Wspomnienia Elżbietki53 zainspirowane moją niedawna opowieścią o Jeziorze Czorsztyńskim. Oto historia wakacyjnych przeżyć nastolatek na terenie obecnie zalanym wodą:
Maniowy
– wioska, która gościła przez kilka kolejnych lat kolonistów z Krakowa. To
tutaj przyjeżdżały dzieci pracowników Państwowego Szpitala Klinicznego. W 1961
roku przyjechałam do Maniowy na pierwszą w swoim życiu kolonię. Przepiękny
dworek przez kilka kolejnych lat był naszą siedzibą. Ośmioletnia kolonistka
pisze do rodziców pierwszy w swoim życiu list: „Kochani rodzice, zabierzcie
mnie stąd”. Listu nie mam, ale pierwszą fotografię z tego przyjazdu tak. Widać kolonistki,
które spotykały się w kolejnych latach. Nie wszystkie nazwiska pamiętam, ale
rozpoznaję: Marysię Szumiec, siostry Rojek, Grażynkę Prymulę z siostrą, Ulkę
Cebulę i Anię Klasę. Minę mam nietęgą. Tydzień później piszę pamiętny list. Na
szczęście, rodzice nie przyjechali po mnie, więc miałam okazję poznać życie
kolonisty.
foto z archiwum Elżbietki53 |
Najstarsze
kolonistki przygotowują placyk apelowy. Na usypanym wzgórku z potłuczonych,
białych skorupek komponują orła, obsypują potłuczoną cegłą i już możemy
zaczynać poranny apel. Trzy grupy stoją równiutko w dwuszeregu i zaczynamy.
Najpierw murmurando, potem ciut głośniej i w końcu tak głośno, że całe Maniowy
już wie, że kolonistki zaczynają dzień:
„Wstaje dzień, blaski zórz
Sponad gór, sponad pól, sponad mórz,
Wstaje dzień, zbudź się już”
Wszystkie
posiłki jemy niezależnie od pogody, na długiej werandzie. Ach, jak wszystko
smakuje w takiej scenerii. Jak jest piękna pogoda, schodzimy w dół i już
jesteśmy nad Dunajcem. Opalamy się, brodzimy po wodzie, śmiechom nie ma końca.
Mamy także atrakcje w postaci wycieczek. Na rozgrzewkę Czorsztyn i Niedzica.
Maszerujemy szosą 45 minut, oczywiście śpiewamy na całe gardło „Gdzie strumyk
płynie z wolna” i „Morze, nasze morze”. Dlaczego o morzu, jak jesteśmy w
górach? Zwiedzamy oba zamki, obowiązkowo okupujemy sklepik w Niedzicy, który
ogałacamy z pocztówek i ciasteczek. Petit Beurre nigdy później nie smakowały
tak jak te z Niedzicy. Mniejsze kolonistki jeszcze mogą pomaszerować do Dębna.
Mam kartkę, którą kupiłam w 1964 roku, na której jest czerwona pieczątka:
„Kościół zabytkowy, wiek XV. Dębno Podhalańskie”. Zrobiłam dopisek: Ela Dobosz
klasa IVc. Kartka przetrwała ponad pół wieku.
foto z archiwum Elżbietki53 |
Mijają
lata, jestem już w grupie najstarszych kolonistek. My już możemy wyruszyć na
poważną wycieczkę, czyli Turbacz i Luboń. Pamiętam także wycieczkę na Trzy
Korony. Lało ja z cebra. Byłyśmy przemoczone, ale szczęśliwe. Zdobyłyśmy Trzy
Korony. A to, że nikt nie widział widoku z Trzech Koron, bo burza nas tam
dopadła? Nieważne. Czerwony Klasztor na Słowacji zobaczyłam z Trzech Koron 50
lat później.
