Kilka dni temu, przy
porannej, służbowej kawie oraz pogaduszkach z personelem na aktualne tematy nie
zawsze zawodowe, padło takie stwierdzenie:
-
Ech, jakie tam teraz Święta… Wszystkiego mamy pod dostatkiem każdego dnia, za
czym tęsknić? Od czego zrobi się nam
odświętnie?
Popłynęły zaraz potem wspomnienia z dawnych czasów, które
pokrywają się z tym co opisane na blogu „Pogadajmy o peerelu w czterech porach
roku”- w grudniu 2008. Nie zawadzi przypomnieć?
Z
początkiem grudnia zawsze było już dużo śniegu, a pierwszym zwiastunem
zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia były choinki wystawiane na balkony lub
podwieszane pod parapetami okien. Zawinięte w papier i omotane sznurkiem
jodełki i świerki, w grudniowym chłodzie czekały na swój czas. Drzewka kupowano
dużo wcześniej i ten zakup wyznaczał początek przedświątecznej krzątaniny. Niedługo
potem tu i ówdzie, obok choinek pojawiały się wiszące tuszki zajęcy. Nie było
przebogatych reklamowych błyskotek w supermarketach, ale były choinki w
papierowych osłonkach i wiszące w siatkach na zakupy zające za oknem. Cóż,
jakie czasy taka przedświąteczna reklama!
Ach…
Jakie wspomnienia…
„Pamiętam żywe karpie w wannie i
choinki prosto z lasu od kolejarzy bieszczadzkiej wąskotorówki. W pracy - śledzika w dzień wigilijny i zwalnianie pań do
domu zaraz po śledziku, żeby miały więcej czasu w domu na przygotowanie
wieczerzy wigilijnej.
A w domu - rąbanki, a nawet połówkę
świni, własnej roboty kiełbasy, boczki, szyneczki wędzone. Pasztet 6 razy
przekręcany przez maszynkę. I zająca pamiętam, który wisiał na lufciku za oknem
do Nowego Roku. Zając był na Nowy Rok, nie na święta. Sama też robiłam kiełbasy
i szlamowałam kiszki, fuj!” /alElla/
Ale
to było pewnie w czasach „dostatnich” bo już niedługo potem okres
przedświąteczny przeistaczał się w okres prawdziwych „polowań”. Tak, tak, posłuchajcie:
„Szynka”
Jest 14 grudnia 1979 rok. Zaczyna się
nerwowy okres dla każdej pani domu. Jak ozdobić świąteczny stół. Kombinat
Budownictwa Mieszkaniowego otrzymał świąteczny przydział szynek. Ależ nie, nie
dla wszystkich. Będzie zatem losowanie. Ustawiam się w kolejce do losowania.
Czujne oko pani z działu socjalnego przekreśla moje nadzieje. Z losowania
zostają wyłączone osoby samotne. No, po co im szynka? To nic, że samotna,
starsza Pani pracuje w kombinacie 26 lat. Nie ma szans! Ja jestem młodziutką
pracownicą, więc tym bardziej mogę marzyć o szynce. Oto wyniki losowania: 62
osoby wylosowały całą szynkę.
10 osób nie zgłosiło się wcale po odbiór wylosowanej szynki /sic!/ zatem 10 szynek ląduje w zamrażalniku i w sobotę 23 grudnia dzielimy nadwyżkę! Jak dzielimy? Losujemy oczywiście! Znowu osoby samotne są wykluczone. Trzeba było widzieć minę szczęściarzy, którzy ponownie wylosowali szynkę! Tak wyglądały przygotowania do Świąt w 1979 roku. /Elżbietka53/
10 osób nie zgłosiło się wcale po odbiór wylosowanej szynki /sic!/ zatem 10 szynek ląduje w zamrażalniku i w sobotę 23 grudnia dzielimy nadwyżkę! Jak dzielimy? Losujemy oczywiście! Znowu osoby samotne są wykluczone. Trzeba było widzieć minę szczęściarzy, którzy ponownie wylosowali szynkę! Tak wyglądały przygotowania do Świąt w 1979 roku. /Elżbietka53/
„Karp”
W pewnej
Szkole Podstawowej komisja socjalna przygotowuje ważną ceremonię: krojenie
karpia na dzwonka i losowanie tych kawałków ryb wśród pracowników szkoły. Tu
nie ma wykluczonych, losują wszyscy. Entliczek, pętliczek, na kogo wypadnie… Ten
ma jeden kawałek karpia!
