Ludzie często
mówią, że w peerelu było szaro… Gdzież tam! Na piecu, zaraz po zestawieniu zeń
kartofelków i kapuchy, bulgotały gary z kolorową cieczą.
Barwniki
do domowego farbowania tkanin… Wszystkie kolory tęczy zamknięte w malutkie
papierowe torebeczki. Wystarczyło rozpuścić w gorącej wodzie i gotować z
tkaniną jakiś tam czas.
Co
wrzucamy do gara z farbką?
Najważniejsze
były podkoszulki jeszcze wtedy nienazwane tiszertami ani topami. Po prostu
bawełniany podkoszulek występujący w handlu najczęściej /o ile nie wyłącznie/
w barwie dziewiczo białej. Kolorowe odzienie należało wyprodukować samemu.
Można było uzyskać kolor jednolity lub… przy odrobinie sprytu i umiejętności
nawet fantazyjne kolorowe mazie! Wystarczyło umiejętnie zawiązać supeł w
odpowiednim miejscu i tak farbować.
Teraz
pora na pieluchy tetrowe. Najlepiej kupowane „z metra” bez obrębionych brzegów.
Z takiej tetry powstawały bluzki, sukienki i spódnice przecudnej urody! Uroczo,
naturalnie, zmięty materiał, tworzył cudnie
falujące falbany i świetnie układał się przy zmarszczeniach za pomocą gumki do
majtek. Tak, tak! Intymna bielizna była zaopatrzona w gumkę wciąganą w tunelik
materiału za pomocą agrafki! Czy to nie jest jakaś abstrakcja dla młodego
pokolenia? Hi, hi, hi…
Nadszedł
czas szalonej mody na kolorowe pończochy i rajstopki dla dzieci. I cóż to za
problem? Chlup, do gara! Nie gotować, trzymać w gorącym naparze czas jakiś i
oto mamy modny dodatek do stroju! Najlepiej „chwytały” te bawełniane,
dziecięce, ale damskie „nylony” o cielistej /brrr… straszne słowo!/ barwie też
udawało się zamienić w jakiś tam kolor. Najczęściej odległy od planowanego, ale
cóż… Za to jakie emocje podczas wyjmowania z gara! Wyjdzie, nie wyjdzie, jaki
to kolor jest właściwie? Hi, hi, hi… Po emocjach proza życia, czyli czyszczenie
zafarbowanych garów, misek i wanien oraz rąk dzielnego farbiarza.
Acha,
bardzo ważne! - pouczały domowe poradniki: Proces farbowania należy zakończyć
płukaniem w occie, aby utrwalić kolor. Guzik prawda. Farba schodziła w każdym
praniu i dlatego zafarbowaną odzież trzeba było prać oddzielnie. Ale i tak
pranie ręczne było wtedy bardzo popularne więc jaki to problem? Phiii…
Szyk
zafarbowanej domowo odzieży uzupełniały wysmarowane pastą do zębów lub butów /w
zależności od zapotrzebowania na kolor/ tenisówki. Wzornictwo i kolorystyka
tego sportowego obuwia była skromna. Prawdę mówiąc wybór mieliśmy jeden: biały
kolor, sznurowanych z przodu tekstylnych półbucików na gumowej podeszwie.
Jakież to życie było proste wtedy? Żadnych dylematów przed zakupem. Tenisówki
to tenisówki i kropka. Jeśli biel przestawała być olśniewająca – pasta do zębów
Nivea przywracała blask. Okazjonalne zapotrzebowanie na obuwie czarne? Buch,
pudełko z czarna pastą do butów i gotowe! Według życzeń, tanio i praktycznie.
Można by powiedzieć, że tenisówki były obuwiem uniwersalnym. A pomysłowość
ludzka granic nie znała.
No
to jak z tą peerelowską szarością? Do gara z nią!
Często wspominam czasy w czasie PRL byłam dzieckiem.Jak kupowaliśmy mięso,wędliny na kartki.
