Wiedział
o tym imć Wołodyjowski wychowywany w myśl ojcowskiej dewizy „jeśli się ludzie nie będą ciebie bali,
to się będą z ciebie śmieli".
Zręczność ciała oraz męstwo
ducha uchroniły Małego Rycerza przed śmiesznością.
Mniej
szczęścia miał peerelowski mały bohater polskich szos – Fiat 126p będący
nieustannie, pomimo nieobecności na drogach, ofiarą żartów i kpin. Temat
powraca w mediach co jakiś czas zapewne z braku innych porywających publiczność motywów rozrywkowych.
Cóż,
Fiat 126p zbudowany i wyposażony według możliwości techniki swojej epoki od
początku narażony był na śmieszność z powodu gabarytów. Naklejano mu nawet poniżające
naklejki o treści: „ Jak dorosnę będę samochodem” lub dosadnie i wprost: „Maluch”.
Jego starsze siostry Syrenka i Warszawa technologią pewnie też nie zachwycały,
ale jako większe, jakoś wyśmiewane nie były. Syrenkę okrzyknięto wręcz „Królową
Szos” wprawdzie z powodu braku konkurencji, ale liczy się obecność w gronie
królowych. No, nie? Tylko pod koniec
swojej kariery zdarzało się jej bywać „skarpetą”… Hmmm… Zmierzch rzadko bywa
urodziwy. Królowa szos perkotała smętnie w towarzystwie importowanego z bratniej
DDR Trabanta vel „Mydelniczki”. Jego kuzyn, równie dedeerowski, groźnie
warczący, Wartburg był zaliczany raczej do motoryzacyjnej elity. Sądzę tak,
ponieważ moi sąsiedzi szpanowali takim błękitnym Wartburgiem wzbudzając
zazdrość na całym osiedlu.
Mały
Fiat 126p uznany po latach autem kultowym w pełni na to miano zasłużył. Był
symbolem postępu technicznego i stanowił symbol bogacenia się społeczeństwa.
Wprawdzie początkowo wcale taki bardzo tani nie był. Za to trudno dostępny,
przydzielany w skomplikowanym systemie list kolejkowych oraz talonów. Jego
posiadanie wtedy było powodem dumy i nobilitacją. Z biegiem lat powoli tracił
na prestiżu zwłaszcza gdy starzejące się roczniki trafiały do drugiego,
trzeciego i dalszych obiegów i wtedy dopiero stawały się stosunkowo łatwo dostępne
szerokiej społeczności. Kupowane na giełdach, od bogacącego się sąsiada, w
sprzedaży ulicznej z naklejką: „Sprzedam-cena
do uzgodnienia, pytać w sklepie obok ”. Oferty kupna - sprzedaży ukazywały
się prasie codziennej oraz specjalistycznej gazecie „Auto-Bit”. W anonsach
czytaliśmy informacje o nowych elementach wyposażenia tych aut. A to bagażnik na
dachu, a to przednie siedzenia kubełkowe i wreszcie hit ostatnich modeli - „palony
w kluczyku”! Najbardziej popularne kolory maluchów to biały, żółty – Bahama Yellow
lub czerwony. W tych małych fiatach zdobywaliśmy powszechnie Prawa Jazdy aby
powiększać grono zmotoryzowanych Polaków.
To cóż, że mały był ten Fiat? A gdzie mieliśmy
możliwość w tamtych czasach nim podróżować? To cóż, że małej mocy i osiągi
niewielkie? A gdzie były wtedy autostrady i drogi szybkiego ruchu? Małym Fiatem
podróżowaliśmy do pracy i na majówkę. Bardziej sprytni obywatele montowali przemyślne
bagażniki na dach lub zaczepiali z tyłu przyczepki i ruszali z rodzinami na
podbój Demoludów. A niektórzy, jak to dziewczę ze zdjęcia, zdobywali przy jego
pomocy górskie szczyty!
Autko-cud na miarę tamtych czasów i nie
zasługuje na wieczną kpinę.
Maluch faktycznie był niesamowicie tani, ale tylko dla tych, którzy wyczuli moment i zdecydowali się na system przedpłat oferowany w 1971 r. Wystarczyło wpłacać miesięcznie po ok. 500 zł., aby już w 1973 r. dostać upragnionego malucha. Niestety produkcja się opóźniła i maluch mający kosztować w 1971 r. 49 tys. zł. został wyceniony na 69 tys. Ci co się uparli i sądownie realizowali umowę z bankiem praktycznie mogli mieć malucha już za ok. 13.tys. zł. (średnia ok. 3.000 zł.), czyli za ... 4 pensje. Niestety była to tylko garstka wybrańców orientująca się w meandrach kredytowo-bankowych.
