Czas najwyższy zaplanować wakacje. Wciąż słyszymy jaki to problem teraz, ile dzieciaków zostaje w domach bo za drogo, bo nie ma kolonii i obozów. Nieprawda, są kolonie i obozy jakże często jednak organizują je profesjonalne Biura Podróży, wybierają odległe egzotyczne kraje, kwaterują w hotelach ileś gwiazdkowych… Ostatnie informacje są takie, że szkoły uczestniczą w organizowaniu wyjazdów dzieci za ocean… Europa już się uczniom znudziła, opatrzyła. Pewnie, że to kosztuje i nie każdego stać.
A dawniej?
W każdej szkole były Drużyny Harcerskie, mnóstwo dzieciaków nosiło szare mundurki ZHP. Latem jedziemy więc na obóz harcerski.
Jest rok 1965, 1966, 1967...mamy 12 – 15 lat. Komendant obozu, a zarazem nasza opiekunka i organizatorka obozowego życia – druhna szczepowa jest od niedawna pełnoletnia. Pełni jednak ważną funkcję w hierarchii ZHP - dowodzi harcerzami kilku drużyn. Kadrę obozu uzupełniają pomocnicy komendanta, drużynowi odpowiedzialni za zastępy chłopców i dziewcząt. Będzie też z nami zaprzyjaźniona pielęgniarka /siostra, koleżanka lub mama harcerza/ oraz tak zwana druhna - mama. Prawdziwa matka uczestnika obozu, która poprowadzi obozową kuchnię.
Jest rok 1965, 1966, 1967...mamy 12 – 15 lat. Komendant obozu, a zarazem nasza opiekunka i organizatorka obozowego życia – druhna szczepowa jest od niedawna pełnoletnia. Pełni jednak ważną funkcję w hierarchii ZHP - dowodzi harcerzami kilku drużyn. Kadrę obozu uzupełniają pomocnicy komendanta, drużynowi odpowiedzialni za zastępy chłopców i dziewcząt. Będzie też z nami zaprzyjaźniona pielęgniarka /siostra, koleżanka lub mama harcerza/ oraz tak zwana druhna - mama. Prawdziwa matka uczestnika obozu, która poprowadzi obozową kuchnię.
Teraz zaczyna się akcja logistyczna. Do założenia obozu nadaje się każda odpowiednio duża leśna polana położona w pobliżu rzeki lub większego strumienia. Woda musi być. Bieżąca, bo rzeka płynie … hi, hi…
W takie miejsce udaje się Grupa Kwatermistrzowska. Transport zapewnia Zakład Opiekuńczy czyli instytucja pomagająca szkole. Wszak obowiązuje zasada „wszystkie dzieci są nasze” i ważne jest uczestnictwo w procesie wychowywania młodzieży. Wiozą wojskowe, ogromne, brezentowe namioty, które mają tylko dach i boczne ściany zamykane przemyślnym sznurowaniem. Sztuka sznurowania namiotów to pierwszy stopień wtajemniczenia każdego obozowicza.
Od wojska my też kuchnię. Wielkie kotły na kołach, pod brezentową, solidną wiatą. Może te wysłużone namioty i kuchnie polowe brały udział w II Wojnie? Pewnie tak.
I co? I tyle...Dzieciaki mogą przyjechać, obóz gotowy!
Do autobusu, znów opiekuńczy Zakład Pracy funduje, pakujemy nasze plecaki, całujemy Mamusie... leją się łzy, mamy wszak po 13 lat i wyruszamy sami! Po przygodę!
Ledwo znikają z widoku płaczące Mamy, nastrój w autobusie zmienia się, za sprawą zupełnie innego repertuaru piosenek. Jest ich tyle, że wypełniają cały, zwykle niezbyt długi, czas podróży. Atmosfera czekającej przygody wysusza łzy. Już radośni wysypujemy się z autobusu i zaczynamy urządzanie obozu.
Tu wszystko trzeba wykonać własnymi rękami: zbudować prycze, napełnić sienniki słomą, wykonać namiotowe meble czyli stolik, ławeczki, stojak na plecaki... Idą w ruch siekiery, gwoździe, szpadle... Nasze ręce są małe, ale sprawne. Wieczorem mamy już na czym spać, nawet nie pamiętam czy cokolwiek jedliśmy? Chyba tak, druhna-mama czuwa. Czuwaj!
Od jutra zaczynamy normalny obozowy dzień.
A, jak ? A tak:
Trąbka gra pobudkę. Tratatata..... zaspani, w piżamkach gromadzimy się na placu apelowym, chwytając się za skrzyżowane ręce tworzymy krąg i śpiewamy pierwszą powitalną piosenkę dnia.
