sobota, 20 kwietnia 2013

Bliżej gwiazd



Jest w ukochanych Gorcach taka góra, skąd bliżej mi do gwiazd. 

Schronisko na Turbaczu widok z 1961, zdjęcie z archiwum rodzinnego
To Turbacz, 1310 metrów nad poziomem morza. Do nieba daleko?

         A jednak to tu znaleźli miejsce dla swych gwiezdnych obserwacji zapaleńcy z Polskiego Towarzystwa Miłośników Astronomii dawno temu, z początkiem lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Tu było niebo wolne od miejskiego smogu, wówczas nazywanego dymem fabryk i przyjazne pasjonatom schronisko turystyczne. Bliskość krakowskiej bazy PTMA umożliwiała transport sprzętu do podnóża góry. Dalej trzeba było nieść na plecach. Ciężkie statywy i masywny teleskop jechały na szczyt wozem konnym. Ekipa astronomów objuczona drobniejszym sprzętem maszerowała pieszo przecierając niedoskonałe jeszcze wtedy górskie szlaki. Ciekawa była to ekipa. Kilku inżynierów, naukowiec i studenci, podmiejski fotograf oraz krawiec. Niektórym towarzyszyły żony oraz dzieci zwane drobnoustrojami. Byłam jednym z nich. 
       
Astronomowie ustawiali swoje własnoręcznie skonstruowane przyrządy pomiarowe na kamiennym dziedzińcu schroniska. Najważniejszy był teleskop. Zimowe miesiące poprzedzające turnus obserwacji wypełniało domowe szlifowanie powierzchni jego szkieł, pucowanie soczewek i pryzmatów. Wszystko po to, aby w letnie, bezchmurne noce, badać niebo teleskopem i lunetą. Obserwatorzy otuleni w ciepłe baranice mierzyli i obliczali, zapisywali pomiary długimi kolumnami cyfr, zwykłym ołówkiem w zeszycie. Ogarnięci pasją poznawania wszechświata potomkowie Kopernika, posługujący się tylko trochę lepszymi instrumentami. Chyba bardziej marzyciele niż naukowcy chociaż wnioski z obserwacji publikowali w popularnonaukowym czasopiśmie URANIA.


         
My, drobnoustroje, kibicowaliśmy wysilając dziecięce oczy wypatrywaniem gwiazd, potem zasypialiśmy w małych pokoikach nakarmieni mlekiem w proszku oraz rybnymi konserwami. Schroniskowa jadalnia oferowała bowiem głównie wrzątek oraz zimną wodę z sokiem. Na obiad dzielne mamy gotowały na maszynce spirytusowej zupę z proszku, jakąś kaszę lub makaron. Chleb i inne niezbędne produkty dostarczał konnym wozem zaprzyjaźniony góral o nazwisku Zubek. Niekiedy po zakupy schodziliśmy pieszo do Nowego Targu. Za to deser mieliśmy zawsze gratis w borówkowych zaroślach. Jagody wprost z krzaków. Tatusiowie, gdy już odpoczęli po nocnych obserwacjach, zabierali nas na piesze wędrówki. A to do pobliskiej bacówki po wędzony oscypek, a to do bijącego wśród skał źródełka.


To było miejsce rytualnego gotowania herbaty w blaszanej manierce. Zawsze wrzucano do niej kilka igieł sosny. Dla aromatu. To miejsce nazwaliśmy „bulgot”  bo nieustannie bulgotała tam krystaliczna źródlana woda.

        

 Rankiem budził nas przedziwny ryk osiołka stacjonującego, chyba dla żartu, przy schronisku. Iiiiiii…hi! Iiiiii…h! A może pilnował on wiecznie suszących się na sznurach schroniskowych prześcieradeł? Kto wie?



        Czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci.

Moja skorupka zignorowała astronomię, ale trąci mocno zamiłowaniem do zapachu dymu ognisk, smaku sosnowych igieł w herbacie i miłego zmęczenia po górskiej wędrówce. Czy można mi się dziwić, że wciąż z sentymentem wracam na Turbacz odnajdując tam ślady szczęśliwego dzieciństwa? 

        Epilog.

        Schronisko na Turbaczu trwa nadal niezmienione nic a nic. Tylko osiołka i bacówki z oscypkami już nie ma. Źródełka „bulgot” nie odnalazłam już nigdy więcej. Pasja astronomów - marzycieli nie poszła na marne. Jakimś cudem, a raczej czynem społecznym, wybudowali małe obserwatorium astronomiczne w podkrakowskich Niepołomicach. Obserwatorium przetrwało do dziś i kontynuuje działalność jako Młodzieżowe Obserwatorium Astronomiczne. Turbaczowi astronomowie patrzą na to już z pozycji gwiazd, na pewno z uśmiechem.

