Ogłaszam 28 lutego Dniem Koszyka!
Okazje
są dwie:
- mija kolejna, szósta już,
rocznica istnienia naszego „peerelowskiego salonu” jak określił spotkania na
blogu autor naukowej analizy bloga, dr Krzysztof Gajewski w publikacji pt „PRL,
życie po życiu” , a ja w pełni się z nią zgadzam, a nawet jestem dumna. Tak!
- mija trzydziesta trzecia
rocznica wprowadzenia reglamentacji mięsa czy mówiąc wprost – kartek na mięso!
Aby przypomnieć sobie jak to było zapraszam do kliknięcia TU
Skoro do blogowego Koszyka wrzucamy wspomnienia i refleksje
/także kulinarne/ to obie te okazje znakomicie nadają się do ogłoszenia
koszykowego święta. Mój prawdziwy koszyk na codzienne zakupy przystroił się w
odświętny szaliczek i zaprasza przyjaciół do powrzucania doń reglamentacyjnych
wspomnień.
Foto oraz koszyk, Bet |
Jako pierwsza zaczynam:
- będąc dzieckiem w wieku
wczesnoszkolnym towarzyszyłam mamie na zakupach w mięsnym sklepie i pamiętam
wielką obfitość towaru. Kiełbasy i balerony zwisały w licznych pękach i zwojach
na sklepowych hakach roztaczając przyjemny, wędliniarski zapach, lśniły białe
kafelki na ścianach, Panie Sklepowe wymachiwały wielkimi nożami krojąc płaty
grubej słoniny, boczku i kotletów z kostką. Wszystkiego było do wyboru i w dowolnej
ilości. Z biegiem lat sklepy mięsne ubożały, ubożały… Aż zostały same haki na
lśniących kafelkach oraz Panie Sklepowe o znudzonych minach. Znudzenie
ekspedientek minęło gdy wprowadzono kartki. Ooooo! To już była robota!
Zaprowadzono rejestry klientów, mieszkających w rejonie sklepu. Rysowano
rubryczki do notowania ilości przysługującego towaru oraz datę zakupu. Kuponiki
z kartek naklejano klejem roślinnym na arkusze, podliczano, wyliczano i
rozliczano ze sprzedaży „masy mięsnej”. Ufff… Karkołomne zadanie.
Największą, zapamiętaną przeze mnie traumą tego okresu była
konieczność rejestracji w konkretnym sklepie. Na szczęście ten obowiązek trwał
dość krótko. Nie cierpiałam szczególnie z powodu braku mięsnej strawy. Wydaje
się, że przydzielona mi ilość jakoś wystarczała. A może po prostu „musiała
wystarczyć”? Swoją drogą braki uzupełniały skutecznie „baby ze wsi” oraz
kupowanie „na pasku” . Na bazarach i placach mięso kupowano drożej /to ten „pasek”/ ale za to bez kolejki.
Pamiętam jednak wewnętrzny bunt w sprawie decydowania za mnie w kwestii mojego
wyżywienia. Wrrr… To powodowało złość. Marzyłam wtedy, aby kupować wg własnych
upodobań i wyborów. Marzenia się spełniają! Dziś w sklepie mięsnym poprosiłam o
cztery plastry szynki i na tym zakupy zakończyłam ignorując zwały innych
kuszących wędlin i mięs.
Kto następny dorzuci coś do koszyka?
a ja z chłopakami w biurze zamieniałam wódkę na cypiska i ixi ... no wszyscy byliśmy zadowoleni , chłopaki mieli biurowe święto a ja spokojną głowę
OdpowiedzUsuńJa zamieniałam papierosy na czekoladę. Wódkę gromadziłam w szafie. Nigdy w życiu nie kupowałam tyle wódki jak za czasów reglamentacji. No i "schodziła" jakoś z tej szafy...Hi,hi,hi...
UsuńTeż chodziłem z mamą do sklepów z epoki Gomułki. Pamiętam, że nie tylko można było przebierać w szynkach (jak za tłusta to sklepowa wieszała ją na haku i przynosiła chudszą), ale i w t.zw. rąbance. Obok lady stał pieniek z wbitą siekierą, gdzie sklepowa wymierzała sprawiedliwość.
OdpowiedzUsuńAle prawdziwą radochą było, gdy sklepowa nożem odkrawała chałwę, jakieś bloki czekolady z ciastem w środku, a nawet takie coś jak dzisiejsza biała czekolada. Minusem był brak pieniędzy.
