Dekadę
Gierka czyli lata 1970-1980 nazywam kolorowym okresem PRL. Wiemy, że wtedy
Ludowa Ojczyzna budowała, rozwijała się, zaspakajała społeczne aspiracje i w pewnym sensie otwierała na świat w
granicach ówczesnych możliwości.
Ludzie
mieli już swoje Fiaciki, M-3 z meblościanką i czasem nawet kolorowym
telewizorem. Wyjeżdżali na wczasy do Bułgarii i kupowali dżinsy w PEWEX-ie.
Wciąż uwielbiali domowe spotkania w gronie rodziny lub przyjaciół. Na tych
domowych przyjęciach już nie było tak bardzo „zastaw się a postaw się” lecz miło było czymś zaskoczyć gości. Zwłaszcza
młode, początkujące „panie domu” chętnie wprowadzały kulinarne nowości. Podanie
gościom śledzi w oleju i kotleta z kapustą było de mode.
Z
tego okresu pochodzi pomysł na imieninową kolację – kalafior zapiekany.
Odkurzyłam przepis na tę potrawę i przyrządziłam niedawno z myślą o Was.
Piękny
kalafiorowy kwiat w wielkości zależnej od liczby biesiadników gotuję tak, aby
był delikatnie miękki. Zalecane gotowanie na parze. Osobno przyrządzam
tradycyjny sos pomidorowy z koncentratu i zasmażki rozprowadzony kwaśną
śmietaną. Osobno podsmażam cebulę,
pieczarki oraz pokrojone w plasterki parówki. Ilość wszystkiego zależy od
wielkości kalafiora. Ugotowany kalafior układam w żaroodpornym naczyniu
posmarowanym masłem, obkładam pieczarkowo-parówkową mieszanką i całość zalewam
sosem pomidorowym. Po wierzchu posypuję startym, żółtym serem. Zapiekam w piekarniku,
aż sos zacznie bulgotać, a ser się przypiecze.
Jest
to danie efektowne i niedrogie. Niestety dość pracochłonne, ale wzbudzające uznanie
i naprawdę smaczne. Autor tego przepisu, kopiowanego od koleżanek, jest
nieznany. Zauważmy jak zręcznie wykorzystał dostępne w tym czasie i niedrogie
produkty. Zamiast deficytowej szynki – robotnicza, popularna parówka. Luksusowy
dodatek czyniący danie świątecznym - pieczarki zaledwie debiutujące wtedy na
polskim rynku. Koncentrat pomidorowy, śmietana i żółty ser to już banalne
artykuły codziennego spożycia dostępne w sklepach PSS Społem oraz Samopomoc
Chłopska, przed okresem „octowym”.
Przyznaję,
że współczesna wersja różni się smakowo od tej zapamiętanej z młodości. Produkty
już nie takie jak dawniej czy podniebienia zmanierowane?
W każdym razie polecam spróbować, smacznego!
Za tzw.komuny w samoobsługowym barze przy Vaclavskim Namesti zauważyłem potrawę o nazwie "kvety", wyglądającą jak kawałki panierowanego mięsa. Okazało się niestety, że to były kawałki panierowanego kalafiora. A nazwa "kvety" zapewne wywodzi się z francuskiego chou-fleur=kalafior, a dosłownie - kwiat kapusty.
OdpowiedzUsuńallensteiner
Oczywiście, że nazwa pochodziła od kwiatu. Kalafior, który jemy to właśnie jest kwiat tej rośliny.
UsuńTak, kawałki /różyczki/ kalafiora można maczać w naleśnikowym cieście i smażyć. Pyszne, ale nie kojarzy mi się z PRL... Pewnie za granicę polsko-czeską go nie wpuścili:)))
A ten pokazany w tekście robił prawdziwą furorę w tamtym czasie.
Fajnie, że wracasz do tamtych czasów. Przyznaje, że tak robionego kalafiora a przynajmniej w takim zestawie nie znałem a mimo to dostałwem ochotę cos takiego zrobic.
OdpowiedzUsuńJak zwykle bywa przy Twoich notka dopadaja mnie refleksje.
Z pierwszym i drugim zdaniem się nie zgadzam bo wszystko zależy komu i gdzie sie względnie dobrze żyło. U mnie często obiad składał sie z ziemniaków z cebulą a długi przenosiłem z miesiąca na miesiąc co nie przeszkodziło spłodzić córkę. Do dzis żałujemy, że nie zdecydowalismy sie na jeszcze jedno dziecko.
Tez by jakos przezyło.
Pozdrawiam serdecznie
Piotrze, moje zdanie wprowadzające dotyczy ogólnej atmosfery w Polsce. No przyznasz chyba, że był to czas rozwoju i relatywnego dobrobytu. Oczywiście że, jak zawsze, nie wszyscy się na to "załapali". Zauważ, że ten przepis można spokojnie zaliczyć do tanich, właśnie adresowany do niezamożnych.