Nocny
tramwaj wolno sunie przez uśpione miasto. Nagle, co to? Rzęsiście oświetlona
witryna sklepu, szeroko otwarte drzwi i podniecony tłumek klientów! Nocna sprzedaż
karpia! Kto zwlekał z powrotem do domu, miał szczęście! Hoop z tramwaju! Ten skok
zapewnia nieograniczoną ilość ryb! Personel chce iść spać więc sprzedają „jak
leci” nie dbając o reglamentację.
A
nam się zdaje, że sklepy całodobowe wymyślono po transformacji! O nie, to wszystko
już było!
„Śledzie”
Trzeba było wiedzieć kiedy „rzucą” do
sklepu, solone śledzie w beczce. Strasznie słone. Pani ekspedientka zawijała je
w kawałek gazety. A potem… „Ja pamiętam, że Mama przyrządzała śledzie z cebulą.
Kupowałyśmy śledzie solone, moczyłyśmy całą noc, potem było patroszenie, itd.
Kto dzisiaj kupuje całe śledzie? Dzisiaj takich już chyba nie ma, są gotowe
Matjasy” /Elżbietka53/
Opakowanie
gazetowe było bardzo praktyczne i przydatne w dalszej obróbce śledzi. Papier
łatwo chłonął wilgoć i można było w niego zawijać całą mokrą zawartość rybich
tuszek. To była „mokra i śmierdząca robota”. Ale śledziki smakowały owszem,
owszem.
„Słodycze
i owoce”
Przed
świętami przybywał drogą morską, radośnie
anonsowany w Dzienniku Telewizyjnym, transport owoców cytrusowych.
Osiedlowe wieści nadawały hasło: cytryny rzucili! Wtedy należało zająć kolejkę
w miejscowym sklepie warzywnym. Zwyczajowo stawiano tam dzieci „bo mają czas”
aby wyczekały i wykupiły 1 kilogram przydziałowych owoców.
Czas
na wypieki:
„Była to babka ucierana w makutrze
glinianej (ja wyjadałam surowe resztki) a potem cały ceremoniał pieczenia w
prodiżu. Chyba ogromne doświadczenie pozwalało mamie na ocenienie czasu
wypieku. Nigdy nie patrzyła na zegarek, a i tak wiedziała kiedy wyłączyć. Nie
pamiętam składników owego pysznego ciasta, jedno było wiadomo: mogło stać nawet
tydzień i nie traciło zupełnie świeżości. /Jagoda/
Piernik
adwentowy - oryginalny przepis z czasów PRL ze zbiorów domowych własnych.
2
lub 4 cała jaja utrzeć na pianę z 1 szklanką cukru i 0,5 kostki masła lub
margaryny. Osobno 0,5 sztucznego miodu /może być też prawdziwy miód/
roztopić ze szklanką mleka. Do tego wsypać paczuszkę „Przyprawy do piernika” . Gdy
ostygnie, dolewać po trochę do utartej masy i przesypywać mąką /50-60 dkg/
zmieszaną z dwoma łyżeczkami sody oczyszczonej. Ucierać, ucierać… aż masa
będzie gładka. Dodać bakalie. Piec w niegorącym piecu do wyrośnięcia, potem
wzmocnić ogień. Jakość zależy od dobrego utarcia masy!