Obserwatorium w Niepołomicach-widok obecny, foto własne
 
        Teraz myślę, że lata sześćdziesiąte w PRL to był dobry czas dla takich marzycieli-pasjonatów. Już spokojny po okresie wojny i odbudowy oraz jeszcze wolny od wyścigu szczurów, presji gromadzenia dóbr. A może takie bujanie się wśród gwiazd to było naturalnym sposobem na odreagowanie przeżytych lat trudnych?



56 komentarzy:

  1. Wydaje mi się, że znaczną rolę odegrała też ... telewizja. Pierwszy telewizor mieliśmy w 1960 r. i to był punkt przełomowy. Zupełnie inaczej spędzało się wieczory i wolne dni przez epoką TV, i zupełnie inaczej później.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. noooo... tak. To też mogła być przyczyna rozwijania pasji.Zapewne.

      Usuń
    2. Przyznaję, że w pierwszej chwili zauroczyła mnie (jak zwykle) notka, którą potraktowałem jako zafascynowanie górami. Pewnie dlatego, że dla mieszczuchów z centralnej Polski góry w latach 60' ub.w. to wyprawa na kilka dni, i może raz w życiu. Teraz się doczytałem, że chodziło o rozwijanie pasji. Mimo tego, jednak wolę góry, bo astronomem można też być siedząc ... przed komputerem, co dowiódł nasz odkrywca. Czasy się zmieniają, TV zabiła nasze pasje, ale TV zabił komputer. Komputer też dostał od netu, a net od komórek. I tylko góry nadal piękne.

      Usuń
    3. Nie mylisz się, fascynacja górami jest mocno podkreślona w ostatnim zdaniu przed epilogiem. Temat rozwijania pasji połączył mi się z rozwijaniem pasji właśnie na Turbaczu. Bo "tam się to wszystko zaczęło..." A temat astronomów-amatorów wydał mi się dość ciekawy.

      Usuń
    4. Acha, opowiadam o byciu astronomem w czasach przed komputerowych. Wtedy, aby być bliżej nieba, trzeba było wejść na górę z teleskopem na plecach.

      Usuń
    5. W ogólności faktycznie te wszystkie nowe urządzenia zabiły pasje. Odkrywanie czegokolwiek stało się takie... mechaniczne? A jednak człowiek potrzebuje romantyzmu, bo... odbywają się np. oświadczyny pod gwiazdami, śluby na plaży czy długie wędrówki pod górę, bu zachłysnąć się przestrzenią, być bliżej nieba i słońca...

      Ja widzę w notce także wątek budowania więzi rodzinnych przy okazji rozwijania pasji. Przez komórkę i na gadu-gadu, bez kociołka z sosnowymi igiełkami... tak silnych i prawdziwych więzi się nie zbuduje. I tak mocnych emocjonalnie wspomnień nie będzie... A może będą? Tylko po prostu... "wirtualne"?

      Usuń
    6. Wolę myśleć, że odkrywanie czegokolwiek tej teraz "pasjonujące inaczej". Zapotrzebowanie na romantyzm na szczęście nadal jest ogromne, tylko takie zmienione...
      Dobrze, że dostrzegłaś tu watek budowania więzi rodzinnych. Najlepszy to dowód że wspomnienia tak odległe są u mnie żywe. Pamiętam imiona uczestników i wiele zabawnych sytuacji, pamiętam każdą ścieżkę wspólnie wydeptaną.

      Usuń
    7. Człowiek na pewno potrzebuje romantyzmu, ale czy "nasza cybernetyczna" młodzież do tego dorosła? Niedawno, na prośbę b. szefa, robiłem reportaż z zaślubin jego syna. Czego tam nie było? Rozsądku! Wymyślne pozy w niesamowitych miejscach, w których młoda para nigdy nie była i nawet nie zamierzała być. Reportaż i zdjęcia były podobno doskonałe, ja jednak do tej pory mam estetycznego kaca. Nie mogłem się wycofać, bo było za późno, a szefowi nie zależało na materiale tylko raczej na moim nazwisku, nawet szczególnie prosił, abym użył swojego, niekatualnego od ponad 20 lat, logo.
      Dzisiaj odnoszę wrażenie, że nam się czas niesamowicie skurczył, i na nic już nie mamy czasu, ale może to tylko mi się tak wydaje?

      Usuń
    8. To racja, czas sie niesamowicie skurczył. Dlatego podziwiam i trochę zazdroszczę dawnym astronomom, że mieli czas na kultywowanie swojej pasji. Jakoś na wszystko czasu wystarczało dawniej pomimo braku samochodów, telefonów i internetu. jak to jest?

      Usuń
    9. A ja myślę, że kto chce mieć czas, to zawsze znajdzie.

      Usuń
    10. Spróbuj to powiedzieć komuś z młodego pokolenia... zakrzyczą cię, że to niemożliwe.

