czwartek, 2 sierpnia 2012

Urodo, urodo, gdybym ja cię miała...

Cóż zrobić gdy natura niezbyt szczodra i urody poskąpi? Kosmetyka czyni cuda. Perfumerie pęcznieją od upiększających pudrów i mazideł. Salony SPA  zapraszają: na smarowanie czekoladą, nacieranie kawą albo cukrem, uciskanie kamykami, masowanie pałeczkami …Tysiąc kolorowych magazynów radzi i lansuje co raz to inne serie cudownych kosmetyków i diet.

Kobieta w PRL raczej musiała być piękna z natury. W sprawie poprawiania urody oferta handlowa była skromna. Ale od czego babcine domowe sposoby na wszystko? Brak osobistej babci wypełniało poradnictwo gazetowe. Dla nastolatek wyrocznią była gazetka pod tytułem „Filipinka”. To tam polecano:  

foto net
- mycie twarzy za pomocą płatków owsianych / peeling!/
- rozjaśnianie włosów naparem z rumianku lub przyciemnianie naparem z kory dębowej
- wzmacnianie włosów poprzez mycie żółtkiem kurzego jaja
- leczenie trądziku młodzieńczego naparem z polnych bratków, napojem z drożdży
- odżywianie cery maseczkami z: owoców, miodu, białego twarogu, świeżego ogórka
- wzmacnianie rzęs i brwi przez nacieranie olejem rycynowym
- masowanie dłoni gliceryną z sokiem cytrynowym

Ale najchętniej polecano po prostu częste mycie i czystą, wyprasowaną odzież oraz naturalny, młodzieńczy błysk w oczach. Tyle wolno było nastolatkom. No, może czasem, od święta, trochę tuszu do rzęs i bezbarwny lakier na paznokcie. Tusz do rzęs był twardy i bez naplucia na szczoteczkę niezdatny do użytku. Teoretycznie, do zwilżenia, należało użyć wody. Praktycznie, na ślinę tusz lepiej kleił się do rzęs. No to plułyśmy, tfu,tfu...

Sofia Loren foto net
W makijażu najważniejsze były oczy. Zanim pojawiły się kolorowe cienie do powiek, upiększanie polegało na rysowaniu różnej grubości czarnych kresek na powiekach. To moda dyktowała grubość i linię kreski. Obrys oczu malowano kredką kosmetyczną temperowaną jak ołówki lub pędzelkiem maczanym w tuszu. To była precyzyjna robota. Wykończenie makijażu oka to grubo wytuszowane rzęsy, obowiązkowo bardzo długie i podkręcone! Efekt podkręcania uzyskiwano za pomocą przyrządu zwanego „zalotką” lub zwykłych zapałek. Elegantki przyklejały sztuczne rzęsy, nienaturalnie długie i gęste jak firanki. Takie musiały być aby skutecznie uwodzić wykonując „perskie oczko” czyli filuterne zmrużenie. Do tego zmysłowy uśmiech uszminkowanych na karminowo ust… i gotowe! Panowie u stóp!

Brigitte Bardot , foto net


Kosmetyki kolorowe początkowo występowały w postaci tłustych sztyftów oraz równie tłustych past nakładanych na powieki palcem. Rozmazywało się to, spływało, zbijało w grudki i wałeczki w załamaniach powiek. Pod koniec dnia taki makijaż wyglądał  żałośnie.

Dorosłe panie stosowały jakieś kremy, często produkowane w gabinetach kosmetycznych metodą domową. W drogeriach sprzedawano krem pod nazwą F-16 oraz krem Nivea w niebieskich, blaszanych lub plastikowych, okrągłych, pudełeczkach. Ten krem, w identycznych opakowaniach jest w sprzedaży do dziś co czyni z niego produkt ponadczasowy! Do mycia zębów była pasta Nivea. Czy te produkty miały cokolwiek wspólnego z firmą Nivea? Nie wiem, ale raczej wątpię. 

Zachodnio - europejsko nazwano także mydło – Fa. Powstała nawet o nim piosenka: „siala la, siala la, mydełko Fa…”  Do mycia mieliśmy też mydło „For You”, swojskie „Jacek i Agatka” i kilka jeszcze innych. No i hit lat 70-ch: mydełko o zapachu zielonego jabłuszka. Bo potem to wszystkie mydła dostępne już tylko na kartki. Deficytową pastę do zębów marki Nivea zastępowano jakimś tajemniczym „Proszkiem do Zębów”  lub… solą kuchenną.

