi do zakazywania i zwalczania.
Karty,
które prezentuję na zdjęciu już dawno zapomniane leżakowały w piwnicy. Były tam
też nowiutkie talie, prawie nie używane, zakupione w czasie fascynacji grą w
brydża. Krótki to epizod w życiu, ale dość znaczący. Pozwalał na interesujące
spędzanie wieczorów w młodzieńczych latach oraz wejście do grona lokalnej elity
u progu zawodowej kariery. Zacna to gra, wymagająca sprawności intelektualnej i
karcianej wiedzy oraz zdrowych płuc. Karta lubi dym – mawiano na
usprawiedliwienie ogromu papierosów wypalanych w czasie brydżowej sesji.
Pokryte zielonym suknem stoliki do gry w karty były fabrycznie wyposażane w
popielniczki, osobne dla każdego gracza.
Cóż…
dawne brydżowe elity z zadymionych i mrocznych klubów przeniosły się teraz na słoneczne, wymuskane
pola golfowe! Zdrowiej dla ciała, ale co z intelektem?
Elity
miały swoje brydżowe spotkania obrosłe swoistym rytuałem, savoir vivre’m oraz
brydżowym menu, z którego pozostał do dziś chyba tylko cukier w kostkach zwany brydżowym, uformowany w kiery, piki,
karo i trefle. Lud pracujący miast i wsi grał namiętnie w tysiąca, sześćdziesiąt
sześć, oczko, pokera… Karciane partyjki skracały czas podróży osinobusem lub
Nyską z hotelu robotniczego do fabryk i hut… Umilały podróż pociągami,
kolejkami, autobusami, obywatelom, którzy mieszkali „daleko od szosy”.
Młodzież
grywała w wojnę, remibrydża lub makao. A na wakacyjne, rodzinne, wyjazdy moi
rodzice zabierali karty pasjansowe. Zmniejszone kopie kart do gier. Układanie
pasjansów czasem traktowano jak rodzaj wróżby, ale najczęściej był to po prostu
trening dla mózgu oraz zaspokajanie zapotrzebowania na emocje. Wyjdzie, czy nie
wyjdzie, ten pasjans? Świetna to była
rozrywka, popularna niegdyś w szlacheckich salonach i uprawiana z powodzeniem
aż… do epoki komputerów gdzie pasjanse okazały się jedną z pierwszych gier
komputerowych. Pasjanse są ponadczasowe. Gry karciane powoli odchodzą w
zapomnienie? Tak jak inne gry i zabawy towarzyskie?
Moje
karty odzyskały ciepłe miejsce w głównej szufladzie i może nawet postawię sobie
dziś papierowego pasjansa?
Ale jednak grało się w karty oj grało :-)
OdpowiedzUsuńGrało się, dlatego przypominam ten rodzaj rozrywki bo chyba odchodzi on do lamusa.
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńNa pasjansie komputerowym oswajałam się z myszką. Kiedy w pracy pojawiły się komputery, układanie pasjansa było niemal obowiązkiem.
Faktycznie, że teraz nie widać grających w karty. Owszem, spotykają się jeszcze na brydżu, ale trudno jest o towarzystwo. Mój szwagier dawał ogłoszenie do gazety,żeby znaleźć brydżystów.
Pasjans komputerowy to było początkowo moje jedyne zajęcie na komputerze. Nic innego nie umiałam!
UsuńKarty chyba uznamy niedługo za całkowity przeżytek. Gry towarzyskie umierają wraz z epokami.
Bet, a zapomniałaś o wróżeniu z kart, czy w Twoim środowisku nie było mody na wróżenie? U nas co druga babcia umiała wróżyć.
UsuńalEllu, z wróżbami miałam nikły kontakt, właściwie żaden. Żałuję bardzo.
UsuńMoja mama mówiła: "Kto gra w karty, ten pali papierosy! Kto pali papierosy - ten pije wódkę!". Karty były więc zakazane w domu i praktykowane wyłącznie poza domem, póki mama nie zaczęła grać w brydża i potrzebować czasem czwartego...
OdpowiedzUsuńPróby namówienie do kart moich dzieci przynosiły jedynie chwilowe efekty, w końcu dałem sobie spokój. Co do pasjansów - tasowanie i rozkładanie kart jest jednak zbyt pracochłonne. Też mam więc kilka nieużywanych talii...
allensteiner
Twoja mama miała całkowitą rację, ten mechanizm sprawdzał się w 100%. Nadal się sprawdza...hi,hi,hi.
