W latach sześćdziesiątych
ubiegłego wieku /och, jak to brzmi!/ nowoczesność i technika wkroczyła do
naszego domu. Pamiętam dokładnie dzień gdy mój ojciec przyniósł elektryczną
froterkę wyposażoną w dwie wirujące, okrągłe szczotki. Co to była za radość i
ulga dla nas, zmuszanych do glansowania parkietów szczotką ręczną w pozycji „na
czworakach”. Koniec z wyzyskiem młodego
pokolenia! Teraz tylko „pstryk” i maszyna rusza, a znienawidzona czynność staje
się przyjemnością i przywilejem!
Zupełnie nie pamiętam chwili gdy do domu przyniesiono
pierwszy telewizor. Froterka, której wejście zapamiętałam tak dokładnie, zajęła
skromne miejsce w kącie przedpokoju. Późniejszy nabytek, Pan Telewizor, puszył się
w dużym pokoju pełniącym rolę sypialni, salonu i pokoju dziennego. Trzy w
jednym! Telewizor nazywał się Neptun i był produkcji polskiej. Jako jeden z
nielicznych na osiedlu skupiał wokół siebie towarzyskie życie sąsiedzkie.
Zwłaszcza najmłodsze dzieci zasiadały przed nim gromadnie aby oglądać bajki
Disneya oraz przygody Myszki Miki i Kaczora Donalda. Cudne bajki, całkiem już zapomniane… Śliczne
Księżniczki więzione w wieżach, zły Czarownik i jego wredni pomocnicy, którzy
często kończyli karierę uwięzieni w trzęsącej się ze złości galarecie. W tych
bajkach dobro zawsze zwyciężało.
Program
telewizyjny w początkowych latach istnienia był ubogi, lecz można go było
oglądać bez szkody na psychice. Wręcz przeciwnie, oglądanie telewizji wznosiło na
wyżyny kultury. Taka była wizja oraz misja. Brakowało zapewne wieści z
szerokiego świata, ale był rodzimy Teatr Telewizji i Kabaret Starszych Panów,
Tele Echo i teleturniej Wielka Gra, serialowy „Koń który mówi” i przygody
czarownicy Samanty. A dla dzieci Miś z Okienka i codzienna Dobranocka!
Nadeszły „tłuściejsze” czasy i produkcja telewizorów ruszyła
pełną parą, społeczeństwo żyło co raz dostatniej więc, telewizorów w domach
przybywało. Wieczorami okna mieszkań mrugały niebieską poświatą i rozpoczął się
czas dobrowolnego izolowania ludzi od ludzi
wpatrzonych w ekrany swoich telewizorów. To wtedy zespół Lombard zaśpiewał piosenkę o „szklanej pogodzie,
oknach niebieskich od telewizorów i szklance naciągającej bez humoru”. Bo
telewizję oglądano popijając herbatę w szklance, osłodzoną cukrem na kartki. Teraz
zauważam, że ta piosenka była ostrzeżeniem przed postępującym procesem
zamykania się w kręgu ekranów. Jeszcze wtedy nie przypuszczano, że tych ekranów
i monitorów będzie przybywać. Jak bardzo przybywać!
Telewizor był szanowany i traktowany nieomal jak członek
rodziny, więc zajmował poczesne miejsce w mieszkaniu. Pieczołowicie odkurzany i
dekorowany szydełkowymi serwetkami oraz pamiątkowymi figurkami lub co najmniej
wazonikiem z kwiatkiem. Często otoczony domową zielenią z paprotką w roli
głównej. Podobno paproć niwelowała szkodliwe promieniowanie emitowane przez
odbiornik TV. Panowało przekonanie, że niemowlęta nie powinny przebywać w pobliżu
odbiorników TV, a małe dzieci tylko w bardzo ograniczonym czasie. Tacy byliśmy
wrażliwi na elektronikę…
Pierwotne telewizory miewały awarie. Często reagowały
pozytywnie na walenie pięścią lub młotkiem czasem jednak wymagały wymiany lamp.
Punkty naprawy telewizorów rozkwitały. Domokrążcy „złote rączki” byli w cenie.
