sobota, 19 stycznia 2013

Jadą goście, jadą!



Mieszkanie w mieście królewskim zobowiązuje. Każdy ma prawo go zwiedzić. Wiejskie dzieci z "ziem odzyskanych" też. Skoro więc nadeszły ferie zimowe jednocześnie dla  Małopolski i Ziemi Lubuskiej, nie ma wyjścia. Podwawelska ciocia do roboty!

Najważniejsza jest logistyka. Podliczenie ilości posiadanych poduszek oraz  pierzynek wykazało braki. Życzliwe sąsiedztwo pomogło rozwiązać problem i już wkrótce  w kącie piętrzy się stosowny stosik piernacików. Kto ma w domu zapasowe trzy łóżka? No kto? Tylko wytrawny, zaprawiony w życiu peerelowicz! W piwnicy czekają bowiem na swoje pięć minut dwa łóżka polowe oraz dmuchany materac. Te „polówki” pamiętają doskonale  czasy swojej peerelowskiej świetności. Były dobrem deficytowym, jak prawie wszystko, zdobyte okazyjnie w trakcie pobytu służbowego w sąsiednim miasteczku. Właśnie „rzucili” do sklepu, więc jak nie kupić? To genialny wynalazek! Proste w obsłudze, łatwe do przechowywania i nieocenione w przypadku gości z noclegiem. Bo „gość w dom…” taka obowiązywała dewiza i nikt nie myślał o odprawianiu przybyszów do hotelu.

Bywało przecież tak, jak wspomina alElla:

- „ z początkiem lat siedemdziesiątych gościła u nas ciocia zamieszkała w Anglii. Nie mogła się nadziwić, że otrzymała nocleg w puchowej pościeli oraz kompletny wikt i opierunek domowy”
- „ szwagier, często przewidujący zmierzch swojego życia, planował podróż do Australii z zamiarem odwiedzin kuzynki. Zachęcony możliwością zakupu ekstra tanich biletów lotniczych w ramach akcji dobroci dla emerytów, anonsując swój przylot dowiedział się, że będzie stacjonować w hotelu.  Kuzynka zobowiązała się do zarezerwowania pod warunkiem odpowiednio wczesnego określenia terminu pobytu…

Nie, nie, nie. Peerelowicz tak nie traktuje rodziny. Drobne przemeblowanie mieszkania no i proszę, jest miejsce na wszystko. Stół kuchenny wysunięty na środek zwiększa swoją pojemność, fotele eksmitowane pod okno zwalniają powierzchnię dla polówek i materaca. Torby podróżne wepchnie się pod fortepian i będzie garderoba. Ważne aby wolne było  dojście do balkonu, który pełni rolę lodówki, a nawet zamrażarki. Bo gdzie wstawić największy gar z zupą i kompletnego kurczaka? Balkon zimą jest idealny.

Gorzej idzie ustalenie miejsca wiszenia gościnnych ręczników i kolejności mycia… hi, hi, hi… Tu przewiduje się chwilowe trudności. Ale cóż, życie nie jest łatwe, prawda?

Pokój-salon wygląda jak szpital polowy… Ale tylko nocą. Rankiem wszystko składamy, wydmuchujemy, upychamy za kotarą, aby poruszanie się było możliwe. Każdy młody gość dostaje przydział obowiązków obejmujący organizację sypialni, mycie naczyń oraz wynoszenie śmieci, a także dokumentowania  każdego dnia poznawania miasta. 

A co? Nie obiecywałam, że będzie lekko. 



39 komentarzy:

  1. Klik dobry:)
    Nasza gościnność jest wyjątkowa. Czy dzieci ze średnio zamożnej rodziny zobaczyłyby inne miasta, gdyby im przyszło nocować i żywic się w hotelach?

    Brawo dla Podwawelskiej Cioci!
    A ja akurat jem podwawelska kiełbasę :))) Pyszna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciocia nie mniej pyszna, podobno! Hi,hi,hi... jestem jak kiełbaska!