Gierkowskie „otwarcie na świat” przyniosło modę na dezodoranty. Kosmetyk wcześniej zupełnie nie znany. Bardzo ekscytowały nas kolorowe pojemniki zapachowego spray’u. Najbardziej lubiane  zapachy kwiatowe zastępowały często perfumy i wody toaletowe. Tych ostatnich był skromny wybór. Najbardziej popularne to damskie „Być może” oraz „seks” . Dla panów - „Przemysławka”. Dopiero teraz pomyślałam, że  nazwa męskiej wody toaletowej nawiązywała do rozwoju przemysłowego socjalistycznej ojczyzny? Kto wie…

Obywatelki i Obywatele! Hit Peerelu – trwała ondulacja!  Wpierw, żmudne nawijanie cieniutkich pasemek na  drewniane wałeczki ściągane gumką recepturką. Musi być mocno i blisko skóry, więc  ciągnie i piecze. Długo, całą godzinę, lub dłużej… Trudno. Ale jaka ulga, gdy wałeczki idą precz z naszej głowy ! Teraz łagodzący strumień wody i ponowne nawijanie. Teraz, na  bardziej przyjazne, druciane wałki spinane metalowymi klamerkami. Uffff… skóra wreszcie oddycha.

- pod aparat proszę ! 

W upalne lato, to brzmiało jak wyrok. Przedsmak piekła. Głowa brutalnie wepchnięta pod blaszany hełm. A tam, wrzące powietrze pali udręczoną skórę. Trudno. Dla urody trzeba cierpieć.

Oto trwała ondulacja! Stylowe „sianko” drobniutko poskręcanych „na baranka” włosów. Sztywne, obce, bez połysku ale za to „nietłuszczące” i sterczące na baczność włosy. Taka moda.

Dalsza część tworzenia fryzury to misterne „tapirowanie”, układanie wysztywnionych  loczków w wysokie koki i sploty „na kapustę”. Napryskiwanie lakierem z buteleczki za pomocą gumowej gruszki. Oooo, taka fryzura miała trwałość około 1 tygodnia. Wystarczyło na noc zabezpieczyć gustowną siateczką, spać ostrożnie i można nie czesać się kilka dni.

Bardziej przedsiębiorcze panie fryzjerki dorabiały po godzinach w zakładzie, czesząc domowo. Na czarno. Odwiedzały klientki w mieszkaniach lub zapraszały do siebie. Tam tworzyły mini-gabinety piękności w swoich ciasnych, blokowych łazienkach. Jak? Rozkładając stolnicę na brzegach wanny – tworzył się blat roboczy, na którym można postawić lustro. Bateria wannowa umożliwiała mycie głowy. Opuszczona deska sedesowa to „fotel” dla klientki. Jeszcze gazetowy plakat na ścianie, papierowa dekoracja… A, co ? Polak potrafi ! Przysięgam, że nie zmyślam. Byłam tam, siadywałam na takim „fotelu”… 






71 komentarzy:

  1. Prawdziwe aż do bólu. Dość przypadkowo wczoraj słuchałem wywiadu z jakimś profesorem, który opowiadał o Higienie w PRL, i widzę, że tak jak polityki tak i mody nie można opisywać bez określenia jakiej to epoki dotyczy. Tutaj chyba chodzi o "końcowego Gomułkę"? Bo przecież we "wczesnym Gierku" to już pierwsz dama pani Stasia, jeździła do fryzjera w ... Paryżu.
    Anzai

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż tak szczegółowo nie rozróżniam tych epok. Spisałam to co zapamiętałam. Od Gierka zaczęły się dezodoranty i mydełko Fa. To na pewno. Przemysławka była chyba Gomułkowska. A zapach zielonego jabłuszka tuż przed reglamentacją mydła albo już w trakcie...?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam, że były też takie płyny wzmacniające skórę głowy, jeden z nich nazywał się "Woda Brzozowa", ale ciężko było go dostać bo był na spirytusie, więc panowie używali go jednorazowo i doustnie. Nie wiem, czy wzmacniało im skórę głowy ... Jeden z moich wujków używał też takiej zielonej brylantyny do włosów, która doskonale nadawała się do posmarowania prezerwatywy, takie to były piękne czasy. A dziś bez brylantyny, i jeszcze echo słychać ...
      Anzai

      Usuń
    2. Tak, woda brzozowa była chętnie wypijana...Brylantyny używał mój ojciec ale bardzo krótko. Pamiętam nawet jej zapach. To przecież odpowiednik dzisiejszych żeli /żelów?/... ale o tym drugim jej zastosowaniu jeszcze wtedy nie słyszałam...hi,hi...