OdpowiedzUsuń............i dlatego w tej atmosferze na dzis obiad: kalafior w cieście, ziemniaczki+koperek z pokrojonymi w kostkę i podsmażonymi pieczarkami oraz maślanka. Byc może dojdzoe do szaleństwa tzn.jeszcze po jajeczku sadzonym.
UsuńPozdrawiam
Jasne, Piotrze, zaszalej! Wiesz, myślałam o tym co napisałeś w poprzednim komentarzu o poziomie życia ludzi w okresie Gierkowskim. Ja też nie miałam jeszcze wtedy Fiacika, mieszkania i dżinsów z Pewexu ale to był dopiero start w dorosłe życie a zawsze na początku ma się niewiele. Zresztą "kolorowy" nie oznacza posiadania ale ogólnej atmosfery pięknie zresztą podsycanej przez propagandę sukcesu.
UsuńTaka propagandę zaczynasz, Piotrze, z dużym powodzeniem uprawiać na swoim blogu:))))) I bardzo dobrze, to jest potrzebne!
U mnie dziś ryż z borówkami na obiad.
Smacznego!
Nie tylko kalafiory ale np.pomidory czy ogórki
OdpowiedzUsuńzasadniczo różnią się smakiem od tych "naszych"
młodzieńczych, naturalnych warzyw.
Chyba tak, bardzo się różnią nie tylko z powodu naturalności ale i nowych odmian wprowadzanych do uprawy i handlu. Zauważ, że już nie spotyka się gorzkich ogórków... Dawniej trzeba było uważać, odpowiednio obierać ogórka aby goryczka nie zepsuła smaku mizerii.
UsuńA może to GMO tak się mści :)))))
Pyszne, ale jakie pracowite! Poza tym podejrzewam, że to co najcenniejsze ląduje w śmieciach. Ja wykombinowałem "schabowego dla ubogich". Cała sztuka polega WYŁĄCZNIE na odpowiednim przygotowaniu kalafiora.
OdpowiedzUsuń*/ Liście kalafiora dzielę na części "jadalne" (blaszki młodziutkie i zielone), i niejadalne (twarde środki liści i kwiatów)
*/ Niejadalne siekam (głąba ścieram w całości na grubej tarce) i podgotowuję na małej ilości wody. Pierwszą gorzką wodę (a czasem i drugą trzeba spróbować!) odlewam. Dodaję "jadalne" i twardsze/starsze części kwiatów, słodzę, solę, i po kilkunastu minutach dorzucam najmłodsze kwiatki. Całość gotuję tak, aby po zapieczeniu nie zrobiła się paćka. Tak ugotowany kalafior ma wszystkie części tak samo miękkie (często rozgotowujemy "niejadalne", a najmłodsze kwiatki tylko zaparzamy kilka minut).
*/ Z przestudzonego wywaru robię ciasto naleśnikowe podwajając ilość spulchniacza (soda, proszek do pieczenia), który ma "podnieść" kalafiora z kiełbasą.
*/ Na patelni teflonowej podsmażam kiełbasę z cebulą, dorzucam kalafiora, i zalewam ciastem. Po stwardnieniu odwracam na drugą stronę i podpiekam na złoty kolor. To daje się odgrzewać, i podobno jest wtedy jeszcze smaczniejsze.
PS. To właśnie woda po kalafiorze ma najwięcej wartościowych soli i minerałów, a głąb to niezła dawka wapnia i magnezu. I naprawdę nie wiem dlaczego w polskiej kuchni to ląduje w śmieciach?
Z uwagi na to, że tutaj nic się nie odlewa i nie wyrzuca (poza robakami) trzeba uważać na przyprawy.
Bardzo mądry i ciekawy przepis. Nie mniej pracowity od mojego:)))
UsuńKalafiora gotuję na parze i wtedy nie tracę tego co ewentualnie idzie do wywaru. Zjadam łodygi i głąba też. Więc chyba mam czyste sumienie?
A teraz w kwestii pracochłonności: w tej dawnej epoce chyba tempo życia było spokojniejsze bo mieliśmy czas aby takie dania przygotowywać i spożywać je w trakcie spotkań towarzyskich. Nikt nie pomyślał nawet o przyjęciach w lokalu a to, że gości należy przyjmować i karmić domowo było oczywistą oczywistością.
ps robaki odrzucasz surowe czy po ugotowaniu :))))????
UsuńRobaki, te żywe i bardziej tłuste zjadam na surowo.
OdpowiedzUsuńNie mam przekonania do gotowania na parze, bo mimo wszystko z warzywa wypłukują się różne smakowite i wartościowe składniki, wystarczy spróbować wodę po użyciu, a i warzywo jest takie jakieś byle jakie.