Każdy
dzień kończymy apelem. Śpiewamy od lat zawsze tę sama piosenkę :
„Słoneczko już gasi złoty blask,
Za chwilę niebo błyśnie czarem gwiazd,
Dobranoc już”
Kolejne
zdjęcia, te same twarze, ale kolonistki starsze o 4-5 lat. Rozpoznaję jeszcze
Krysię Kortę, Grażynkę Ładę, a siostry Rojek już bez chusteczek na głowach
stoją obok mnie i mojej mamy. To dzień odwiedzin rodziców. Takie jakieś smutne
jesteśmy. Jeszcze kilka minut i rodzice wsiądą do autobusów marki Jelcz i
odjadą do Krakowa. Przez pół nocy będziemy zjadać smakołyki. Schowałam pod
poduszkę kolorowe landrynki. A rano, raczyły się nimi wszystkie mrówki z
Maniowy.
foto z archiwum Elżbietki53 |
Nie
pamiętam, który to był rok. Pojawiła się w naszej grupie Ika Broszkiewicz. Tak,
tak to główna bohaterka „Wielkiej, większej i największej”. Ika przywiozła ze sobą radio tranzystorowe. Ale
była atrakcja! Zwłaszcza w środku nocy.
Nie
myślcie, że tylko na zabawach czas nam upływał. Stonkę ziemniaczaną zbierały
wszystkie kolonistki. Tak się dziwnie składało, że zawsze trafiałyśmy na pole
sołtysa. Nie pamiętam, czy byłam jeszcze najmłodszą kolonistką, czy już
starszą. Stanęłam przed sołtysem i zapytałam: „Czy w tym roku także
pomaszerujemy na pana pole? Dlaczego nie zaprowadzi nas pan na pole jakiejś
staruszki, której nikt nie pomaga?” I stała się rzecz niesamowita. Co sobie o
mnie pomyślał sołtys? Ale fakt faktem, zaprowadził nas na pole babuleńki, która
oczom nie chciała wierzyć, że blisko 60-ka dziewczynek oczyści ze stonki jej
pole. W dwie godziny było już po robocie.
W
1963 roku nie zawieziono nas do Maniowy. Zorganizowano kolonię w Dziwnowie.
Któż mógł przewidzieć, że latem tego roku we Wrocławiu wybuchnie epidemia
czarnej ospy. Jechałyśmy pociągiem przez Wrocław, więc po przyjeździe
natychmiast ustawiono nas w długiej kolejce i kolonijny lekarz zaaplikował
każdej z nas szczepionkę. Na wszelki wypadek. Wyjazd nad morze był oczywiście atrakcją,
ale Maniowy ….tam chciałyśmy wracać. I wróciłam na kolejne pięć lat.
foto z archiwum Elżbietki53 |
Nie
myślcie, że zapomniałam o naszych Paniach. Kierowniczką kolonii była od zawsze
Pani Maria. Niska, z orlim nosem, bardzo energiczna. Jej bałyśmy się na
poważnie. Pani Marty i Pani Bogusi nie bałyśmy się ani troszeczkę. Na
pożegnalnym ognisku pewnego razu zaśpiewałyśmy
„A Pani Marysia jest bardzo nerwowa,
Ale
to dlatego, że uczy polskiego”
„A Pani Bogusia jest jak pączek róży,
Gdy się do nas śmieje swoje oczka mruży”.
Za
kilka dni wyruszam do Maniowy. Nowych Maniowy. Chcę okrążyć Jezioro
Czorsztyńskie. Od Maniowy przez Dębno, Frydman, Falsztyn, Niedzicę i Czorsztyn.
Jak wygląda teraz Maniowy? Pewnie nie ma drewnianych domków z płotkami , o
które opierały się gladiole i malwy. Śmiało mogę powiedzieć, że ja wiem jak
wygląda dno Jeziora Czorsztyńskiego. Bo ja chodziłam po tym dnie. Ponad pół
wieku temu.
Elżbieta Słupek
Beatko, dziękuję :) Nie sądziłam, że te fotografie, które leżały w albumach ponad pół wieku, zobaczą światło dzienne.