      Usuń
    2. Uważaj, bo na zagryzkę ktoś Ciebie weźmie...
      :)))

      A wracając do tematu gości i gościny, to faktycznie u nas nawet przez myśl nie przechodziło, żeby rodzinę wysłać do hotelu, jak ta kuzynka w Australii. Chyba, że ktoś sam się uprze, że woli w hotelu. Zwykle się zapowiada wizytę i dla obu stron jest wiadome, że nocleg i gorące garnki u cioci.

      Usuń
    3. Dla mnie smutne to jest, że Polacy osiedleni w innych krajach przyjęli miejscowy obyczaj. Przez to nie można się zobaczyć, bo kogo stać na nocleg w hotelu w Paryżu czy innym Londynie? Z rodziną z Londynu, od ich wizyty w Polsce na początku lat siedemdziesiątych, już nigdy nie widzieliśmy się. Owszem, zapraszali. Na podróż by się wysupłało, ale nie hotele i restauracje. Przecież nie będzie się gotować na ulicy pod wieżą Big Ben.

      Szwagier też już nie zobaczy kuzynki, a jest ich tylko dwoje na świecie na gałązce z tego drzewa.

      Usuń
    4. Tak, to smutne, że niektórzy zatracają polskie tradycje gościnności. Zwycięża wygodnictwo nad sentymentem. Wielka szkoda bo, jak sama piszesz można już nie zobaczyć bliskich z powodów finansowych. Ech... jaki będzie ten świat gdy nas zabraknie?

      Usuń
  2. To mi przypomniało czasy akademickie, gdy modne było "waletowanie". Ciekawe, czy młodzi dzisiaj wiedzą o co chodzi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, obawiam się, że "Waletowanie" wyszło z mody...Podobnie jak łóżka polowe.

      Usuń
    2. Tak się zastanawiam, że młodzież zanim zacznie "dotykowo" poznawać najważniejsze historycznie miasta Polski, to może powinna pierw poznać je z dostępnej literatury. No i tu mam problem. Najbardziej polubiłem Gdańsk, może dlatego, że "Panienka z okienka" była najciekawszą książką z tej półki. Dało się też zaliczyć "Szwedów w Warszawie", ale nie wiem czemu "Historia Żółtej Ciżemki" nie wciągnęła mnie tak bardzo jak poprzednie powieści. I może ta literatura zaliczona w dzieciństwie spowodowała, że dotykając tych miast, uznałem ich piękno także w opisanej wyżej kolejności.

      Usuń
    3. Anzai, masz rację, całkowitą rację. Na kolejność piękna mają wpływ także związki emocjonalne. Jeśli bliska rodzina jest obecna w mieście - staje się ono piękniejsze dla odwiedzającego, tak z racji serca...

      Usuń
    4. Chodziło mi o to, że opis/reklama miasta (obojętne książka, wiersz, film) często ma wpływ na nasze późniejsze preferencje. Ale chyba masz rację, że jest to splot róznych okoliczności, tak pozytywnych, jak i negatywnych. Możemy przecież nienawidzić jakiegoś miasta dlatego, że mieszka tam nasza, wroga dla nas, rodzina.
      Oczywiście w literaturze dla dorosłych znajdujemy bardziej szczegółowe opisy miast (chociażby przewodniki), ale młodzież - która, jak piszesz ma prawo zwiedzać - czyta właśnie to co podałem wyżej. I nie chce mi się wierzyć, że Kraków wypadł tak kiepsko w tym pijarze. ;)

      Usuń
    5. Absolutnie prawda jest to co napisałeś. Kraków wypadł źle w Twoim pijarze? Hmmm... może po noclegu na moim gumowym materacu zmieniłbyś zdanie?
      HI,hi,hi....
      Miasta często same robią sobie złą reklamę, niestety. Będzie o tym w następnej notce.

      Usuń
    6. Pewno bym zmienił zdanie ... gumy zawsze podniecały moją wyobraźnię. No i jeszcze ta jajecznica na śniadanie (a nie na ścianie). ;)

      Usuń
    7. Och, Anzai, ależ przy Tobie trzeba uważać na słowa :))) A skąd zapowiedź jajecznicy? To już jest Twoje marzenie...hi,hi..

