piątek, 26 października 2012

Oleńka



Trend modowy wczesnego okresu PRL w zakresie koafiur był taki, że ówczesne modnisie masowo korzystały z fachowej pomocy fryzjera.

Modne były loki, fale, oraz różnego stopnia kręcenia włosów. Fryzury proste, zdecydowanie niemodne. Takie włosy trzeba było sztucznie skręcać. Powszechnie stosowano nawijanie na druciane wałki boleśnie ugniatające głowę podczas snu. Aby ulżyć udręczonym kobietom, z czasem, ktoś wymyślił wałki plastikowe. Cóż z tego skoro uzbrojono je w kolczaste wypustki podobno ułatwiające nawijanie pasemek. Zawsze podejrzewałam, że to była tylko pułapka dla łatwowiernych kobiet. Plastikowe kolce wbijały się w skórę równie boleśnie jak ich druciane poprzedniczki.

Wałki do włosów wymyślił na pewno jakiś facet…

Trwała ondulacja była jakimś wybawieniem bo jej zastosowanie poprawiało komfort spania, ale sam proces ondulowania… Kto przeżył ten wie jak to śmierdziało, piekło i ściągało skórę czaszki. Ale to nie koniec tortur. Zaondulowaną fryzurę trzeba było uczesać, nastroszyć tapirowaniem jak materac, usztywnić lakierem. Tak spreparowany „hełm” wytrzymywał tydzień bez grzebienia. Pod warunkiem ostrożnego spania i zabezpieczenia siateczką w seksownym różowym kolorze. W końcu to gadżet do sypialni… 

Tego na pewno nie wymyślił facet…

Tytułowa Oleńka zajmowała się wykonaniem takiej Fryzury Tygodniowej. Była wtedy młodziutką absolwentką szkoły fryzjerskiej, opiekującą się maleńką córeczką oraz wspaniałym mężem. Stworzyła Domowy Zakład Fryzjerski. W domach swoich klientek. Bez nakładów na wyposażenie lokalu, bez zezwoleń i całej biurokracji po prostu przychodziła do mieszkań z flaszeczką piwa w siatce oraz kompletem fryzjerskich akcesoriów. Największe emocje wzbudzała obecność piwa, powszechnie stosowanego środka do usztywniania włosów. Zakup piwa był sporym wyzwaniem dla młodej kobiety ocenianej z tego powodu bardzo krytycznie przez personel sklepowy oraz obecną w lokalu klientelę. Piwo było wtedy napojem charakterystycznym dla półświatka oraz twardej, męskiej klasy robotniczej. Paniom, nie uchodziło! Dlatego zakup był usprawiedliwiany skromnym szeptem: …do włosów potrzebuję…

Oleńka była śliczna. Wysoko tapirowana, czarna burza włosów, perfekcyjny makijaż zgodny z ówczesną modą czyli mocno obrysowane oczy z grubą kreską na górnej powiece. Klientek miała mnóstwo w każdym osiedlowym bloku. W okresie największej popularności posługiwała się zeszytem zapisów kolejności odwiedzin. Jej praca to sprawne zarządzanie czasem oraz bieganie od drzwi do drzwi, w szczegółach wyglądało to tak:

 Jedna pani suszy nawinięte na wałki włosy, w tym czasie sąsiadka obok poddaje się strzyżeniu, a następnej, właśnie za chwilkę kończy się czas przeznaczony na „trwałą”. Precyzyjnie zaplanowana kolejność czynności z uwzględnieniem topografii osiedla. Oleńka ma wszystko pod kontrolą, sprawnie obsługuje kilka stanowisk fryzjerskich przebiegając z bloku do bloku. Kasuje niewygórowane stawki, klientki czują się komfortowo poprawiając urodę we własnych łazienkach i kuchennych kącikach.

 Domowe SPA oraz samozatrudnienie wymyśliła moja Oleńka już pół wieku temu!!! Kolejny raz powtarzam: wszystko już było!