Dziwna sprawa z tymi świątecznymi nastrojami. Peerelowski
niedostatek był męczący. Dzisiejsza przebogata oferta wywołuje
zniecierpliwienie i brak poczucia wyjątkowości świątecznych dni. Nie trzeba nam polować na żywność, a częściej na wolny czas, aby się tym wszystkim nacieszyć. Poszukajmy więc Ducha Świąt niezależnego od tempa życia i zaopatrzenia rynku zanim nam się całkiem w
głowach poprzewraca… Hi, hi, hi…
Jeden taki mały Duszek już siedzi u mnie i razem z Reniferkiem pilnują orzechów chociaż one nigdy nie były reglamentowane. Phiii... Kto ich zrozumie?
OJ BET - TO NAS NASZŁO ...
OdpowiedzUsuńteż wspominałam dzieciństwo.
FANTASTYCZNY WPIS STWORZYŁAŚ ... czytam po kawałku i obrazy stają przed oczami jak żywe. Tak właśnie było. w szarym czasie ludzie kombinowali i kolory wydobywali spod ziemi Wszystko nam się chciało, każdy liczył na siebie i jak koń pod górę. A co za pomysłowość. Rację masz - teraz jest , łatwo dostać ale wszystko takie same , pod sznurek i amerykańskie ... właściwie do czego tęsknić ? Zapachy sztucznie rozpylane w sklepie, kolędy udziwnione a choinki wyhodowane i piękne ale by się chciało takiej zwyczajnej, jak to małe jabłuszko z robakie. Te wielkie i piękne strasznie są byle jakie
Naszło! I w dodatku jednocześnie komentowałyśmy - właśnie wracam od Ciebie.
UsuńKtoś mnie wprawdzie porównał z supermarketem gdzie święta anonsują zbyt wcześnie:))) Ale co tam, druga świeca adwentowa płonie więc czas na wspominanie.
Czym ubrana była dawna choinka? Orzechy w złotku, długie i cienkie jak długopis cukierki /niejadalne wg mojej mamy - zabraniała je jeść/ no i czerwone jabłuszka specjalnie polerowane do błysku. Kto wiesza dziś jabłka na choince?
Losowanie karpia? To znaczy, że źle działały służby socjalne. Karpia się zamawiało na ponad miesiąc wcześniej, można było zamówić 1kg, ale jak kto chciał to pewnie i ze 100 kg. Co, jak co, ale karpia na święta nie mogło zabraknąć, władza wiedziała, że Polak głodny to Polak zły. Pamiętam też takie święta gdy wracałem z pracy "po pierwszej gwiazdce" i wtedy w normalnych sklepach rybnych czasami trafiało się "do wyboru, do koloru".
OdpowiedzUsuńLosowanie karpia było faktem. Co prawda tylko jeden jedyny rok był taki ubogi w ryby ale opowiadam o tym "ku pamięci". Wiesz, służby socjalne w szkole były zapewne traktowane mniej poważnie niż te z zakładów przemysłowych bo i gniew nauczycielski nigdy nie był straszny dla władzy.
UsuńMasz rację, nie pomyślałem o tym. Jednostki nadrzędne były traktowane znacznie lepiej. Poza żarciem, można było kupić zapasy na zimę, bilety do teatru, tanie wycieczki zagraniczne, itd.
OdpowiedzUsuńI faktycznie był jakiś rok, kiedy na karpie padł "pomór" i u nas też było ograniczenie chyba do 1 kg./ryj. Ale sporo osób nie kupowało, więc można było się zawsze jakoś załapać.
Nigdy nie brakowało za to innych składników Świąt: maku, rodzynek, jajek i mąki. Wszystko kupowało się luzem i na wagę. Nawet kawa zazwyczaj była - okresowo przydziałowa w ramach akcji socjalnej.
OdpowiedzUsuńAtrakcją były jabłka... Kupowane bardziej do dekoracji, wieszane na choince lub układane w salaterkach. Cóż, nie znano jeszcze wielu odmian znoszących dobrze zimowe przechowywanie a i klimatyzowanych przechowalni nie było. Jabłka zimą były delikatesem dla mieszczuchów. Na wsi znano sposoby na przechowywanie owoców z własnych sadów.