      Usuń
    8. No to będę już szczery. Pal licho te materace i jajecznice. Najważniejsza jest możliwość tego co pomiędzy, czyli spotkania w realu wirtualnych znajomych. Chociaż jak pamiętam nie zawsze to wychodziło na zdrowie ... :)

      Usuń
    9. Jasne, Anzai, materac to był żart. Też pamiętam awanturę rozpętana po jednym z takich spotkań.

      Usuń
  3. I gościna i serce wyszło z mody...
    Fajnie Twoje goście mają,
    taka Ciocia oto skarb :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasna8, nie załamuj mnie....Naprawdę wyszło z mody gościowanie?

      Usuń
    2. Nie załamuj się Bet. Nie wyszło z mody! Normalnie jeździmy do siebie nawzajem i serca też mamy, o! I to nie tylko w rodzinie bliższej i dalszej, ale także obcych goszczę u siebie i sama do nich też jeżdżę, o! Zagranica się z tego tylko wyłamała.

      Usuń
    3. Och, jak dobrze słyszeć słowa poparcia. Zagranica niech się wypcha swoimi hotelami...hi,hi,hi..

      Usuń
  4. Ponieważ Anzai o waletowaniu już napisał, to ja o współczesnych czasach. Otóż mam miejsce we wsi (o której już pisałem, że nie świń nie ma tylko ludzie), gdzie czasem zwołani się spotykają.
    Ponieważ grono nie gardzi poczęstunkiem, zwłaszcza alkoholowym, to jazda do najbliższego hotelu 9km nie wchodzi w rachubę. Jest to czasem 15-20 osób. Pani domu, tak jak Ty, Bet, zapobiegliwą jest i ma w jakichś miejscach właśnie, składane łóżka, materace, które rozłożone na podłodze, robią wrażenie noclegowni dla bezdomnych.

    Kiedyś powstał problem ręczników, gdzie i który jest czyj. Zaproponowałem wówczas, żeby w łazience, pani domu kartki z imionami na ścianie poprzyklejała.
    Od tej propozycji minęło trochę czasu i następne spotkanie każdy z uczestników libacji w łazience miał wieszak ze swoim imieniem.
    Jeśli latem te spotkania nie są kłopotliwe z oczekiwaniem na miejsce w łazience, bo basenik jest, to zimą do śniadania siadamy przed południem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie podpisałem się!
      To ja, Honiewicz, ten tekst wyżej napisał.

      Usuń
    2. Honiewicz, poznaję Ciebie po stylu pisania:))) Problem ręczników rozwiązałam dobierając kolorem dla każdego oraz osobnym wieszaczkiem zaczepianym na regaliku. brzmi skomplikowanie ale dość proste w realu.

      Usuń
  5. Na ręczniki mam wypraktykowany sposób, który według mnie jest najlepszy. Rolka papierowych przy umywalce, a do kąpieli zawsze stosik czystych przy wannie. Raz użyte - do pralki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sposób dość dobry ale pracochłonny i nieco rozrzutny...hi,hi,hi...
      Na taką ferajnę jak moja, codziennie sześć ręczników!

      Usuń
  6. Kiedys w PRL bylo inaczej z tzw.goscinnoscia.Teraz niestety bywa inaczej. Ja jeszcze rodzine traktuje jak w starych PRL-owskich czasach co zaowocowalo rozwodem.Miedzy innymi.Zwyczajnie nie stac mnie na goszczenie.Gosc w dom - Bog w dom lecz Bozia nie da na czasy po goscinie.Nie wyrowna zaburzen w zorganizowanym codziennym zyciu(AUstralia).Czasy zrobily sie takie jakie sa .Sama jezdzilam na wakacje do babci na wies i bylo ok.Babcia przytulala do piersi wszystkich wnukow.No ale to byly takie czasy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reno, jak to nie stać? Kogo nie stać na położenie derki na podłodze, ugotowanie garnka krupniku i przytulenie? Na to stać najbiedniejszych.

      Usuń
    2. Dokładnie tak alEllu. Nie chodzi o wystawne przyjęcia ale garnek żurku na balkonie i materac na podłodze. No i trochę wyrzeczeń z powodu niewygody. Wszystko to warto zrobić aby zobaczyć błysk w oczach dzieci.

