Okrągłe
pudło na kapelusze kupiłam niedawno. W czasach ogólnego niedostatku brak było
takich pudełek – były natomiast kapelusze…
Kapelusze
robiły panie modystki w swoich małych,
prywatnych pracowniach modniarskich. To jeden z nielicznych zawodów, który w
PRL funkcjonował prywatnie i chyba tylko prywatnie. Jak to się stało, że
modystki przetrwały wrogi prywacie system? Jakim sposobem utrzymywały przy
życiu swoje pracownie i rozwijały działalność?
Kobiety
w PRL potrzebowały kapeluszy. Kupowały te burżuazyjne nakrycia głowy i nosiły
je z gracją do swoich futer z nutrii i lisów.
Zawartość
mojego okrągłego pudła to głównie peerelowskie jeszcze wytwory prywatnych
modystek. Niektóre z nich nosiła wcześniej moja mama, niektóre kupowałam już
sama prawie zawsze w tej samej pracowni. Takich „modniarek” było sporo. Podobnie
jak zakładów czapniczych czyli pracowni szyjących męskie czapki. Często, modystki i czapnicy lokowali swoje
pracownie w sąsiedztwie. Takie mieli wyczucie potrzeb rynku. Czy istnieją
nadal? Muszę koniecznie to sprawdzić przy najbliższej okazji. A może są tam
teraz stoiska z wyrobami
kapeluszopodobnymi made in China?
Strach pomyśleć.
Obawiam
się, modystkę oraz czapnika trzeba będzie wpisać na listę ginących zawodów.
Zawodów zacnych, z wielkimi tradycjami i często przekazywanymi w rodzinach
metodą „z ojca na syna”. Zawód
wymagający talentu oraz ogromnej wiedzy technicznej o obróbce filcowego
materiału. Zawód prawdziwie artystyczny.
Pierwszy
kapelusz w moim życiu był zrobiony z polskiego dżinsu w kolorze fioletowym.
Produkcji zakładów uspołecznionych, może „ODRA” szyjąca spodnie dżinsopodobne? Takie
kapelusze z dużym, kłapciatym rondem nosiłyśmy w okresie „dzieci kwiatów”.
Kolorowe, długie spódnice lub spodnie „dzwony” i dżinsowe kapelusze – to był
hit. Wtedy nawet moda ślubna przewidywała tiulowe kapelusze w podobnym fasonie.
Panowie fascynowali się w tym czasie czapkami „degolówkami” powstałymi po
słynnej wizycie Generała Charles de Gaulle.
A potem, przyszedł już czas na bardziej
stateczne, filcowe i starannie wymodelowane przez prawdziwe modystki, dorosłe
kapelusiki.
Dla
równowagi przyznam, że moherowy beret także nosiłam w stosownym dla nich modowym
czasie i czapkę „pilotkę” własnoręcznie dzierganą szydełkiem. Żeby nie było
zakwalifikowania wyłącznie do grupy „aksamitnych kapeluszy”… hi, hi, hi…
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńI trzeba przyznać, że te peerelowskie modystki podążały za modą.
Moherowe berety robione na drutach ściegiem angielskim nawet dość długo były modne. Też nosiłam taki, a także dziergałam dla modystki. Nawet nieźle płaciła.
Kłaniam się... kapeluszem do ziemi.
PS. A z Twoich kapeluszy najładniejszy ten na zdjęciu "PIELGRZYM NA TROPIE PRL" :)))
Hi,hi,hi...kapelusz pielgrzyma! Faktycznie, jest najcenniejszy w tej kolekcji. Ma swoją historię:)))
UsuńJa robiłam moherowe czapki ale jako "dary" dla znajomych i koleżanek.Nie płaciły...buuuuu
Przeczytałem "modystka" i odpuściłem, bo przecież to notka dla Pań. Ale ... ja też miałem pierwszy kapelusz dżinsowy właśnie z Odry. To był taki model kowbojski z mniejszym rondem i kieszonkami. Niestety już w 1972 r. na lotnisku Mineralnyje Wody "kupił" go ode mnie jakiś celnik, dał mi za niego potężny złoty sygnet. Niech żyje przyjaźń Polsko-Radziecka!
