niedziela, 18 marca 2012

Peerelowskie podróżowanie

Patrzę na mój nowiutki paszport. Jeszcze pachnie świeżą farbą, lśni zabezpieczeniami i kolorowym obliczem właściciela. Nie budzi jednak emocji i wywołuje tęsknotę za dawnym odczuwaniem niezwykłości. Bo cóż to za sztuka teraz? Dwa tygodnie, dwie wizyty w Urzędzie – klik w aparacik z odciskami palców i gotowe.


        Bo paszport  teraz jest codziennością, zwykłym dokumentem zalegającym głęboko w szufladzie. Dawniej przedmiot westchnień i tęsknoty za… No właśnie, za czym? Czy tęsknota za paszportem była autentyczna czy to kolejny mit minionej epoki? 
        Nie było mody na podróże. Któż miał tą modę kształtować? Raczkująca TV preferowała transmisje z wieców oraz rodzimą kulturę. Nieliczne zagraniczne filmy ukazujące czarno-białe obrazy nie wpływały na wyobraźnię tak mocno jak obecne. Ambitni czerpali chęć do podróży z magazynów podróżniczych „Poznaj Świat” oraz „Poznaj swój kraj”, książek i kinowych seansów. Wakacje zapewniał Fundusz Wczasów Pracowniczych i organizacje młodzieżowe. Nawet nie jestem pewna czy to było świadome działanie Władzy Ludowej czy po prostu taka to epoka była? 
Nie mam żadnych wspomnień z potyczek paszportowych, ale od ludzi słyszę, że wcale nie było tak źle. Pomijając lata 50 i 60 kiedy to państwo dla zasady nie zezwalało na wyjazdy, w późniejszym okresie już było to możliwe. Z pewnymi wyjątkami naturalnie na przykład w stosunku do osób zatrudnionych w niektórych zawodach /wojsko/ oraz uwikłanych politycznie. Chociaż nawet opozycjoniści byli niekiedy chętnie wypuszczani w świat w myśl zasady „baba z wozu – koniom lżej”. Oczywiście procedura paszportowa była skomplikowana i długa, wymagająca upokarzającego „spowiadania się” z całego życia swojego i najdalszej rodziny, stania w kolejkach , wypełniania kilku formularzy itp. Ale czyż nie podobnie są traktowani obecnie Polacy starający się o Wizę w Amerykańskich Konsulatach? Może nawet gorzej.
Posiadacze paszportów ruszali w szeroki świat. Sporo ludzi jeździło na zachód (czy do krajów "trzeciego świata") do pracy. Często legalnie, poprzez różne polskie firmy czy instytucje (np. lekarze, pielęgniarki, budowlańcy - do krajów arabskich; marynarze - na obce statki; naukowcy - na staże). Wielu też zatrudniało się na własną rękę.
Zamieszkali za granicą krewni lub znajomi mogli wysyłać „Zaproszenia” gwarantując w nich opiekę oraz utrzymanie polskiego turysty.
W każdym większym mieście było przynajmniej kilka biur turystycznych ("Orbis", "Gromada", "Sports-tourist", "Almatur"). Sprzedawały całkiem fajne wycieczki, niektóre nawet nader egzotyczne. Ale kupującego witała cena – złotówki + USD (czy bony PeKaO). To była często bariera. Lecz pomysłowość Polaków była wielka. Pożyczano sobie wzajemnie obowiązkowe 100 dolarów  na czas załatwiania formalności wycieczkowych. Po zakończeniu imprezy 100 dol wracało do właściciela lub do kolejnego podróżnika. Wędrujące konta  obsługiwały grono przyjaciół. Tym bardziej, że zdarzały się okazje całkiem taniego podróżowania. Na przykład koleją. Takie podróże wspominali niedawno peerelowscy podróżnicy na blogu u  anzai.
         Pociąg był  jeżdżącym po szynach hotelem. W wyznaczonych do zwiedzania miastach odstawiany na bocznicę. Podziwiając zabytki Wiednia i Paryża polscy turyści ze zdziwieniem spoglądali na… austriackich lub francuskich bezdomnych koczujących na ulicach. Zjawisko w PRL nieznane. Z satysfakcją zauważano, że w socjalistycznych dworcach i ulicach nie sypiają pokotem biedacy, nie wożą dobytku w marketowych wózkach…