Jedno jest pewne i zaskakujące: W PRL nie było pracodawców, którzy w Wigilię odważyli by się zatrzymać panie w pracy. Tak po cichu Ci zdradzę, że wtedy panowie zaczynali w pracy degustować śledzika, który wiadomo lubił pływać ... :) :)
UsuńJakaż to tajemnica! Przecież ci panowie, po śledziku czasem "wężykiem" wracali do swoich lepiących uszka połowic.
UsuńTo prawda - panie były zwalniane do kuchni! No cóż, jeszcze wtedy nie lansowano ideologii gender:)))
To nie był "wężyk", tylko "węgorzyk", którego chcieliśmy dla Pań złapać, ale nigdy się nie udawało
Usuń:))))))
UsuńDla wnuków to będzie czysta abstrakcja bo dla dzieci już jest
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dlatego uwieczniam te wydarzenia. Niech czytają te wnuki i dzieci. Dobrze, że dla nich to już abstrakcja.
UsuńChyba mam zanik pamięci,bo nie pamiętam aż takiej "bidy" w PRL.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Oj, Bob, naprawdę nie pamiętasz? A może byłeś już na emigracji lub całkiem odsunięty od spraw zaopatrzenia domowego?
UsuńNo, przecież nie wymyśliłam tego a i inni blogowicze potwierdzają te braki karpiowe, cytrusowe i śledziowe. Przypomnij sobie.
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńA renifer szykuje się do ucieczki. Nogi już spuszcza ze stołu :)))
Nie, Renifer dopiero usiadł wygodnie. Widzisz, jak się przytula do Duszka? A może to "Duszyca" jest?
UsuńŻadne przytulania! Proszę natychmiast zagonić renifera do zaprzęgu. Kto Mikołaja będzie wozić?
UsuńRenifer jest juz po pracy. Może się poprzytulać.
UsuńWitaj Beatko :)
OdpowiedzUsuńO karpiu napiszę kilka zdań :) Kombinat Budownictwa Mieszkaniowego wykorzystywał na maksa uszkodzone wanny. W wannach pływały karpie. Skąd je sprowadzane, nie wiem. Pracownicy mogli kupić dzień przed wigilią 2 szt. Była mroźna zima. Andrzej wsadził 2 żywe karpie do wiadra. Dla komfortu psychicznego dostały świeżutkiej wody i pluskały radośnie, że hej. Ale dotrzeć z Teatralnego na Zamojskiego nie było łatwo. Zanim dotelepał się autobusem 125, oba karpie uległy hibernacji. Ileż radości mieli ludzie patrzący na faceta, który niósł w wiadrze dwa karpie z ogonami ponad zamarzniętą taflą wody :) Zamarzły ..... na amen.
Elżbietka53
Cudna historia! Ale, ale... Dziś, za takie traktowanie karpi Twój Andrzej mógłby wylądować przed sądem! Ryzykował chłopak dla rodziny. Autobus 125... Ach, przegubowiec taki poczciwy! Mieszkałaś na Zamojskiego? Ja tam chodziłam do LO nr 4.
UsuńBeatko, mój Andrzej też kończył IV liceum. Prof.Janina Zakrzewska była jego wychowawczynią. Przy jakiejś okazji wspominałyśmy Panią profesor. Mnie także uczyła, chociaż ja kończyłam Technikum Chemiczne.
UsuńElżbietka53
Jestem prawie pewna, że znam Twojego męża...hi,hi,hi. Zakrzewska miała na imię Krystyna pseudonim szkolny "Kryśka". Cudowna kobieta!
UsuńMimo różnych przejawów z trudem zdobywanego świątecznego dobrobytu problemem był też chleb przed dwoma czy trzema dniami nieczynnych sklepów. Trzeba było znaleźć rokującą nadzieję kolejkę i czekać - godzinę, dwie albo i dłużej.