OdpowiedzUsuńTe meandry są mi całkowicie nieznane podobnie jak systemy przedpłat i dobrodziejstwa talonowe. Gdy obowiązywały byłam jeszcze "bezdochodowa". Jako taką zdolność finansową osiągnęłam gdy Maluch dobiegał pełnoletniości .
UsuńSamochodów miałem kilkanaście ale na malucha "mnie nie trafiło". Kolega miał 2 szt z czego jeden na chodzie a drugo w permanentnym remoncie. Jechaliśmy w czwórkę + pies na wczasy na Kaszuby. Oprócz kierowcy każdy miał jakiś ładunek na kolanach a namioty były na dachu i drżelismy że możemy sie nie zmieścić pod którymś z mostów :-)).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
No i super wakacje były, prawda?
Usuńa my w czwórke + namiot i jedzonko na zapas ,przejechaliśmy niezłą trase przez Czechy az nad Bodensee...Myślę ,że to był niezły wyczyn dla maluszka...
OdpowiedzUsuńMaluszki były bardzo dzielne. Kierowcy i pasażerowie również:)))
UsuńA propos "małe śmieszne" to przypomniała mi się taka stara piosenka Sempolińskiego:
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=oVQz08Okaco
Bardzo miło ci się przypomniało. Zawsze przyjemnie posłuchać Mistrza.
UsuńNarażony na śmieszność? Chyba przesadziłaś, może niektórzy posiadacze większych maszyn może się podśmiewywali, ale byli w zdecydowanej mniejszości a mój kolega pracował w warsztacie, w którym naprawiano samochody, syreny i trabanty. Wbrew fabrycznej instrukcji określającej maksymalna prędkość na 105 km/h - jeździłem 120 a nawet szybciej, mieszcząc w nim coraz większą rodzinę.
OdpowiedzUsuńallensteiner
Narażenia na śmieszność upatruję w tych żartobliwych naklejkach, które nalepiano na klapę silnika. Cytaty w tekście notki. Pełną gębą wyśmiewają się współcześni młodzieńcy w swoich ileśtamkonnych maszynach oraz im podobni dorobkiewicze. Pękają ze śmiechu, że czymś takim można było jeździć. Staję w obronie tego autka, które spełniło swoją historyczną rolę prekursora polskiej powszechnej motoryzacji.
UsuńTo ja jeszcze raz w oczekiwaniu na gospodynię. :) No jednak śmieszny chyba był, ale wspomina się go z sentymentem i wtedy chuchano i dmuchano na niego. Bo był. A teraz tylko (ale jeszcze) bywa. :) Ostatnio syn przysłał mi zdjęcie z Monte Carlo, gdzie wśród wypasionych bryk, stał sobie skromnie zaparkowany maluch w świetnym stanie. Były też (nieliczne) maluchy w ówczesnej milicji, z "kogutem" na dachu. Śmiano się wtedy, że po uruchomieniu koguta, kręci się samochód. :). Był też dobry do seksu. A co? Ale trzeba było wymontować reflektory, aby było miejsce na nogi. :) Ja byłem kiedyś w Bielsku - Białej, w Ośrodku Badawczym FSM i widziałem różne, dziwne a nawet ciekawe prototypy maluchów (trochę większe), np. z silnikiem z przodu, chłodzonym cieczą. Ale widziałem też prototypy innych naszych samochodów w OBR-ach. Np. w Poznaniu (Tarpan), w Lublinie (Żuk, Lublin), które nie pojawiły się w produkcji w tych akurat wersjach. Jakaś siła nie pozwalała na to, aż wreszcie zadusiła wszystko. Ale to temat kpin na inną okazję i chyba do innego bloga. :)
OdpowiedzUsuńJurek.
Może i był śmieszny (na pewno dla tych co w samochodach przewozili węgiel, albo ziemniaki), ale w porównaniu do Warszaw, i Syrenek, było to całkiem nowoczesne polskie autko. Masz rację, że były "siły", które nie pozwalały na unowocześnianie i projektowanie, ale taką cenę się płaci za wejście do Europy. Bo właśnie wtedy, w t.zw. "Złotej Epoce Gierka", weszliśmy do Europy z naszymi wyrobami przemysłowymi, głównie elektromaszynowymi.
UsuńJurku, Mały Fiat nie był śmieszny w latach siedemdziesiątych. Był obiektem marzeń oraz dumy z jego posiadania. Teraz śmieszy w porównaniu z obecnymi wypasionymi brykami, które stoją gromadnie na każdym podwórku.
UsuńBronię Małego Fiata bo był dla nas ważny wtedy gdy nic innego nie mieliśmy. Więc nie wyśmiewajmy się teraz lecz wspominajmy z czułym uśmiechem.
anzai, moja odpowiedź dla Jurka pasuje także jako odpowiedź na Twój komentarz.