UsuńTasowanie kart zbyt pracochłonne? Toż to część karcianego rytuału! Tasowanie kart to prawdziwa sztuka i niejeden mienił sie mistrzem w tym zajęciu.
Staliśmy się aż tak leniwi?
Tasowanie i rozdawanie szlo mi bardzo dobrze. Ale komputerowe pasjanse są tak skonstruowane, ze mają pozytywne rozwiązanie, a przy rozkładaniu papierowych kart pasjans ma prawo nie wyjść.
UsuńA co do innych bezeceństw - musiała byś chyba napisać odrębne wypracowania. Chyba, że już to uczyniłaś.
allensteiner
U nas się mówiło "kto gra w karty, ma łeb obdarty".
UsuńAllensteiner, wszystkie bezeceństwa peerelowskie czyli obżarstwo i pijaństwo już opisane dawno ale może dam wznowienie? Tak z okazji wielkiego postu ...dla podrażnienia czytelników.
UsuńRodzice dość szybko nauczyli mnie grać w brydża, miałem wtedy 11-12 lat, siostra, starsza o rok, nauczyła się grać dopiero po roku. Pamiętam jeszcze czasy jak w akademiku, w hotelach, w pociągach, a nawet w samolotach, gdzie na hasło: czwarty do brydża! zawsze kilka osób się zgłosiło. Rodzinne brydże też były urocze, z uwagi na zróżnicowany poziom uczestników.
OdpowiedzUsuńKarty też bywały różne, ja mam jeszcze talię, gdzie rolę kolorów pełnią style w sztuce (np. secesja starsza od rokoko, rokoko od baroku, barok od gotyku). Wszędzie as to zamek, a blotka to jakieś krzesłko. Trzeba było się dobrze znać na stylach, aby w ogóle grać.
Anzai, strasznie wyrafinowane te twoje karty. Dla zaawansowanych!
OdpowiedzUsuńCzwarty nie był niezbędny, można używać "dziadka"...hi,hi,hi..
Z "dziadkiem" to nie był brydż. Nie dało się licytować.
OdpowiedzUsuńZ braku laku...Mówię o zabawie w brydża. Jasne, że do poważnej gry musowo czterech siadało.
UsuńZ anegdot brydżowych. Licytacja: W 2 trefle, N 3 karo, E 4 kiery, S (blondynka) 3 piki. W pas, N podobno zemdlał.
UsuńWybacz, ale za daleko odeszłam od zasad licytacji... to było tak dawno...
UsuńBet, a ja pamiętam tyle: gra w piki daje wyniki,
Usuńgra w kiery wyrabia maniery :)
mówi się jeszcze: gra w karo robi na szaro, a trefelki kolorek niewielki.
UsuńKto nie ściąga atutów - ten chodzi bez butów.
UsuńNie biorą asy, gdzie grają ***asy.
allensteiner
Ależ mamy festiwal karcianych powiedzonek! Sami wytrawni gracze sie zebrali, brawo! Licytujcie dalej!
UsuńJest jeszcze takie dość wulgaryzujące, przytoczę je w wersji nieco eufemistycznej (bije trzeba zamienić), brzmi: "Na stole dama bije waleta, a w życiu walet bije damę".
UsuńMówiła matula, nie wychodź spod króla.
UsuńDama bierze sama.
Hi,hi,hi... super! Większości tych powiedzonek nie znałam...Ależ niedouczona jestem.
UsuńA jeszcze jest przestroga, ale boję się panów ;)
UsuńObronisz, jak nakrzyczą na mnie?
Kto w karty poza domem puka, temu sąsiad żonę stuka.
Hi,hi,hi...dobre.
UsuńPrzypomniałam sobie takie banalne: "kto ma szczęście w kartach nie ma szczęścia w miłości", albo na odwrót.
Pewno znów wyjdę na tego, co popsuł nastrój, ale w brydża (tego na serio, sportowego) gra się nie wypowiadając ANI JEDNEGO SŁOWA. Nawet licytuje się za pomocą wydrukowanych kartek. Smutne to, ale prawdziwe.
UsuńŁŁŁŁŁŁŁŁŁłeeeeeeeeeeeeee to nie dla nas! My musimy pogadać, pochichotać,powspominać. Poczytaj te powiedzonka karciane, toż to sama poezja. Jak dobrze, że świat nie składa się z samych profesjonalistów.
