Do przedszkola, do szkoły,
do pracy, na randkę i do opery. Jak przemieszczał się naród przed epoką
motoryzacji?
Do przedszkola maluszki dreptały pieszo… Czasem niesione na
rękach, czasem wiezione ogrodniczym, drewnianym wózkiem na małych kołach. Taki
„dzieciowóz” z dyszlem znam z obrazków w szkolnej książce pod tytułem „Pierwsza czytanka”.
Siedmiolatki samodzielnie maszerowały dziecinnym krokiem do
szkoły. Wesoło wymachując workiem z pantoflami szły pojedynczo lub parami, grupkami.
Czasem kilka kilometrów, wiejskimi drogami i ścieżkami. W drodze do szkoły
dzieci zawiązywały przyjaźnie „na śmierć i życie”, wymyślały szkolne psoty i
zabawy „na popołudnie”. Nastolatki przeżywały pierwsze miłostki… Chłopiec
taszczył torbę wybranki i odprowadzał aż po próg domu, aż jej koleżanki
chichotały kryjąc tym dreszczyki zazdrości. Ech… Ileż przygód przeżywało się
podczas wędrówek ze szkoły! A to wielka kałuża, w której wylęgły się kijanki! A
to pierwsze wiosenne kwiatuszki lub jesienne śnieguliczki! A to bitwa śnieżkami
i ślizganie się na oblodzonym chodniku! A to sekrety szeptane przyjaciółce lub
młodzieńcze wiersze tworzone przysiadając pod przydrożną lipą…
Miastowym służył tramwaj. Szpanem wielce niebezpiecznym było
wskakiwanie do pojazdu podczas jazdy. Wagony nie były zabezpieczone
automatycznym mechanizmem zamykania drzwi więc możliwa była podróż na
stopniach, czasem wręcz wisząc nad torowiskiem będąc uczepionym za uchwyt jedną
ręką. Amatorów takiej jazdy było wielu bowiem miejsc w tramwajach brakowało i
tworzyły się u drzwi prawdziwe „winogrona” pasażerów. Ileż to wypadków i
tragedii… Na niewiele się zdawały ostrzegawcze żółte tabliczki z napisami:
„Strzeż się tramwaju”!
Szkolna młodzież okupowała tak zwane „pomosty” czyli końcowe
odcinki wagonów wyposażone w półki i szafki oraz nieczynne urządzenia motornicze.
Co za wygoda dla uczniowskich teczek i toreb! Ryyyms bagaże. Wrr… brzzyt… Dla
fasonu kręcimy korbą, opieramy się wygodnie i przystępujemy do powtórki
zadanego na bieżącą klasówkę materiału. Dzyń, dzyń pobrzmiewa tramwajarski
dzwonek odmierzając kolejne przystanki a młodzież wkuwa, wkuwa kolejne
definicje i formułki.
Tam gdzie nie było torowiska dojeżdżał autobus. Popularny
„ogórek” marki Jelcz lub dostojny „przegubowiec”, który: „Zarzuca na zakrętach!”
jak informowały tabliczki ostrzegawcze. Wielkie miasta, w tym przede wszystkim
Stolica, miały trolejbusy czyli autobusy napędzane prądem tak jak tramwaje.
Małe miasteczka oraz wsie musiały się zadowolić nielicznymi
kursami autobusów PKS, rowerami lub piechotą… Człapu-człap rozmokniętą i
błotnistą drogą gdzie niekiedy zawarczał traktor, zaturkotała furmanka,
przemknął rower wiejskiego listonosza, który zapewne medytował zgodnie ze
słowami piosenki Skaldów: „Ludzie zejdźcie z drogi bo Listonosz jedzie…”
Miło i sielankowo, ale co jeśli trzeba na czas stawić się w
pracy w odległym mieście? Wtedy niezbędna była podróż wagonami Polskiej Kolei
Państwowej, która obejmowała miasta i miasteczka oraz większe wioski swą siecią
połączeń. Obywatelki i obywatele, lud pracujący miast i wsi wypełniał tłumnie
wagony składów pociągów. Pasażerowie zgodnie
przytupywali z zimna na maleńkich dworcach i peronach, kupowali
tekturowe bileciki w zakratowanych okienkach kas i skracali sobie czas podróży karcianą
grą „w tysiąca” wypalając wiele papierosów i popijając cienką herbatę z
termosów lub coś mocniejszego z owiniętych gazetą flaszek. Stuku puku, stuku
puku, stuk… Miarowy odgłos kół usypiał, wyciszał ale jednocześnie nużył i
czynił ludzi bardziej zmęczonymi. Stąd zapewne ogólne wrażenie smutnych szarych
i zmęczonych ludzi na peerelowskich ulicach.