UsuńNo i całkowita zgoda, że za wszystko jest jakaś cena. Chyba jednak warto było zapłacić za miejsce w Europie. Samotnie niedaleko byśmy zaszli.
W zasadzie to nie wiem, czy poza maluchem jest jeszcze jakiś inny symbol, który dał nam w czasach PRL tyle radości, i dumy z posiadania tego autka? Może tylko to "okno otwarte na świat". Maluch w latach 1972-1973 wywołał olbrzymie zainteresowanie na rynkach zagranicznych, głównie ze względu na cenę (ok. 1000 dol. USA), niestety zainteresowała się tym także konkurencja, "przykręcono" nam import podzespołów i zwiększona usterkowość po kilku latach wykończyła eksport maluszka.
UsuńCieszmy się zatem z tego "małego bohatera". Może odniesienie do "małego rycerza" we wstępie notki nie było przesadą?
UsuńKoniecznie trzeba się dostać pod tę podłogę! Tylko ostrożnie!!!
OdpowiedzUsuńMój drugi samochód, po Trabancie. Ileż miłych wspomnień
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Witaj w klubie maluchowiczów.
UsuńECH BET - robiłam prawo jazdy na Fiaciku, to dopiero było , gaz wchodził z oporem sprzęgło też ... byłam fanką motoryzacji, fiacików i wszystkiego, co miało 4 kółka , niestety, po zrobieniu prawa jazdy miałam długi szlaban na prowadzenie domowego auta. mieliśmy wtedy Skodę. Pierwszt raz siadam za jej sterami dumna z prawka , obok mnie Tatko z tyłu reszta rodziny ... no cóż , nacisnęłam gaz tak jak w poczciwym Fiaciku i pofrunęłaaam - orzekli że nie dla mnie i w tajemnicy jeździłam fiacikiem kolegi. Kolor miał wściekle pomarańczowy. Ech - za moich czasów maluszka nazywaliśmy FIACICĄ ..
OdpowiedzUsuńBet - czytam u Ciebie dzisiaj hurtem i nie da się ukryć - specjały u Ciebie, a wiesz - ja lubiłam ten blok, czasem był też taki jasny z orzeszkami ziemnymi ... ja to pies jestem na słodycze
Malinko, a ja myślałam, że ty to tylko chałwę jadałaś:-)
OdpowiedzUsuńMalina przypomniała mi zabawne zdarzenie. W latach 1974-76 jeździłem maluchem, więc włączanie się do ruchu na ruchliwych drogach było makabryczne, czekało się długo na swoją kolejkę, potem gaz do dechy, i maluszek powoli zaczynał się toczyć, popędzany klaksonami. Kiedyś w pracy dano mi służbowego podrasowanego Fiata 132 SX (to bydlę miało ponad 160 KM). Dumny i blady wyjechałem sprzed firmy i oczekując na swoją kolejkę włączenia się do ruchu ... zapomniałem czym jadę. Dalej był już horror, gdy zrobiła się luka, dałem gaz do dechy, i zanim się zorientowałem, przeskoczyłem wszystkie trzy pasy ruchu, pokonałem tory tramwajowe, i zatrzymałem się dopiero na barierkach pomiędzy torami.
UsuńPrawdziwy "pirat drogowy". Przyznam, że mnie nigdy nie przeszkadzał brak mocy Malucha:))) To było autko prawdziwie dla delikatnych damskich osobowości.
UsuńChyba trochę przesadziłeś z tymi "ruchliwymi drogami" w latach 74-76? A i popędzanie klaksonami nie było aż tak powszechne bo większość aut była podobnej klasy...
Często tęsknię za tamtym "ruchem" na jezdniach:))))
I jeszcze jedno, Malinko: Maluszek to był "chłopczyk" jakże to nazywać go po damsku "fiacicą"? Hę??? Nie uchodzi!
UsuńA ja słyszałam, że w maluchach nie montowali radia. Kierowcy kolanami uszy zatykali...
OdpowiedzUsuńA tak poważnie, przyjaciele jeździli maluchem na handel do NRD, Szwecji, Norwegii. Maluch dawał radę wszędzie! Właściwie żałuję, że go nigdy nie miałam.
Ja też uważam, że powinien nadal żyć ten model autka. Sądzę, że byliby amatorzy takich pojazdów. Są jakieś jego odpowiedniki, paskudne, podobne do ropuchy, Smarty, ale gdzie im do szyku Małego Fiata!
UsuńSporo małych fiacików widziałam w Egipcie.
OdpowiedzUsuńSuper post! Więcej proszę <3
OdpowiedzUsuńCiekawy wpis;) Miałem w życiu dwa maluchy i z jednego i z drugiego byłem bardzo zadowolony;)
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że podobał się wpis oraz bohaterski Maluch:))
UsuńKiedyś to było ;)
OdpowiedzUsuńByło, ale minęło:)
Usuń