UsuńBet, to nie jest profesjonalizm, tylko wyrównanie szans. W brydżu sportowym (a ostatnio są nawet próby w pasjansie) wszyscy otrzymują to samo rozdanie. O wygranej decyduje więc czysta matematyka, rachunek prawdopodobieństwa, i zdolność wykonywania działań pamięciowych. Tak jak w szachach, nie ma emocji, tylko oczekiwanie na błąd przeciwnika.
UsuńWierzę, anzai, sport, rozgrywki, szanse i wygrane to nazywam profesjonalizmem. My jesteśmy amatorami i dlatego możemy sobie pzwolic na żarciki i zabawę kartami.
UsuńTeż bardziej cenię gry towarzyskie - szczególnie tak jak Hon, z kieliszkiem czegoś dobrego - ale przypomnienie, że istnieją też inne formy, chyba nie zaszkodzi. Osobiście lubiłem grać w "durnia", chociaż na dobrą sprawę dużo zależało od rozdania, ale jeszcze więcej od cichej zmowy współgrających. W praktyce można było zrobić durnia z każdego, no chyba, że miał kartę "wykładaną".
UsuńNadmiar wiedzy nigdy nie szkodzi.
UsuńPamietaj, że "kto ma szczęście w kartach nie ma szczęścia w miłości" więc chyba warto zostać durniem?
Bet, w kartach najlepszym szczęściem było dobre towarzystwo, bo ono było realne.
UsuńOczywiście, we wszystkich grach towarzyskich chodzi o miłe spędzenie czasu. Miłe i zajmujące. Dobra alternatywa dla siedzenia przy stole, objadania się i rozmowach o niczym...
UsuńKarmienie graczy karcianych to także wyzwanie dla gospodarzy. maleńkie kanapeczki, koreczki, wszystko zminiaturyzowane "na jeden ząb" bo ręce zajęte kartami. To wymagało wysiłku ale miało urok!
Coś mi się kojarzy, że (poza stolikami, zastawą stołową, itp. gadżetami) były też jakieś ciasteczka "brydżowe". Jednak nastroju tamtych czasów nic nie zastąpi. Podejrzewam, że może nawet w tym wszystkim była malutka szczypta snobizmu, ale tego miłego.
UsuńAleż oczywiście, że nutka snobizmu była obecna przy brydżowych stolikach. Nie bez przyczyny porównałam "elity brydżowe" do tych obecnych elit z pól golfowych...
UsuńTak, Bet, to były czasy. Zacząłem grać gdy miałem 15-16 lat. Podczas wakacji, gdy do nas przyjeżdżał stryj na wywczasy wieczory i noce były do grania. Podglądając się uczyłem. Wciągnął mnie brydż na amen.
OdpowiedzUsuńPotem grywanie w klubie z dorosłymi i rozliczanie się pod stolikiem, bo oficjalnie tylko sportowo się grało. Później już tylko w umawiane dni. Zwykle dobierałem ludzi, którzy nie palą papierosów. Ale piją.
W dorosłości takiej niepełnej zdarzało się w sobotę zacząć, skończyć nad ranem w niedzielę.
Grało się wszędzie, latem na plaży w ciągu dnia, wieczorem w starym poniemieckim pięknym pensjonacie przerobionym na elegancką kawiarnię, w której głównie brydżyści się sadowili. Z okien plażę i morze było widać do zachodu słońca.
Ówczesne VIP-y tłumnie zjeżdżali się, by w pograć, a niektórzy, dla szpanu, się pokazać.
Teraz, niestety, rzadko zdarza mi się pograć. Jakoś tak jesienią spotykam znajomego, którym często grywałem w przeszłości. Zaprasza mnie, wymieniając nazwiska ludzi, którzy są mi znani. Z radością więc przyjmuję zaproszenie, na które idę z butelką whisky.
Zastaję kłócących się staruszków o poprzedniego dnia rozgrywkę. Mediacja moja nic nie daje. Przechodzimy do pokoju, w którym stolik zielonym suknem przykryty, stare fotele pamiętające pewnie lata siedemdziesiąte. I cuchnące od dymu papierosowego wszystko.