OdpowiedzUsuńAnzai, toż są także i czapnicy! To męska część tej notki, niestety skromna bo małe mam doświadczenie w tej kwestii chociaż w pewnym okresie były modne męskie kaszkiety. Pożyczałyśmy je od braci lub chłopaków.
UsuńNoooo, niezły interes zrobiłeś na przyjaźni polsko-radzieckiej.
Ja podtrzymuje tradycje w postaci zgodnego z przepiami berecika - takiego z antenką. Jakieś 40 lat temu Moja miała kapelusz a ponieważ miałem widocznie idiotyczna minę to sie nie ostał. Moja mama często chodziła w kapeluszach, które samam szyła.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Piotrze, beret z antenka jest ponadczasowy! Miał też swoje 5 minut w peerelowskiej modzie damskiej także. Bardzo chętnie noszony pod warunkiem, że nie był granatowy. Takie granatowe berety były obowiązkowym elementem stroju szkolnego w czasach gdy jeszcze zwracano uwagę na ubiór ucznia, dawno, dawno temu....
UsuńTak jest, beret ponadczasowy! Do dziś noszę w sezonie przejściowym,kiedy już za zimno chodzić z gołą głową, a ciepła czapka nie pasuje do lekkiej kurteczki czy płaszcza.
UsuńBerety są też bardzo twarzowe i można je nosić na wiele sposobów. Jest pole do kreatywności i lansowania własnego stylu.
UsuńKapelusz słomkowy noszę tylko na wyjazdach. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJagoda, to jest szyk wyjazdowy!
UsuńA kto teraz nosi prawdziwe kapelusze oprócz królowej angielskiej ?? :-)
OdpowiedzUsuńJa mam dżinsowy kapelusz :-)
Jasna, kapelusze Elżbiety są strasznie paskudne, czasem myślę, że jej modystka robi na złość ubierając Królową w takie kapelusze. Księżna Kate to ma klasę i super piękne kapelusze.
UsuńA ja nie noszę nic.Chociaż taki kapelusz dałby mi z 10 cm więcej.
OdpowiedzUsuńPowyżej - 15 o C zakładam wełniana czapkę. Mam też taką mówili na to Bartoszówka czyli chłopska czapka z daszkiem, ale to do mojego Pierre Cardena
Pozdrawiam
Antoni, spróbuj kapelusza... do okazjonalnych spacerów po Rynku w paletku tego Pierre. Wieśniacze życie nie wymaga rezygnacji z odrobiny snobizmu...hi,hi,hi...
UsuńWełniane czapki pochwalam jak najbardziej.
Ej, Bet, nie tylko modystki wymyślające kształty kapeluszy damskich w PRL przetrwały uspołecznianie, uspółdzielczanie życia gospodarczego narodu polskiego. Kowalstwo a jakże też przetrwało.
OdpowiedzUsuńW 1949 roku, gdy nastałem na Ziemiach Odzyskanych, była (cholerka nie nie wiem czy jest jeszcze?), w centrum uliczka zamykająca kiedyś dawno murami miasto, przy której lokowała się prywatna inicjatywa. Ostała się jako tako cała z pożogi, którą bracia wyzwoliciele centrum miasta sprawili. Bo to germańskie było.
Otóż tę inicjatywę prywatną otwierał zakład kowalski (w spadku po Niemcach u stóp katedry), a następne to były właśnie sklepy, (zakładziki), z kapeluszami damskimi także męskimi nakryciami. Pamiętam jeden, słynny, bo modystką "warsiawianka" była. Stąd moja wiedza ogromna, jako że moja mama "kazała" sobie tam kapelusze i byłem "tym dźwigający" już gotowy. Ale były to już inne w kształtach od tych, które widywałem na zdjęciach mamy z przedwojennych czasów.
Mnie czapki, kapelusze zawsze przeszkadzały z powodu włosów, których dużo mam do dzisiaj. Chodzę wiec bez nakrycia. Choć czasem żałuję, zwłaszcza gdy w jesienno-zimowo- wiosenne spacery po plaży, wiatr damski mocno dmucha, to włosy marzną.