      Usuń
    3. Pamietam te wyjazdy do Paryża. Głośno wtedy było o tym, że pani Stasia torebką zamiatała paryski bruk, bo torebkę przeznaczoną do noszenia na ramieniu, trzymała w ręku.

      Usuń
    4. A tak niedawno na którymś z blogów padło stwierdzenie, że za peerelu nie czerpano korzyści z zajmowanych stanowisk oraz przynależności do elit politycznych. Przykład jak na dłoni.

      Usuń
    5. Akurat pana Edwarda i panią Stasię można zrozumieć. Oni przecież prawie urodzili się i wychowali we Francji i w Belgii. Gierek nawet chciał wrócić do Belgii po wprowadzeniu stanu wojennego, ale było już za późno.
      W latach 1963-1964 byłem na obozie harcerskim. Po nocnym wypadzie, i zbobyciu wrogiego "obozu niebieskich" okazało się, że nikt nie zabrał ze sobą mydła. I wówczas drużynowy pokazał nam jak mydło robi się z liści jaśminu, które po starciu w dłoniach dawały pianę. Także zęby można było umyć mieszanką piasku i chyba jakiegoś soku mlecznego. Wróciliśmy do obozu czyści i pachnący. :)))
      Anzai

      Usuń
    6. Brawo druhu! Tych kosmetyków nie znałam. Pamiętam tylko szorowanie menażek piaskiem. Ale skoro wasze żeby to wytrzymały... widocznie można.
      Pani Stasia i Edward urodzeni we Francji??? Chyba trochę przesadziłeś...hi,hi...

      Usuń
    7. Trochę przesadziłem, dlatego napisałem "prawie". Udało mi się odszukać ten plik o "Modzie, sukienkach i higienie w PRL".

      http://w471.wrzuta.pl/audio/3hIm0LIRi25/higiena_w_prl

      Warto to odsłuchać, chociaż trwa ok. 45 minut. Obejmuje okres od 1945 r. Jedyne co ja sobie przypominam z końca lat 50' ub.w. to to, że moja babcia "produkowała" proszek do prania z szarego mydła. To były takie długie na jakieś 30-40 cm. połączone kostki szarego mydła, które skrobało się nożem na wiórki. Dalej to już był rytuał znany z filmów: kocioł, balia, kijanki, tarka do prania. W 1961 r. pojawiła się pralka "Frania", i zaczęła się u babci epoka prądu.

      PS. Plik może jeszcze nie być gotowy do odczytu, bo zastrzeżono, że to może potrwać kilka godzin.

      Anzai

      Usuń
    8. Szare mydło nie jest złe. Niedawno odkryłam jego niezwykłe zdolności piorące przy okazji prania "cudownych" ściereczek z mikrofibry. Można je prać tylko w szarym mydle i efekt jest znakomity. A skrobane na wiórki używam do domowego SPA dla stóp...hi,hi..Niech żyje szare mydło!

      Usuń
    9. Sprawdzałem, plik już można odsłuchać. Warto włączyć "starszą wersję playera", bo przy nowszej czasem trzeba coś doinstalować.
      Dla mnie te wiadomości z lat 40' ub.w. były dość szokujące, bo nie myślałem, że aż tak bardzo byliśmy w tyle za Europą.
      Co do szarego mydła to ja używam przy t.zw. wypryskach na skórze, jest idealne, bo wysusza i odkaża. Żona przyznaje, że "Biały Jeleń" jest nawet chętnie stosowany w szpitalach przy trudno gojących się ranach.
      Anzai

      Usuń
    10. Biały Jeleń jest super.Bardzo przydatny. Zaraz próbuję otworzyć ten plik.