W epoce Gierka rejestracja w sklepach nie przyjęła się, ale rozliczanie szło pełną parą, każdego dnia po zakończeniu pracy trwała żmudna buchalteria. Ale pomimo tego na rynku zawsze było więcej kartek niż uprawnionych.
Anzai, chałwa w mięsnym??? Bloki czekoladowe owszem pamiętam, ale w spożywczym... Obok bloków masła stały.
UsuńKartki były już za Gomułki? Nie kojarzę tych zmian sekretarzy KC.
Pieniek z siekierą, owszem stał i służył bardzo dobrze.
Panie kupowały "ratki" na galaretę oraz tajemniczy "bil" na gołąbki. Długo nie wiedziałam co to takiego. Chodziło chyba o podgardle bo gołąbki musiały być tłuste.
W małych sklepach z połowy lat 60' - obsługujących jeszcze nie osiedla, tylko domki jednorodzinne - można było kupić wszystko. Poza mięsem i chałwą, były śledzie, ogórki, kapusta kiszona ...
UsuńKartki za Gomułki?! A kto to wymyślił? Kartki wprowadzono dopiero ok. 1975 r., gdy podskoczyła cena wódki i naród zaczął robić słynne "1410".
Poza "ratkami" uwielbiałem kałdun (na flaki), i skórki doskonałe do grochówki. Nie wiem co to było "bi".
Kartki za Gomułki - źle zrozumiałam Twoje wspomnienia mięsnego sklepu z tej epoki myśląc, że dotyczą okresu kartkowego.
UsuńBil - to raczej nazwa regionalna jakiejś części świńskiej tuszy. Może być nieznana w innych regionach kraju.
Bil to coś białego podobnego do słoniny.
UsuńPodejrzewam, że to świńskie podgardle. Jest białe i słoninowate ale przerośniete trochę mięsem.
UsuńZa Gomułki kartek nie było. Ale kiedyś Gomułka oprowadzał Chruszczowa po mieście. Chruszczow: U was zawsze takie kolejki przed sklepami mięsnymi? Gomułka: Nie, tylko wtedy, jak jest mięso.
OdpowiedzUsuńZ czasem kolejki zaczęły się ustawiać już kilkanaście godzin przed otwarciem sklepów, gdy jeszcze nie było wiadomo, czy coś "rzucą"...
allensteiner
A wiesz, że ja nigdy za niczym w kolejce /takiej od nocy do rana albo kilka godzin/ nie stałam. Fakt, nie miałam wtedy rodziny i wianuszka dzieci do wykarmienia. Wystarczało mi to co na kartki bez kolejki a potem to pracując w GS-sie miałam dostawy towaru wprost do biurka:))) Może i dlatego trauma moja niewielka w tym okresie.
UsuńAllensteiner.
UsuńZa Gomułki mięcho, a także szynka i polędwica, w doskonałej jakości, były wszędzie dostępne. Tylko naród nie miał kasy, i krucho było z pracą. Dopiero po 1972 r., gdy Gierek załatwił eksport wyrobów wędliniarskich na Zachód (m.in. do USA), a ludzie zaczęli zarabiać 2-3 razy więcej, sklepy zaczęły pustoszeć.
Anzai, do JU ES EJ wyroby wędliniarskie (bo to kaszanka, salceson, lebera, pasztetowa itp), nie były eksportowane. Eksportowano głównie szynkę i kilka innych WĘDLIN.
UsuńW "masarniczej nomenklaturze" to istotna różnica.
Wiem, wiem, powiesz, że upiedliwy jestem.
(Bet, przepraszam, że na Twoim blogu takie brzydkie słowo zamieściłem. Twoje, Bet, i Anza`ia wspomnienia pełnych haków w sklepach mięsnych ( u rzeźnika), to fakt.
Ja jednak pamiętam czasy wcześniejsze też z dobrze zaopatrzonymi sklepami mięsnymi. A i kolonialne były jeszcze, w których można było oczy nacieszyć wspaniałościami. Napisałem nacieszyć, bo ceny w tych sklepach były, jak później w peweksach i komercyjnych sklepach, o których pewnie zapomniałaś.
Oj tak, o komercyjnych sklepach zapomniałam. Choć to raczej epizod w epoce kartkowej. Chyba krótko egzystowały i nigdy w takim sklepie nic nie kupowałam. W Peweksie owszem, ale wiśniówkę Cherry Cordial oraz kawę Viener Cafe:))) Ale wiem, że na większe uroczystości rodzinne niektórzy kupowali szynkę konserwową właśnie w Peweksie.