OdpowiedzUsuńChyba też wszyscy zapomnieli o świeczkach - nie lampki, a prawdziwe świeczki zapalano na choince!!!
allensteiner
Allensteiner, świeczek się nie da zapomnieć. Palący się świerk wyrzucany przez okno, resztki ognia duszone kocami, syreny straży pożarnej, to dopiero były niezapomniane atrakcje. No i masz rację, czasami były jeszcze wędliny (takie "nieświąteczne"), a już brakowało chleba.
UsuńAllensteiner, świeczki na choince to nawet dla mnie anachronizm:))) Nie pamiętam czegoś takiego... Razu pewnego choinka spłonęła ale z powodu "zimnego ognia".
UsuńChleb na święta? Po co ? Kto je chleb w Boże Narodzenie:)))) ????
Anzaj, to co napisałam do Allensteinera dotyczy także Twojego komentarza - przyjmij, proszę jak dla siebie. Podzielcie komentarzem się jak bracia:)))
UsuńBet, komentarzem się podzieliłem, ale wierzyć mi się nie chce, że nie pamiętasz świeczek choinkowych. Ich nie trzeba pamiętać, bo do każdego stroika nawet dzisiaj są wkładane. Wigilia bez zapachu palących się świec (niekoniecznie na choince)? Tego ja nie pamiętam.
UsuńNigdy nie miałam choinki ze świeczkami - w tym sensie nie pamiętam. Świece na stole i wszelkich stoliczkach płoną nieustannie wręcz i nie tylko z okazji Świąt. Nie zważam nawet na świeżo malowane ściany i "okapcam" je bez skrupułów:)))
UsuńDla poprawienia nastroju, często zapalam choćby "podgrzewacz herbaciany". Uwielbiam zapach i blask świec.
Nie miałaś prawdziwych świeczek na choince - nie pamiętasz - boś młoda. A chleba - być może - nie jadały w Święta panienki dbające o linię.
Usuńallensteiner
Oooo, tak, młodziutka jestem... Jak miło to słyszeć, nawet przytyk o panienkach daruję.
UsuńJa pamiętam świeczki na choince, bo tego nie da się zapomnieć... zapaliła się choinka... straszne to było. Prawdę mówiąc tak by się nie stało, gdyby nie anielski włos, którym przyozdabiało się choinkę w końcowej fazie strojenia (to wiem ze wspomnień mamy),
UsuńChoinka została ugaszona... na szczęście mama nie spanikowała, tylko wzięła się za ratowanie.
Nie pamiętam u kogo, ale gdzieś widziałam taki mini świecznik uczepiony do choinki, miał swoje lata!
A zapalone świeczki uwielbiam, stąd też często zapalam... i nie okopcam ścian:)
Akwamarynko, anielskie włosy to był świetny nośnik ognia - moja choinka też spłonęła z tego powodu ale iskra padła z "zimnego ognia". Choinkę uratował dzielny tata stapiając na sobie rękaw koszuli non-iron /pamiętasz?/ Wtedy przekonaliśmy jak niebezpieczna była taka koszula - w razie kontaktu z ogniem topiła się i oblepiała ciało parząc z wielką siłą.
UsuńStaram się nie okapcać, staram się...
Anielskie włosy nazywaliśmy diabelskimi, bo zarówno te nylonowe, jak i srebrne (aluminium), były jednakowo niebezpieczne. Te pierwsze zapalały się od otwartego ognia, a te drugie robiły zwarcia pomiędzy lampkami (tak zginęła jakaś znana aktorka w USA).
UsuńŚwieczki na choince to był już czysty hazard, wkładało się je w takie małe blaszane lichtarzyki podobne do spinaczy od bielizny, i ... teraz był problem, bo jak umieszczano je na końcu gałązki to po czasie gałązka się opuszczała i świeczka lądowała na innych gałązkach. Jak umieszczano je bliżej pnia, to ogień sięgał wyżej. Tak, czy owak, atrakcje były zawsze.
PS. Lampki były wielokrotnie droższe od choinki (nawet 15-20 razy) więc często - jak u mnie w domu - robiono je amatorsko.
Ja mam te lampki do dziś i zakładam na choinkę. Są z wkręcanymi żaróweczkami. Przypina się właśnie tak, jak te lichtarzyki na świeczki.