      Usuń
    11. anzai, ta twoja "wrzuta" jest super! Słuchałam z otwartą buzią...
      Najbardziej się cieszę z tezy, że PRL był czasem kreatywności. To jest sedno charakterystyki PRL. Och... dziękuję profesorowi za tą myśl.
      Polecam plik do posłuchania

      Usuń
    12. Cieszę się, że "wrzuta" zdobyła Twoje uznanie. Też byłem zaskoczony, że naukowiec posiadł taką dogłębną wiedzę. Trochę przygnębiające były te początki PRL, ale za to prawdziwe. Mam jeszcze ciekawsze o balach, i imprezach młodzieży partyjnej (Służba Polsce), ale nie wiem jak do nich dotrzeć. No i to trochę odbiega od Twojej super notki.
      Anzai

      Usuń
    13. Dałam link do "wrzuty" pod tekstem aby czytelnikom ułatwić wejście.
      Początki PRL są nam mało znane bo byliśmy niemowlakami lub dopiero "w planie" więc takie opowieści są bardzo cenne. Sprawy SP są mi całkiem nie znane więc wolę nie ruszać tematu, chociaż można takie "wrzuty" jakoś wkomponować w stosowne teksty. Jak coś znajdziesz to przyślij - może się przydać.

      Usuń
  3. Ciekawie to się wspomina , ale wiele już nie pamiętam.
    Rok 1970 pamiętam i malowane powieki na niebiesko i złoto
    i bardzo dobry tusz do rzęs Arcancil kupowany u prywaciarzy :-)))
    "Być może" też pamiętam, ale chyba coś innego używałam jako perfumy,
    i walki na głowie a jak :-))) I włosy rozjaśniane wodą utlenioną...
    Kiedy to było :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasna, włosy rozjaśniało się perhydrolem czyli wodą utlenioną do kwadratu. Niebieskie powieki były obowiązkowe bo innych kolorów raczej nie było. Chyba jeszcze zielony był. Jak mogłyśmy spać w drucianych wałkach na głowie? Dziś nie do uwierzenia.

      Usuń
    2. Był, był zielony, pamiętam, bo mnie, jako brunetce nie uchodziło malować powieki na niebiesko. Niebieski był dla blondynek "zarezerwowany".

      Z wałkami drucianymi nie męczyłam się nigdy. Kręciłam włosy na papiloty.

      Usuń
  4. Po papilotach włosy były bardziej kręcone niż po wałkach. Do wałków można było się przyzwyczaić

    OdpowiedzUsuń
  5. Filipinka i przyjaciółka. Dwa socjalistyczne hity. Pamiętam zdanie z filmu Gwiezdny pył - Kondratiuka.
    Gajos mówi - z gazet czytam tylko Przyjaciółkę bo tam pisza co robić żeby nie zajść w ciążę.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. WPIS PEREŁKA
    przypomnialam sobie moją młodość ... eeech ..
    "Być może" to moja Mamusia używała , ja dla odmiany "PRELUDIUM" pamiętam, że było w czarnym flakoniku z aerozolem. F-16 też pamiętam i kremy odmładzające, które z Rumunii się przywoziło, no i z Węgier Banfi Haiszesz na łysinę dla panów. Faktycznie zielone jabłuszka musiały być coś okoła kartek bo pamiętam jak z chłopakami w pracy zamieniałam kartki na wódkę na te mydlane, raz mi się za ta wymienione udało kupić zielone jabłuszko. Pamiętam pudełko - miało ugryzione jabłko i biało czewrwoną krateczkę.
    Pudełka na zapach chowałam sobie do szafy.
    radziłyśmy sobie i wcale nie byłyśmy szare smutne albo niedomyte, byłyśmy indywidualne, bo każda kombinowała jak mogła to znaczy jak koń pod górę
    stroje też były kombinowane, miałam nawet sukienkę z ręcznika
    POZDRAWIAM - DZIĘKI ZA TEN WPIS

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Malinko dziękuję za pochwałę.Racja, byłyśmy domyte i zadbane.Myślę nawet, że te domowe sposoby pielęgnacji urody były lepsze niż chemiczne kosmetyki teraz. A na pewno zdrowsze.
      Pamiętam z Filipinki przepis na "sałatkę piekności". Było tak: płatki owsziane zalej mlekiem na noc, rano wsyp rodzynki, orzechy i dodaj sezonowy owoc i zjedz. To poprawiało cerę. Teraz widzę, że to jest nic innego niż dzisiejsze musli. Wszystko już było!