Prywatna inicjatywa Oleńki, choć nielegalna, kwitła przez cały PRL i całe jej zawodowe życie. Zabójczą konkurencją okazała się okrągła szczotka do modelowania włosów oraz popularność naturalnych, luźnych fryzur. Oleńka nadal ma klientki… dwie. Tylko tyle zostało miłośniczek fryzur tygodniowych, usztywnianych i tapirowanych na sztywno. Reszta pań wybrała nowoczesne techniki strzyżenia i farbowania dostępne w Salonikach Fryzjerskich. Oleńka wiernie trwa przy starych metodach, jest i zawsze była, odporna na nowości. Nie straciła jednak sympatii dawnych klientek. Przez lata była domokrążcą, wrosła w osiedlowe rodziny lecz nigdy nie została „plotkarką”. Była bardziej przyjaciółką i miłą towarzyszką przy domowej kawie.

Oleńka nadal biega osiedlowymi ścieżkami. Nadal śliczna właścicielka kruczej fryzury jest  już mocno dojrzałą babcią dorodnych wnuczek, które zostały fryzjerkami! 

Jak tu nie wierzyć w genetykę?


40 komentarzy:

  1. Miałem sąsiadkę, która po wyjściu od fryzjera w domu zakładała na włosy siateczkę o której piszesz, i tak chodziła przez kilka tygodni (nawet do kościoła!). Teraz ma perukę. Te plastikowe i metalowe wałki to juz chyba wyższy etap jazdy, ja pamiętam jeszcze, jak któaś z cioć, nakręcała włosy na szmatki, a nawet na jakieś zwitki papieru.
    Bet, nie wiem czy zepsuł się mój tablet, bo u Ciebie strasznie czarno! To już tak ma być?
    Anzai

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anzai, tu jest bordowo jak zawsze. Ani śladu czarnego!
      Te ciocine zwitki papieru to papiloty!
      Siateczki na włosy bywały używane "na dzień" ale te miały neutralny kolor i były cienkie jak pajęczynka. Siateczki "nocne" były solidnego splotu po to aby utrzymać loczki i sploty pasemek na swoim miejscu podczas snu. To była zbrodnie estetyczna.

      Usuń
  2. To się nazywa fryzjerstwo ciężkie
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak nazywasz zapewne te piętrowe fryzury? Hmm... ale kobietki na zdjęciach wyglądają w nich ładnie, prawda?

      Usuń
  3. Jakbym widział moja Mamusię jak wybierała się z Tatą na Sylwestra, Do tego oszałamiająca kreacja z lamy! Teraz, niestety, mym rodzicom przygrywa już niebiańska kapela...
    ukłony

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Andrzeju, fryzurę sylwestrową dekorowano "błyszczykiem" z rozdrobnionych kuchennym tłuczkiem bombek choinkowych! Taki był wtedy Brokat domowego wyrobu. Tak robiła moja Mama, ja patrzyłam na to cała zachwycona.

      Usuń
  4. Metalowe wałki z długą szpilką to niebotyczna tortura. Tygodniowa fryzura to już nie dla mnie ani wtedy ani dziś. Po polakierowaniu fryzury zaczyna się najpierw dyskretne a potem już wielkie drapanie po głowie. Widocznie na lakier mam uczulenie albo coś z moją głową nie tak hi hi hi hi. A trwała - jeszcze dawno temu od fryzjera wychodziłam śmierdząc płynem (to samo przy myciu głowy), a potem okazywało się, że włosy były spalone i pod palcami czułam "jeżyk". Dopiero od niedawna mam domowego fryzjera. Płyn nie śmierdzi, jeżyka nie ma, ale mój Piotruś już wie, że lakieru z torby wyciągać dla mnie nie musi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jagodo, mam psychiczną alergię na lakier oraz tapirowanie. Trwałą nosiłam jako młoda dziewczyna więc pamiętam tamten smrodek płynu do ondulacji. Niektórzy kupowali ten specyfik na Węgrzech lub w Czechosłowacji. Śmierdział mniej ale był też mniej skuteczny.

      Usuń
    2. Do fryzury na "pazia" na szczęście nie trzeba było trwałej ani lakieru. A taką fryzurę też nosiłam. W moich rodzinnych stronach starsze panie nazywały tą fryzurę "jak Jaśka do bierzmowania albo pod garnek".
      Pozdrawiam

      Usuń
    3. Oj tak, powiedzenie "pod garnek" znam z dzieciństwa. Dziewczynki strzyżono też "na półmęsko" co było wtedy sporym nieszczęściem. Fryzura polegała na wysokim podcięciu włosów na karku /nawet z podgoleniem/ i litościwym pozostawieniem dłuższych boków.
      Taka fryzura teraz uważana jest za modną!