UsuńNie mogły być aż tak drogie, bo raczej biednie u nas było.
Anzai, o takich lampkach mówiłeś?
Usuńhttp://1.bp.blogspot.com/_znmlbjFuWPs/TRTURMx2RcI/AAAAAAAARI4/NcvuYHOiRZk/s1600/PIC04849.JPG
Śliczna ta choina. Tak o takich lampkach myślałem, tylko, że na naszą choinkę takich sznurów było potrzeba min. 3 kpl.
UsuńCo do jakości choinek - bo widzę, że idzie i o to spór - to wszyscy macie rację. Choinki były piękne, ale tylko przez kilka godzin po dostawie, potem zostawały takie chojaki o jakich pisze Bet. Ale i na to był sposób, brało się kilka, już wtedy za grosze, i w domu sztukowało, łącząc drutami. I to dopiero były choiny!!!
U nas też się sztukowało, ale nie z kilku choinek. Jak była mocno wysoka, że nie mieściła się, to obniżało się ją o jedno lub dwa piętra od dołu i te gałęzie służyły na ewentualne uzupełnianie.
UsuńMoje skromne 62 lata, Bet, przewinęły się, jak rolka filmu, w prehistorycznej "Zorce", nie mówiąc już o kliszach z "Druha"!!! A ten niezapomniany zapach świeżo ściętego świerczka i... ślaskich makówek, a potem zdobycznych pomarańcz i niemieckiej czekolady z paczki?!!! I wypatrywanie pierwszej gwiazdki za oknem?!!!
OdpowiedzUsuńhossanna, kurde, hosanna
Nic z tego, o czym piszesz nie mieści się w moich wspomnieniach. Ani makówki ani niemieckiej czekolady nie zaznałam... Świerk za to, jak najbardziej. Tylko takie jakieś chude i rachityczne te świerki bywały ongiś, prawda?
UsuńRachityczne świerki? Chyba coś Cię dziś napadło. Przecież w Święta wszystko było wspaniałe. Może dlatego, że mniej, niż dzisiaj...
Usuńallensteiner
Ja pamiętam piękne jodły.
UsuńAndrzeju, mój tato miał aparat Zorka 2 :) Zdjęcia robione tym aparatem przetrwały w albumach do dzisiaj. Skończył swój los w komisie, ale nie pamiętam jaki nowszy model zagościł w naszym domu po sprzedaży Zorki. Ten mechanizm do przesuwania rolki filmowej i charakterystyczny trzask, gdy mechanizm wracał do pozycji wyjściowej, pamiętam do dzisiaj. No i oczywiście czarne kasety z filmami, które zanosiłam do wywołania do najprawdziwszego fotografa na ul.Miodowej. Beatka, zamieściła w galerii fotek moją podobiznę, wykonaną tym aparatem. Z koleżanką jeździmy na lodowisku ..... na którym za kilka lat, może odbędzie się jakaś dyscyplina igrzysk zimowych :):):)
UsuńBeatko, weź na tapetę igrzyska zimowe w Krakowie. Jak zażyję jakieś relanium, to podyskutujemy, czy Kraków potrzebuje promocji za 5 mld PLN ;)
Elżbietka53
Allensteiner i alEllu, być może pamiętamy inne choinki - ja mieszkałam w mieście gdzie nie było dostępu do choinki wprost z lasu. Mam na zdjęciach starych bardzo cieniutkie świerczki takie, jakich dziś nikt by nie kupił. Może miałam pecha.
UsuńElżbietko, do igrzysk może wrócimy przy jakiejś okazji. Na razie cieszmy się świętami.
UsuńTo tylko tak marnie wygląda, jak dzisiaj patrzysz na zdjęcie, jak i na inne zdjęcia z tych czasów. Niektórzy politycy też to mają i myślą, że w PRL i przed nimi nic tu nie było, a jak było - to rachityczne.
