Mieszkanie
w mieście królewskim zobowiązuje. Każdy ma prawo go zwiedzić. Wiejskie dzieci z
"ziem odzyskanych" też. Skoro więc nadeszły ferie zimowe jednocześnie
dla Małopolski i Ziemi Lubuskiej, nie
ma wyjścia. Podwawelska ciocia do roboty!
Najważniejsza
jest logistyka. Podliczenie ilości posiadanych poduszek oraz pierzynek wykazało braki. Życzliwe sąsiedztwo
pomogło rozwiązać problem i już wkrótce w kącie piętrzy się stosowny stosik
piernacików. Kto ma w domu zapasowe trzy łóżka? No kto? Tylko wytrawny,
zaprawiony w życiu peerelowicz! W piwnicy czekają bowiem na swoje pięć minut dwa
łóżka polowe oraz dmuchany materac. Te „polówki” pamiętają doskonale czasy swojej peerelowskiej świetności. Były
dobrem deficytowym, jak prawie wszystko, zdobyte okazyjnie w trakcie pobytu
służbowego w sąsiednim miasteczku. Właśnie „rzucili” do sklepu, więc jak nie
kupić? To genialny wynalazek! Proste w obsłudze, łatwe do przechowywania i
nieocenione w przypadku gości z noclegiem. Bo „gość w dom…” taka obowiązywała
dewiza i nikt nie myślał o odprawianiu przybyszów do hotelu.
Bywało
przecież tak, jak wspomina alElla:
- „
z początkiem lat siedemdziesiątych
gościła u nas ciocia zamieszkała w Anglii. Nie mogła się nadziwić, że otrzymała
nocleg w puchowej pościeli oraz kompletny wikt i opierunek domowy”
- „ szwagier, często przewidujący
zmierzch swojego życia, planował podróż do Australii z zamiarem odwiedzin
kuzynki. Zachęcony możliwością zakupu ekstra tanich biletów lotniczych w ramach
akcji dobroci dla emerytów, anonsując swój przylot dowiedział się, że będzie
stacjonować w hotelu. Kuzynka
zobowiązała się do zarezerwowania pod warunkiem odpowiednio wczesnego określenia
terminu pobytu…
Nie,
nie, nie. Peerelowicz tak nie traktuje rodziny. Drobne przemeblowanie
mieszkania no i proszę, jest miejsce na wszystko. Stół kuchenny wysunięty na
środek zwiększa swoją pojemność, fotele eksmitowane pod okno zwalniają
powierzchnię dla polówek i materaca. Torby podróżne wepchnie się pod fortepian
i będzie garderoba. Ważne aby wolne było
dojście do balkonu, który pełni rolę lodówki, a nawet zamrażarki. Bo
gdzie wstawić największy gar z zupą i kompletnego kurczaka? Balkon zimą jest
idealny.
Gorzej
idzie ustalenie miejsca wiszenia gościnnych ręczników i kolejności mycia… hi,
hi, hi… Tu przewiduje się chwilowe trudności. Ale cóż, życie nie jest łatwe,
prawda?
Pokój-salon
wygląda jak szpital polowy… Ale tylko nocą. Rankiem wszystko składamy,
wydmuchujemy, upychamy za kotarą, aby poruszanie się było możliwe. Każdy młody gość
dostaje przydział obowiązków obejmujący organizację sypialni, mycie naczyń oraz
wynoszenie śmieci, a także dokumentowania
każdego dnia poznawania miasta.
A co? Nie obiecywałam, że będzie lekko.
A co? Nie obiecywałam, że będzie lekko.
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńNasza gościnność jest wyjątkowa. Czy dzieci ze średnio zamożnej rodziny zobaczyłyby inne miasta, gdyby im przyszło nocować i żywic się w hotelach?
Brawo dla Podwawelskiej Cioci!
A ja akurat jem podwawelska kiełbasę :))) Pyszna.
Ciocia nie mniej pyszna, podobno! Hi,hi,hi... jestem jak kiełbaska!
UsuńUważaj, bo na zagryzkę ktoś Ciebie weźmie...