Piszesz "kalafiorowy kwiat ... gotuję", więc zrozumiałem, że resztę wyrzucasz do śmieci, a to co się ugotuje i zapiecze jest różnej miękkości. Spróbuj do zapiekanki wrzucić same surowe kwiatki kalafiora, to będziesz wiedziała o czym piszę. W moim przepisie chrupkie są kwiatki, a głąby, liście i łodygi mają postać prawie kremu. Jak chcę sobie "dogodzić" to te twarde części kalafiora miksuję i dodaję do ciasta naleśnikowego.
Dzięki za cenne porady - spróbuję zapiec kwiaty na surowo. O dodawaniu zmiksowanych głąbów i liści kalafiora do ciasta pisze też Anzai... Przyznam, że tego nie znałam i trzeba wypróbować.
UsuńPrzyzwyczajonym do tradycyjnego smaku kalafiora proponuję pierw kwiatki jednak zaparzyć parę minut w słono-słodkiej wodzie (cukier i sól wywaru uzupełniam w trakcie dodawania warzyw).
UsuńTe zmiksowane głąby podejrzałem u siostrzenicy, która codziennie takie zupki robi swoim maluchom.
Rety! Anzai, teraz dopiero zauważyłam, że komentarz z godz 12.01 pochodzi od ciebie. Nie wiem dlaczego byłam przekonana, że ro Renata pisze... Stąd, w odpowiedzi przywołuję Ciebie jako autora miksowania głąbów. Hmmm.... udar cieplny mnie dopadł?
UsuńDobrze, będę zaparzać kwiatki i jeść głąby za przykładem przedszkolaków.
W kwestii formalnej - zaintrygowany zjawiskiem kalafiora zajrzałem do encyklopedii internetowych i papierowych. Okazuje się, że to co spożywamy, to nie są kwiaty. Nie mają racji ani Francuzi, ani Czesi, ani liczni moi przedmówcy. Dlaczego? Bo w obrocie handlowym kwiaty kalafiora nie występują, zapewne jako artykuł spożywczy są daleko bardziej bezużyteczne niż wszystkie tu wymienione listki, głąby itp. Mało więc kto ma sposobność te kwiaty oglądać. Zresztą - może się wypowie jakiś ogrodnik albo botanik...
OdpowiedzUsuńallensteiner
Racja! To co jemy jako kalafior to jest pęd główny zmodyfikowany. Naturalnie zmodyfikowany.
UsuńPotocznie mówi się o różyczkach kalafiora i stąd potocznie mówi się, że kalafior to kwiat.
Prawdziwe "głąby" z nas:))))
Oprócz Ciebie, allensteiner, naturalnie. Dobrze, że czuwasz!
Nie wchodząc a niuanse, czy to kwiat, czy to głąb, czy to różyczki - najlepszy i najszybciej przyrządzony, to ugotowany kalafior w wodzie (oczywiście z cukrem i solą w ostatniej chwili), lub na parze z tartą bułeczką w maśle zrumienioną.
OdpowiedzUsuńDo tego jogurt lub zsiadłe mleko. Przyrzekam żadnych sensacji nie ma.
Honiewicz, racja, że grunt to dobry smak. Moja kuzynka mawiała:"tyle zysku co w pysku".
UsuńTaki kalafior z bułeczką też lubię bardzo.
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńJa nie lubię wszelakich zasmażek z mąką i koncentratem. Kalafior smakuje mi - po ugotowaniu lekko podsmażony na maśle z czosnkiem. Tak mnie nauczyła moja gospodyni we Francji w latach siedemdziesiątych. Ona mawiała, że my dajemy bułkę do masła, która smak maślany wypija, a kalafiorowi nic z tego smaczku się nie dostaje.
Pozdrawiam serdecznie i jednocześnie melduję, że zgodnie z peerelowskim hasłem "miasta dla wsi", odrabiam czyn społeczny na wsi.
Noooo.... chwała sojuszowi miejsko-wiejskiemu!
UsuńZ czosnkiem powiadasz? Hmmmm trzeba spróbować.
Sosy na zasmażkach, zasmażki do zup, śmietana do tego wszystkiego i koncentraty pomidorowe z puszek - pamiętam, że często stosowane właśnie w latach PRL i zapewne wcześniej też. Dopiero potem kuchnia stawała się lżejsza. Zaczęto stosować olej zamiast smalcu lub margaryny, zupy pozbawiono śmietanowego "podbicia" ...
UsuńDlatego wydobyłam ten kalafior bo wydawał mi się taki charakterystyczny dla opisywanego okresu. Może się mylę, ale takie są moje obserwacje kulinarne.