Usuńallensteiner
"Oficjalne" choinki pochodziły z leśnictw i były pozyskiwane z higienicznych przycinek lasów, czyli te zbędne w lesie, marne i chore.
UsuńŁadne były "zakombinowane" w różny sposób. Toż leśniczy też człowiek, hi, hi...
Plantacji specjalnych - na drzewka bożonarodzeniowe - z choinkami, jak malowanie - nie przypominam sobie.
Chude i wątłe choinki widać także na filmach z czasu PRL - takie były bo nie pochodziły ze specjalnych, selekcjonowanych hodowli tak jak teraz. Nie było takich odmian drzewek nadających się na choinki. Kto miał swój las albo znajomego leśnika to mógł mieć ładne drzewka ale pozostali już nie.
UsuńNie potrzeba dorabiać tu politycznego wątku, Allensteiner. Ja przeważnie chwalę czasy PRL ale co było niedobrego też pokazuję. Stąd tu mowa o losowaniu karpia i szynki oraz rachitycznych choinkach. To nie jest krytyka lecz pokazanie prawdy.
Mów o choinkach co chcesz, a ja uważam, że Święta były wspaniałe. Miał człowiek wszystko podane na stół, albo przyjeżdżał na gotowe. I nie mów, że teraz jest lepiej.
UsuńNigdzie nie ma tu stwierdzenia, że teraz jest lepiej. Nie narzekam też na dawne czasy - pokazuję jak było.
UsuńZarówno Święta jak i cała młodość w PRL uważam za wspaniałe. Że teraz ładniejsze choinki i obfitość towaru w sklepach to też fakt. Ocena komu i kiedy było lepiej będzie zawsze zależeć od osobistej sytuacji każdego człowieka.
Plantacje choinek chyba zaczęły powstawać pod koniec lat dziewięćdziesiatych w ramach rządowego programu zalesiania likwidowanych gospodarstw rolnych. Niektórzy tak je faszerowali chemią, dzięki której były piękne, że podatne dzieci dostawały alergii, bo w ciepłym domu drzewko uwalniało jakieś zwiążki chemiczne. Nie wiem tylko, ile w tym było prawdy, a ile "wojny" między producentami sztucznych choinek a plantatorami.
UsuńAnonimowy to miał szczęście, że został oszczędzony. W mojej rodzinie wszyscy się angażowali, bo przecież podająca na stół nie byłaby w stanie wystać od czwartej rano w mróz pod sklepem, potem przytaskać, przerobić na potrawy i podać na stół. Choć i tak mama nigdy nie dotrwała do pasterki. Zasypiała umęczona...
UsuńDla wielu, Bet, Śląsk i jego silne związki z Niemcami, to ciągle jakaś egzotyka. Nie jestem pewien, czy obowiązkowa niegdyś germanofobia ciągle jeszcze straszy niczym upiór z niedobrej baśni. Ludy pograniczne to mają, że wciśnięte są między dwa stołki...
OdpowiedzUsuńPisałem o tym w mym poprzednim poście...
Faktem natomiast jest, że ponad tymi polsko - niemieckimi podziałami nieuchronnie budzi sie i powoli dojrzewa poczucie odrębnej narodowości... U mnie,Ślązaka, wychowanego w polskiej kulturze może to budzić niepokój....
Przyjmuję świat takim jak go zastałam stąd nie mam żadnego problemu z żadnym regionem w Polsce. Dla mnie Śląsk był i jest polski a związki z Niemcami wcale mi nie przeszkadzają, rozumiem więzy krwi oraz kultury. Wszystko da się zaakceptować i pogodzić pod warunkiem dobrych chęci i "miłości bliźniego". Dlatego nie zazdroszczę tej niemieckiej czekolady:))) Na zdrowie !
UsuńBet,spręż się i uodpornij,albowiem herezję będę wygłaszał.. Otóż rodzinne spotkanie wigilijno-świąteczne w stanie wojennym,kiedy wszystko było na kartki(to był rok 81 lub 82),upłynęło w obfitej atmosferze. Nigdy wcześniej ani później stół świąteczny nie był tak obficie zastawiony.NIGDY!