UsuńBrzydkie słowo wybaczam wspaniałomyślnie:)))
Domyślam się, że tę wiśniówkę Cherry Cordial, to w kieliszku na wysokiej stopce o pojemności 25 najdalej 30 ml - piłaś. Choć nie wiem czy można mówić o piciu z takiego mini kieliszka. I pewnie przez pół roku. No, ale to dla Dam tylko taki napój i takie ilości i takie kieliszki.
UsuńZdecydowanie bardziej mi odpowiadało, co do teraz mi pozostało, to szklaneczka z, może mniej subtelnym napojem, ale konkretnym zarówno pod względem mocy, jak i ilości.
A wracając do kartek. Dzięki, nazwijmy to okolicznościom, nie miałem w tym zaprowiantowaniu obywateli PRL kłopotów i najczęściej kartki ( poza benzyną i alkoholem ), darowałem bardziej potrzebującym.
@ Honiewicz
UsuńJednego z moich stryjów tow. Bierut przymusowo wyeksportował do "JU ES EJ" - jak piszesz. Wrócił dopiero w 1986 r. i to od niego wiemy, że poza "polskim chamem" była jeszcze jakaś polska kiełbasa (kabanos, albo polska), suszone grzyby, no i oczywiście morze polskiej wódki.
Poza tymi sklepami kolonialnymi, były też sklepy dla górników (nazwy nie pamiętam), dla stoczniowców (Baltona), i dla MSW (też za żółtymi firankami).
@Bet
Usuń"Cherry Cordial" pamiętam, chociaż ja wolałem "Polish Sherry", a najlepsza była jakaś gęsta ratafia (w ostateczności Advocat). Ten specyfik, w sporej ilości, nalewało się do środka pączka, albo na spód torta, i dopiero wtedy była jazda!
Tylko potem trzeba było "to" czymś przepłukać, i przepchać - najlepiej zmrożoną wódeczką, i jakąś marynatką. No a potem znowu "lepiszcze" na słodko, i znowu płukanko ... to były stałe fragmenty gry w mojej rodzinie, gdy zbierano się w większym gronie. Skończyło się, gdy ulubiony pekińczyk jednej z ciotek zakończył żywot po zjedzeniu pączka nadzianego likierem.
@ Honiewiczi Anzai, Cherry Cordial dostawałam do polizania jako młodociany nastolatek. Może dlatego pamietam tak dokładnie ten smak i kształt butelki. Nigdy potem nie odnalazłam już tego smaku choć wiśniówek, pestkówek i nawet Cordial'i dostatek na półkach.
UsuńAdwokat zwany też Ajerkoniakiem wyrabiano w domu. Mam stareńki przepis na ten trunek z wykorzystaniem "spyrytusu" oraz żółtek kurzych jaj.
W czasach kiedy było fffffszytko tylko w ograniczonej ilości. W SDH w Opolu czyli Spóldzielczym Domu Handlowym..........Franek - ja ???? S....D..... H , przeliteruj mi to ino. Słuchej - S, jak Zigmunt, D, jak rzić i H jak cliulik......... rzucili majtki, damskie, prawie jedwabne. Moja - sruuuuu i juz stoi w kolejce. Ja stał nie będę chociaz to było dla mnie bo jeszcze trochę z świeciłbym golymi plecami...... no może troche niżej. Stoję sobie grzecznie pod oknem, zona w kolejce i za chwilę zakończy sie powazna, handlowa akcja. Nagle widze jak moja podskakuje jak pingwinek i krzyczy - jakie chcesz, rózowe czy niebieskie ????.............podbiegam.....musiałas, że to dla mnie ????. Wszyscy rozbawienie ale nie dla wszystkich starczyło.
OdpowiedzUsuń................... i komu to przeszkadzało ??????
No widzisz? Zakupy i rozrywka czyli "dwa w jednym".
UsuńW koszykach na plecach,owiniętych białym prześcieradłem
OdpowiedzUsuńz okolic Krakowa dostarczano do domu,mleko,śmietanę,jaja
i inne świeże towary,
W zimie,te przeważnie starsze panie miały na butach
słomiane,antypoślizgowe opaski.
Może dlatego na ludzi ze wsi,mówi się ,że im "słoma z butów wyłazi".
Witam Bob
UsuńMoże masz rację, ale ja do tej pory wiedziałem, że chodziło o stosowanie słomy zamiast skarpetek. I wtedy faktycznie słoma wyłaziła z butów po dłuższym używaniu.