Mycie w lodowatym potoku, porządkowanie namiotów. Każde zbędne ździebełko trawy jest dokładnie sprawdzane i eliminowane. W pełnym umundurowaniu stajemy do Apelu. Obowiązuje wojskowa musztra, meldowania i równanie szyku. Otrzymujemy przydział zadań do wykonania. Poranną porcję owsianki zjadamy z metalowych menażek siedząc przy własnoręcznie wykonanych stołach. To nic, że trochę chwieją się blaty, a deski są nie gładzone. Menażki myjemy w zimnym potoku za pomocą piasku. Żadnych detergentów!
Teraz mamy „kwadrans gospodarczy”: każdy obiera kilka ziemniaków na obiad, który ugotuje druhna-mama z pomocą zastępu służbowego.
Przedpołudnie zapełnia wykonywanie przydzielonych zadań. Każdego dnia wyruszamy w teren aby poznać okolicę i jej mieszkańców, historię miejsca i ciekawe wydarzenia. Wszystko trzeba wieczorem zrelacjonować przy ognisku.....
Właśnie... OGNISKO. To punkt kulminacyjny każdego dnia. Cała ceremonia.
Trzeba odpowiednio ułożyć „watrę”. Tak, aby zapalić ją od jednej zapałki. Koniecznie jednej i bez użycia papieru lub innych wspomagaczy. Rozpalenie ogniska to zaszczyt i honor… Pomyślne wykonanie całego ceremoniału jest nagradzane chóralnym okrzykiem. Ognisko to dla harcerza świętość.
Pod żadnym pozorem nie wolno wrzucać do ognia śmieci! Nie wolno piec kiełbasy! Ogień ma być czysty.
„Przysięgam całym życiem służyć Tobie Ojczyzno
Być wiernym sprawie socjalizmu,
Walczyć o pokój i szczęście ludzi
Być posłusznym Prawu Harcerskiemu”
Te słowa recytowane w głębi lasu, w świetle księżyca, poprzedzone niełatwym nocnym poszukiwaniem miejsca zbiórki cytuję dziś z pamięci. Troskliwie przechowuję Krzyż Harcerski otrzymany po złożeniu Przyrzeczenia Harcerskiego. Z tych czterech wersów tekstu nieprzyjemnie brzmi ten o socjalizmie. Ale tymi akurat słowami nikt się specjalnie nie przejmował. Natomiast pozostałe trzy wersy były traktowane jak najpoważniej. To wskazówki na najbliższe młode lata i doprawdy przez wszystkich znanych mi Harcerzy przestrzegane.
W harcerstwie starszym /szkoła średnia/ był pewien kłopot z Prawem Harcerskim zabraniającym palenia papierosów, ale problem ten dotyczył niewielkiego grona starszych chłopców. Nigdy natomiast nie spotkałam się z piciem alkoholu w gronie HARCERZY.
Dziś dopiero uświadamiam sobie jak wiele trzeba było mieć odwagi aby podjąć się przebywania z dużą grupą dzieciaków w warunkach polowych, bez dostępu do telefonu, samochodu bez fachowej opieki medycznej i „ochrony” przez całe trzy tygodnie. Jak udawało się bezpiecznie odżywiać grupę dzieciaków bez lodówek, detergentów i opieki SANEPID? Nie pamiętam żadnego przypadku choroby ani zatrucia.
Nigdy nie doszło do bójek, nie potrzebna była opieka Milicji, nikt nie kradł, zjawisko agresji było nieznane. Wszyscy akceptowali wojskowy tryb życia i dyscyplinę. Żadnych buntów!
Co z tego mam dziś?
Nie boję się zimnej wody, nie boję się nocą być w lesie, pająki, szczypawki i inne zwierzęta to „betka”, uwielbiam piesze wędrówki, ognisko to nadal dla mnie świętość, potrafię rąbać drewno i wbijać gwoździe, potrafię czytać mapę i orientować się w terenie, lubię ludzi, można na mnie polegać „Jak na Zawiszy”, KOCHAM MÓJ KRAJ! Niezależnie od ustroju!
I gdzie tu Ideologia ? Specjaliści od socjalistycznego wychowania nie byliby zadowoleni! Oj nie... Za to specjaliści od wychowania na porządnych ludzi - jak najbardziej. Dziś wiem, że cały ten obozowy ceremoniał był precyzyjnie obliczony na kształtowanie w nas określonych postaw. Postaw uniwersalnych, potrzebnych zawsze, w każdej konfiguracji politycznej.
Miła Pani Bet ! Mam podobne doświadczenia kolonijne i obozowe z tamtych czasów, a nawet wcześniejsze od tych, których Pani mogła doznać, bo po raz pierwszy na koloniach byłem bodajże w 1947 albo 1948 roku, a więc wtedy gdy Pani zapewne na świecie nie było (kobieta tak pełna uroku, jak Pani, musiała urodzić się bardzo niedawno). Pani tekst jest trochę ezopowy. Nie rozumiem przesłania zawartego w ostatnim akapicie, zwłaszcza gdy pisze Pani o "wychowaniu na porządnych ludzi". W krańcowym pojmowsaniu takiej postawy sądzony dzisiaj Breivik też ma się zapewne za "porządnego człowieka". Będę Pani zobowiązany za bardziej jednoznaczne wyrażenie intencji (cholera, a może jestem nierozgarnięty i nie pojmuję cudzych myśli... strach tak o sobie pomyśleć). Serdecznie Panią pozdrawiam - Wiesław Poczmański
OdpowiedzUsuńPanie Wiesławie, w ostatnim akapicie zamierzałam podkreślić, że harcerstwo socjalistyczne/innego wtedy nie było/ wpoiło nam wiele cech typowych dla, jak ja to nazywam, "porządnych ludzi" lekceważąc raczej uczenie miłości do socjalizmu...cała polityczna ideologia była mało podkreślana i wręcz pomijana.