OdpowiedzUsuńI wszystko pamiętam i wspominam.Miłego wieczoru pozdrawiam.
Tak, Agatko, kupowaliśmy żywność na kartki. Nawet cukierki:)))
UsuńDziękuje za milutkie życzenia, które odwzajemniam.
Podkoszulki musowo było farbować, gdy wuefmen twojego dziecka zażądał czasrnych spodenek i zielonych koszulek.
OdpowiedzUsuńLeszku, takie fanaberie? Kolorowe koszulki na wuef? To chyba schyłek peerelu gdy się nam już w głowach zaczynało przewracać,hi, hi,hi. Ja pamiętam tylko białe podkoszulki i granatowe, koszmarne w kroju i wyglądzie spodenki, na które mówiło się "szarawary".
UsuńSzarawary uszyte z błyszczącej podszewki... Czy ktoś to jeszcze pamięta?
Ja pamiętam. Okropność..I te farbowane cudności też pamiętam. I sukiernki szyte przeze mnie czy siostrę czy też mamę .Modę o'part . Hmm miałam ci ja sukienkę w pepitkę na karczku ,takie mocne mini, do tego takie same klipsy... no fajne to dość było. Modystka byłam bo mama szyła z Burdy albo z takiego pisma Ameryka hue,hue. Tylko nigdy nie chciała mi spodni typu dzwony uszyć... musiałam się sama o to postarać cichcem..
OdpowiedzUsuńSzarawary...Hi,hi,hi... Nogawki ściągane gumką do majtek na poziomie uda.
UsuńJa uszyłam sobie sukienkę i bawełnianych ściereczek kuchennych. Takie ściereczki sprzedawano w rolce, coś podobnego do tetry. Ufarbowane na kolor cyklamenu - nosiłam nawet jako strój do pracy.
Dzwony uzyskiwałam wstawiając kliny w wąskie nogawki zwykłych spodni. To był zabieg odświeżający garderobę aby nadążyć za modą.
Jakimś cudem rodzina odkryła moje marzenia, i na gwiazdkę 1971 r. dostałem wściekłoczerwoną koszulę z pagonami i kołnierzykiem z dziurkami na guziki. Niestety po pierwszym praniu w "IXI" zrobiła się jasno czerwona, a po kolejnym ceglasta.
OdpowiedzUsuńDzięki temu nie trzeba było kupować trzech koszul w różnych kolorach. Wystarczyła jedna aby stworzyć wrażenie osoby zasobnej w garderobę:)))
UsuńDziś, podobny efekt dają niektóre wyroby chińskie.
Ja tam pamiętam ,że miałam kolorowe sukienki,
OdpowiedzUsuńniebieskia w kwiatki, brązowa garsonka z welwetu,
bordowa sukienka mini , jasnoszary płaszcz z kołnierzem z lisa,
fioletowy, czerwony i niebieski sweterek,
kolorowe czerwone kozaczki.
Srebrny płaszcz i kozaki do kompletu, wyglądałam jak Barbarella... :-)))
Szyła mi bardzo dobra krawcowa...
Miałam mnóstwo pięknych ciuchów...
Bzdury opowiadają .
Może czasy były biedniejsze , ale kolor też był :-)))
Mieszkałam w małym miasteczku.
Jako nastolatka miałam czerwony rower i czerwony motocykl wuefemka...
Było kolorowo :-)
Czerwone kozaczki... Uch...To było moje niespełnione marzenie. Był też okres mody na białe kozaczki, które dziś są uważane za oznakę złego gustu..Hi,hi,hi...
UsuńWiesz ostatnio widziałam dziewczynę w kozaczkach 'niebiałych',
Usuńwyglądała bez gustu...