Bob, te kosze owinięte prześcieradłem pakowały się do tramwaju nr8 w Łagiewnikach zaraz obok stacji kolejowej. Tak, były słomiane opaski na butach, teraz sobie przypomniałam ten widok. Echh... Krzywiliśmy się z pogardą i kręcili nosami na zapachy z tych koszy oraz widok słomy na butach. Głupiutka młodzież...
UsuńMyślę, że obaj panowie Andrzej i Bob mają racje w sprawie słomy. Zastosowanie słomy było tak różnorodne:))) Doprawdy zacny i ekologiczny to materiał.
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńTo ja dorzucę do garnka, nie do koszyka :)))
Alokohol był silną walutą w owych kartkowych czasach. Czyniono więc różne kombinacje z kartkami. To jednak było karalne, jak się wykryło. Sklepowe delikatesów wpadły więc na pomysł i rozbijały butelki, wcześniej je opróżniając. Wystarczył protokoł i rozbite butelki na dowód, aby poza materialną, nie ponieść żadnej innej odpowiedzialności. Z czasem jednak ktoś się dopatrzył, że te rozbite butelki mają odkręcone zakrętki. Z pomocą więc przyszedł młotek, GARNEK i sito. Butelkę oryginalnie zamkniętą rozbijało się nad garnkiem z sitem i w ten sposób powstawała wódka "garnkowa".
Pamietam sąsiada, który poczęstowany zawsze pytał, czy "garnkowa" i oglądał kieliszek pod światło, czy nie ma szkła.
Pozdrawiam serdecznie.
Nie znałam takiej wódki garnkowej... Ale to ciekawe opowiadanko. Oj, na temat kombinacji kartkowych niejedna pani sklepowa mogłaby wiele opowiedzieć.
UsuńSwoją drogą, dawniej "twardy naród" był skoro nawet dodatek okruchów szkła w napitku nie był straszny.
Aaaaaaa... Wódka "garnkowa" zasilała też bary w restauracjach. Barman miał ze dwie-trzy butelki oficjalne czyli opieczętowane, które uzupełniał garnkową.
UsuńI wszyscy przeżyli! A nawet zapewne chwalili.
UsuńJa bylam szczesliwym posiadaczem zwiekszonej ilosci kartkowych bo gornik samiczka bylam i dziecko mialam w wieku dojrzewania. I dostep do sklepu gorniczego. Problematyczny zreszta bo ci dolowi bardzo pilnowali zeby biurwy im miesa nie wykupily .....Bylam beszczelna i swoja wodke zamienialam na wyroby czekoladopodobne bo trunkow i kawy mialam pod dostatkiem. Lapowkara bylam i juz.Za zle policzona celowo"S" albo uratownaie od bumelki sie cos nalezalo nieprawdaz???
OdpowiedzUsuńKolejki za miesem i innymi dobrami dobijaly mnie i staralam sie jak moglam nie stac . Wlasciwie udawalo mi sie.Oprocz kartek pamietam jeszcze okrutne braki na rynku proszkowo ,szamponowo mydlanym. To byl koszmar.
Razu pewnego przyszedl do biura gornik cos zalatwic i tajemnice mi sprzedal - pani w kiosku jest szanpon. No to ja szybciutko do kiosku szmapon nabylam (przerwa byla ) a potem do sklepu i bardzo prosze szanowna kolejka czy ja moge kupic jedna bulke i jedna cieniutka parowke .
Panie i panowie (niech im bozia wybaczy_ zaczely ujadac ,ze tym biurowm to sie we lbach poprzewracalo wszystko by chcialy miec ot tak i zaczely padac ladne slowka pod moim adresem.ja tez nie bylam dluzna ,zrobila sie afera, przyszedl straznik(chyba w tym samym celu co ja::))) i ja bedac glodna i wsciekla w nerwach rzucilam siatka z szamponem w szklanej butelce w straznika i wybieglam ze sklepu. Slyszalam tylko stuk tluczonego szkla. Za pol godziny przynosi mi tenze straznik pieniaca sie siatke ,buleczke,paroweczke i CALY szampon.Potem sie okazalo,ze kupil w kiosku juz spod lady....
No i wlasnie - kartkowe czasy byly smieszne ,mozna godzinami opowiadac...