OdpowiedzUsuńElżbietka53
Ja też dziękuję za wkład w treść bloga:))
UsuńFotografie ożyły i pięknie ilustrują wspomnienia.
Teraz dopiero wstrząsnęło mną ostatnie zdanie tekstu:"Ponad pół wieku temu". Czy to możliwe, że przeżyłyśmy już pół wieku? Eeeee... Jakoś tego nie czuję:)))
UsuńA jakie jesteśmy bogate :):):) Właśnie o te pół wieku. Żółtodzioby mogą, bo mają nam czego zazdrościć;)
OdpowiedzUsuńElżbietka53
Tak, to prawda. Naszych przeżyć nikt nam nie odbierze. Dzisiejsze dzieciaki nie mają pojęcia jak było nam fajnie w tych bawełnianych sukieneczkach, podkolanówkach i "trumniaczkach" na stopach:))
UsuńParzę z sentymentem na te ubranka dzieci, fałdki na rajstopkach i chusteczki na głowach.
Beatko, te wszystkie ubranka były zapakowane do fibrowej walizki, moja była brązowa :) Wewnątrz zawsze był spis ubranek. U mnie na pierwszym miejscu tego spisu figurowała piżama. Co roku miałam wątpliwości - piżama czy pidżama :) Zostało mi do dzisiaj :) Mnie też wzruszają te jednokolorowe rajstopki w prążki i chusteczki bawełniane na główkach. Dzisiaj obowiązują czapki z daszkiem. O chusteczkach wiązanych pod brodą możemy zapomnieć :)
UsuńElżbietka53
Wszystkie starsze dziewczynki w sukienkach albo spódniczkach! Spodni brak w tej garderobie.
UsuńBeatko, sukienki i spódniczki założyłyśmy, bo to był dzień odwiedzin rodziców :) Chciałyśmy ładnie wyglądać. Byłyśmy wtedy nastolatkami. Ale na pierwszej fotce, te bidule wyszły dopiero z autobusu. Widać go po prawej stronie. Tak wyglądałyśmy w dniu przyjazdu. I byłyśmy o 6 lat młodsze:)
UsuńElżbietka53
No tak, faktycznie wyglądacie jak "bidule" a do tego Twoja niepewna minka... Po prostu dramat pierwszego wrażenia:))
UsuńNie byłam katowana koloniami. Ale przeciez tez spacerowałam po dnie jeziora .Matko boska - też szmat czasu temu. Chusteczki i rajtuzki w prążki ,pończoszki na żabki wiecznie się otwierające ooo to też pamiętam. Te chusteczki wiązane pod brodą dla mnie wtedy były zmorą...Do dziś mi została niechęć do noszenia czegokolwiek na głowie...
OdpowiedzUsuńMoją córkę wysyłałam na kolonie .Jeżdziła też na obozy harcerskie. Pewnie ma podobne wspomnienia...tyle ,że parę lat póżniej.:))
Katowanie? Wydaje mi się, że kolonie letnie to była świetna zabawa i sama radość dla dzieci.
UsuńChusteczki na głowie to był zwyczajny strój - nie znaliśmy jeszcze wtedy czapek-bejsbolówek.
Zle się wyraziłam Bet. Jeśli chodzi o kolonie. Pewnie bym chEtnie pojchał jako dziecko ale mi sie nie trafiło..Katowanie miało być ,jeśli chodzi o chustki. Wiem, że nie było bejsbolówek ale te wszystkie chustki mnie gryzły!!! Szczególnie nienawidziłam tej zimowej z gryzącej wełny i w dodatku koloru różowego...
OdpowiedzUsuńOch, tak zimowe chustki też były. Modnie było spinać je ozdobną broszką, najchętniej góralską parzenicą, pod brodą.
UsuńWspółczesne chustki nazywają się "bandamka" i nawet są pod tą nazwą chętnie noszone.