A mnie utkwiło w pamięci opowiadanie pod tytułem "Czerwone kozaczki" opublikowane na łamach Filipinki. Pamiętam zarówno treść /poradnikowo-dydaktyczna/ jak ilustrujący ją rysunek. Wryło mi się w pamięć chyba właśnie ze względu na kolor tego obuwia :))))
UsuńA dżinsy wycieruchy? Dostępne tylko w Pewexie za dolary lub bony. Rifle, Wrangler, Lee. Była polska namiastka, zdaje się "odry". Nigdy tego nie miałem, bo mama wiedziała, że nie włożę czegoś takiego. Ale mama uszyła mi sztruksową kurtkę, na wzór kurtki wrangler. Jak oryginał. Dostaliśmy też w zwykłym geesowskim sklepie, wycieruchy kobra. Pamiętam do dzisiaj. Holenderskie i wycierały się fantastycznie. Obciachu nie było. I oczywiście musiały być naszyte łaty. I trochę z innej beczki, wszechobecne radia tranzystorowe pamiętają? :))) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCześć Jurku! Tak, polskie dżinsy to były Odry. Niestety nie wycierały się. Pamiętam sklep z takimi Odrami. Zachwycało mnie, że sprzedawca nie żądał podania rozmiaru a jedynie odsłonięcia z odzieży wierzchniej okolicy pasa - "na oko" wiedział jaki rozmiar będzie pasował. Wycierusów też nigdy nie miałam gdyż rodzice uważali to za "fanaberię" :))) Stanowcze rodzicielskie "Nie" musiało wystarczyć i nie pomagały nastoletnie łzy wylewane z tego powodu.
UsuńRadia tranzystorowe? A jakże, noszone z szykiem na ramieniu!
Może najstarsi ludzie to pamiętają, kiedyś, bodaj po jakimś westernie pojawiły się na Bazarze Różyckiego spodnie szyte przez prywaciarzy, o kroju mniej więcej oryginalnych dżinsów, z jakiejś chyba grubszej popeliny, w kolorze rudym. Ten rudy kolor z czasem zmieniał się w brązowy, ale można go było przywrócić czerwoną farbką według opisów powyżej, jak wyszły za czerwone, to też nie szkodziło.
OdpowiedzUsuńTamże w podobnym okresie były osiągalne dżinsopodobne spodnie z obiciówki.
allensteiner
To znaczy, że jednak były polskie wycierusy! To cóż, że w kolorze rudym zamiast kultowego indygo? Na Bazarze Różyckiego ponoć można było dostać wszystko!
UsuńCo jest magicznego w dżinsach, że był tak pożądanym odzieniem? Fascynacja dżinsem to jakiś ogólnoświatowy fenomen i nie przemijająca moda.
Może niejasno się wyraziłem, po jakimś westernie był ten rudy kolor, nie tylko więc nie przeszkadzał, ale nawet pomagał.
UsuńFarbowaliśmy podkoszulki na WF . Wszyscy mieli mieś zielone. Po pierwsze nie chwyciły równo, a część z zieleni siadała na naszych spoconych po zajęciach plecach
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Jesteś już drugim wspominającym zielone koszulki na WF /patrz komentarz Leszka na samej górze/ Jakie to szkoły były? W moich, nikt nie wymagał kolorowych koszulek.
UsuńLO
Usuńteż byłam w LO i nie było takich wymagań. Zależało od szkoły zapewne.
UsuńCoś tu blado z tymi kolorami. To skąd się brały kolorowe jarmarki? Dokąd jechały wozy kolorowe? Gdzie pani Bem radziła żyć kolorowo? Komuż to było zielono w głowie?
OdpowiedzUsuńallensteiner
Och, jak dobrze, że jesteś Allensteiner. Jak zawsze świetnie uzupełniasz temat, nawet dźwiękowo:)))
UsuńBrak ekscytacji moimi kolorami usprawiedliwiam fascynacją aferą taśmową oraz Mundialem!
Człowiek nie nadąża za tymi wydarzeniami więc co tam farbowanie:)))
Na boiskach kolorowo, aż radość patrzeć! No i te ładne chłopaki w kolorowych koszulkach...Ech...