OdpowiedzUsuńHarcerstwo lansowało natomiast hasło: "polegać na kimś jak na Zawiszy" - na takich obozach uczyliśmy się zaradności, odpowiedzialności za innych, pracy zespołowej i przyjaźni. Czy to nie są cechy "porządnego człowieka"?
Proszę się nie niepokoić swoim stanem umysłu, być może to ja niezbyt wyraźnie się wyraziłam.
Pozdrawiam ciepło z harcerskim "Czuwaj"!
No, Bet. Ostro pojechałaś, aż mi dech zaparło i kopara opadła. Świat jednak się zmienia, i kryteria jego oceny, jak i idee i myśli przewodnie również. Jako młody szkrab chciałem być rycerzem, potem d'Artagnianem, wreszcie agentem "007", na szczęście nie zostałem agentem tajnej policji. Twój tekst jest piękny, melancholijny, aż chce się zaśpiewać: "Płonie ognisko w lesie ...". Ale jak umiejscowisz ten tekst w obecnej epoce, gdzie już od dwudziestu lat rządzą zupełnie inne prawa i zasady, rozsypały się więzy międzypokoleniowe, a "wyścig szczurów" jest najnormalniejszym zjawiskiem? Czy wiesz, że dzisiaj są takie mamy, które nie mają dla dziecka 25 zł. na wycieczkę szkolną, i że nie jest to jedynie ich wina? A czy wiesz, że ... ech przestanę już krakać, i przeczytam jeszcze raz tę wspaniałą notkę, bo przecież to racja, że pierwsze obozy harcerskie pamięta się przez całe życie. Następne to już ... no i znów krra, krrrraaaa :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Anzai
anzai, taki jesteś miły, a tak brzydko kraczesz chwilami...Jasne, że niektórzy nie mają 25 zł ale niektórzy jadą na kolonie do USA! Nie będę się spierać o to których jest więcej. Nie o to mi chodziło w tym tekście. Po prostu wspomnienia szczęśliwego dzieciństwa w wyśmiewanym i opluwanym nieraz PRL. Przypomnijmy sobie jacy byliśmy, jak żyliśmy i dlaczego dziś potrafimy krytycznie ocenić wyścig szczurów...
UsuńNo, spocznij, wolno już oddychać niech nie zapiera dechu:)))))
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńMyśmy przed każdym namiotem mieli totemy własnoręcznie zrobione z kamyków, szyszek, korzeni, gałęzi... Totem był rodzajem godła zastępu mieszkającego w namiocie. Totem "opiekował" się zastępem. Trzeba też było przy ognisku opowiedzieć historię/legendę związaną z totemem i zaśpiewać wymyśloną piosenkę - hymn zastępu.
Pozdrawiam serdecznie.
Tak, tak, potwierdzam. Mój zastęp nazywał się któregoś lata "beskidzkie diabliki"...hi,hi... urocze, prawda? Na obozach i zbiórkach harcerskich śpiewałam! Śpiewałam do ochrypnięcia, znałam tysiące piosenek. Ja, kompletne beztalencie muzyczne i "bezsłuchowiec". Taka była magia obrzędowości harcerskiej. Nigdy potem już nie śpiewałam, nawet biesiadnie...
UsuńA totem to pewnie też jakiś "diablik"?
UsuńHi,hi... to był jakiś dziwoląg z korzenia i miał ogromne oczy z szyszek. Strasznie szkoda nam było te totemy zostawiać gdy wyjeżdżaliśmy. Niektóre, najpiękniejsze, wracały z nami i zdobiły szkolną harcówkę.
OdpowiedzUsuńNiedaleko naszego obozu był las z poprzewracanymi do góry korzeniami drzewami. Ależ tam - w korzeniach - było cudności na totemy.
Usuńbububububububububu.............chce napisac ale jak tylko siadam do klawiatury to: Piotr !!! - jesteś juz ubrany, wychodzimy, albo: co tam robisz ??. chodź mi pomóc.............
OdpowiedzUsuńA tyle mam do napisania - po południu musze się spręzyć - Czuwaj !!!!
Piotrze, najpierw obowiązki potem przyjemności. Tego tez uczyli w harcerstwie. Przyjdziesz i "wypiszesz się" w dogodnej chwili.