Usuń:)))
A wracając do tematu gości i gościny, to faktycznie u nas nawet przez myśl nie przechodziło, żeby rodzinę wysłać do hotelu, jak ta kuzynka w Australii. Chyba, że ktoś sam się uprze, że woli w hotelu. Zwykle się zapowiada wizytę i dla obu stron jest wiadome, że nocleg i gorące garnki u cioci.
Dla mnie smutne to jest, że Polacy osiedleni w innych krajach przyjęli miejscowy obyczaj. Przez to nie można się zobaczyć, bo kogo stać na nocleg w hotelu w Paryżu czy innym Londynie? Z rodziną z Londynu, od ich wizyty w Polsce na początku lat siedemdziesiątych, już nigdy nie widzieliśmy się. Owszem, zapraszali. Na podróż by się wysupłało, ale nie hotele i restauracje. Przecież nie będzie się gotować na ulicy pod wieżą Big Ben.
UsuńSzwagier też już nie zobaczy kuzynki, a jest ich tylko dwoje na świecie na gałązce z tego drzewa.
Tak, to smutne, że niektórzy zatracają polskie tradycje gościnności. Zwycięża wygodnictwo nad sentymentem. Wielka szkoda bo, jak sama piszesz można już nie zobaczyć bliskich z powodów finansowych. Ech... jaki będzie ten świat gdy nas zabraknie?
UsuńTo mi przypomniało czasy akademickie, gdy modne było "waletowanie". Ciekawe, czy młodzi dzisiaj wiedzą o co chodzi?
OdpowiedzUsuńOj, obawiam się, że "Waletowanie" wyszło z mody...Podobnie jak łóżka polowe.
UsuńTak się zastanawiam, że młodzież zanim zacznie "dotykowo" poznawać najważniejsze historycznie miasta Polski, to może powinna pierw poznać je z dostępnej literatury. No i tu mam problem. Najbardziej polubiłem Gdańsk, może dlatego, że "Panienka z okienka" była najciekawszą książką z tej półki. Dało się też zaliczyć "Szwedów w Warszawie", ale nie wiem czemu "Historia Żółtej Ciżemki" nie wciągnęła mnie tak bardzo jak poprzednie powieści. I może ta literatura zaliczona w dzieciństwie spowodowała, że dotykając tych miast, uznałem ich piękno także w opisanej wyżej kolejności.
UsuńAnzai, masz rację, całkowitą rację. Na kolejność piękna mają wpływ także związki emocjonalne. Jeśli bliska rodzina jest obecna w mieście - staje się ono piękniejsze dla odwiedzającego, tak z racji serca...
UsuńChodziło mi o to, że opis/reklama miasta (obojętne książka, wiersz, film) często ma wpływ na nasze późniejsze preferencje. Ale chyba masz rację, że jest to splot róznych okoliczności, tak pozytywnych, jak i negatywnych. Możemy przecież nienawidzić jakiegoś miasta dlatego, że mieszka tam nasza, wroga dla nas, rodzina.
UsuńOczywiście w literaturze dla dorosłych znajdujemy bardziej szczegółowe opisy miast (chociażby przewodniki), ale młodzież - która, jak piszesz ma prawo zwiedzać - czyta właśnie to co podałem wyżej. I nie chce mi się wierzyć, że Kraków wypadł tak kiepsko w tym pijarze. ;)
Absolutnie prawda jest to co napisałeś. Kraków wypadł źle w Twoim pijarze? Hmmm... może po noclegu na moim gumowym materacu zmieniłbyś zdanie?
UsuńHI,hi,hi....
Miasta często same robią sobie złą reklamę, niestety. Będzie o tym w następnej notce.
Pewno bym zmienił zdanie ... gumy zawsze podniecały moją wyobraźnię. No i jeszcze ta jajecznica na śniadanie (a nie na ścianie). ;)
UsuńOch, Anzai, ależ przy Tobie trzeba uważać na słowa :))) A skąd zapowiedź jajecznicy? To już jest Twoje marzenie...hi,hi..