Pstryk! Fik i flesz… Wracamy do teraźniejszości. Już słyszę
ryk motocykli i warkot samochodów sunących ulicami. Widzę kolorowe światła i
migające reklamy. Czuję dyskretny szelest
niskopodłogowych tramwajowych wagonów wyposażonych w automaty biletowe i
monitory wyświetlające przebieg trasy uzupełniony przyjemnym głosem lektora.
Lektorami bywają znani artyści scen, a nawet
poeci. Czysto i spokojnie. Nikt nie wisi nad głową, nie przepycha, nie
kapie sokiem z kiszonej kapusty wyciekającym z siatki… Nie brak miejsc
siedzących, pasażerowie w skupieniu wpatrzeni w ekrany telefonów lub zajęci
rozmową. Dlaczego tak luźno pomimo godzin szczytu? Aaaa… Tak! Wielu potencjalnych
pasażerów siedzi pojedynczo w swoich osobistych autach i denerwuje się w
korkach. A w tramwaju luzik!
Poza miasto pędzą autobusy oraz małe zwinne busiki. To
spryciarze, pełno ich wszędzie. Mają własne przystanki, rozkłady jazdy i bilety
miesięczne jak kto życzy. Wewnątrz atmosfera niemal domowa. Panie zdejmują
wierzchnie okrycia, poprawiają fryzury, makijaże i prowadzą długie telefoniczne
konwersacje. Brak właściwie tylko filiżanki z kawą. Ale wszystko jeszcze jest
możliwe bo to czas na „dobrą zmianę”!
No to co? Jutro poniedziałek więc ruszajmy w drogę, w nasze
codzienne Polaków podróże.
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńLepiej nie korzystać od poniedziałku z publicznego transportu. Zapowiadany jest tydzień grypowy.
Pozdrawiam serdecznie.
Tylko tydzień?
Usuńprzejedź się tramwajem o siódmej trzydzieści z Bronowic pod Bagatelę, poczujesz ten luzik:)
OdpowiedzUsuńKlarko, te "luziki" występują jak widać nie na wszystkich kierunkach. Szkoda... Dziękuję za wizytę i życzę spokojniejszych podróży:-)
UsuńBardzo obrazowo to przedstawiłaś, poczułem się jak "przeniesiony do przeszłości". Nie wiem jak to wyglądało wszędzie, ale w dużych miastach szkoły podstawowe były rozmieszczone dość gęsto. Ja np. w promieniu pd 100 do 300 m. miałem aż trzy szkoły podstawowe. Problemy było z dojazdem do szkół średnich, ale ja też miałem ok. 20 m.
OdpowiedzUsuńNatomiast z komunikacją to był cyrk, zakładom pracy i urzędom zmieniano czas pracy tak, aby likwidować szczyty przewozowe. Czy dzisiaj jest lepiej? Myślę, że w godzinach szczytowych jest podobnie tyle, że nikt już nie "wisi" za drzwiami, za to na przystankach zostają masy tych, którym się nie udaje wsiąść.
Fajnie, udało mi się przenieść czytelnika w czasie. To chyba komplement?
UsuńRację masz, że podstawówki były gęsto rozmieszczone. Obowiązywała rejonizacja! Szkół było dużo bo byliśmy powojennym wyżem demograficznym. Nie było wyboru szkół podstawowych.
Wiesz, nie zauważam u nas tłumów, którym nie udaje się wejść do tramwaju lub autobusu. No, chyba, że ktoś przybiega na przystanek zbyt późno. Naprawdę komunikacja zbiorowa działa całkiem sprawnie.
Komplement, bo ciekawie piszesz.
UsuńSytuację szkół poprawiły 1000-latki. Wybór był, ale chyba w przypadkach dość negatywnych, gdy kogoś wywalano ze szkoły.
Co do tych tłumów, to one są wtedy gdy Ty śpisz, bo przecież ktoś musi nie spać, by spać mógł ktoś inny. Te godziny to ok. 4-6 rano, i odpowiednio 21-23 wieczorem, to t.zw. III zmiana. Czasami jeszcze po południu, kiedy jesz obiadek czyli ok. 13-15.
A wcale, że nie! Dziś jechałam tramwajem 6.16 do centrum miasta i miałam komfortowe miejsce siedzące a obok były jeszcze wolne miejsca. Na przystanku nie został nikt. Na innych przystankach ludzie wsiadali, wysiadali wszystko w ramach odpowiednio wolnej przestrzeni. Wracałam w podobnym stylu o godzinie 16 z minutami a więc w godzinach szczytu.