UsuńMoje dziecko w tym roku jedzie pierwszy raz na obóz harcerski.Ja boję się strasznie,ale trzymam się dzielnie.Teoretycznie będzie podobnie jak w opisie,tylko opieka medyczna będzie profesjonalna,opłaty wcale nie mniejsze niż przy wyjeździe organizowanym przez biuro podróży, ale wiadomo technika zmienia wszystko,dzieciaki z komórkami i konsolami.Jednak cieszymy się.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,mam nadzieję,że mój syn będzie miał równie cudowne wspomnienia. Ewa Groszkowska
Ewo miło cię poznać, rozgość się, proszę. Miejmy nadzieję, że synowi się spodoba. Chociaż, uprzedzam, że nie wszystkie dzieci akceptują taki rodzaj wypoczynku. Nawet dawniej tak bywało, a te dzisiejsze to...sama wiesz jakie mają wymagania. Ale próbka samodzielności jest potrzebna. Odradzam też odwiedziny w trakcie trwania obozu. Niepotrzebnie rozdrażniają dziecko, budzą tęsknotę i burzą tok pracy opiekunów. Ja, będąc dzieckiem przeżyłam raz takie odwiedziny i potem już zawsze prosiłam rodziców aby nie przyjeżdżali... To ma być próba odcinania pępowiny, bardzo brutalnie to brzmi ale jest dla dziecka korzystne pomimo bólu i łez. Przepraszam za ten wykład ale to z dobrego serca.
UsuńPowodzenia życzę dziecku i rodzicom.
A ja mam inne zdanie w sprawie odwiedzin. Uważam odwiedziny wręcz za konieczne. Oczywiście zbyt częste odwiedziny rodziców nie są wskazane, ale raz obowiązkowo! Przede wszystkim mobilizuje to kadrę obozową do dyscypliny. I telefon! W określone z góry dni, o stałej godzinie.
UsuńOsobiście obserwowałam obóz, na którym kadra albo całe noce piła w krzakach przy plaży, albo chodziła do miasteczka na dyskoteki i wracała nad ranem pod oknami mojego domku campingowego, budząc całą okolicę. Dopiero wizyta rodziców przywołała kadrę do porządku.
To o czym mówisz to patologia, ja natomiast odnoszę się do sytuacji normalnej, prawidłowej. Przez myśl mi nie przychodzi, że może być inaczej. Nigdy z taką sytuacją się nie spotkałam. Wiem natomiast jak bardzo nadopiekuńczy rodzice potrafią zatruć życie opiekunom. No, wiem, teraz dostanę po głowie od wszystkich mam więc już nadstawiam łepetynę na ciosy.
OdpowiedzUsuńMoże jestem przewrażliwiona, bo akurat wypoczywałam po sąsiedzku i akurat na taki obóz za siatką trafiłam.
UsuńMieszkam przy internacie, to też się napatrzę i nasłucham zupełnie niechcący. Ludzie się tu modlą, żeby w internacie nie było kolonii.
Jak zwykle wszystko zależy od ludzi, z którymi mamy do czynienia.
UsuńJeszcze do Ewy! Miło będzie gdy podzielisz się z nami wrażeniami z obozu Twojego Dziecka. Ciekawa jestem jak teraz takie obozy wyglądają bo jak widzisz z rozmowy wynika, że różnie to bywa.
UsuńNapisz, proszę o tym jak to wygląda współcześnie.
Tak - to były piekne dni które niespodziewanie przydawały się co czas jakis w róznych i smiesznych okolicznościach. Harcerstwo - z najwcześniejszych wspomnień WARTA. Jaki byłem dumny i ważny. Oryginalne lilijki to był cymes i jak ktos miał więcej niż 2 to był ktoś ale co tam, wycinało się z puszek.... /to mógł byc rok ok. 1955/.
OdpowiedzUsuńNajwazniejksze nauki:
Rozkładanie namiotu /pałatki/ w odpowiednim miejscu i właściwe go okopanie,
budowa latryny z uwzględnieniem wiatrów,
budowa stołów i siedzisk,
urządzanie sobie lubm w kilku w jednym namiocie, wygodnego legowiska,
właściwe urządzanie ogniska oraz odpowiedniej budowy dołków w ziemi do gotowania wody w menażce.
nauka i klasyfikacja drewna jako paliwa do ogniska
pierwsze nauki gotowania, sprzątania, noszenia wody no i oczywiście
zdobywanie kolejnych sprawności z róznych dziedzin.
no i te znaki, niemal runiczne przed każdym namiotem...........