UsuńNo to będę już szczery. Pal licho te materace i jajecznice. Najważniejsza jest możliwość tego co pomiędzy, czyli spotkania w realu wirtualnych znajomych. Chociaż jak pamiętam nie zawsze to wychodziło na zdrowie ... :)
UsuńJasne, Anzai, materac to był żart. Też pamiętam awanturę rozpętana po jednym z takich spotkań.
UsuńI gościna i serce wyszło z mody...
OdpowiedzUsuńFajnie Twoje goście mają,
taka Ciocia oto skarb :-)
Jasna8, nie załamuj mnie....Naprawdę wyszło z mody gościowanie?
UsuńNie załamuj się Bet. Nie wyszło z mody! Normalnie jeździmy do siebie nawzajem i serca też mamy, o! I to nie tylko w rodzinie bliższej i dalszej, ale także obcych goszczę u siebie i sama do nich też jeżdżę, o! Zagranica się z tego tylko wyłamała.
UsuńOch, jak dobrze słyszeć słowa poparcia. Zagranica niech się wypcha swoimi hotelami...hi,hi,hi..
UsuńPonieważ Anzai o waletowaniu już napisał, to ja o współczesnych czasach. Otóż mam miejsce we wsi (o której już pisałem, że nie świń nie ma tylko ludzie), gdzie czasem zwołani się spotykają.
OdpowiedzUsuńPonieważ grono nie gardzi poczęstunkiem, zwłaszcza alkoholowym, to jazda do najbliższego hotelu 9km nie wchodzi w rachubę. Jest to czasem 15-20 osób. Pani domu, tak jak Ty, Bet, zapobiegliwą jest i ma w jakichś miejscach właśnie, składane łóżka, materace, które rozłożone na podłodze, robią wrażenie noclegowni dla bezdomnych.
Kiedyś powstał problem ręczników, gdzie i który jest czyj. Zaproponowałem wówczas, żeby w łazience, pani domu kartki z imionami na ścianie poprzyklejała.
Od tej propozycji minęło trochę czasu i następne spotkanie każdy z uczestników libacji w łazience miał wieszak ze swoim imieniem.
Jeśli latem te spotkania nie są kłopotliwe z oczekiwaniem na miejsce w łazience, bo basenik jest, to zimą do śniadania siadamy przed południem.
Nie podpisałem się!
UsuńTo ja, Honiewicz, ten tekst wyżej napisał.
Honiewicz, poznaję Ciebie po stylu pisania:))) Problem ręczników rozwiązałam dobierając kolorem dla każdego oraz osobnym wieszaczkiem zaczepianym na regaliku. brzmi skomplikowanie ale dość proste w realu.
UsuńNa ręczniki mam wypraktykowany sposób, który według mnie jest najlepszy. Rolka papierowych przy umywalce, a do kąpieli zawsze stosik czystych przy wannie. Raz użyte - do pralki.
OdpowiedzUsuńSposób dość dobry ale pracochłonny i nieco rozrzutny...hi,hi,hi...
UsuńNa taką ferajnę jak moja, codziennie sześć ręczników!
Kiedys w PRL bylo inaczej z tzw.goscinnoscia.Teraz niestety bywa inaczej. Ja jeszcze rodzine traktuje jak w starych PRL-owskich czasach co zaowocowalo rozwodem.Miedzy innymi.Zwyczajnie nie stac mnie na goszczenie.Gosc w dom - Bog w dom lecz Bozia nie da na czasy po goscinie.Nie wyrowna zaburzen w zorganizowanym codziennym zyciu(AUstralia).Czasy zrobily sie takie jakie sa .Sama jezdzilam na wakacje do babci na wies i bylo ok.Babcia przytulala do piersi wszystkich wnukow.No ale to byly takie czasy...
OdpowiedzUsuńReno, jak to nie stać? Kogo nie stać na położenie derki na podłodze, ugotowanie garnka krupniku i przytulenie? Na to stać najbiedniejszych.