Za Gierka wprowadzono pierwsze kartki na cukier.. Pamietam z tamtych czasow piosenke - wsiasc do pociagu byle jakiego trzymajac
w reku kartki na cukier ,patrzec jak Gierek ma wszystko w d..
Prtepraszam,ze tak sie rozpisalam - czasami mnie najdzie..
Renatko, racja najbardziej dotkliwe były braki środków higienicznych w tym głównie tych niezbędnych kobietom... Był taki incydent gdy z braku pasty zęby szorowałam solą kuchenną. Marzenia o pachnących mydełkach zmaterializowały się w postaci Mydełka Fa dostępnego w sprzedaży "łóżkowej" na chodnikach.
UsuńRozpisywanie się jest jak najbardziej wskazane, nie przepraszaj:)))
No, dobrze...
OdpowiedzUsuńSzynki szynkami, kartki kartkami, ale dlaczego z okazji 6 rocznicy Salonu nie widać w koszyku goździka, ha?
Goździk do tablicy! :)
No, ciekawa jestem czy zgłosi się do odpowiedzi Ten Goździk.
UsuńAkurat zgłosiła się ta, co pozwoliła, aby na jej blogu mysz goździka zżarła.
UsuńGoździk
Ufff... Nie o mnie chodzi bo goździki wszystkie są a myszy ani śladu:)))
UsuńGoździku, chyba wiem kim jesteś:)))
Bet - ja prosze - wszystkie moje literowki poprawiaj,teksty za dlugie wyrzucaj,za bledy ortograficzne kasuj... Na temat kartek i stanu wojenngo moglabym pisac tomy bo dla mnie to byl najbardziej rozrywkowy czas pomimo wszelkich trudnosci dnia codziennego.....
OdpowiedzUsuńHo,ho,ho...Renatko za dużo obowiązków mi tu dajesz. Całą robotę za Ciebie mam odwalać? Hi,hi,hi... Teksty wszystkich komentarzy zostawiam w oryginale. Nie ma zmiłuj.
UsuńPisz skoro tylko ochota. Czas kartkowy nie był nam tak bardzo straszny bo byliśmy rozkosznie młodzi a ponadto było tyle różnych możliwość kombinowania i załatwiania, że jakoś sobie radziliśmy. A jakie więzi nawiązywały się przy okazji takiego kombinowania... W moim biurze na przykład kwitła przyjaźń pomiędzy "biurwami" a kierowcami z działu zaopatrzenia. Panowie czuli się ważni i doceniani a referentki miały ponadprzydziałowe kostki margaryny na biurkach:)))) Pełna symbioza!
U mnie nie ma edycji komentarzy i niczego nie można poprawić. Najwyżej usunąć komentarz w całości.
UsuńNawet o tym nie pomyślałam, że nie ma możliwości poprawiania komentarzy. I tak bym tego nie robiła:)))
UsuńSłusznie mi Anzai zwrócił uwagę, że za Gomułki łatwiej było o znalezienie mięsa niż - z powodu cen - o jego kupienie. Niewiele mi się w pamięci uchowało, przez znaczną część PRL korzystałem z tzw. zakładów zbiorowego żywienia. Dopiero w czasach kartkowych zacząłem wojować w sklepach, bo wszak dary boże (czy raczej - rządowe) nie mogą się zmarnować. Bywało, że kolejka formowała się już o 18:00 dnia poprzedniego, co dwie godziny odczytywano listę obecności, nieobecnych skreślano bezpowrotnie....
OdpowiedzUsuńWspomagając pamięć rocznikiem statystycznym - w 1971 roku (w początkach Gierka) za przeciętne wynagrodzenie netto można było nabyć ok. 40 kg schabu, albo kurczaka, który był w tych czasach większym może nawet luksusem albo niewiele ponad 20 kg kiełbasy myśliwskiej, której jakość była w tych czasach jednolita i nie budząca wątpliwości.
allensteiner
Masz rację, dary rządowe reglamentowane należało wykupić do ostatniego kuponika. Nawet zbędną wódkę:)))) Ale to znaczy chyba, że przeciętnego Kowalskiego stać było na wykup wszystkich przydziałowych darów. Klasa robotnicza, ciężko pracująca miała znacznie więcej tych darów a i tak narzekała, że za mało.
UsuńAch, co tam "mysliwska"! Zwyczajna "zwyczajna" smakowała całkiem dobrze.
Teraz w wiklinowych koszach trzymam drewno do kominka
OdpowiedzUsuńJak na posiadacza ziemskiego przystało:))))
OdpowiedzUsuń