1968 rok - CSRS. Zanosi sie na dłuższy postój. znoszę dobroci lasu, rozścielam pałatkę, okręcam sie i spię, Rano z panterki dorabiam sobie wygodny fotel a przy drzewie stoliczek.
rok /chyba/ ok. 1980 - Barania Góra. Młodzież w ilości kilkunastu sztuk płci obojga buduje sobie obozowisko. Widać zieloni. Podchdzę i proponuję zmianę miejsca chyba że chcą wraz z pierwszym deszczem odpłynąć. Wskazuja o wiele lepsze miejsce ale przypuszczaja że sa na nawietrznej a dokąś kupki będa chodzic robić. Robią sobie fotele dawnego i nie mojego pomysłu. Przygotowują sobie miejsce na ognisko i posiłek. Dziewczyniska patrzą na mnie z sympatią, chłopcy mniej
Harcerstwo - warto było !!!!!
Czuwaj!
UsuńPiotr chyba miał dzisiaj wartę od północy do szóstej rano (komentarz o 04:11). Pamiętacie? W tym czasie chyba najgorsze były warty. Ja wolałam te do północy.
Wygląda na to, że obydwoje mieliście dziś wartę: Piotr nocną a alElla wczesno-ranną. Super! Dzieli temu ja mogłam spać spokojnie...hi,hi...
UsuńMacie rację oboje, warty nocne to było nie lada przeżycie. Sprawdzian hartu ducha i przełamywanie strachu. Często zakradaliśmy się do kuchni i wyjadaliśmy z worka mleko w proszku.Tak dla zabicia czasu.
Ostatnia warta miała obowiązek przygotowywania takiego mleka czyli dokładne wymieszanie proszku z wodą. To było trudne zadanie bo mleczny proszek zbijał się w grudki. Pamiętam do dziś smak tego mleka.
.......faktycznie, po upalnym dniu spanko sobie poszło i cholera wie dokąd. Jedyna okazja oby spokojnie cos sklecić.
OdpowiedzUsuńBayyyyyyyy !!!
Piotrze, przypomniałeś ważne ale zapomniane słowo "pałatka". Rzecz niezbędna i doskonale uniwersalna w warunkach obozowych.
UsuńPałatkę obowiązkowo zabieraliśmy nawet na 1-dniowe wycieczki plenerowe. W razie deszczu robiło się z pałatki daszek w krzakach.
UsuńA jakże! Zawsze mnie zachwycało brzmienie tego słowa : pałatka. Strasznie wdzięczne i miło słuchać.
UsuńDziękuję za miłe powitanie.Jestem tu z Wami od bardzo dawna(jeszcze poprzedniego bloga). Lubię czytać świetnie dopracowane notki. Gdy tylko synek wróci pod koniec lipca podzielę się uwagami ,co zmieniło się na obozach harcerskich od naszych czasów.Prawdę mówiąc bardzo mu zazdroszczę,bo ze względu na stan zdrowia nigdy nie zostałam na taki obóz wysłana.W tej chwili jestem na etapie kompletowania wyposażenia.Będę wdzięczna za cenne rady:)Pozdrawiam.Ewa Groszkowska
OdpowiedzUsuńTo może ja napiszę o czymś, czego przeważnie nikt nie zabiera, bo zdaje się dziwne :)))
Usuń- 2 pary grubych, nie uciskających skarpet do spania. Noce nad ranem bywają lodowate. Ja w stopy ciepło i jest w nich krążenie, to się śpi smacznie,
- drugi - mały i lekki plecaczek na wycieczki poza obóz. Po co na krótkie wycieczki chodzić z tym głównym - dużym,
- ubranie (spodnie i bluza) do całkowitego zniszczenia, żeby nie szkoda było wyrzucić potem,
- OFF (środek na komary),
- folię termoizolacyjną,
- jak się nie chce prać, to tyle par skarpet do jednorazowego użycia - ile dni trwa obóz. Cenowo wychodzi tyle, ile kosztuje proszek do prania, albo i taniej - w marketach są skarpetki po złotówce.
O, jak fajnie, że się odezwałaś.Czekamy na sprawozdanie z obozu. Co do rad to nie wiem, czy moje doświadczenia będą się nadawać na obecne czasy... Moje wyposażenie na obóz to było: plecak, chlebak, pionierki i wełniane skarpety do nich, mundurek, dżinsy "szariki"/hi,hi../, trampki i koniecznie gumowe cholewy /!/. Przyda się też latarka. Przybory do jedzenia: menażka i komplet sztućców tzw niezbędnik / połączenie łyżki i widelca/. Nóż "finkę" każdy miał przy pasku. To taki elementarz obozowy z lat sześćdziesiątych.
UsuńA linka "pryczówka" nie będzie potrzebna? Bo jeśli tak, to z 50 metrów trzeba.
UsuńOj, wątpię czy ktoś dzisiaj jeszcze prycze buduje... chociaż? Może się mylę?
UsuńJak najbardziej. Wyplatają prycze ze sznurka. Wszystko zależy od tego, jaki to obóz.
UsuńDlatego zaproponowałam Ewie aby napisała nam "sprawozdanie" z obozu. Bardzo jestem ciekawa.
UsuńNie słuchaj ani BET ani alElli bo będziesz musiała sobie kupic ciężarówke. Lepiej zobacz pierwszą część Rambo i tam sie wszytkiego dowiesz !!!!!!!.