Nie mogłem nie być nieuprzejmy i zwiać stamtąd od razu. Z kolejnego zaproszenia nie skorzystałem. Nie tylko z powodu zapachu dymu papierosowego, ale też z powodu nadmiaru emocji okazywanych sobie po przegranej, którejś pary staruszków.
Tak więc pozostaje mi spotykanie się z sympatycznymi z trzech blogów znajomymi.
Honiewicz
Warszawscy brydżyści latem spotykają się w Powsinie. Myślę, że tam by Ci się podobało, Honiewicz. Leśne powietrze, towarzystwo nie kłóci się.
UsuńOch, w Powsinie jest cudownie! Szkoda by mi było czasu na karty, tyle jest tam do pozachwycania się...
Usuńlellu, nie bardzo lubię "warsiawiaków" (przez lata z nimi kontakty służbowe, ale i towarzyskie mocno nadwyrężyły mój do nich stosunek uczuciowy).Stąd ten Powsin, sobie odpuszczę. Co prawda lubię leśne powietrze, ale przedkładam morskie zapachy. Z rybami tylko w tle. No, wędzone mi nie przeszkadzają, zapachy.
UsuńP.S. Nie możesz spać alEllu, bo zdumiewa mnie ta godzina wpisu 5.49?!
Honiewicz.
I do właścielki bloga, przy okazji sobie pozwalam, Bet. Rozumiesz z jakiego powodu.
Co jest w tym Powsinie do zachwycania, że na brydża szkoda czasu? Bet, wróć do tamtych lat, czy cos innego, niz brydż, było ważniejsze? Jeśli napiszesz, że
tak, to nie uwierzę. Uznam to za przekorę.
Honiewicz.
Honiewicz, w Powsinie jest przyroda, botanika, dendrologia i takie inne cudowności - jakże konkurować z tym mają kolorowe kartoniki do gry? Hi,hi,hi...
UsuńBrydż był dla mnie pretekstem do kontaktów towarzyskich, a nie celem samym w sobie. Grałam "jak noga" ale starałam się, naprawdę. To nie przekora, szczera prawda!
Ależ, Bet, kolorowe kartoniki mają tę nieuchwytną magię hazardu, rywalizacji, fascynacji zwycięstwem.
OdpowiedzUsuńTo, że "zielono mi" wokół jest przyjemne, bo uspokaja, nastraja it., ale kolorowe kartoniki wyzwalają w grających emocje. Ładują energią.
Honiewicz.
No widzisz, marny karciarz ze mnie, wolę kwiatki...hi,hi,hi...
UsuńBet, jeśli wspominki, to co Ty na to? Na prywatkach w moich czasach jeszcze można było to tańczyć. Pod warunkiem, żę było się po kilku wina........ butelek.
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=dkt_IebF0bw
Honiewicz
Cudowne!!!!!!!!!!!!!
UsuńDziwię się, że nikt jeszcze nie odgrzebał dwóch opartych na brydżu minipowieści Magdaleny Samozwaniec - "Wielki szlem" oraz "Maleńkie karo karmiła mi żona". Wprawdzie akcja toczy się przed wojną, ale rzecz publikowano również w PRL. Stamtąd z pamięci dwa powiedzenia:
OdpowiedzUsuńKibicen still sitzen.
Lubi pani grać w brydża? - Bardzo! - To czemu pani się nie nauczy?
Warto też przypomnieć, że w brydżu stosowano kiedyś zapis polski oraz (niewiele się chyba różniący) plebiscytowy
allensteiner
Nie znam tych utworów... ale powiedzonka są warte zapamiętania.
UsuńFajnie, że uzupełniasz naszą wiedzę.
Powinnaś tę lekturę uzupełnić. Autorka to Krakowianka, w dodatku z domu Kossak.
UsuńWszyscy zapomnieli, że była też canasta, której zasady próbował kiedyś dość nieudolnie wyłożyć "Przekrój". Czasem łatwiej było nauczyć ludzi canasty, niż znaleźć dość dobrych brydżystów.
allensteiner
Karty od zawsze były w moim zyciu. od skata /szkata/ poprzez chlusta i dupaka /jak sie gra w te dwa ostatnie nie pamietam/. Później bardziej zaawansowane; tysiąc, remik, ogon, kierki i w końcu król gier karcianych bridge /brydż/. Nie ma wyjazdu na wczasy, sanatorium bez kart i kości w które sie gra wieczorami. Miłośc do kart przejęła nasza córka co niektórych denerwowało.