Usuńps nie jestem śpiochem:))) Za komplement dziękuję.
A porównywałaś swoje godziny z tymi, które ja podawałem? Ja piszę o tych, którzy zaczynają pracę między 5-6, a nie po 6-tej dopiero dojeżdżają. Po 21-szej też jest niezły bajzel. No i teraz jest sezon grypowy, więc ludzie albo siedzą w domach, albo jeżdżą prywatnym transportem.
UsuńW Łodzi np. upowszechnił się grupowy dojazd do pracy, kierowcy umawiają się i zabierają z umówionych miejsc swoich kolegów, a potem rozwożą. Potem się zmieniają, w ten sposób jest taniej, szybciej, weselej i wygodniej.
Bardzo dobry pomysł z grupowym dojazdem do pracy. Tanio i ekologicznie. U nas większość aut wiezie jedną osobę czyli swego kierowcę. Nawet w dni smogowe poprawy nie widać pomimo darmowej wtedy komunikacji.
UsuńW sprawie tłumu na przystankach mamy odmienne zdania ale być może w Twoim mieście wygląda to tak jak opisujesz chociaż...Zestawiając to ze skalą bezrobocia i likwidacją przemysłu jakoś to nie gra:-)
Według moich obserwacji to w dawnych czasach do autobusów /tramwajów wchodziło wielokrotnie więcej osób. Umieliśmy się poruszać w zatłoczonym autobusie, wsiadaliśmy tylnymi drzwiami, przesuwaliśmy się do przodu, wysiadaliśmy z przodu, itd., itp., Dzisiaj jest bezhołowie.
Usuń
UsuńPamiętam jak konduktor wołał: "Tyłem wsiadać!" Potem pociągał za sznurek uruchamiając sygnał dźwiękowy "Dzyń, dzyń" a podczas jazdy dyrygował: " Do przodu, przesuwać się do przodu!" Hi, hi, hi...
U nas konduktor nie instruował jak wsiadać i wysiadać, bo kolejki ustawiały się przed tramwajem i w tramwaju, i biada temu, kto chciał "iść pod prąd", robiono sztuczny tłok i nieraz dostał nawet kuksańca pod żebro.
UsuńA czy bezrobocie i likwidacja przemysłu rozładowały tłok? No nie bardzo. W Łodzi zlikwidowano kilkanaście (!) linii/ numerów tramwajowych, i autobusowych. Zdecydowała ekonomia. Za komuny utrzymywano połączenia nawet do 2-3 mieszkańców na peryferiach! Dzisiaj obywatel jest nikim.
Gdzieś widziałam taką kolejkę do tramwaju i pamiętam, że bardzo mnie to dziwiło. U nas tłumek kłębił się zwartą "kupką" wspólnie szturmując wejście. Tu rozpychano się łokciami często lekceważąc młodszych i słabszych. Ktoś /konduktor bo motorniczy zajęty swoimi korbami/ musiał próbować to opanować. Och, nie jeden guzik został oberwany, nie jedna torba pozbawiona ucha:-)
UsuńLikwidowane mało rentowne linie zastępują busiki, jest ich całe mrowie i oferują całkiem przyzwoite usługi.
Nie da się porównać komunikacji dzisiejszej do tej peerelowskiej. Na początku lat 70' ub.w. 10-cio przejazdowy ulgowy bilet A/T kosztował 1,50 zł. czyli jeden przejazd bez ograniczeń czasu, kosztował 15 gr. (bułka to 4 przejazdy), dzisiaj za 1 przejazd ok. 2,70 zł. można kupić 7 bułek! Komunikacja podrożała prawie 30 razy!
UsuńKolejki były także w tramwaju! Kto chciał wysiąść to musiał z wyczuciem przepychać się do przodu - z wyczuciem, bo jak zrobił to za szybko i zatarasował wyjście to mógł być nawet wyrzucony z tramwaju, a jak za późno to nie wysiadł. ;)
Dlatego starsi ludzie unikali "szczytowych godzin". Z tego wnioskuję, że u Was było bardziej hardcorowo.
Podziwiam samodyscyplinę społeczeństwa łódzkiego.
UsuńNie uogólniajmy zbyt pochopnie. W Łodzi, jak i w Krakowie są bardzo zróżnicowane kulturowo społeczności lokalne. Tak jak na podstawie kilkunastu przypadków nie można stwierdzić, że Kraków to miasto nożowników, tak i w Łodzi na podstawie tego, że w niektórych dzielnicach kontrolerzy ze strachu nie kontrolują biletów komunikacyjnych, nie można mówić, że to miasto bezprawia. ;) :)
UsuńWiesz - w tamtych czasach byłam zmuszona korzystać z komunikacji miejskiej
OdpowiedzUsuńmogłam jechać przewozem górniczym, godzinę wcześniej. Obie opcje były do cięzkiej doopy.