Kiedyś jednak nadszedł kres żywota pierwszego telewizora. W
sklepach był dostępny spory wybór bardziej nowoczesnych odbiorników. Po
konsultacji z domorosłym znawcą elektroniki wybór padł na krajowej produkcji
Antares. Cóż, portfel początkującego pracownika był chudziutki, ale działał
system sprzedaży ratalnej i oto Anteres stał się moją własnością jako jeden z
pierwszych samodzielnych zakupów. Ha! Kupić łatwo, ale jak dostarczyć ów
szczególny zakup do mieszkania? Nie, nie, sprzedawca nie zapewniał transportu.
Desperacko wzywam taksówkę. Zaraz, zaraz, nie „wzywam” lecz drepczę na pobliski
postój TAXI. Odczekuję w kolejce po to aby usłyszeć okrutne słowa taksówkarza:
”Telewizora nie przewiozę bo grozi to wybuchem”… Hmmm… Ponoć zdarzało się to ówczesnym
telewizorom. Na ratunek przybywa odważny, znajomy posiadacz własnego samochodu,
któremu wybuchy nie straszne. Uff… Antares bezpiecznie zainstalowany, zmieścił
się na przeznaczonej mu półce w meblościance.
Stał tam i pełnił swą rolę do czasu nastania ery telewizji
kolorowej. Już wcześniej, wyrazem tęsknoty za barwnym obrazem było zawieszanie
na ekranach plastikowych nakładek z
kolorowym motywem. Dla szpanu i ozdoby? Hi, hi, hi…
Telewizory kolorowe, gdy już nastały, od razu okazały towarem
deficytowym bo prawie wszyscy byliśmy dotknięci „nawisem inflacyjnym” i
spragnieni towaru do kupienia. Niestety, kolorowe odbiorniki można było kupić na
talony rozdawane w formie nagród za jakieś tam zasługi w służbie narodu, wystać
w kilkudniowej kolejce lub kupić „spod lady” wykorzystując odpowiednie
znajomości. Można było zaopatrzyć się w skłonny do wybuchów telewizor radziecki
sprowadzany w ramach nielegalnego handlu prywatnego. Mnie nie przytrafiła się
żadna z powyższych okoliczności więc przy najbliższej okazji nabyłam drogą
kupna, od kogoś znajomego, telewizor używany. Bardzo ważna transakcja o
wartości około stu tysięcy złotych, w moim mniemaniu porównywalna z zakupem
samochodu. Do tego stopnia, że poważnie rozważałam konieczność spisania umowy
kupna-sprzedaży. Taki był ze mnie specjalista od kupowania. Nie pamiętam nazwy
odbiornika, ani kraju jego pochodzenia. Pamiętam, że był wielki i ciężki jak
mały czołg, wymagał zakupu solidnego stolika bo w meblościance już się nie
mieścił, przywieziono go dostawczym Żukiem, a do mieszkania wniosło go dwóch
mężczyzn. Pamiętam też dreszcz podniecenia i niezwykłe wrażenie podczas pierwszego
oglądania barwnego obrazu na tym wielkim ekranie. Bezcenne!
Wiele
lat minęło. Teraz mam telewizorek leciutki jak piórko, zgrabny i cienki jak
książeczka. Mieści się w meblościance! Musi, z powodu braku wolnej ściany do
jego zawieszenia. A właściwie to z braku salonu do wypoczynku i oglądania
telewizji. Niestety, wygląd czyli opakowanie nie dorównuje zawartości, czyli
treści tego co ten nowoczesny ekranik emituje. Wystarczy spojrzeć na załączony
obrazek. A co nam przyniesie zapowiadana szeroko Telewizja Narodowa?
Wszystko się zgadza, poza jednym: U mnie w 1984 r. za kolorowym TV (prod. węgierskiej "Videoton") trzeba było stać w kolejce ok. 6 mcy! Ale się opłaciło! TV kosztował 67 tys. zł. i od ręki można go było sprzedać za prawie pół miliona zł.
OdpowiedzUsuńJa zapamiętałam cenę 21 tysięcy i pięćset zł za telewizor kolorowy. Nie wiem jakiej produkcji ale to było w roku około 1980. A może ta zapamiętana cena dotyczyła innego produktu? W sprawach kolejkowych mam słabą wiedze bo nigdy po nic nie stałam:))
UsuńTo był radziecki "Rubin 707p". Te już były bezpieczniejsze, ale wersja wcześniejsza "Rubin 707" (za 17 tys. zł) to była prawdziwa bomba, potrafił się zapalić, albo nawet wybuchnąć, ważył ok. 74 kg!
UsuńPS. Ja w kolejkach tez nigdy nie stałem, ale jako elektronik byłem proszony o obecność przy odbiorze i kontroli sprzętu.