OdpowiedzUsuńHi,hi,hi.... Wierzę! Zapobiegliwość i zdolności cudotwórcze peerelowskich kobiet były nieograniczone. Żadne kartki tego nie pokonały.
UsuńNo tak, to kobiety zajmowały się cudotwórstwem. Ale guzik by tam stworzyły, gdybym co dzień po pracy nie obleciał z tymi kartkami co najmniej kilku sklepów..
Usuńallensteiner
No tak, mężczyźni byli też wspaniali:)))
UsuńHej,Mróweczko Wędrowna! A gdybym tak to Twego kopca wtargnął z nagła i niespodziewanie. A gdybym tak niczym ptak,zaśpewał? To co byś powiedziała? Czy coś byś przeciw miała???
OdpowiedzUsuńChciała bym, chciała...:)))))
UsuńWitam taki wpis powinien być tematem na ,,lekcji wychowania społecznego i historii''zeby uświadomić młodzieży problem kupowania w tych czasach co było na pólkach sklepowych-(ocet i musztarda).Pieknie opisalas święta w peerelu pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNajserdeczniejsze życzenia
Cudownych świąt Bożego Narodzenia,
Ciepła i wielkiej radości,
Miłych oraz hojnych gości,
Pod choinką dużo prezentów,
A w Waszych sercach wiele sentymentów.
ZAPRASZAM NA PRZYSTAŃ -
Jeśli masz choć jednego prawdziwego przyjaciela, masz więcej niż Ci się należy.
- T. Fuller
Dziękuję, Przystanio! bardzo dziekuję za miłe słowa oraz za życzenia.
UsuńWidzę, że już wszyscy poszli kupować prezenty, kręcić mak i lepić uszka i co tam jeszcze w którym regionie należy. No to - WESOŁYCH ŚWIĄT!!!
OdpowiedzUsuńallensteiner
Allensteiner, na uszka jeszcze czas. Ale do pisania tekstów jakoś weny brak. Może jednak...
UsuńTematów świątecznych nadmiar wszędzie a o innych sprawach wypada mówić? Czuję się trochę zniewolona Świętami.
Niektórzy już polepili uszka. Ja w Wigilię będę lepić. Bardzo podobają mi się życzenia allensteiner'a. Ja czuję się terroryzowana życzeniami "rodzinnych świąt". Już przestałam pocztę otwierać. Ludzie mają tak mało taktu, albo nie pomyślą, czym takie życzenia są dla skazanych - z różnychprzyczyn - w Wigilię na samotność. I wcale nie krępuję się o tym mówić głośno, o!
UsuńPozdrawiam serdecznie.
Bardzo popieram alEllu twoje zniechęcenie tą presją rodzinności. Nawet miałam o tym notkę pisać ale się obawiam represji ze strony rodzinnych. To jest chyba oznaka terroryzmu psychicznego?
UsuńI tak, zamiast tracić czas na tą lukrowaną rodzinność lepiej uszka świeże zrobić a nie fundować rodzinie mrożonek. Choćby i swojej produkcji.
UsuńZawsze lepię uszka w Wigilię - mam na to wystarczająco dużo czasu bo wszystko już upieczone i zagalaretowane.
Dobrze nazwałaś. To się nazywa terroryzm, chociaż złych intencji nikt nie ma, po prostu nie myśli i nie wczuwa się w uczucia osoby, której składa życzenia. Myśli w tym momencie o... o sobie, by się dobrze poczuć?
UsuńPisz, pisz notkę... A co to? Temat tabu? Jeśli choć jedna osoba się zastanowi nad swoimi życzeniani - co i komu życzyć, to zrobisz bardzo dobry uczynek, a może nawet uratujesz komuś nastrój, bo otrzyma taktowne życzenia i lżej zniesie święta nierodzinne.
Dokładnie tak jest jak piszesz. Życzenia są dla życzeniodawcy, a mniej dla życzeniobiorcy - to okropne!
Usuń