      Usuń
    11. A może to ... my się zestarzeliśmy?

      Usuń
    12. Nic podobnego! My młodniejemy z posta na post!

      Usuń
    13. Już miałem coś dopisać, ale w porę się ugryzłem w klawiaturę. :)

      Usuń
    14. Anzai,znam ten ból,sam byłem matką..

      Usuń
  2. Bet - Turbacz nam z pieszych wedrowek.To schronisko rowniez.Pojecia nie mialam,ze tam takie skupisko ..pasjonatow wtedy bylo.Bylam RAZ na obozie wedrownym gdzie przeszlysmy trase z Bielska Bialej do Nowego Sacza. Do dzis mam jak najlepsze wspomnienia. Juz teraz lubie raczej hmm plaskie tereny ale wtedy w latach szescdziesiatych i pozniej ,jak jeszcze moglam w zasadzie cale gory przeszlam.I to sa najmilsze wspomnienia.Pamietam wsie,ktorych juz nie ma (np.Kluszkowce nad Dunajcem przed tama jeszcze,gdzie jadlam najlepsze w zyciu nalesniki z jagodami u goralki)Tych lat nie zabierze nam nikt...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reno, na Turbacz wracam wciąż, właściwie każdego roku. Jest tam dla mnie jakaś szczególna aura jako pozostałość po tamtych astronomicznych wakacjach.
      Ta góra była też "kultowa" dla studentów - miłośników turystyki. Obecność tam rajdowych studenckich grup nadawała Turbaczowi nowego dla mnie znaczenia. I znów była uwielbiana.

      Usuń
    2. Ty Reno też wracaj. Koniecznie musisz zjeść pierogi z jagodami na Turbaczu.

      Usuń
    3. Tak, teraz dają tam pierogi z jagodami i inne frykasy. Można napić się piwa co dawniej było nie do pomyślenia. Za to mało kto woła do okienka: wrzątek, proszę!
      Turyści pijają teraz wodę mineralną z plastikowych butelek oraz piwo z puszek. Kto by tam parzył herbatę...

      Usuń
    4. Gdy kupowałam w schronisku pierogi, to stała też kolejka po wrzątek. Nawet w menu jest podana cena wrzątku.

      Usuń
    5. oooooo... to całe szczęście! Ja czekałam na te pierogi więc nie wiem co było w bufecie...hi,hi,hi...

      Usuń
  3. Klik dobry:)
    Prześcieradła na sznurkach powiewają do dziś. Płot za osiołkiem taki sam. Także stoły i ławy.
    Tylko dziewczynki inne - bez kokardy.Urocze to zdjęcie.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam, prawie wszystko jest takie samo... Potwierdzam: ławy i stoliki identyczne! A może wciąż te same???

      Usuń
    2. Hi,hi,hi... kokarda całkiem zapomniany element dziewczęcego wystroju. Kiedyś zbiorę zdjęcia z kokardami w jedną notkę. Pośmiejemy się wszyscy.
      Na ty zdjęciu ja jestem ta pyzata, bez kokardy.

      Usuń
    3. Ale zabójczy masz kołnierz. Z barana?

      Usuń
    4. Tak, najprawdziwsza to "baranica". Ubiór raczej roboczy bo kożuch kryty jest drelichem. W takie coś ubierali sie astronomowie na nocne obserwacje - noce w górach zimne bardzo były.

      Usuń
    5. Bet, jako drobnoustrój miałaś ciemniejsze włosy (od dawna podejrzewałem, że jesteś za bystra na blondynkę)?

      Usuń
    6. Na tym Turbaczu pewnie od słońca wypłowiała :)))

      Usuń
    7. Hi,hi,hi... od urodzenia jestem "ciemny typ". Mój blond jest fałszywy co sprytnie podejrzewałaś...

      Usuń
    8. Strasznie podoba mi się określenie "drobnoustroje". To słowo funkcjonowało w mojew rodzinie długie lata.

      Usuń
    9. Eeeetam, no gdzież straszne. Fajne!

      Usuń
    10. Hi,hi,hi....
      A propos, przypomniała mi się rymowanka ułożona przez astronomów na okoliczność robienia zakupów żywnościowych, które trzeba było robić "na zapas". Recytowano tak:" kupił G.... chleby cztery, kto je spapa, do cholery? Spapa Papa, dzieci troje, spapają drobnoustroje".
      Jeden z astronomów był otoczony wianuszkiem 3 dzieci i opiekował się nimi sam. Małżonka odmówiła udziału w eskapadzie.

      Usuń
    11. Ja tylko w kwestii formalnej w odniesieniu do tego komentarza:

      "... ~Bet 21.04.2013, 13:54 Hi,hi,hi... od urodzenia jestem 'ciemny typ'. Mój blond jest fałszywy co sprytnie podejrzewałaś..."