UsuńNo to miałeś "bombową" pracę przy tych Rubinach!
UsuńMożliwe, że to były Rubiny. Talony na te telewizory otrzymywali między innymi rolnicy za odpowiednia ilość zakontraktowanych produktów rolnych. Oczywiście wielu z nich handlowało tymi talonami.
UsuńNo właśnie, b. mile wspominam ten okres technicyzacji Polski. Ale na "Rubiny" chyba nie było talonów, kupowali je tylko ryzykanci.
UsuńTo na jakie telewizory były te moje talony? Może ktoś pamięta markę telewizora kolorowego za około 22 tys złotych?
UsuńU nas był na talon telewizor o nazwie "Tosca".
UsuńKolorowy? Ile kosztował?
UsuńNie pamiętam. Zapamiętałam tylko talon od wujka lotnika i nazwę "Tosca".
UsuńCzekamy zatem nadal na podpowiedź jakie to telewizory na talony kosztowały 22 tysiące złotych. Liczę na Allensteinera, który wszystko ślicznie pamięta.
UsuńPisałem wczoraj, że to mógł być Rubin 707p, albo Rubin 714. Ten drugi kosztował 21.400 zł. Możesz sobie obejrzeć je tutaj:
Usuńhttps://www.google.pl/search?q=tv+rubin&biw=1280&bih=909&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&sqi=2&ved=0ahUKEwi1worm7_zJAhWFwA4KHVvMAuwQsAQIHQ#tbm=isch&q=tv+rubin+707
Mówiłeś też, że nie były to telewizory "talonowe".
UsuńW Łodzi nie były na talony, ale z tego co piszecie to podejrzewam, że przydziały na talony nie obowiązywały w całej Polsce, może decydowały relacje "podaż popyt"?.
UsuńTez o tym pomyślałam. Załóżmy, że właśnie tak było.
UsuńW 1969r. z zapartym tchem oglądaliśmy bezpośrednią transmisję z lądowania załogi Saturn V na Księżycu, w misji Apollo 11!
OdpowiedzUsuńNie pamiętam, czy jeszcze na Szmaragdzie, czy już na Ametyście. :)))
Obraz Księżyca i astronautów był... mleczno- mleczny, ale ile wzbudzał emocji! I te przerywane angielskie komunikaty z Centrum Lotów Kosmicznych...
To było dopiero przeżycie!
Prawie, jak oglądanie dziś siódmej części sagi "Gwiezdnych wojen" !
No tak emocje nie do podrobienia.Ta "niewyraźność" podnosiła temperaturę wrażeń. Pamiętam to jak przez mgłę a może tylko mi sie wydaje, że pamiętam?
UsuńI pomyśleć tylko, że po tylu latach od sławnego "lądowania na Księżycu" nadal nie wiemy co było prawdą, a co tylko spektaklem wyreżyserowanym i nagranym przez Spielberga.
UsuńJa nie chcę wiedzieć. Niech pozostanie wspomnienie tamtych wzruszeń.
UsuńNa "transmisję z Księżyca" (bo tak to nazwano) czekałem od samego rana. NASA próbowała się łączyć wielokrotnie z lunonautami, ale udało się to dopiero ok. 17-tej. Byłem wtedy na wczasach, w małej świetlicy były zajęte wszystkie miejsca siedzące, i dwa razy tyle chętnych stało. Program trwał chyba z godzinę, i poza migoczącym obrazem, i śnieżącymi (smużącymi) postaciami niewiele było widać. Ale za to na twarzach wszystkich oglądających widać było olbrzymie emocje. Potem, po kilku dniach pokazano poprawiony (zmontowany przez Spielberga?) obraz, i ludzkość usłyszała i zobaczyła ten "mały krok" na Księżycu.
UsuńNo więc nie odbierajmy tych wrażeń. Nawet jeśli transmisja była zmontowana. Ja nie wierzę w fałsz w tym przypadku - może plotka o tym to kolejna próba wywołania sensacji po latach?
UsuńMały krok pamiętam również na niewyraźnych fotografiach gazetowych. Może nawet mam gdzieś wycinki z gazet z tego czasu?
Nie wiem, czy telewizory Rubin wybuchały, ale paliły się znakomicie. Mieszkanie sąsiadów spłonęło łącznie z futrynami okien, a na klatce schodowej jeszcze miesiąc po malowaniu śmierdziało jak w wędzarni.