UsuńPorządny harcerz ma jedna pare skarpet która na noc odstawia i nie zabiera drobiazgów które mozna pod.....prowadzic innym. Jerdzeniem także nie ma sie co przejmować - zawsze mozna cos użebrać......
Pozdrawiam
Piotrze, Ewa nie mówiła, że chodzi o obóz przetrwania...
UsuńPisałyśmy z alEllą jednocześnie ale niezależnie. Moje rady - z czasów dawnych a alElli bardziej współczesne. Do wyboru, do koloru!
OdpowiedzUsuńMelduję się, już po "spocznij", nawet oddycham. I cóż, to chyba nie jest satysfakcja, ale coś podobnego - bo widzę, że komentatorzy pociągnęli mój "kraczący" wątek. Jednak na krakanie mogą sobie pozwolić tylko ci, którzy mieli okazję "przećwiczenia" PRL-owskiego Harcerstwa na sobie.
OdpowiedzUsuńalElla słusznie zauważa, że wizyty rodziców na obozach miały swoje "zady i walety", bo przecież nie na darmo powstało przekorne pytanie: "Czy jest druh Boruch? (domyślna odpowiedź to: "Nie ma druha bo ru*cha").
Mimo tego najczęściej pierwszy obóz w wieku ok. 8-12 lat to niezapomniane wspaniałe przeżycie. Nawet przy tych wszystkich ułomnościach ludzkich, kolejne obozy także były niezapomnianym wrażeniem w stylu "Szatan z siódmej klasy". Wydaje się, że już nigdy więcej, nic podobnego nie przytrafi się młodzieży. W PRL też to zaczęło się psuć, o dziwo właśnie w "Złotej Epoce Gierka", bo wtedy wszystkich było stać na więcej. Dzieci jeździły z rodzicami do kurortów, często nawet zagranicznych.
Może pojęcie "psuć" jest zbyt niesprawiedliwe, ale ZHP zostało wyparte przez ZMS, ZSMP, ZSP, i tp. bogatsze organizacje oferujące to samo, ale w wydaniu zagranicznym. Tu już zagrała polityka, i młodzi woleli jeździć na t.zw. wymienne kolonie, do zaprzyjaźnionych miast, i szkół. Co z tego wyszło już wiemy. Czuwaj!
Anzai
anzai, żart-nie żart o druhu Boruchu powstał /chyba nie bez przyczyny/ w latach około 80-tych. Przynajmniej do mnie wtedy dotarł. To był już początek końca harcerstwa jakie znałam i kochałam. ZHP zanikło, znikło ze szkół tak jakoś po cichu. Nikt nie wyprowadzał sztandarów, nie likwidował a zanikło samo. Oficjalnie jeszcze istnieje ale tak jakoś nieśmiało w formie szczątkowej.Gdy wspomnisz młodzieży o tej organizacji to najczęściej spotkasz się z ironicznym uśmieszkiem. Można by rzec "dziś prawdziwych harcerzy już nie ma...."
OdpowiedzUsuńPobudka!!!
OdpowiedzUsuńDrużyna "Koszykowych Peerelowców" do apelu biegiem marsz!
Czuwaj!
Ale sobie narobiłam tą notką... teraz będzie musztra od świtu?
OdpowiedzUsuńWitaj Bet, bardzo ciekawie to opisałaś. Nie należałam do harcerstwa, bardzo mi się podobały mundurki i nawet zapisałam się do zuchów, ale na krótko, bo jednak już od małego wolałam w samotności czytać, niż wykonywać jakieś pracochłonne czynności w grupie. A więc dziś nie lubię zimnej wody, nie przepadam też za młotkiem czy piłą.
OdpowiedzUsuńMario,widać jesteś typem intelektualisty... dajesz tego dowody na swoich blogach. Nie wszystkim odpowiada traperski styl i to jest zupełnie zrozumiałe.
OdpowiedzUsuńHmmm... A już myślałem, że tylko ja jestem takim dziwakiem. Harcerstwo polubiłem w styku w jakim odkryła je Bet, ale przestało mnie to interesować, gdy poznałem "drugą stronę medalu". A, że podobnie jak Maria Dora nie byłem, i chyba nie jestem, entuzjastą pracy w grupie (w kupie czuję coś innego niż siłę), więc gładko z harcerstwem (tym zbiórkowym) się rozstałem. Olbrzymi sentyment jednak pozostał. Pozdrawiam
UsuńAnzai
To nie jest dziwactwo tylko indywidualna cecha osobowości. Niektóre typy tak mają...hi,hi...
UsuńJednak ucieklaś...! Ja zostałem Bet na "starym" serwerze, wytrzymałem. Może to lenistwo, przyzwyczajenie, sentyment, ale chyba zwyczajny brak czasu.
OdpowiedzUsuńCudne to Twoje "Harcerstwo"!
Pozdrawiam, na nowym szlaku. Mrówko. Wędruj szczęśliwie.