UsuńDokładnie tak alEllu. Nie chodzi o wystawne przyjęcia ale garnek żurku na balkonie i materac na podłodze. No i trochę wyrzeczeń z powodu niewygody. Wszystko to warto zrobić aby zobaczyć błysk w oczach dzieci.
UsuńHmm ,tylko ,ze jak jedziesz za granice do cioci to oczekujesz czegos wiecej niz derki na podlodze i krupniku.Zreszta krupnik jest niemozliwy,chyba,ze kasze nabedziesz w Polsce...Serce i spanie u mnie zawsze sie dostanie - ale teraz sie rzadze sama i od nikogo nie jestem zalezna i nikt mi nie opowiada ile to kosztuje...Wiec jest po staropolsku.Lecz nie stac mnie niestety na fundowanie jakis dalszych wypraw po Amsterdamie itp.Moge zaoferowac tylko wycieczki rowerowe po okolicach i to jest wlasnie problem...
OdpowiedzUsuńReno, krupnik to tak tylko dla przykładu, nawiązując do garnka zupy na balkonie.
UsuńPo mojemu więzy rodzinne i miłość są bezcenne. A więzów nie da się zacieśniać, ani w miłości trwać na odległość - nie widząc się po 30 i 50 lat z tak przyziemnego powodu, jak liczenie kosztu "derki na podłodze" czy spuszczenia wody w ubikacji. I tak... rozkwita zimny, wyrachowany, nieczuły świat.
Jak patrzę na zdjęcie salonu, który wygląda - jak napisała Bet - jak szpital polowy, to aż serce rośnie. Szkoda, że Bet nie napisała, czy mogliby przyjechać, gdyby przyszło im płacić za hotel w tak drogim mieście. Sądzę, że trud rozścielenia tych kolorowych piernatów na podłodze i zobaczenie się z rodziną oraz danie dzieciom możliwości zobaczenia historycznego miasta królewskiego... to... to... aż słów brak, jakie to szczęście.
Tak Reno, bardzo dużo zależy od oczekiwań gości. Masz rację, niektórym wydaje się, że "za granicą" bogactwo aż kipi i wszelkie dobra leżą na ulicach. Wtedy naprawdę trudno sprostać wymaganiom. To jest ta druga strona medalu pod tytułem gościnność.
UsuńalEllu, o hotelu nie ma mowy w tym przypadku. Nawet koszt przejazdu był sporym wyzwaniem dla tej rodziny. Tym większą radość sprawia, że można takim dzieciakom pokazać kawałek świata poza rodzinną wsią.
Usuń.......krupniczek mniam..... na kurzych żołądeczkach, mniam......... poslimtałem sie.
UsuńPozdro
Wyobraź sobie, że moi goście przyznali się do nielubienia krupniku...Dostali więc barszcz ukraiński.
Usuńkiedys krupnik był moja najbardziej znienawidzona zupą i to tylko dlatego że od ok. 30 lat nigdzie nie spotkałem dobrego krupniku. Raz sie przełamałe, wyszlifowałem przepis i teraz jest najczęściej robiona przezemnie zupą.
UsuńMniam !
Piotrze, opublikuj swój krupnik. Ja jadam wszystko więc krupnik wcale mi nie przeszkadza, no chyba, że kasza rozgotowana do miazgi.
UsuńTroszke smutno mi sie czytałó bo ledwo pamietam takie sytuacje, które miały miejsce za mojej dawnej, dawnej młodości. Dzis rozina maciupcia i wszędzie sie mieści a szkoda, bo nikt nigdy ne był tak bliziutko drugiego człowieka jak opisujesz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Piotrze, blisko było do człowieka, bliziutko w sensie dosłownym, bo aby dojść do lodówki trzeba było wciągnąć brzuch i wstrzymać oddech...hi,hi,hi...
UsuńTemperatura w mieszkaniu też podniosła się bez podkręcania grzejników:))))
Było, gdy się pokotem na podłodze leżało.
OdpowiedzUsuńTeraz dorobiłem się gościnnego pokoju.
Jak burżuj jakiś.
Pozdrawiam
Faktycznie, burżuj! Marzę o gościnnym pokoju.
Usuń