      Usuń
  5. Oj Bet,oj! No to ci opowiem w temacie fryzury.W podststawówce nosiłem fryzur"a la bitels"Scigany byłem przez uczycieli,alem się nie ugiął.Do dziś zresztą.Lata płyną,fryzury nie przemijają..Polecam"a la bitels"!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. m_16, uwielbiam a la bitels! Brawo i gratuluję! Śpiewam: "nos, noś, noś zawsze długie włosy..." w rytmie rock end rolla ...je,je,je...

      Usuń
  6. Klik dobry:)
    Fryzury... fryzurami, a mnie najbardziej zainteresowała Oleńka. Jawi się jako osoba niezwykle zaradna, zorganizowana, wręcz przedsiębiorcza. Potrafiła zarabiać w zawodzie wymagającym nakładów na urządzenie zakładu fryzjerskiego bez urządzania go. Młodym fryzjerkom - jeśli rodzina nie pomogła albo gotowca nie odziedziczyły - niestety nie było dane mieć zakład. Poza tym przebywanie w pracy w określonych godzinach - czy są klientki, czy nie - jest trudne przy dzieciach przede wszystkim dla tych dzieci - przedszkola do godz.16, a lekcje w szkole do godz. 13-14. Oleńka to znakomity przykład zaradnej kobiety peerelu (matki i żony), a jednocześnie ozdoba osiedla. A mawiają, że w PRL osiedla były szare. Nieprawda, były barwne i tętniły ciekawym współżyciem mieszkańców i różnymi relacjami między sąsiadami. Co najwyżej bloki miały szary kolor.

    Pozdrawiam serdecznie.

    PS. fryzury na zdjęciach faktycznie z gatunku fryzjerstwa ciężkiego, hi, hi... Myśmy już takich nie miały, ale nasze mamy, nauczycielki i starsze siostry - tak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że zwróciłaś uwagę na Oleńkę. Prowadzenie takiego "biznesu" w czasach PRL wymagało odwagi. Groziło niebezpieczeństwo zadenuncjonowania do odpowiednich Urzędów. Nielegalna działalność mogła skończyć się sporymi konsekwencjami.
      Oleńkę wszyscy lubili, jej usługi były polecane na zasadzie:" jedna pani drugiej pani" czyli stosowano reklamę szeptaną.
      A temat szarości PRL jest też wart omówienia. Dlaczego utarło się, że było "szaro"?

      Usuń
    2. Czasem groziło nawet więzienie. Nie wiem, czy za fryzjerstwo ale moja sąsiadka siedziała w więzieniu za handel skórami cielęcymi. Kupowała na wsi, wyprawiała je, suszyła na strychu i sprzedawała w wielkich miastach. Takie kobiety - to przykłady ówczesnych bizneswoman.

      Usuń
    3. A na Oleńkę zwróciłam uwagę, bo prawie cała dyskusja poszła w kierunku mody na fryzury, a bohaterką postu zdała mi się bardziej Oleńka, niż fryzura.

      Usuń
    4. Dokładnie tak! O Oleńce należy rozmawiać. Ona nawet nie wie, że stała się bohaterką tekstu. Jest to postać tak wrośnięta w osiedlowy pejzaż, że jej chwilowa nieobecność jest natychmiast zauważana. Sąsiadki pytają wtedy: co się Oleńce stało, może chora?
      Popatrz, z pozoru mało istotna osoba, a jednak jest życzliwie zapamiętana i jest częścią mijającej epoki.

      Usuń
    5. Za nielegalną działalność groziło więzienie, czasem nawet ciężkie. Pamiętam aferę mięsną, której sprawca został skazany na śmierć i wyrok wykonano. To był chyba ostatni wyrok śmierci wykonany w Polsce Ludowej... Tą sprawę ujawniono dopiero po wielu latach.