Fajnie, że tu trafiłeś. Też długo ociągałam się ze zmianą miejsca, przyzwyczajenie jest silne. Teraz doceniam jednak komfort pracy na tym portalu. To jest czysta przyjemność i jak na razie zero problemów. Jeśli dawni bywalcy peerelku zechcą tu za mną przywędrować - to już będę bardzo zadowolona.
OdpowiedzUsuńCzuwaj!
Bardzo, bardzo dziękuję! Wspaniała notka o harcerstwie takim, jakie je zapamiętałam.Należałam do harcerstwa od piątej klasy szkoły podstawowej aż do drugiego roku studiów i na obozy i zimowiska jeździłam co roku, najpierw jako szeregowa harcerka, potem zastępowa, miałam 16 lat , jak pierwszy raz pełniłam funkcję oboźnej. Najwspanialsze wspomnienia z wakacji to te obozowe.Jeden raz zostałam dodatkowo wysłana na kolonie, ale powiedziałam rodzicom,że nigdy więcej. To nie był mój świat.Za to obozy!! Harcerstwem zaraziła mnie Mama. Często nam śpiewała harcerskie piosenki, opowiadała przygody i pokazywała nieliczne zdjęcia. Jeszcze raz dziękuję za piękny opis i obudzenie wspomnień :)
OdpowiedzUsuńCzuwaj druhno Maniu! Skoro mamy podobne piękne wspomnienia to może zostaniesz tu, z nami, na dłużej? Serdecznie zapraszam. Możesz nadal pełnić funkcję Oboźnej i wprowadzić tu trochę dyscypliny...hi,hi...
OdpowiedzUsuńWitajcie :)
OdpowiedzUsuńNa obozy w dzieciństwie nie jeździłam. Nie zdążyłam, bo zuchem byłam przez tydzień zaledwie. Ale jeździłam na kolonię. Do Maniowy. Rano wciągaliśmy flagę i zaczynałyśmy od mruczanki, a potem już całkiem głośno -
"Wstaje dzień, blaski zórz
Z ponad gór, z ponad pól, z ponad mórz,
Wstaje dzień, zbudź się już".
Zakwaterowane byłyśmy w dworku, niedaleko Dunajca. Zaliczyłam w swoim życiu
siedem razy Lubań, tyleż razy Turbacz i oczywiście zamki w Czorsztynie i Niedzicy. Podczas każdorazowej wyprawy na zamki, dłubałam patykiem w ziemi
/jak przewodnik nie widział/ bo chciałam znaleźć jakiś skarb. No, choćby maleńki pierścionek :) Wieczorem znowu był apel. Głośno śpiewałyśmy -
"Słoneczko już gasi złoty blask,
Za chwilę niebo błyśnie czarem gwiazd,
Dobranoc już".
To było dokładnie pół wieku temu :) A obecnie?
W czwartek byłam na jednodniowej wycieczce z 25 czterolatkami:)
Ominęliśmy zamek w Wiśniczu z obawy, że mogą go przestawić :)
Pojechaliśmy klimatyzowanym autobusem, bawiliśmy się na świeżym powietrzu,
zjedliśmy kiełbaski i o 16:00 byliśmy pod przedszkolem. Takie atrakcje jednodniowe, biura podróży urządzają dla milusińskich. Czy któryś z tych czterolatków pojedzie na prawdziwy obóz jaki opisała Beatka? Mam wątpliwości.
Mycie w zimnej wodzie, brak prądu i wtyczki do komputera? Nie ma szans;)
Pozdrawiam serdecznie:)
Elżbietka53
Elżbietko, jak fajnie, że trafiłaś pod nowy adres! Jak zauważyłaś przynoszę się tu z całym kilkuletnim "urobkiem" i niektóre notki wystawiam na wierzch. jak widać nie bez racji bo są nowi czytelnicy.
OdpowiedzUsuńObawiam się, że twoje obawy dotyczące obecnych obozów, a raczej ich braku /!/ są prawdziwe. No, ale może tak musi być? Postępu techniki nie zatrzymamy i to co dla nas było zwyczajne teraz konsumują nieliczni amatorzy "mocnych wrażeń" na obozach przetrwania. Tym bardziej bądźmy dumni, że udało nam się to przeżyć!
Całuski-klikuski posyłam!