Honiewicz
P.S. Bet, zauważam, że nasz miły Anzai, to ma łeb do interesów. Ja raz jedyny `69 przejeżdżałem tylko przez ich ziemie i kupioną na swoją wymianę tranzytową wódę chcieli mi zabrać.
Honiewicz, pisałam kiedyś o zawodach, które zanikają. Było o szewcach, repasaczkach pończoch itp... przypomniano mi o modystkach. Przecież wszystkie te zawody funkcjonowały jako "prywatne inicjatywy" w głębokim nawet socjaliźmie. Czy to nie jest warte podkreślenia? Dla tych co nie widzieli i nie żyli w tamtych czasach.
OdpowiedzUsuńGratuluję bujnej czupryny. Faktycznie, wtedy czapka zbędna, Iluż łysych zazdrości...hi,hi,hi...
W sprawie kolegi Anza'a przyznaję rację. Albo ma łeb do interesów albo niebywałe szczęście. Złoto za kapelusz! Toż to transakcja życia!
Ani łeb, ani szczęście. Kapelusz był ostatnim krzykiem mody u nas, wykonany z jeansu, z naszywkami USA, i dwoma małymi kieszonkami na ekspress. Nie chciałem go sprzedawać, ale celnik zdjął mi go z głowy, udał, że sprawdza kieszonki, a potem zdjął z palca kolco, i poszłooo. Kolco zresztą okazało się wklęsłe od środka, a sygnet 3 razy lżejszy, ale złoto to złoto. Takie były wtedy (ok 1974 r.) relacje. 1 rubel to 4-7 zł. u nas, lub w ZSRR 1,1-1,2 dol. USA.
UsuńNie tłumacz się, nie tłumacz....i tak wiadomo jakie z Ciebie "ziółko"...
UsuńJestem po paru dniach i od razu, Bet, podzielę opinię w sprawie Anzai`a. Teraz nam tu o jakichś wadach sygnetu a to wklęsły, a to lżejszy - pisze - ale kasę zrobił. Za szmatę z podrabianego dżinsu złoto z diamentem!
UsuńHoniewicz
Zamiast diamentu miała być literka z platyny, ale w Polsce okazało się, że jest to tylko srebro pociągnięte platyną. Ale biznes był, to fakt. Po paru sezonach jednak zasypano rynek ZSRR takimi kapelusikami, i wtedy szły nawet za 5 rubli (to jakieś 2-4 dol., czyli ok. 30-40 takich kapelusików w Polsce). Nie na tym jednak robiło się biznes. Dla mnie to jednak było za duże ryzyko, więc np. ikonostasami ze złota i platyny zajmowali się inni, to kosztowało jakieś 10-12 lat, bez zawieszenia, ale za to z warunkowym skróceniem kary. Ale odchodzimy od tematu ...
UsuńPociągnij, Anzai, ten temat, bo ja mnie mam takich doświadczeń, jako że nie bywałem tam, o czym kiedyś pisałem, po tym z wódką przygodą.
UsuńW związku z tą przygodą sobie powiedziałem, że następnym razem moja noga nie stanie na tej ziemi niegościnnej, tylko gdy znajdę się jako zwyciężca. Do dziś to się nie udało .
Obierałem więc kierunek na Czechy, Węgry, Austrię do Jugosławii, nad Adriatyk po Dubrownik, Budvę. Skąd dalej do Bułgarii nad Czarne. Następnego roku przez Słowację, Węgry, Rumunię i do Bułgarii.
Na tych szlakach jednak też poznawałem Polaków robiących interesy. Niektórym - jako że nie miałem sam nic do sprzedania - pomagałem "rozładować" nadmiar towarów, biorąc na siebie przemycenie przez granicę.
"Zarabiałem" na tym na przykład butelkę brendy albo rakiji. I sympatyczne - czasem na wiele lat - znajomości. Ponieważ moje coroczne wyjazdy odbywały się tymi samymi trasami, ludzi, niejako zawodowo handlujących, nie wracających do kraju nawet przez pół roku, spotykałem wielu. Szokowały mnie kwoty jakimi obracali w tym - zdawałoby się pokątnym handlu - ci spryciarze. Miałem dla nich wiele uznania, choć nie z mojej bajki byli z racji sposobu zarabiania. Ale to takie moje zboczenie mentalne.