      Usuń
  7. Hmm ,tylko ,ze jak jedziesz za granice do cioci to oczekujesz czegos wiecej niz derki na podlodze i krupniku.Zreszta krupnik jest niemozliwy,chyba,ze kasze nabedziesz w Polsce...Serce i spanie u mnie zawsze sie dostanie - ale teraz sie rzadze sama i od nikogo nie jestem zalezna i nikt mi nie opowiada ile to kosztuje...Wiec jest po staropolsku.Lecz nie stac mnie niestety na fundowanie jakis dalszych wypraw po Amsterdamie itp.Moge zaoferowac tylko wycieczki rowerowe po okolicach i to jest wlasnie problem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reno, krupnik to tak tylko dla przykładu, nawiązując do garnka zupy na balkonie.

      Po mojemu więzy rodzinne i miłość są bezcenne. A więzów nie da się zacieśniać, ani w miłości trwać na odległość - nie widząc się po 30 i 50 lat z tak przyziemnego powodu, jak liczenie kosztu "derki na podłodze" czy spuszczenia wody w ubikacji. I tak... rozkwita zimny, wyrachowany, nieczuły świat.

      Jak patrzę na zdjęcie salonu, który wygląda - jak napisała Bet - jak szpital polowy, to aż serce rośnie. Szkoda, że Bet nie napisała, czy mogliby przyjechać, gdyby przyszło im płacić za hotel w tak drogim mieście. Sądzę, że trud rozścielenia tych kolorowych piernatów na podłodze i zobaczenie się z rodziną oraz danie dzieciom możliwości zobaczenia historycznego miasta królewskiego... to... to... aż słów brak, jakie to szczęście.

      Usuń
    2. Tak Reno, bardzo dużo zależy od oczekiwań gości. Masz rację, niektórym wydaje się, że "za granicą" bogactwo aż kipi i wszelkie dobra leżą na ulicach. Wtedy naprawdę trudno sprostać wymaganiom. To jest ta druga strona medalu pod tytułem gościnność.

      Usuń
    3. alEllu, o hotelu nie ma mowy w tym przypadku. Nawet koszt przejazdu był sporym wyzwaniem dla tej rodziny. Tym większą radość sprawia, że można takim dzieciakom pokazać kawałek świata poza rodzinną wsią.

      Usuń
    4. .......krupniczek mniam..... na kurzych żołądeczkach, mniam......... poslimtałem sie.
      Pozdro

      Usuń
    5. Wyobraź sobie, że moi goście przyznali się do nielubienia krupniku...Dostali więc barszcz ukraiński.

      Usuń
    6. kiedys krupnik był moja najbardziej znienawidzona zupą i to tylko dlatego że od ok. 30 lat nigdzie nie spotkałem dobrego krupniku. Raz sie przełamałe, wyszlifowałem przepis i teraz jest najczęściej robiona przezemnie zupą.
      Mniam !

      Usuń
    7. Piotrze, opublikuj swój krupnik. Ja jadam wszystko więc krupnik wcale mi nie przeszkadza, no chyba, że kasza rozgotowana do miazgi.

      Usuń
  8. Troszke smutno mi sie czytałó bo ledwo pamietam takie sytuacje, które miały miejsce za mojej dawnej, dawnej młodości. Dzis rozina maciupcia i wszędzie sie mieści a szkoda, bo nikt nigdy ne był tak bliziutko drugiego człowieka jak opisujesz.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piotrze, blisko było do człowieka, bliziutko w sensie dosłownym, bo aby dojść do lodówki trzeba było wciągnąć brzuch i wstrzymać oddech...hi,hi,hi...
      Temperatura w mieszkaniu też podniosła się bez podkręcania grzejników:))))

      Usuń
  9. Było, gdy się pokotem na podłodze leżało.
    Teraz dorobiłem się gościnnego pokoju.
    Jak burżuj jakiś.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, burżuj! Marzę o gościnnym pokoju.

      Usuń

Dla błądzących - pomoc przy komentowaniu:

Jeśli nie masz konta w Google wybierz opcję:

- Anonimowy, ale podpisz się pod treścią komentarza, proszę.

- Nazwa/adres URL w okienku Nazwa wpisz swój nick lub imię, a w okienku adres URL wkopiuj adres swojego bloga

Za wszystkie komentarze bardzo dziękuję.