      Usuń
  7. Och Bet znajdziesz zawsze klik dobry:))Mam proste wlosy,ktore w dziecinstwie zawsze byly mi obcinane na krotko.Potem sie nosilam na bitelsa albo pazia jak kto woli.Barzo szybko sie usamodzielnilam(za szybko)i postanowilam zagrac dojrzala kobiete .Zrobilam sobie trwala.Okropnosc - spanie na walkach albo fryzury na sztywno mnie nie ineresowaly - zawsze bylam wygodna wiec moja trwala po tygodniu wygladala prekursorsko bo nosilam sie na mokra wloszke gdzie wtedy nikt jako zywo nie slyszal o czyms takim.Drugie podejscie do trwalej bylo jeszcze gorsze - na ufarbowane swiezo wlosy nalozylam trwala za mocno - wlosy zostaly spalone.Mialam sieczke na glowie,ze nie moglam grzebienia wbic.Po trwalej wlosy szybko rosna, wiec jak sie pojawil 2 cm odrost moja kreatywna siostra zyletka obciela mi wlosy rowniutko jak ten odrost byl.Znow bylam prekursorka - teraz starsze panie nosza sie czesto na jezyka ja mialam go w latach 70-tych.Zwazywszy,ze bylam b.szczupla wtedy wygladalam jakby mnie wlasnie wypuscili z wiadomego przybydku.Domowej fryzjerki nie mialam pomijajajc moja kreatywna siostre.Bylo jednak fajnie prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reno, było fajnie bo byłyśmy młodziutkie:))) Ja też miałam i mam proste włosy. Jako dziewczyna cierpiałam z tego powodu i spałam na drucianych wałkach i robiłam trwałą. Do dziś się dziwię, że moja Mama trzymająca mnie bardzo krótko, zezwoliła na taką ekstrawagancję...
      Takie to były czasy gdy rodzice decydowali o większości młodzieżowych spraw.

      Usuń
  8. No wlasnie i popatrz jak sie czasy zmieniaja - my sie katowalysmy,zeby miec loki a teraz dziewczyny,ktore maja naturalne loki namietnie je prostuja..Swiat jest przewrotny:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To samo opowiadam dziewczynom gdy widzę te ich prostownice:)))

      Usuń
  9. W takich fryzurach już się nie chodzi, ale panie na zdjęciach, trzeba przyznać, ładnie wyglądają. A, ile czasu musiały wysiedzieć u fryzjera dla takiego wyglądu! To prawda: kobieta potrafi dużo znieść:)
    Ja,choć mam kręcone włosy, nie prostuję, ale czasem przez z głowę przelatuje myśl o niedopasowaniu się do mody.
    Fajnie, Bet, że przypomniałaś te fryzury. Przypomniała mi się przy okazji pani Gierkowa uczesana, nie wiem czy dobrze określę, ale zdaje się, że na "chałkę".
    Udanej soboty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Stasia Gierkowa podobno czesała się w Paryżu...Może była to chałka ale jedna z fryzur nazywała się "na kapustę" - niestety nie ma jej na zdjęciu. To był kok z misternych loczków na czubku głowy.
      Tak, tak, jesteśmy męczennicami urody i mody. Pamiętam czerwone od mrozu kolana w cienkich pończoszkach i płaszczyku mini:)))) A zimy bywały srogie...

      Usuń
    2. Na szczęście takie mini mnie ominęło, bo zdrowe to nie było. Ale, kiedy patrzę na zdjęcia, muszę przyznać, że dziewczyny/kobiety prezentowały się ładnie i zgrabnie.
      Gdzieś mi mignęło w necie, że właśnie na "chałkę" uczesała się na ślub Michała Wiśniewskiego Marta Grycan. Wracamy do tamtej mody.

      Usuń
    3. Wracamy, wracamy! W popularnym serialu widzę sukienkę typu "worek" z zapięciem-rozcięciem w kształcie łezki na plecach. Takie sukienki były modne w końcówce lat 60.

      Usuń
    4. Wciąż widzimy zerżnięte żywcem pomysły z tamtych lat. Cała moda to mieszanka tego co było tylko, że z nowym spojrzeniem na lata współczesne.