      Usuń
  7. Witaj Bet. Ja ze skargą i pretensjami. Przez tego "Twojego" Anzaia straciłam całe dzisiejsze popołudnie. Kliknęłam sobie na link, i zaraz potem musiałam założyć słuchawki, bo też mi się "japka" ze zdziwienia otworzyła. I chociaż pan profesor niczego nowego nie odkrywał to jego wiedza na ten temat, jak i sama narracja potrafiły przyciągnąć. Oboje zresztą wprowadzacie fajny nastrój, skłaniający do melancholijnych wspomnień. Zgadzam się, PRL nie był taki zły, dawał duży margines na kreatywność. Nigdy nie zapomnę tych paczek z ciuchami, które w połowie lat 80' ub.w. przyjeżdżały do nas TIRami z Zachodu. Niestety odbiorcami byli głównie księża, ale i tak większość trafiała na rynek, głównie uliczno-gazetowy, więc można było sobie coś fajnego wybrać. Wielkie buziole za super teksty ***)
    Jnk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jnk, a to się anzai zdziwi na określenie "Twój", hi,hi,hi... Przyznaję, że mnie też urzekła narracja, słownictwo i gawędziarski styl opowiadającego. Dlatego słucha się tego miło i z zainteresowaniem.Wszystkie przytoczone przez prof fakty są znane ale wnioski z tego wypływające już niekoniecznie.
      Paczki z ciuchami to prekursor obecnych "ciucholandów"! Powtarzam: wszystko już było! Teraz jest tylko inaczej "opakowane"...
      Pozdrawiam serdecznie i zapraszam częściej!

      Usuń
    2. No tak, trudno nie przyznać, że goździki się przyciągają :)))
      Co do tego wywiadu to mnie też zaskoczyło, że naukowiec, a potrafi tak ciekawie opowiadać. To przekazywanie wiedzy szło mu bardzo swobodnie i profesjonalnie. Ja pierw nie bardzo wierzyłem w te rewelacje z lat 40' ub.w., ale w miarę jak opowiadał, to musiałem przyznać rację.
      Chociaż z tą kreatywnością to bym nie przesadzał. Pamiętam jak od znajomych z RFN dostawaliśmy paczki z czasopismami, a w nich między Burdą dla siostry, były Playboye dla mnie. No i wtedy w domu zaczynało się wielkie przerabianie naszych ubrań na kreacje według wykrojów Burdy.
      Anzai

      Usuń
    3. To właśnie była owa kreatywność! Domowe szycie kwitło! Dzierganie na drutach kwitło! Domowy wyrób win i jeszcze czegoś kwitł! Domowe przetwory na zimę, domowe obiady i pieczenie ciast, itd... teraz wszystko kupujemy w sklepie. Zauważ, że znikły sklepy z tkaninami i pasmanterie. Było ich mnóstwo a teraz prawie wcale.

      Usuń
  8. Właściwie do napisania nie mam wiele bo wtedy jako uroczy mężczyzna dbałem o higiene jako tako ale w połączeniu z połajankami rodziny wychodziło zupełnie dobrze. Zachowałó się parę anegdot z tamtego czasu. Miałem piekna dziewczynę o jakies 10 cm. niższa odemnie ale jak rąbnęła sobie tapir to była wyższa odemnie o 30 cm. Przy stoliku kawiarnianym siedzielismy sobie patrząc w swoje maslane oczka. Przechodzącemu obok kelnerowi przewrócił sie kufel z piwem i chlusnął na kulę natapirowanych włosów. Podejrzewam że włosy trzymały się na cukrze bo sekundzie moja miłośc zamieniła się w ciekawe stworzenie.
    Nie wyrobiłem i ryczałem jak pijany bawół.
    I tak wielka miłość poszłą w cholerę i to to przez 1 kufel piwa !!!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Piotrze, to nie piwo zawiniło ale twój śmiech z nieszczęścia kobiety:)))))
    Jak to mężczyźni potrafią oczyszczać się z poczucia winy!
    Miłość nie była tak wielka skoro nie wytrzymała próby śmiechu.

    OdpowiedzUsuń
  10. Komentarz zazy skopiowany z onetowego peerelu bo bardzo ciekawy:

    :)))). Nie chcę psuć zabawy, ale wodę kolońską "Przemysławka" produkowano przed II wojną światową w poznańskiej "Lechii" i może swoją nazwę zawdzięcza budowaniu przemysłu w II R.P. - bo w czasie międzywojnia nabudowano, oj nabudowano, a PRL tego nie zniszczył. Pozdrawiam serdecznie.:))).