Tak, tak! Szczególnie na stołówkach powszechne były zasmażki, które miały dawać złudzenie sytości. Ale teraz też. Jakiś czas stołowałam się w internacie. Fuj - sam zasmażany krochmal we wszystkim. Wychodziłam z obiadu z pełnym brzuchem, a po godzinie byłam głodna. U nas w domu preferowane zawsze były zupy na rosole. A sosy zagęszczane przetartymi jarzynami albo chlebem. Kalafiora w pokazanej postaci zupełnie nie znam i pierwszy raz słyszę o takim podawaniu. Może jest charakterystyczny dla okresu PRL w Twoim regionie. Wokół mnie, jako tak podawany, nieznany zupełnie.
UsuńNie wiem czy dobrze pamiętam, że koncentrat pomidorowy sprzedawano "na wagę" z wielkich blaszanych pojemników?
UsuńTen kalafior to nawet nie potrawa regionalna, jak sądzę, ale popularna w kręgu moich znajomych:))) Myślę jednak, że swoim składem produktów oraz nowoczesnością / jak na owe czasy/ w pewien sposób charakteryzuje tamten okres.
Ja nie pamiętam koncentratu na wagę. U nas był Zakład Owocowo - Warzywny, który robił różne przetwory na eksport, w tym koncentrat pomidorowy w małych puszkach. Odrzuty z eksportu sprzedawane były w sklepie przyfabrycznym w niskich cenach, więc tam się ludzie zaopatrywali.
UsuńMoże mi się pomyliło z marmoladą...
UsuńJa pamiętam marmoladę wieloowocową w wielkich blokach leżących na ladzie. Sklepowa kroiła na kawałki i sprzedawała na wagę. Niesmaczne to było. Polowaliśmy więc na różne odrzuty eksportowe (pyszne) z tego zakładu owocowo - warzywnego.
UsuńTak, też pamiętam marmoladę w blokach. A masło solone w blokach też było no i "Łom czekoladowy"!
UsuńIstne blokowisko na ladzie!
Był taki okres, kiedy zgodnie z zasadą "Reklama dźwignią handlu" do maksimum reklamę margaryny. Szczególnie podkreślano, że spożywanie margaryny do minimum zmniejsza niebezpieczeństwo powstawania choresterolu.
OdpowiedzUsuńDałem sie nabrać i przestałem używać Masła.
Przy śniadaniu i kolacji, Żona używała masło a ja margarynę.
Musze jeszcze dodać, że jarzyny, owoce i nabiał dostarczał nam co tydzień zaprzyjaźniony rolnik w tym i masło (takie owinięte w liść chrzanowy).
Miałem psa dalmatyńczyka (białego w czarne łaty)
Był dobrze ułożony i nie przeszkadzał nam w jedzeniu. Zdarzało sie jednak, że w trakcie kolacji kiedy miał ochotę na spożywane przez (też produkowanych przez tego gospodarza) siadał przy mnie z prośbą w oczach, bym go poczestował. Robiłem mu wtedy kanapkę i go częstowałem.
Kiedy mu robiłem kanapkę z margaryna i np szynką z pogardą od mnie odchodził i szedł do Żony, która mu robiła kanapke z masłem i szynką. Brał ja delikatnie z ręki i z apetytem zjadał, co spotykało sie zwykle z jakimś żartobliwie - złlśliwym komentarzem mej Małżonki
O O Republice Dziecięcej pamietam i oczywiście jak mina te upały to napisze i znajdę jakies zdjęcia
Pozdrawiam i przepraszam, że nie piszę na temat kalafiorow, które lubie
Mirgal, nie ma obowiązku pisania o kalafiorach:)))
UsuńCzekamy na Republikę Dziecięcą, czekamy cierpliwie.
Mądry pies to był - wiedział co dobre:)))
Bet przepraszam ale w tym roku tak mam : że mając wiele możliwości i przepisów -tak jak Honiewicz ,preferowałam gotowany kalafior z bułeczką na maśle,chyba powrót do korzeni. Wogóle mieliśmy taki kalafiorowy rok i taką ochotę dawno niespotykaną -chyba te upały sprawiają ,że myślimy o chłodnikach i czymś lżejszym i chyba tak będzie nasza kuchnia wyglądać na lato upalne...tu popis dla Ciebie i alElli bo WY znacie najlepiej kuchnie krajów środziemnomorskich która chyba zagości na stałe przy tych upalnych latach w naszym regionie -pozdrawiam -Eliza F.
OdpowiedzUsuńElizo F! Smacznego i na zdrowie! Zajadaj kalafiora tak, jak lubisz najbardziej.
OdpowiedzUsuńNie ma obawy, kuchnia śródziemnomorska pozostanie na marginesie w naszych jadłospisach. Uważam, że powinniśmy jeść to co rośnie i żyje obok nas. Te zamorskie frykasy są dobrą atrakcją turystyczną na wyjeździe ale w domu trzeba jeść "po naszemu". I już.