      Usuń
  10. Droga Bet - moje zonie nawet sie nie przyznam co do Ciebie napisałem a robię to pierwszy raz po 43 latach małżeństwa.
    Moja Zona od samego zarania jak ja pamietam nie miała za rewelacyjnych włosów tzn. ani sie nie układały ani nie nie były "burzą", takie sobie kudły z którymi ciągle walczyła. Urzekła mnie jej walka aby wyglądac na bardotkę a i tak wyglądała jak czupiradło. To mnie urzekło i w tym sie dawno, dawno, dawno, dawno, dawno, dawno, temu zakochałem.
    Inne tapirowały sobie fryz na 1/2 m. w górę a jej wyglądały jak nagryziona wata cukrowa, inne robiły sobie pasemka a ona wyglądała jakby malarz sie potknął i chlustnął farbą - i w tym sie zakochałem. Nic jej nie szło czyli wg. Palikota dupa wołowa i w tym się zakochałem.
    Dzis jest na opak - ja jestem dupa wołowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piotrze, ależ to urocze! Wspaniały facet z ciebie skoro potrafiłeś docenić i pokochać "brzydkie kaczątko" . Wszak: " nie to złoto co się świeci". Prawdziwa to prawda.
      Samokrytyka też godna podziwu:))) Jak na egzekutywie!

      Usuń
  11. Klik dobry:)
    Raz w życiu uczesałam się w jakąś "piramidę" z kilku pięter loków i chałek. Chciałam się podwyższyć, bo partner sylwestrowy miał ze 2 metry wzrostu.
    Przez cała zabawę głowa mnie swędziała, czułam wyraźnie, że pod sztywną skorupą włosów coś spaceruje. Drapałam się więc widelcem, żeby koka nie uszkodzić.

    Napisać, co zobaczyłam we włosach na drugi dzień?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zakładzie fryzjerskim "Praktyczna pani" wtedy się czesałam. Myślę, że czesanie przez osiedlową Oleńkę bezpieczniejsze by było.

      Usuń
    2. Lepiej nie pisz... Ja też raz jeden pozwoliłam wylać na moja głowę tonę lakieru, oraz wpiąć kilogram szpilek, zapinek, brokacików itp... Całą noc sylwestrową było ślicznie, ale rozczesywanie tego w Noworoczny poranek to prawdziwy horror. Nigdy więcej!

      Usuń
    3. O, jak dobrze, że przypomniałaś nazwę ówczesnej sieci usługowej Praktyczna Pani. Pod tym szyldem były usługi różne: fryzjerstwo, kosmetyka, krawiectwo, repasacja pończoch i czort wie co jeszcze.

      Usuń
    4. Pamiętam też manicurzystkę w "Praktycznej Pani".

      Usuń
    5. No popatrz, z teo wynika, że kobiety w tym "szarym" PRL bardzo zadbane były. Praktyczna Pani miała pełną paletę usług pięknościowych.

      Usuń
  12. Ach te wspomnienia! Bet! Bardzo lubiłem stać/siedzieć w kolejce do jednego z dwóch fryzjerów w miasteczku, do "Rudego". Nielatem będąc słuchałem z wypiekami na policzkach, opowieści stałych bywalców "salonu", którzy niekoniecznie przychodzili się strzyc. Nawet "przepuszczałem" w kolejce co bardziej niecierpliwe osoby.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  13. A ja wlasnie zainspirowalam sie i scinam pierwszy raz wlosy, ktore zawsze musialam miec dlugie. Teraz podchodze juz wiekiem pod 50tke, zdarzaja sie bole kregoslupa, korzonki i stwierdzilam , ze obcinam krotko na tzw.pazia. Bede wiec wygodnie nic z nimi nie robic, myc latwo pod prysznicem na stojaco bez schylania...a czasem jak mnie najdzie , to zakrece na walki, zalakieruje i bede miec taka tygodniowa fryzure...super!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dobry pomysł. Radykalna zmiana często okazuje korzystna zwłaszcza na psychikę! Powodzenia!

      Usuń

Dla błądzących - pomoc przy komentowaniu:

Jeśli nie masz konta w Google wybierz opcję:

- Anonimowy, ale podpisz się pod treścią komentarza, proszę.

- Nazwa/adres URL w okienku Nazwa wpisz swój nick lub imię, a w okienku adres URL wkopiuj adres swojego bloga

Za wszystkie komentarze bardzo dziękuję.