Przewóz gornczy jechał przez wszystkie szyby i na końcu lądował dopiero na głównym. W poniedziałek można było zejsć od aromatów.
Miejskie autobusy były niestety z przesiadką i bywało róznie - najczęściej z autobusami. Mam niezła kolekcje nagan i upomnień za spóżnienia...
DO szkoły w trzeciej klasie - pamięatam miałam chodzic przez park. Wtedy nie było mody zaprowadzać dziecko i odbierać.Poniewaz dla mnie to było nowe miejsce i nigdy nie wiedziałam gdzie prawa i lewa, nigdy nie miałam orientacji w tereni bywało,że albo do szkoły nie trafiłam ,albo ze.
Raz mnie do domu przywiózł jakis pan na wozie z konikiem..z Łubia ,bo tam zalazlam z mojej podstawówki ..
Problem się rozwiązał niejako sam bo stanęło 1000 szkół na 1000-lecie i już miałam tylko przejść przez ulicę...
Do liceum już niestety na piechotę pół godziny..A dziś tam jeżdża autobusy niskopodłogowe..!!!
Reniu, w tamtych czasach prawie wszyscy korzystali z komunikacji zbiorowej. Stąd przepełnione wagony, przepychanki, pourywane guziki i zdeptane buty.
UsuńSporo zakładów pracy organizowało przewozy pracowników. Mojego pana Prezesa pewnej Spółdzielni wożono służbową Nysą z centrum miasta na jego obrzeże gdzie Prezes raczył urzędować. Ale to "ludzki pan" był i zabierał do Nyski kilka pań urzędniczek a nawet magazyniera chyba:-)
No tak - wiem ,tylko wyobraż sobie - jeśli chodzi o przewozy pracownicze - ja pracowałam na kopalni Gliwice na szybie Gliwice.Przewóz jechal ze Strzelec Opolskich chyba ,dojężdżal do Pyskowic o 5 00 -.Z Pyskowic do Gliwic jest 14 km ale tenże jechał przez szyb Łabędy, przez szyb SOśnica i za 10 6-ta był na Gliwicach.
OdpowiedzUsuńO której musieli wstać górnicy ,ktorzy jechali z opolskich wsi ??A jeszcze w poniedziałek ,kiedy w niedzielę odstresowywali się. Wiesz jaki zapach się unosił w poniedziałek w tym przewozie??
Tamte czasy to chyba dla naszej młodziezy dzisiejszej jakieś s-f z przeszłości..:))
To był koszmar i dramat robotników którzy kolacje jadali jako śniadanie, spali po kilka godzin aby zdążyć do pracy. Wyobrażam sobie te autobusy gdzie powietrze gęste od tytoniowego dymu i wyziewów "wczorajszej" wódki. Brrrr...
UsuńTak, dla współczesnej młodzieży to niewyobrażalne:-)
Do mojego "plastyka" w Katowicach dojeżdżałam z małego Grajdoła koło Sosnowca pociągiem. Ale do Stacji było jakies 1/5 kilometra przez kawałek pola i kawałek lasu... Wyruszałysmy razem z Mamą (pracowała na kopalni w radiowężle, czyli Górnik-Samiczka). Pokonując zimowe zaspy wykorzystywałyśmy doły, które wydeptał sąsiad wychodzący na pociąg nieco wcześniej. Z lasu wychodziło się pod górkę na prawdziwą ulicę, tam Mama skręcała w lewo do swojej pracy, a ja miałam jeszcze z pół kilometra do stacji. Ale pomimo, że wygląda to teraz ...no, dziwnie czy trudno, to wspominam jako bardzo fajny czas. Zawsze z Mamą uśmiałysmy się przy trafianiu w "trop" sasiada, a wiosną, każdego pierwszego, przyszło przechodzić przez"stół", który rozkładany był (na leśnej ścieżce),przez górników wracających z nocnej "szychty" z pobraną świerzo wypłatą :-). Wieczorem wracałam "na około", nadrabiając jeszcze 300 metrów, chyba, że widziałam tramwaj "na mijance"....