    ~zaza, 2012-08-05 16:52

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz sobie przypomniałem, że podobno "Przemysławka" to była też bardzo smaczna woda kolońska. Piszę podobno, bo ja degustowałem destylowany spisrytus salicylowy. Pachniał apteką, ale po doprawieniu był super. :)))
      Anzai

      Usuń
    2. anzai, ty łobuzie! Mnie zainteresował rodowód Przemysławki.Skoro pochodzi z przed wojny to jakim sposobem władza PRL tolerowała ten burżuazyjny produkt? Pod starą nazwą w dodatku? Czyż to nie dowodzi jak bardzo light był ten nasz "reżim"?

      Usuń
    3. A może władza wolała "Przemysławkę" od salicylowego?
      Anzai

      Usuń
    4. Hi,hi,hi.... zapewne. Ciekawi mnie też czy rzeczywiście nazwa Przemysławka pochodzi od "uprzemysłowienia" a może jakiś Przemysław maczał w tym palce?

      Usuń
    5. Przemysławka była bardzo dobra do mycia ekranu telewizora.

      Usuń
    6. Pod warunkiem, że ktoś miał telewizor...

      Usuń
    7. PRLowskie telewizory - o ile je ktoś miał, słuszna uwaga Bet - nie miały typowego ekranu. Za lampą kineskopową była umieszczona szyba antyimplozyjna, którą można było przecierać nawet zwykłą szmatką od ścierania kurzu.
      Anzai

      Usuń
  11. Za lampą kineskopową była ta szyba czy przed? Na co bezpośrednio patrzyliśmy: na lampę czy na szybę antyimplozyjną? I dlaczego pomimo takich antyimplozyjnych zabezpieczeń telewizory wybuchały?
    Z powodu wybuchowości telewizorów taksówkarze odmawiali przewożenia ich w swoich taksówkach. Tak przynajmniej mnie się zdarzyło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie skomplikuję jeszcze bardziej. Kineskopy z lat 60' ub.w. były z przodu zabezpieczane szybą antyimplozyjną (pomiędzy widzem a kineskopem) a z tyłu metalowymi obudowami, albo natryskiwanymi warstwami węgla i ołowiu, chroniącymi przed wydostawaniem się t.zw. promieni kanalikowych (to taki mini Roentgen). W sumie były to b. niebezpieczne urządzenia, chociaż koty uwielbiały te miejsca i często się kładły w pobliżu.
      Anzai

      Usuń
    2. Oj, to faktycznie skomplikowałeś. Za trudne dla mnie.Ale może wytłumaczysz takie zjawisko: pewnego razu telewizor nie chciał "iść" ale naprawił się gdy końcówkę jakiegoś kabelka z jego wnętrza zanurzono w szklance z wodą... Pamiętam to, że wszyscy się śmiali z telewizora na wodę.
      A koty mają jakieś właściwości związane z elektrostatyką czy coś w tym rodzaju i może dlatego lubiły takie napromieniowane miejsca?
      Oj, miało być o urodzie a kończy się fizyką....wrrrr....

      Usuń
    3. Tak, koty lubią napromieniowane miejsca. Żeby więc w domu znaleźć dobre miejsce na łóżko, wystarczy wpuścić najpierw kota i nie stawiać łóżka tam, gdzie do snu ułoży się kot.

      Usuń
    4. Woda jest dość dobrym przewodnikiem, więc jak się jakieś styki "wyrabiają" to powstaje na nich osad elektrolityczny, a woda i czyści i kontaktuje. Więcej mógłbym orzec po obejrzeniu tego kabelka.
      alElla ma rację, koty ostrzegają przed złymi miejscami, ale psy na odwrót zachęcają. Dodam jeszcze, że przytulane koty przyspieszają przebieg choroby (szybciej następuje przesilenie, np. po przeziębieniach), a psy na odwrót uspokajają. Warto więc mieć "pod ręką" obie przytulanki, i używać w miarę potrzeb, o ile się na to zgadzają. :)))
      Anzai

      Usuń
    5. Ty to potrafisz skomplikować, kota i psa polecasz trzymać razem? Jak to zrobić na powierzchni 48 metrów? Hi,hi,hi...
      Kabelka nie obejrzysz bo już dawno, dawno go niem. Pozostała tylko rodzinna legenda na ten temat.

