sobota, 8 października 2011

Tureckich przekrętów ciąg dalszy

        Tureczki są sympatyczne, ale często kręcą… oj, kręcą bardzo.  Poprzednio opisywałam manipulację z plażą Kleapatrą. Teraz  wybieram się na wycieczkę i w tym celu penetruję okoliczne Biura Podróży. Jest ich ogromna ilość, wszystkie zapraszają i zachwalają swoje usługi. Każde z nich ma oczywiście inną cenę wycieczek. Coś trzeba wybrać. Ponieważ kryterium ceny bywa zwodnicze, wybieram Biuro polsko-tureckie gdzie rozmawiam z Polką i dostaję szklaneczkę pysznej, mrożonej herbaty z granatów. Ponieważ na zewnątrz jakieś 35 st – zimny napój rozstrzyga sprawę. Rezerwuję wycieczkę 2 dniową do tajemniczej, szeroko reklamowanej Kapadocji.

        Jest to kraina zaliczana do elitarnego grona którejś tam edycji Siedmiu Cudów Świata. Często mówi się o „księżycowym” krajobrazie, bajkowej atmosferze. Kapadocja leży w środkowej części Anatolii. Jest to około 500 km w głąb lądu, od wybrzeża Riwiery Tureckiej kierunek północno wschodni. Aby tam dotrzeć z nadmorskich kurortów trzeba pokonać pasmo wysokich gór Taurus i jechać dalej na północ zaliczając dość znaczą zmianę klimatu. Sympatyczna Pani od „granatowej” herbaty zaleciła zabrać „jakiś sweterek”… Okazało się, że przydatna by była ciepła kurtka, skarpety i buty poważniejsze od sandałków. No ale trudno, troszkę zimna nie zabija chociaż poważne przeziębienie mnie dotknęło na bardzo długo.
        Kapadocja słynie z krajobrazu ukształtowanego przez erozję miękkich skał wulkanicznych tzw. tufu. Sprawcami tego wszystkiego są trzy sąsiadujące wulkany. Osobiście poznałam, z dużej odległości, jednego z nich. Oto on, wiecznie ośnieżony. Tak przynajmniej zapewnia nasz przewodnik.



    Szczyt podziwiamy odpoczywając w przystani karawan. To rodzaj zajazdu dla strudzonych wielbłądów, koni i ich jeźdźców. Elegancka restauracja przypomina raczej świątynię. 


        Na trawniku rozleniwiające poduchy i miękkie siedziska, namiot utkany z wielbłądziej wełny. Taki materiał zapewnia swoisty mikroklimat wewnątrz – efekt klimatyzacji.



Skoro odpoczywamy, to opowiem jak się nasza podróż zaczęła.

Wyjazd miał nastąpić o godz 4.15 więc oczekujemy niecierpliwie, ziewając często z niedospania. Podjeżdża zgrabny mikrobusik i woła głośno: Pamukkale! To jest zaproszenie dla uczestników wycieczki w tamtym kierunku. Czekamy dalej. Ponieważ cenne minuty płyną, a kolejne mikrobusy „Pamukkale” podjeżdżają kilkakrotnie, zgłaszam się pokazując bilet, na którym pisze wyraźnie: Kapadocja! Jesteśmy jednak zgarnięci do tego pojazdu. Kierowca rozpoczyna serię rozmów przez telefon uśmiechając się gęsto do nas. Robi się trochę dziwnie. Jesteśmy sami w mikrobusie pędzącym w nieznanym kierunku, bladym, tureckim świtem. Po kilkunastu minutach zostajemy wysadzeni na jakimś skrzyżowaniu i przejmuje nas inny, większy, autobus. Bez słowa wyjaśnień i zapytań jedziemy dalej. Do następnego, większego skrzyżowania, gdzie znowu nas zostawiają. Niebawem zajeżdża kolejny busik – chyba już docelowy. Dowiadujemy się tego od współpasażerów bo pilot, kierowca milczą jak zaklęci. Jedziemy, przysypiając w budzącym się tureckim dniu. Na pierwszym postoju przewodniczka przemówiła. W polskim języku, ale bardzo czymś zdenerwowana  oznajmia, że dalej z nami nie jedzie. Jesteśmy w lekkim szoku lecz zdeterminowani chęcią ujrzenia Kapadocji karnie wsiadamy do autobusu, który niebawem przystaje.
- teraz wysiadł kierowca… rozlega się jęk rozpaczy jednego z wycieczkowiczów – czy ktoś tu ma prawo jazdy?
        Wtedy, jak wschodzące słońce, wkracza nowy, młody i przystojny Turek. Z wdziękiem i piękną polszczyzną przejmuje dowodzenie nad udręczoną niepewnością wycieczką. Ufff…

        Już bezpiecznie i pewnie wchodzimy do podziemnego miasta Kaymakli. To prawdziwe podziemne, wydrążone w skałach miasto dawało schronienie ludności przed licznymi najazdami prześladowców. Najczęściej na tle religijnym. Podziemne miasto jest położone na kilku poziomach w głębi ziemi. Poruszamy się labiryntem uliczek i przesmyków prowadzących do poszczególnych pomieszczeń: pokoi mieszkalnych, stajni, magazynów, kuchni, a nawet… WC.
        To tylko wstęp do dalszych atrakcji, które już wkrótce zobaczymy.




To tylko wstęp do dalszych atrakcji, które już wkrótce zobaczymy.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dla błądzących - pomoc przy komentowaniu:

Jeśli nie masz konta w Google wybierz opcję:

- Anonimowy, ale podpisz się pod treścią komentarza, proszę.

- Nazwa/adres URL w okienku Nazwa wpisz swój nick lub imię, a w okienku adres URL wkopiuj adres swojego bloga

Za wszystkie komentarze bardzo dziękuję.