Penetruje Twoj blog i trafilam na te notke o harcerstwie.Bylam tez harcerka ale niestety na obozy ani nawet na biwaki nie jezdzilam bo zwyczajnie chyba mialam nadopiekunczych rodzicow i hemhe reumatyzm.To ostanie zostalo mi do dzis.ALe raz wypuszczono mnie juz jaki 16-latke na oboz wedrowny.Przeszlismy trase z Bielska bialej do Nowego Sacza.NIgdy tego nie zapomne,byla to frajda niesamowita.Spalismy u chlopow ,w domach PTTK,codziennie gdzie indziej.Smaku nalesnikow z jagodami przygotowanych nam przez goralke w Kluszkowcach(juz niestety nieistniejacej wsi)do konca zycia nie zapomne.Jestem wdzieczna do dzis rodzicom,ze w koncu mnie gdzies puscili samodzielnie.I ze bylo mi danewlasnie w spartanskich warunkach przezyc letnia przygode.Moja corka jezdzila na obozy,byla zatwardziala harcerka ,nigdy jej tego nie bronilam i mysle,ze zycie harcerza tez troszke w niej wyrobilo samodzielnosci itp.Pozdrowienia Rena
OdpowiedzUsuńAcha,jeszcze chcialam dodac,ze do dzis cierpie na kompletny brak orientacji,cud,ze potrafie mape czytac.Za to do niedawna jeszcze bylam niezly piechur,bo jak sie czlowiek gubi to sie musi niezle nachodzic ,zeby sie znalezc..
OdpowiedzUsuńRena
Melduję,że syn wrócił cały,zdrowy i szczęśliwy.Jak wyglądały obozy kiedyś -wiem tylko z bloga i komentarzy.Tak wyglądają obecnie:
OdpowiedzUsuń-kadra-niezmiennie starsi licealiści i tacy trochę nastolatkowie ich komendantką była 20-latka ,kucharki cudowne-przyjazne i szczodre;pielęgniarka i dwaj sanitariusze-prywatnie pracownicy rejonowego szpitala
-obozowicze podzieleni na dwie grupy wiekowe;młodsi otrzymali kanadyjki ,starsi musieli wypleść prycze samodzielnie( nie ma grup koedukacyjnych,chłopcy oddzielnie,dziewczynki pod ścisłym nadzorem)
-program bardzo aktywny,żadnego leżenia nawet gdy przez pierwszy tydzień lał deszcz
-jeden jedyny raz zabrani do cywilizacji,gdzie były sklepy
-brak prądu i co mnie zupełnie zaskoczyło bezwzględny zakaz posiadania komórek,aparatów cyfrowych i całej pozostałej technologii(dzieciaki mogły w wyznaczonych godzinach dzwonić od 2 opiekunek,rodzice także w wyznaczonych godzinach bez problemu mogli sprawdzić co i jak)
- odwiedziny;wyznaczony dzień i godziny;mogliśmy wykupić obiad w obozie i zjeść razem z synem;mogliśmy go także za pokwitowaniem zabrać z obozu na kilka godzin i samodzielnie zwiedzać okolicę
-z opowieści szczęśliwego dziecka wynika,że zanikł u niego lęk wysokości,nauczył się pływać,podszkolił się w grze na gitarze,budował szałasy,pływał kajakiem i porządkował las
-wyposażenie-wiedząc,że będziemy u niego w połowie obozu spakowałam go na 7 dni a podczas wizyty podmieniłam brudne na czyste;z racji padającego deszczu przez pierwsze 6 dni dzieciaki miały wszystko przemoczone,bo nie było gdzie suszyć takich ilości;rodzice,którzy nie mogli przyjechać cały ekwipunek przekazywali tym którzy jechali i nikt nie był pokrzywdzony
Moje obserwacje wynikające z faktu,że się bezapelacyjnie starzeję
-zachowanie dziewczyn( opiekunem był druh-19 lat "ciacho",to co one wyprawiały aby zwrócił na nie uwagę to jest nie do opowiedzenia-włączając w to zakradanie się nocą na jego pryczę-co osobiście przekazał rodzicom)Jejku moja córka ma dopiero 9 lat,jednak już za kilka będzie w ich wieku i aż mnie mdli jak pomyślę,że może się też tak zachowywać.
- zachowanie chłopców;to już nie są ci sami harcerze co kiedyś; kilku znudzonych harcerzy podczas gdy wszyscy spali w lasie w szałasach ,zakradło się do obozu i nożem poprzecinali namioty,prycze,kanadyjki i ubrania obozowiczów;bo im się nudziło w lesie-wezwani rodzice nakrzyczeli na kadrę za złą opiekę i niedopilnowanie;
Przepraszam ,że tak długo i w dużo gorszym stylu niż notki autorki.Pozdrawiam serdecznie.
Ewa Groszkowska
Ewo! Bardzo dziękuję za sprawozdanie. Jestem usatysfakcjonowana tym co napisałaś. Wnioskuję, że najważniejsze idee harcerstwa nadal żyją.Świetnie, że odcięto możliwość używania komórek. Brawo dla organizatora.
UsuńNatomiast sprawy zachowania się dzieci...hhmmm cóż powiedzieć, mamy to co sobie wychowaliśmy. Takie zjawiska są powszechne. Dla nas niezrozumiałe ale widocznie rodzice tych rozrabiaków byli niezbyt rozważni tak kierując /a raczej nie kierując/ wychowaniem swoich dzieci.
Nie obawiaj się, myślę, że Ywoje dzieci nie sprawiają takich problemów.
Bardzo pozdrawiam i cieszę się, że syn zadowolony.