Honiewicz
Z tym "pociągnięciem" jest problem, bo 1/ Nie wiem czy Bet nam pozwoli, i 2/ właściwie nie ma co ciągnąć. Z Twoich kłopotów w ZSRR wysnuwam wniosek, że jeździłeś tam albo swoim samochodem, albo prywatnie, i do tego chyba jeszcze przed 1972 r., a to była najgorsza forma wyjazdu do nich. Ja, z uwagi na pracę w dość poważnej instytucji, nie mogłem sobie pozwolić na częstsze eskapady niż 2-3 razy w roku - i to zawsze z jakimś znanym biurem (gł. Orbis), albo prawie służbowo, czyli z jakimś glejtem w łapie. Nie handlowałem, więc się na tym nie znam. Jednak każdy Polak z tym się chyba spotykał, bo w luksusowych hotelach bagaże były rozpakowywane, wieszane w szafach, odświeżane, czyszczone, a te które im się podobały były, albo spisywane na "kartoczkach", albo układane na łóżku. Targi nigdy nie trwały długo, przychodziła "etażnaja" ze swoimi pokojówkami i praktycznie brały wszystko, przed wyjazdem sprzedałem nawet z tyłka slipy, które dla nich były marzeniem. Gdy pod koniec lat 70' ub.w. zainteresowałem się handlem, to rynek był już opanowany przez "polską hołotę" i to wyglądało już zupełnie inaczej i gorzej.
UsuńBet pozwala, pozwala! Przepraszam, że mam niewiele czasu aby się włączyć ale nie przeszkadzajcie sobie, Panowie, będę Wam donosić coś do wypicia od czasu do czasu.
UsuńBet, ja szklaneczkę ze złotym płynem proszę. Z powodu mojej ostatnio dolegliwości, może bez lodu.
UsuńHoniewicz.
Hon, zapewne chodzi o miód....hi,hi,hi...
UsuńBet, mimo kilku wyraźnych sugestii w prośbie co do płynu, oferujesz mi miód. Czy wyglądam na takiego, co to miód pija? W złotym kolorze tylko gryczany jest.
UsuńHoniewicz.
A miód pitny? Trójniaczek....pogardzisz?
UsuńAleż,Bet, miód pitny pamiętam i piłem w młodości, bom nieświadom innych trunków o wyrafinowanym smaku był.
UsuńTeraz, whisky, proszę.
Honiewicz.
Niestety, Hon, whisky u mnie nie dostaniesz... Nie pijam bo ten trunek smakuje jak asfalt:)))
UsuńMoże być cytrynówka? Kolor się zgadza...
Bet, te Twoje propozycje alkoholowe wyraźnie są ukierunkowane na to, że chcesz mnie otruć!
UsuńŻebyś wiedziała, że smak asfaltu znam. Jako niespokojny młodzieniec brałem udział w zawodach motocyklowych. I podczas rajdu uniwersalnego pewnej pięknej niedzieli przeorałem nosem, goglami, brodą asfalt. Wiem więc, jak smakuje.
To nie jest smak whisky. Zapewniam.
Honiewicz
Potrzebny zatem kompromis.
UsuńProponuję herbatę z cytryną.
:)))
Ha, ha, alEllu, herbatę owszem, ale bez cytryny. Kwasów nie znoszę.
UsuńDobrze, że podjęłaś się mediacji w tej ważnej sprawie, bo - jak zuważyłaś - Bet wyłącznie mi proponuje napoje, których wypicie wprost prowadzą do unicestwienia mnie.
Serdeczne dzięki za wzięcie mnie pod opiekę.
Honiewicz.
alEllu, jak zawsze, trafiasz w dziesiątkę! Kompromis super!
UsuńMiły Hon! Nie grymaś, herbata bardzo dobra i zdrowa.
UsuńA asfalt to asfalt i już.Hi,hi,hi....
Niektórzy twierdzą, że od herbaty kiszki rdzewieją. Ciekawe, czy to prawda?
