piątek, 9 marca 2012

Marcowe cytryny

 
Taki dziwny jest polski marzec. Przysłowie, ta nasza mądrość narodu, mówi że „w marcu jak w garncu”. Taki to nieprzewidywalny czas jest. Przychodzi po łatwych do zdefiniowania skojarzeń miesiącach zimowych. Styczeń i luty – wiadomo: śnieg i mróz. A marzec?


Marzec jest cytrynowy. Jeszcze nie zielony, już nie biały, chwilowo błyska czerwienią zafoliowanych tulipanów i goździków. Pomijając celowo depresyjną szarość wybieram bladą barwę cytrynową, która zbliża nas wrażeniem ku złotemu słońcu. Słońce już wkrótce nadejdzie z wiosną. Właśnie pierwsze, seledynowe listeczki wypuściło po zimowo zakurzone cytrynowe drzewko w korytarzu. Dzielna egzotyczna roślinka pierwsza się obudziła. Traf chce, że alElla właśnie teraz kusi świeżym, cytrynowym ciastem wg prawdziwie peerelowskiego przepisu swojej mamy.


wykonanie ciasta i fot alElla



z domowego archiwum alElli. Po kliknięciu powiększa się lupką!

 
To jaki jest marzec? Cytrynowy!

Cytryna. Dziś zwyczajna, codzienna. Nawet niechciana, leży gdzieś w kącie lodówki. Obwiniana o kwas i zanieczyszczoną chemikaliami skórkę. Nikogo już nie ekscytuje. A przecież była w PRL owocem wielce pożądanym. Rzucana do sklepów wyjątkowo, z okazji Świąt, w bardzo ograniczonych ilościach. Jakimś sposobem do blokowych mieszkań docierała wiadomość: „cytryny rzucili”! To elektryzowało gospodynie. W pospiechu zrywały z siebie kuchenne fartuszki lub o zgrozo, wypychały z domu dzieci, z siatką, do kolejki w „jarzynowym”. Biada temu kto się spóźnił! Wracał z pustymi rękami, bez dozwolonego 1 kg owoców. No i herbata była tylko z cukrem. Jeśli cukrowy przydział kartkowy pozwolił.

 Kotłowało się w peerelowskim marcowym garnku, oj… kotłowało! Jako dziecko, stojąc w kolejce po cytryny słyszałam  szeptane  wiadomości o skandalu w pewnym  teatrze. Jakiś aktor zasłonił sobie usta czarną przepaską. Spektakl brutalnie przerwano… Rodzice z niepokojem komentowali wiadomości z gazet i Dziennika Telewizyjnego. Tam, wiąż powtarzano pełne oburzenia przemówienia Władysława Gomułki, pokazywano wiece i marsze z hasłami: „Pisarze do piór”! Brat, świeżo upieczony student, opowiadał o armatkach wodnych i świecach dymnych w mieście. Tyle pamiętam z tamtych wydarzeń, komentowanych nawet na poziomie koleżanek w podstawówce. Nie rozumiałyśmy o co chodzi, ale kto mógł chwalił się posiadaniem starszego rodzeństwa uczestniczącego w zamieszkach. Rodzeństwa, nazwanego po latach „pokoleniem 68”.

Wkrótce ktoś z kręgu znajomych nagle wyjechał, zerwał kontakty z rodziną. Odtąd o tej osobie mówiono ściszonym głosem. Po latach dowiedziałam się, że osoba ta, po szybkim i tajnym ślubie, zamieszkała w Izraelu… Tam było bardzo dużo cytryn. Może nawet takie, całoroczne, żółte i zielone na jednym drzewku.


fot Bet


Niech nam będzie cytrynowo zanim wiosna oszaleje zielenią a maj zakrzyczy na czerwono!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dla błądzących - pomoc przy komentowaniu:

Jeśli nie masz konta w Google wybierz opcję:

- Anonimowy, ale podpisz się pod treścią komentarza, proszę.

- Nazwa/adres URL w okienku Nazwa wpisz swój nick lub imię, a w okienku adres URL wkopiuj adres swojego bloga

Za wszystkie komentarze bardzo dziękuję.