      Usuń
    6. Mój kot był taki bezczelny, że na obiady pchał się do psiej michy. Pies nie mógł się zrewanżować, bo kocia micha była wysoko, więc spokojnie czekał na to co mu spadnie, a spadały nieraz spore fraglesy. Do łóżka też oba futrzaki pchały się jednocześnie, chociaż kot miał swoje fochy.
      Anzai

      Usuń
    7. Mój pies zamieszkał w mojej szafie... umościł sobie posłanie na najniższej półce wśród dziewczęcych ciuszków.Nie było rady, musiałam się ewakuować na półkę o piętro wyżej... To było dawno, ale prawda.

      Usuń
    8. Mój pies oficjalnie zajmował jeden z mało używanych foteli, ale gdy wszyscy szli spać, albo nikogo nie było w domu, pakował się na taki najważniejszy fotel studyjny, ze zmienną geometrią, o który wszyscy w domu toczyli boje. Nieraz dostawał klapsy, ale w nocy zawsze można było go tam znaleźć, jak chrapał leżąc do góry łapami. Dopiero podczas szczepienia weterynarz wyjaśnił nam, że tam się czuł najlepiej, bo tam były zapachy wszystkich "jego" domowników.
      Anzai
      PS. A propos "Urody i zdrowia", to był owczarek nizinny (taka kupa biało złotej wełny z oczami w środku), uwielbiał kąpiele w wannie. Tolerował tylko "Białego Jelenia". Po każdym spacerze sam wskakiwał do wanny, gdzie miał myte łapy prysznicem.

      Usuń
    9. Mój pies umiał liczyć do czterech: po spacerze podawał kolejno wszystkie łapy do wycierania siedząc na zamkniętym sedesie.

      Usuń
    10. No to mnie przebiłaś! Ale znajoma miała kota (Persa), który załatwiał się do sedesu, no i co? ;)))
      Anzai

      Usuń
    11. Poddaję się!Wygrałeś.

      Usuń
  12. Zeszło na psy i koty, hi, hi...
    Trzeba więc o urodzie. Otóż największym sojusznikiem urody, jest po prostu zdrowie. Każda choroba nie tylko niszczy człowieka wewnętrznie, ale także wizualnie. Po sobie zauważam, że z każdą nowo nabytą chorobą brzydnę okrutnie. I na nic się zdadzą kosmetyki. I te na ślinę i te nowoczesne cuda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i znowu schodzi "na psy i koty". W chwili kiedy pisałem koma z godz. 16:58 nie widziałem tego z 16:41. I okazało się, że wszystkie drogi, nawet psie i kocie, prowadzą do zdrowia.
      Anzai

      Usuń
    2. Anzai, czy to oznacza myślenie o tym samym, w tym samym czasie, przez różne osoby, będące daleko (albo blisko) od siebie i nieznajome sobie nawzajem? Jest na to jakieś naukowe wytłumaczenie?

      A może po prostu urodziwi tak mają? :)))

      Usuń
    3. Pytanie tylko skąd Bet o 16:41 wiedziała, że ja kilkanaście minut potem napiszę o psach, o których dotąd nie było "mowy"?
      Anzai

      Usuń
    4. Bet, to jeszcze chyba ani o psach, ani kotach nie wie, bo by się odezwała :)

      Usuń
    5. :))))))) No tak, teraz to wszystko jasne. Bo ten etap też przerabialiśmy - dzięki mnie. To się dopiero Bet uśmieje jak zobaczy co my tu wyczyniamy.
      Anzai

      Usuń
    6. Jak mam Wam odpowiedzieć skoro nie ma opcji wciskania się pod każdy komentarz? Muszę hurtowo:
      - alEllu na urodę dobrze robi też sen. Idąc tym tropem skasujemy cały przemysł kosmetyczny i wywołamy ekonomiczny kryzys światowy!
      - takie jednoczesne myślenie o tym samym nazywa się telepatią. Wykazują sie nią osoby o wysokiej inteligencji
      - co zrobić jeśli nie lubię kotów? Kto mi wskaże miejsce na łóżko? Zresztą to bez znaczenia bo miejsce na łóżko wyznacza metraż mieszkania. Kot nie ma tu nic do powiedzenia.
      - wyczyniajcie, wyczyniajcie nadal ku chwale blogowej.

      Usuń
    7. ... w kwestii tego łóżka mogę robić za kotka.
      Anzai

      Usuń
    8. och, patrzcie go, jaki chętny w sprawach łóżkowych:)))))

      Usuń
    9. Robienie za kota jest trudne. Trzeba umieć mruczeć i podkulać ogon :)

      Usuń
    10. Z ogonem to nie wiem, ale potrafię chrapać ... podczas snu ;)
      Anzai

      Usuń
    11. Nie jestem pewna czy koty podkulają ogony... to raczej zachowanie typowe dla psów w stanie stresu lub choroby.