UsuńHoniewicz, ja bym jeszcze czulej opiekowała się Tobą, ale na cudzym podwórku jest trudno ;)
UsuńBet, tak herbata jest zdrowa, lecz bez cytryny!!! Pijam dziennie dwie małe (nie takie jak to teraz moda od jankesów nastała w grubych, farmerskich kubłach, obrzydlistwo!), filiżanki: rano i wieczorem. Ale taką mocną (jak więźniowie pijają), parzoną w tygielku.
UsuńHoniewicz.
AlEllu, Nie można wykluczyć, że kiszki rdzewieją od herbaty. Ale jako to sprawdzić?
UsuńMocną herbatę piję od jakichś lat dziesięciu. Nie piję kawy, której kiedyś wypijałem spore ilości. Tak nagle przestałem lubić kawę.
W rzeczy samej na podwórku Bet, nie wypada się przytulać. By sprawdzić czy będę przytulonym, alEllu, dziś skok zrobię na Twoje podwórko.
Honiewicz.
Hola, hola! Przytulanki? Jakież to "cudze podwórko"? Ha? Przecież nasze wspólne jest! Wszystko dozwolone tylko nie pobrudzić proszę:)))
UsuńA wiesz, Honiewicz, że pijałam więzienny czaj? Czego to człowiek w młodości nie robił....hi,hi,hi...
UsuńSkoro posługujecie się taką wiedzą to mam pytanie: Czym się różni herbata mocna od więziennej? Trochę podpowiem: pewną rolę odgrywa "buzała", ale o co chodzi?
UsuńNo nie, grypsery nie opanowałam. Może chodzi o grzałkę z żyletki? Albo dodatek tabletek od bólu głowy, lub tytoniu z papierosów?
UsuńBrawo Bet! Wprawdzie nie chodzi o grypserę, ale o grzałkę. Od wykonania tej buzały załeżało wiele, najepsze były buzały wykonane nie z drutem miedzianym, ale aluminiowym. Taka buzała poza tym, że gotowała wodę, to jeszcze ją rozkładała elektrolitycznie. Zagotowana w ten sposób czysta woda miała kilka warstw, na dole metalowy osad żelaza, aluminium, cynku, czasem miedzi, wyżej zagotowana twarda woda, nad nią żółtozielona ciecz z wytrąconych chlorków, i na wierzchu piana z ChWC. Takiej wody nikt by nie wypił dlatego wcześniej gotowano ją z kwadratem (to całe opakowanie herbaty wielkości paczki papierosów). Ten syf, smakował jak "Kret" do czyszczenia kanalizy, a po wypiciu powodował chwilowe mocne zatrucie organizmu, i o to właśnie szło. Herbatka gotowana po domowemu tych "wartości" już nie miała.
UsuńAnzai, lepiej zakończmy ten temat bo nas posądzą o wspólną odsiadkę...hi,hi,hi.
UsuńO warstwach wody nie wiedziałam, myślałam, że chodzi tylko o szybkość gotowania wody. Taka grzałka gotuje błyskawicznie a "czaj" przygotowuje się w ukryciu - to było zabronione.
Jestem z powrotem, obżarty na dwa dni. Nie ma to jak proszone obiadki.
UsuńTeraz usiadłem przy mojej więziennej herbacie. Może przetrawię szybciej.
No nie , Bet, Anzai, jesteście w "temacie" herbata więzienna znakomitymi fachowcami.
Ja się poddaję. To określenie znam tylko z tego, że widziałem taką herbatę już zaparzoną. Otóż był czas, gdy ludzi do pracy brakowało, zatrudniałem więźniów. Oni się raczyli herbatą po swojemu przygotowywaną. Stąd to moje herbata więzienna.
O sposobie przyrządzenia tylko mam wiedzę od osób, które nadzorowały więźniów. Pamiętam, ale też widziałem te urządzenia do parzenia, o których ze znawstwem Anzai opisał.
Bet, Ty w młodości pijałaś więzienny czaj, mnie zasmakowała w wieku mocno zaawansowanym.
Aha, jeszcze dodam, że byłem na podwórku alElli. Ale mnie nie przytuliła.
Honiewicz, przykro mi z powodu braku przytulenia. Cóż, miałeś dobry obiad... nie mozna mieć wszystkiego:)))
UsuńZ tematu więziennego wycofuję się aby nie być podejrzaną o odsiadywanie. Takich grzechów młodości nie popełniałam.