WIĘKSZOŚĆ kolonii wspominam z rozrzewnieniem , może poza tą na której limitowali nam jedzenie - i ja niejadek - zadzwoniłam do domu, że głodna jestem - więc matka z administracją przyjechała na drugi koniec kraju i zrobiła awanturę, bo przecież ja się o jedzenie nie dopominałam (wtedy jeszcze nie)Okazało się, że panie z kuchni żyły na koszt kolonistów :)
OdpowiedzUsuńTakie sytuacje zdarzały się nierzadko... Niestety.
UsuńCo prawda za moich czasów chustek już się nie nosiło i byłam wybitnie "spodniowa", ale na kolonie jeździłam i było super. Muszę tu sobie przycupnąć i poczytać. "...polny za uchem masz kwiatek, duszy rogatej lżej." Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWitaj lutro:)) Przycupaj śmiało, zapraszam i dziękuję za odwiedziny.
UsuńPozdrawiam, Spodniowa Dziewczyno!
Elżbietce należą się wielkie buziole za wspaniałe wspomnienia i "akcję z sołtysem".
OdpowiedzUsuńNigdy nie byłem na koloniach jako kolonista, ale jako wychowawca to i owszem, parę razy się przydarzyło, i moje wspomnienia są podobne.
Zbieram te wirtualne "buziole" dla Elżbietki aż nadejdzie czas gdy je osobiście przekażę adresatce:))
UsuńPopieram aplauz za "akcję z sołtysem" - wymagało to nie lada odwagi z pozycji nastolatki. A kolejny plus za pokazanie zdjęć. Już samo ich posiadane jest niezwykłe bo fotografowanie nie było wtedy powszechnym obyczajem społeczeństwa.
... a, to jeżeli tak, to poproszę z języczkiem. ;)
OdpowiedzUsuńPrzecież nie dla Ciebie tylko dla Elżbietki! Paskudniku:))
Usuń"Tamten" ustrój,mimo swego zamordyzmu politycznego,miał jednak szereg zalet socjalnych,o których dziś nawet nie ma co marzyć. Prawie darmowe kolonie,wczasy itp..Tylko nadrzędnym pragnieniem normalnego człowieka jest poczucie wolności i tu nie ma"zmiłuj"..Odbiegam od tematu? Bynajmniej..Te dziewczynki fajnie się bawią,lecz w tym czasie było zbyt wielu takich,którzy bawili się w rytmie "Walca kajdaniarzy".
OdpowiedzUsuńPardon,Beatko,że ja tak ni to z gruszki,ni z pietruszki..Ale..Niedomówienie..
Pewnie, że "ni z gruszki..." Notka jest o przeżyciach nastolatek i w żadnym miejscu nie dotyka nawet kwestii polityki. Niech tak lepiej zostanie.
UsuńAd do wypowiedzi z 26.10..Beatko,mówisz i masz! Jak bum cyk cyk!
OdpowiedzUsuńm-16 Waszek, przypominam, że w komentarzach i rozmowach blogowych używamy nicków. Tak nakazuje blogowa etykieta i proszę ponownie: niech tak zostanie.
UsuńZaczęłam sobie przypominać swoje kolonie dzięki temu postowi... Ja jeździłam do Gdyni, bardzo daleko z mojego kieleckiego. Pierwszy raz pojechałam chyba po 2 lub 3 klasie. Pamiętam, że mieszkaliśmy w szkole w dzielnicy Witomino, która dopiero co powstawała. A na plażę wożono nas do Sopotu. Fajne to były czasy choć tęskniłam za domem. Jednak mała byłam...
OdpowiedzUsuńJa nigdy na koloniach nie byłam. Wakacje spędzałam na obozach harcerskich, pod namiotami. Harcerze uważali, że na kolonie jeżdżą "mięczaki":))) Taka tam dziecięca duma z powodu trwania w bardziej spartańskich warunkach.
UsuńMam nadzieję, że dawni "koloniści" nie obrażą się za tę uwagę, ale tak to było...