      Usuń
  13. Witaj Bet, o jakie ciekawe wspomnienia. Pamiętam, że gdy ja się zaczynałam malować, to dostępne były cienie do powiek takie w kamieniu, gdzie się pędzelkiem nabierało trochę pyłu i nanosiło na oczy.
    No, a Fa to niemieckie kosmetyki. Nie wiem, czy pamiętasz takie mydło niebieskie z prążkami, wygięte, o morskim zapachu. Już nie pamiętam, jak się nazywało, ale je lubiłam.
    Maria Dora

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Mario, pamiętam mydło w paski ale nie wiem jak się nazywało. Cienie do powiek w kamieniu to już prawie nowoczesność zresztą funkcjonuję przecież do dziś. Jeden z najmilszych prezentów jaki otrzymałam to był pudrowy cień do powiek z pędzelkiem rodem z USA. Jakaż to była radość! Studenckie oszczędności wydawałam na puder w kamieniu firmy Max Factor dostępny w Pewex-ie. To była ta "odrobina luksusu" dla młodej kobiety z PRL

      Usuń
    2. Już sobie przypomniałam, to mydło nazywało się Atlantic i rzeczywiście miało morski zapach.
      Maria Dora

      Usuń
    3. Hi,hi...Mario - widzę, że Cię męczyło to mydło. Jest tak czasem, że przypominanie trwa długo aż do pozytywnego skutku.
      Te niebieskie paski na mydle miały zapewne kojarzyć się z morską falą.

      Usuń
    4. A żebyś wiedziała, że taka zapomniana nazwa nęka. To sobie przypomniałam, ale niekiedy robię skomplikowane googlowanie, żeby odnaleźć jakieś zapomniane tytuły czy nazwiska.
      Maria Dora

      Usuń
    5. Wiem, wiem... też tak czasem mam. Wielka ulga gdy pamięć przywróci utracone słowo. Cóż, pamięć jest zawodna.

      Usuń
    6. Bet droga,czemu Ty kotow nie lubisz?A co do urody w czasach PRL-wszystko co pislas pamietam lub pamieta moja mama.W koncu urodzilam sie 5 lat po wojnie.Jako 14- latka mazyly mi sie dwie rzeczy - bikiniarskie waskie spodnie i w tym czasie weszly w mode rowniez tzw.dzwony.Moja mam szyla i tak wogole bylam swietnie ubrana bo korzystala wlasnie z Burdy no i z wspomnianego juz pisma Ameryka.Ale waskich spodni ani dzwonow nie chciala mi uszyc ,Zawsze mi szyla takie cos zamiast spodni.WIec jak tylko dostalam pierwsze pieniadze pognalam do Pewexu i kupilam ku zgrozie calej rodziny dzinsy.I tak mi zostalo do dzis.
      W sprawie makijazu - byl krotki czas,ze panienki uzywaly jakis sinych szminek,bo usta mialy byc blade a oczy jak zrodla dobra wszelakiego.Bylam kiedys na jakiejs imprezie w moim miasteczku .Wyatepowaly rozne zespoly i rowniez nasze rodzime Filipinki.Wszystkie dziewczyny wygladlaly okropnie.Mialy usta wysmarowane mascia ichtiolowa co dawalo efekt sinosci i zielone powieki.Nie pamietam jak spiewaly ale widok panienek wampirkow zapadl mi gleboko w pamiec....Bylam ich rownolata wtedy a widok ten mna wstrzasnal,ze zapamietalam do dzis.I b.ostroznie podchodze do spraw makijazu

      Usuń
    7. Reno, nie aż "nie lubię kotów". Wszystkie zwierzaki lubię ale w domu kota nie chcę mieć. Psa też nie.
      Dzięki za wypowiedź w sprawie urody.

      Usuń

Dla błądzących - pomoc przy komentowaniu:

Jeśli nie masz konta w Google wybierz opcję:

- Anonimowy, ale podpisz się pod treścią komentarza, proszę.

- Nazwa/adres URL w okienku Nazwa wpisz swój nick lub imię, a w okienku adres URL wkopiuj adres swojego bloga

Za wszystkie komentarze bardzo dziękuję.