OdpowiedzUsuńAch, było by opowiadać... Kiedyś zamiast bilet miesięczny - kupiłam sobie sobie moją pierwsza w życiu maskarę. Póżniej cały miesiąc jeżdziłam na gapę. Byli emocje....:-)
przepraszam za "byki" - świeży pogmatwał mi się ze Świerzyńskim...:(
UsuńMaradag, piękne masz wspomnienia! Podoba mi się przechodzenie "przez stół":))))
UsuńBykami się nie przejmuj, każdemu się zdarza zwłaszcza gdy myśli o Świerzyńskim:)))
Do pracy miałem 10-15 minut spacerkiem. Mogłem też pójść do tramwaju, ale w ten sposób mogłem dotrzeć pięć minut wcześniej albo dziesięć później. Nieopodal mieszkał facet, który pracował w tym samym budynku, co ja. On jednak szedł do tramwaju i jechał nim kilka przystanków w przeciwną stronę, na nowe osiedle. Tam z garażu wyprowadzał Syrenę i z fasonem zajeżdżał na firmowy parking. Czy mu to zajmowało dwa czy trzy razy więcej niż mnie? Nie wiem. Ale on był jakimś szefem, a ja - marnym stażystą.
OdpowiedzUsuńallensteiner
No tak, posiadanie samochodu to był fakt godny podkreślenia i wart poświecenia aby go zaprezentować. Traktowano to chyba jako przepustkę do "wyższej kategorii" obywateli. Już wtedy obowiązywał podział na lepszy i gorszy sort:)))
UsuńI przy trzepach teraz pusto. O zgrozo, na wielu podwórkach nawet nie ma trzepaka, jest za to zasięg sieci WiFi
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Bo teraz dywanów się nie trzepie... Nie słychać sobotniego i przedświątecznego klepania symbolizującego dawniej wykonywanie generalnych porządków.
UsuńTeraz dywany czyści specjalistyczna firma albo... Kupuje się nowe?
To ja z tych co busikiem dojeżdżają, czasem większy (pojazd)w zależności co na bazie kierowcy przydzielą, i faktycznie czasem poprawiam włosy, rozmawiam o nadchodzącym dniu. Tak wiem, rozmowa z kierowca zabroniona, ale wszystko jest jak należy, bo kierowca ani drgnie, by się odwrócić do tyłu. Konwersacja trwa... brakuje tylko porannej kawy...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Akwamarynko, problem kawy rozwiązany! Wystarczy zainwestować w kubek termoizolacyjny i wlać weń to co lubisz o poranku. Takie kubki są obecnie modne, wprost wypada z kubkiem paradować po ulicy. Jutro kupuję:-)
UsuńOj Bet,oj Bet..Jeździliśmy do szkoły trajtkami(trolejbusy). W każdym trajtku była KRÓLOWA,która siedziała na wysokim tronie i sprzedawała bilety..Bywało,że odłączył się przewód od sieci,wówczas była radocha..KRÓLOWA opuszczała tron i na zewntącz naprowadzała wredny przewód.Jaka to dla nas była radocha!"Królowo,szelka spadła".
OdpowiedzUsuńWaszku, cieszyliśmy się z każdej awarii tramwaju bo był to pretekst do opuszczenia lekcji. Usprawiedliwienie: "Tramwaj się zepsuł" było respektowane. Chyba nawet nikt tego nie sprawdzał, ale faktem jest, że nie nadużywaliśmy tego argumentu. Nie było ściemniania aby usprawiedliwić wagary. Taka przyzwoita młodzież była:)))
Usuńha! to ja aaaale miałam wypas!!! co prawda krótko, ale przez kilka lat dowoził mnie do pracy autobus zakładowy...
OdpowiedzUsuńWojewódzki Szpital Zespolony - to był wtedy bogaty GOŚĆ ;)( lata70.)Podjeżdżał pod umowne miejsca i zabierał yntelygencję :)))
Nieznane jeszcze wtedy było "pokaż lekarzu, co masz w garażu"
Gratuluję "wypasu":-) Widzisz na co teraz przyszło? Może też zaliczasz się do "drugiego sortu"? Albo, co gorsze, do "komunistów i złodzieji"? Jako yntelygencja dawniej uprzywilejowana możesz być zaszeregowana do tych kategorii:-)
Usuńhaha!...i tak właśnie jest!
OdpowiedzUsuńTak dobrze się zaczynało, a marnie się skończyło !
Inwektywy przyjmuję z pokorą : przynajmniej jestem w dobrym towarzystwie!!!
I też sobie mogę do woli pobluzgać! A co !
No to dobrze trafiłam z inwektywami:)) Cieszę się i witam w gronie gorszego sortu:)))
UsuńJA TAKOŻ W TYM SAMYM GRONIE WITAM :-)
UsuńJakież to doborowe towarzystwo! Serce rośnie!
Usuń