OdpowiedzUsuńallensteiner
Na szczęście znam to tylko z opowieści.
UsuńPowodowały duże pożary, bo potrafiły się zapalić nawet 3 godziny po wyłączeniu pod nieobecność domowników. Najwięcej pożarów takich było w święta i na koniec tygodnia, bo nie każdy przestrzegał zasady, aby parę godzin po wyłączeniu Rubina nie opuszczać domu, tylko nadzorować, co się będzie działo.
UsuńToż to rubinowe niewolnictwo było!
UsuńA może lepiej, że nie nadzorowali,tylko od razu z domu wychodzili, to się chałupa tylko spaliła. Gorzej, jak ktoś spać poszedł...
UsuńPewnie, że lepiej
UsuńNo i jaka wygoda była . Człowiek podchodził do odbiornika ,przyciskal "włączacz: i miał albo pierwszy albo drugi program. I święty spokój. Teraz masz dwa piloty, mnóstwo wszystkiego do przyciskania a jak się pomylisz i przycśniesz coś nie tak to potem szukaj obrazu albo filmu ,który właśnie oglądałaś ..Czasem mam tej technologii powyżej uszu tymbrdziej, że jakość programów ... A też jestem ciekawa co to będziecie mięec za tv Narodową>>CIekawe czym sie to je..
OdpowiedzUsuńTego się będzie jadło... Może być niestrawne:))
UsuńMasz rację, też czasem tęsknię to prostych dwóch programów, w których było coś do oglądania. Teraz mamy mnóstwo do...przyciskania.
Trzeba też dodać, że w wielu domach piloty są obowiązkowym nakryciem stołu. Obok talerzy, goście dokładają jeszcze komórki. :)))
UsuńTo straszne...
UsuńByłam raz na przyjęciu, gdzie goście przy stole gapili się w swoje smartfony. Buszowali po sieci, odbierali maile i zamieszczali słitfocie na szajsbuku. Każda moja próba nawiązania rozmowy z obecnymi była gaszona: zaraz, zaraz, tylko jeszcze na twetera zajrzę... itd... itp...
UsuńWyszłam oznajmiając: idę do domu, do swojego komputera, by nawiązać z państwem kontakt.
To brzmi jak jakiś koszmar albo sen szalonego elektronika.
UsuńJa obserwuję inne zjawisko: Na wszelkich oficjalnych imprezach, konferencjach itp zbiorowiskach gdy jest ogłaszana "przerwa" wszyscy przyklejają się do komórek i nerwowo poszukują zasięgu swoich sieci. Dawna "przerwa na papierosa" zmieniła się w "przerwę na komórkę".
To nic nowego. By trzymać się tematu, w dawniejszych czasach zdarzało się, że gdy wchodzili goście - gospodarze włączali telewizor.
Usuńallensteiner
Tak, tak było! Dowodzimy w ten sposób jak bardzo elektronika i postęp techniczny niszczy relacje międzyludzkie. Zaczęło się w PRL-u i trwa nadal! Hmmm... Powiesz, że to żadne odkrycie bo już dawno o tym mówiono. No tak, ale prawda odkryta samodzielnie jest więcej warta:)))
Usuńjejkuuuu! pomarzmy sobie jeszcze w tym starym roooku..., a co ...?
OdpowiedzUsuńRacja! Marzeń i wspomnień nikt nam nie zabierze!
UsuńA w Polsce jeszcze przed II Wojną Światową odbywały się prace nad telewizją, a Polska należała do grona niewielu państw, w których odbywały się takie prace. O!
OdpowiedzUsuńNo proszę! Byliśmy telewizyjnymi pionierami.
UsuńObecnie to jesteśmy na zupełnie innym poziomie jeśli chodzi generalnie o sprzęt RTV. Kiedyś nie było czegoś takiego jak subwoofery, a szkoda bo dają super brzmienie. Na https://www.oleole.pl/subwoofery.bhtml można sprawdzić jakie są. Taki fajnie obniża tony, zupełnie inaczej się słucha dźwięku.
OdpowiedzUsuńPorządny telewizor to inwestycja, która może dostarczyć wiele przyjemności podczas oglądania filmów, programów telewizyjnych czy grania w gry wideo.
OdpowiedzUsuńZgadzam się:)
UsuńSuper artykuł!
OdpowiedzUsuńDziękuję:)))
Usuń