OdpowiedzUsuńW związku z kartami mielismy zabawne zdarzenie. W wieku ok. chyba 5-6 lat pierwszy raz wyprawialismy córke na kolonie letnie. Spiknelismy naszą córke razem z synem koleżanki /też ok. 6 lat/ z naszej pracy. Żona się nasłuchała jak to dzieci nie chcą sie rozstać, wyjechać, płacza itd i swoje obawy tez wyrażała nasza koleżanka odnosnie swojego syna. Podjechał autokar, weszlismy do srodka, ulokowalismy ich czamadany no i żona oczekiwała jakis dramatycznych pożegnań. Podskakiwała obok autobusu pukając szybę i faktycznie jakaś łezka wyskoczyła ale nagle nasze pociechy zaczęły się niespokojnie kręcic i wstawać ....... . Zobaczylismy że Małgoska wyjęła karty i zaczęli we dwójkę w nie grać. Nie zauwazyli kiedy autobus ruszył i pojechał zostawiając zaskoczone matki i mnie wielce zadowolonego....... .
Pozdrawiam - pas !
Hi,hi,hi...ale was dzieciaki urządziły! Brawo, piękne wspomnienie, Piotrze.
UsuńA te powiedzenia brydżowe w stylu - graj Pan bo w Pińczowie dnieje.
OdpowiedzUsuńlub nauka - dlaczego lordowie angielscy chodzili bez butów? Bo nie ściągali atutów.
Pozdrawiam
Bardzo ładne, Antoni, nie znałam tego o butach...
UsuńGrałam w tysiąca, w pokera, w wojnę, układałam pasjanse, a z nowej talii najlepiej układa się domek z kart. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńAkwamaryno. Przypomniałaś mi jeszcze bardzo fajną grę. chociaż nie wiem jak ją nazywano. Każdy mógł w to grać, bo na stercie kart układało się właśnie ten domek, a spod domku kolejno wyciągało się po jednej karcie. Kto rozwalił domek, ten dawał fanta, panowie najczęściej szli po 1/2 litra chleba, a panie ... Eeeeeech, chyba znowu coś zepsułem :(
UsuńNo tak, Anzai,domek zepsułeś.
UsuńTaka gra to chyba już nad ranem gdy głowy parują i nic innego nie przychodzi do głowy jak tylko to co opisałeś wyżej :))))
Akwamarynko, dobrze, że przypomniałaś o stawianiu domków z kart.To było takie miłe...
UsuńBet, nie wierzę Anzai`owi, że rozwalał domki z kart po to, by po chleb w płynie biegał. Toż kiedyś napisał, że alkohol mu odbiera energię. Chyba że o samo bieganie mu chodziło. Albo, nie daj Boże, celem były niecne zamiary.
OdpowiedzUsuńHoniewicz
Możesz mieć rację... to mógł być ten cel.
UsuńNo pewno, że nie chodziło o "kieliszek chleba" ;)
UsuńJak dotąd nikt nie wspomniał o sztuczkach jakie można było robić za pomoca kart. Gdyby "Onet" nie poskąpił nam miejsca na grafikę, to przedstawił bym kilka sztuczek karcianych, np. jak zrobić, aby nawet po przełożeniu i przetasowaniu kart na wierzchu zawsze były 4 asy, albo jak odgadnąć, kto jaką kartę odkrył. To była dopiero zabawa.
To już chyba pogranicze magii....hi,hi,hi, Sztukmistrzu z..!
UsuńDwa bez atu do Ciebie (ugrywamy szlema!), Bet!
OdpowiedzUsuńściskam
Oj, ze mną byś nie ugrał. Kiepski ze mnie gracz ale nadrabiam humorem.
UsuńDzięki za odwiedziny.
Bet, przepraszam, że się wtrącam, ale w brydżu jest tak, że nawet jak nie masz karty na szlema, to nie możesz partnera zostawić na lodzie, bo on o coś pyta, a wię chociaż to najskromniejsze 3ba.
UsuńPozdrawiam brydżystów i życzę 7ba :)
PS. U mnie na stronie:
http://anzai.blog.onet.pl/2013/02/11/bykowe-idee-fixe-rzadu/#comments
od kilku dni ktoś dobija się do Ciebie.
O widzisz, Anzai, zawsze potrzebowałam takiego "podpowiadacza", dziękuję!
UsuńIdę zobaczyć o co chodzi i kto się dobija.