Bet, nie wierz Honiewiczowi. Nie tylko przytuliłam, ale nawet na ucztę z napitkami zaprosiłam.
UsuńMoja wiedza też nie pochodzi z "siedzenia", po prostu "sądy penitencjarne" rozpatrujące zwolnienia warunkowe działały na terenie zakładów karnych i aresztów, stąd w obowiązkach miałem też nadzór nad działalnością tych przybytków.
UsuńalEllu, facetom zawsze mało, wiesz o tym na pewno. Idę sprawdzić osobiście co sie wydarzyło na Posiaduszkach.
UsuńBardzo podobaja mi sie kapelusze ,szczegolnie na cudzych glowach.Albo na szafie w pudlach.Osobiscie mialam taki jakis kupiony u modystki raz jeden.Do dzis nie nosze ,nawet czapke rzadko.Wlasnie - te modystki od kapeluszy byly dobre.Ale gdzies mi sie jakis reportaz przemknal ,ze fach istnieje jak najbardziej i z dolow przeniosl sie do elit.
OdpowiedzUsuńJezdzilam ostatnimi laty sporo skuterem i zamiast kapelusza nosilam kask.Teraz okazuje sie,ze nie mam nawet czapki.:))Skutera tez zreszta juz nie mam...:))
Świetny pomysł z tym kaskiem zamiast kapelusza:))) Tylko po co nam modystka wtedy?
UsuńPamiętam kapelusze na wystawie, schodki prowadzące w dół, czy nadal tam jeszcze pracują zręczne palce modystki? Muszę to sprawdzić.
OdpowiedzUsuńkapelusza nie miałam i nie wiem czy będę miała. Ubieram się na sportowo, kapelusz zobowiązuje... a może czas zmienić swój styl? :))
Pozdrawiam serdecznie
Akwamarynko, zachowaj swój styl. Kapelusz przymierzaj u modystki na wypadek wizyty u Królowej Elżbiety...kto wie, może kiedyś sie przyda:)))
UsuńZwabił mnie do Ciebie...goździk
OdpowiedzUsuńczęsto niedoceniany, ale przeze mnie bardzo lubiany...:)
Zostawiam uśmiech i pozdrowienia...
Amatorka kapeluszów i beretów ;)
Witaj Anno! Bardzo miło, że dałaś się zwabić "na goździka":))) Nie jesteś pierwszą osobą zwabioną goździkiem. Cieszę się, że to nadal działa.
UsuńZapraszam częściej!
Dyskusja zeszła z zadanego tematu, choć nie został wyczerpany. Gwoli wypełniania luk w historii wspomnijmy męskie nakrycia głowy. Otóż przed degolówkami (francuska prasa odnotowała określenie "degolloufka) ku czci gen. de Gaulle, który był w Warszawie w 1967 roku, były "tyrolskie" kapelusze, wcześniej jeszcze - dżokejki.
OdpowiedzUsuńallensteiner
allensteiner, bardzo cenne uzupełnienie tematu. Niestety moja znajomość męskich nakryć głów jest znikoma....stąd marginalne jej potraktowanie. Wybacz...
UsuńBardzo mi się to podoba. Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję i zapraszam częściej:))
UsuńPozdrawiam również.
Świetny wpis. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńTo miło! Zachęcam do czytania pozostałych 400 wpisów:-)
UsuńWygląda to super. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPosyłam uśmiech:)
UsuńAkurat uważam, że nakrycia głów są bardzo fajne i ja również jestem ich wielkim zwolennikiem. Teraz jak dla mnie świetne są kaszkiety wełniane https://hatfactory.pl/53-kaszkiety-welniane i jako, że powoli przygotowuję się do jesieni to jestem również przekonany, że sobie coś z tej serii zamówię.
OdpowiedzUsuńŻyczę radosnej jesieni z zabezpieczoną i ozdobioną kaszkietem głową:)
UsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam serdecznie:)
UsuńBardzo ciekawie to zostało opisane. Będę tu zaglądać.
OdpowiedzUsuńDziękuję i zapraszam:)
Usuń