         Niedostatek zagranicznej gotówki rekompensowano pomysłowością. Otóż, niektóre polskie monety pasowały do zagranicznych automatów z kanapkami i napojami. Nieuczciwość? Nooo…. tak, ale taka bogata Austria mogła kilkunastu socjalistycznych turystów podkarmić … Prawda? Nie był to proceder na wielką skalę, nie rujnował austriackiej gospodark  a troszkę wyrównywał niesprawiedliwość dziejową..hi,hi,hi… Stosowano też szlachetniejsze metody. Można było uprzątać perony z pozostawionych tam wózków bagażowych z zaklinowaną monetą. Wielu zasobnych, miejscowych turystów nie zawracało sobie tym głowy. Odzyskane drobniaki, grosik do grosika…
         No i kwitł pomysłowy handel. Osobliwością okazały się transakcje na Sycylii! Tak, tak! Aż tam dotarli nasi peerelowscy podróżnicy. Na Sycylii sprzedawano z zyskiem, termometry .Powstała teoria, że wszechobecna mafia wywoływała ataki gorączki stąd popyt na termometry rtęciowe. A może atrakcyjna była właśnie owa rtęć? Wykorzystywana przez  mafię do niecnych czynów? Kto to wie, faktem była  taka oto procedura /wg relacji alElli/:
… wyjazd do Kowla po termometry, lornetki teatralne i aparaty fotograficzne. Potem z tymi pamiątkami należało jechać do Rzymu lub Neapolu. Jeśli tam nie udało się pamiątek spieniężyć rankiem, bo handel na bazarach odbywał się, góra do godziny 10:00, to... kierunek Sycylia, bo i nocleg tańszy (w pociągu nocka) i bardzo atrakcyjna przebitka na termometrach. Oczywiście, jeśli nie okradli. Największe złodziejstwo  w Neapolu. Dosłownie "na żywca". Nie tam... jacyś dyskretni kieszonkowcy…
Skoro tak, to co z „umieraniem na widok Neapolu” ? Jak to jest alEllu?
„Ja zupełnie nie wiem, dlaczego jest takie powiedzenie. Aż tak się nie zachwyciłam, żeby można było spokojnie umierać i nie mieć ciekawości i smaku na inne zachwyty o niebo "zachwytniejsze".
Mamy więc jasność odnośnie Neapolu tym bardziej, że anzai precyzuje:
„Bo nie chodzi chyba o Neapol, ale o tę słynną drogę dojazdową do Neapolu. To jest jakieś kilkanaście kilometrów od Neapolu. Sam Neapol teraz podobno jest najbrudniejszym  miastem, bo strajkują nadal służby oczyszczania miasta zastraszone przez mafię”
poczym wspomina „wesoły autobus” w Paryżu:
„ Ja w Paryżu to byłem już PAN całą gębą. Zwolniło się miejsce w jakiejś wycieczce aktywistów PZPR, no i się załapałem (a nie byłem nawet członkiem PZPR!). Mieliśmy super autokar z plakietkami CD. A więc kontrola celna won, a kontrolę paszportową załatwiał pilot. Niewiele pamiętam, bo ta hołota cały czas piła szampana w autokarze. Nawet przed Luwrem nie byli w stanie wysiąść z autokaru.”  
         Takie było peerelowskie podróżowanieFaktem jest, że czasem z takich wycieczek niewielu wracało… Emigranci wycieczkowi wyjeżdżali jednak legalnie, rzadko przedzierano się z narażeniem życia przez wody Bałtyku lub pod podwoziem TIR-a. 
Bezpieczniej i bezproblemowo podróżowaliśmy do „Demoludów”. Tu dopiero bywało śmiesznie, ale to temat na osobną notkę. Zapraszam wkrótce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dla błądzących - pomoc przy komentowaniu:

Jeśli nie masz konta w Google wybierz opcję:

- Anonimowy, ale podpisz się pod treścią komentarza, proszę.

- Nazwa/adres URL w okienku Nazwa wpisz swój nick lub imię, a w okienku adres URL wkopiuj adres swojego bloga

Za wszystkie komentarze bardzo dziękuję.