      Może tego nie podejrzewasz, ale od urodzenia jestem facetem.
      Anzai

      Usuń
    12. Hi,hi,hi... to widać i słychać!

      Usuń
  4. Jakie piękne wspomnienia :-)
    Lubię do Ciebie zaglądać :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się niestety w pełni ze stwierdzeniem, że "Schronisko na Turbaczu trwa nadal niezmienione nic a nic" Niestety.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dlaczego "niestety"? Toż to schronisko jest, trudno o standard hotelowy. Mnie się podoba może dlatego, że czuję się tam jak za dawnych lat?

      Usuń
    2. Mnie też się podoba. Jakby porobili same "Sobieskie" w górach, to turysta z plecakiem i karimatą by z głodu i pragnienia umarł. Skoro woda na Turbaczu 6 zł w schronisku, to ile by kosztowała w warunkach hotelowych?

      Usuń
    3. Pewnie. Schronisko, z definicji, ma być tylko miejscem schronienia dla turystów. Musi dać kawałek podłogi pod śpiwór i wrzątek! Pokoje z pościelą to już zbytek:))) Ale niech będzie, dla tych nieco bogatszych.
      Ceny w barze są przesadnie wysokie.

      Usuń
    4. Dlatego, że takie ceny w barze, zwykła ława i toporny stół, pozwala coś sobie przygotować samemu do jedzenia w warunkach z wodą bieżącą i wrzątkiem. To jest dobre dla niezamożnych. W Sobieskim nie będziesz obierać cebuli na obrusie czy otwierać własną puszkę szprotów oleju :)))

      Usuń
    5. Racja. Stoły muszą być toporne w takim schronisku, zwłaszcza na podwórzu. Nawet dobrze, że nie spaskudzili ich lakierem.

      Usuń
    6. Drogie Panie.
      Nie mówię o skrajnościach, ale od czasów Gomułki świat poszedł trochę do przodu. Szproty też można otwierać w innej atmosferze. Chciałem zamówić coś prostego i taniego do jedzenia w tym małym nieprzyjaznym okienku garkuchni. Było drogo, byle jak i w koszmarnych warunkach.
      Tylko tyle

      Usuń
    7. Drogi Antoni, dla mnie właśnie to niezmienione okienko ma swój urok...
      Jest tam typowa "garkuchnia" jak słusznie mówisz. Mało już takich reliktów przeszłości zostało. Może nawet taki jest cel gospodarzy tego schroniska?
      Co do tego, że że za drogo, zgadzam się.
      Pierogi z jagodami były bardzo dobre biorąc poprawkę na ich walory ponosił fakt konsumowania z widokiem na Halę Długą i smreczki. Widoki chyba doliczają do rachunków, jak wszędzie zresztą. Pod tym względem dostosowali się do nowych czasów.


      Usuń
    8. Górale są bliżej gwiazd, więc mają ceny kosmiczne :)))

      Usuń
    9. Trafne skojarzenie.

      Usuń
  6. Bet,ten osiołek to mnie po prostu zauroczył!Ale nie zasmakowałem tych uroków,niestety..Zawsze ciągnęło mnie do wód,do kajaków..Nie znam tych terenów absolutnie!Z zamiłowania kajakarz jestem.. Mazury,Bory Tucholskie..Ale tam takiego osiołka nie spotkałem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, szesnasty, takich osiołków już nie ma... Nie robią ich:)))
      Można wspaniale łączyć zamiłowanie do wód oraz gór. Raz do góry i raz na dół...hi,hi,hi...

      Usuń
    2. A jakby tak kajakiem po górskich potokach?

      Usuń
    3. Świetny pomysł. Ale jak znam miłośników jezior żadna namiastka ich nie zadowoli...hi,hi,hi...
      Takich uroków /górsko-jeziornych/ nie da się porównywać ani pogodzić.

      Usuń
    4. Szesnasty! Właśnie słyszę, że Mazury odmarzły, lód puścił i można żeglować. Pomyślnych wiatrów!

      Usuń
  7. No to płyyynieeemy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak sobie siedzę i myślę..Przeważnie,jak nie mam co robić,to tak sobie siedzę i myślę..Czy nie należało by produkować osiołków na Mazurach?

      Usuń
  8. Hurrah, that's what I was looking for, what a information! present here at this weblog, thanks admin of this web site.

    Feel free to surf to my weblog microsoft registry cleaner

    OdpowiedzUsuń

Dla błądzących - pomoc przy komentowaniu:

Jeśli nie masz konta w Google wybierz opcję:

- Anonimowy, ale podpisz się pod treścią komentarza, proszę.

- Nazwa/adres URL w okienku Nazwa wpisz swój nick lub imię, a w okienku adres URL wkopiuj adres swojego bloga

Za wszystkie komentarze bardzo dziękuję.