„Uch jak gorąco, puf jak gorąco”. Stoję i sapię, dyszę i
dmucham jak ta sławna lokomotywa, ale znikąd pomocy. Współpasażerowie w
tramwaju popijają z butelek ukrytych w torbach, torebkach lub trzymanych w
rękach. Jeden pan toczy niemą bitwę na poszturchiwanie z panią, która
zawładnęła wspólną ich butelką. Phiii… Zapomniał, że: „Kto z sobą nosi nikogo nie prosi”. Łykam i
ja z podręcznej buteleczki i myślami przywołuję z pamięci uliczne saturatory z
wodą sodową często zwaną „gruźliczanką”. Kolorowa i smaczna gazowana woda miała
licznych amatorów pomimo uchybień higienicznych dziś dyskwalifikujących taki
sposób sprzedaży napojów. Metalowy wózek na kołach wyposażony w urządzenie
spłukujące szklanki wielokrotnego użytku i wodą także wielokrotnego użytku był
oblegany w upalne dni.
foto z net |
Słowo „pić” kojarzy mi się nieodmiennie z wodą. Dużą ilością
czystej i zimnej wody. Najlepiej zaczerpniętej z głębokiej studni sfatygowanym
i pokrzywionym wiadrem. Albo nabieranej dłońmi z górskiego źródełka,
krystalicznej i zimnej jak z lodówki. Ach, jak taka woda smakuje!
Teraz w myślach robię przegląd buteleczek i puszek na
sklepowej półce. Czego tam nie ma! Wytęskniona przed laty i owiana dziwną
tajemnicą legendarna Coca Cola w puszce wygląda marnie w towarzystwie
kolorowych puszek-koleżanek cytrusowych, porzeczkowych i egzotycznie papajowych
albo nawet kokosowych… Kilka rodzajów Pepsi Coli przywołuje na myśl debiut tego
napoju w naszym peerelowskim świecie jako jeden z pierwszych zwiastunów zmian.
To ona, Pepsi Cola w firmowych szklanych, kapslowanych butelkach, wyparła z naszych
stołów poczciwą Oranżadę w butelkach zamykanych szklanym czubem na zatrzask.
Wyparła także Polo Cocktę oraz Owoc w Płynie reklamowany jednym z pierwszych
sloganów: „kup dziewczynie Owoc w płynie”.
A tak najczęściej pragnienie gasiliśmy zwykłą herbatą lub
kompotem ze świeżych owoców. Kto dziś gotuje i pija kompoty? Kto zamyka w
słoiki sezonowe owoce, aby zimą delektować się smakiem truskawkowych i
wiśniowych napoi? No kto? Przyznaję, ja też nie…
Tramwajowa podróż kończy się, podobnie jak inni pasażerowie
spijam w milczeniu ostatnie krople z własnej buteleczki i trochę żałuję, że nie
stanę w kolejce do ulicznego saturatora. Nie posłucham rozmów i żartów ludzi
popijających wodę z niedomytych szklanek. Teraz jest indywidualnie i sterylnie, ale anonimowo, ze
słuchawkami w uszach i wzrokiem wbitym w ekran telefonu. Tylko gorąc taki
sam.
Uzupełnienie z dnia 4 sierpnia 2015
Uwaga, uwaga! Ciekawe zdjęcie wyszukała dla nas alElla.
Oooo, takie!
http://img.interia.pl/biznes/nimg/f/j/Woda_saturatora_5343951.jpg |
Woda, którą nazywasz "gazowaną" nazywała się wodą sodową. Dobrze, że choć na końcu wspomniałaś, że ten "wózek" to był saturator. No i była do wyboru woda z sokiem lub bez (z sokiem około trzykrotnie droższa). Była nawet na tę okoliczność piosenka, której strzęp plącze mi się po głowie: "ona chce tylko z saturatora, różowy drink, o Lady Pink".
OdpowiedzUsuńallensteiner
Nieuważnie czytałeś, nu, nu, nu... Słowo "saturator" padło w pierwszym akapicie:)))
UsuńWoda gazowana - masz rację, to była woda sodowa. Poprawiam!
A guzik! Nie poprawiam bo jest tam napisane, że to była woda sodowa. Słowo "gazowana" użyłam w następnym zdaniu aby styl był gładki...
UsuńA piosenki o saturatorze nie znam. A te soki były naprawdę pyszne, warto było przepłacić:)))
Nie tylko stylistycznie, ale i "chemicznie" bardzo dobrze napisałaś. W wodzie sodowej buzują bowiem pęcherzyki CO2, dlatego nazywa się ją także gazowaną.
UsuńDziękuję za pochwałę. To buzowanie było najbardziej ekscytujące:)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńPamiętasz naboje do syfonów z wodą sodową?
UsuńPewnie, że pamiętam. Były specjalne punkty nabijania nabojów.
UsuńTo były takie miniaturki tych butli ze sprężonym gazem w opisywanycm przez Ciebie wózku ulicznym.
UsuńTak, naboje trzeba było nabijać albo wymieniać na nabite. Początkowo nosiliśmy szklane syfony do punktu napełniania ich wodą sodową. Naboje i syfony na naboje to już druga, lepsza generacja syfonów.
UsuńJa pamiętam jeszcze takie czasy, gdy saturatory stały tylko w bardziej uczęszczanych miejscach. Na bocznych uliczkach pragnienie gasiło się z ulicznych studni/pomp, i to była sztuka, jedną ręką pompować, a drugą nabierać. Można było też "podstawić się" pod taką pompę.
OdpowiedzUsuńNie wiem tylko dlaczego teraz taka moda nastała, że ludzie nawet na pół godziny nie mogą się rozstać z buteleczką.
To jedenaste przykazanie: około dwóch litrów dziennie należy dostarczyć organizmowi. A ja wciąż o tym zapominam.
UsuńAnzai, ja też się dziwuję tej modzie na ciągłe popijanie. Niby to zgodne z zaleceniami ale dawniej tego nie było i jakoś nikt z nas nie wysechł na wiórek. A może jesteśmy trochę zasuszeni i dlatego tak dobrze się trzymamy?
UsuńAkwamarynko, to przykazanie jest uzasadnione ale... obowiązuje od niedawna. Wcześniej żyliśmy w nieświadomości i niedowodnieniu całkiem zdrowo. Więc, zaczynam podejrzewać, że te 2 litry dziennie to po części działanie jakiegoś wodnego lobby?
UsuńJa nie pamiętam aby dawano nam, dzieciom, cokolwiek do picia w czasie pobytu w szkole. Dziś każdy uczeń sączy coś z termosików, butelek, a młodzież okupuje automaty z napojami na każdej przerwie.
Pamiętam, że podczas przerw w szkolnych ubikacjach poza kolejkami do kabin były też kolejki do kranów. Piło się, piło. Natomiast to co teraz widzę, to wygląda na jakąś gadżetomanię, to nawet nie jest moczenie ust, tylko defilowanie z butelką.
UsuńAkwamarynka ma rację, należy płukać organizm, i najlepiej czystą wodą, to zabezpiecza przed wielu poważnymi chorobami, które wcześniej nam nie szkodziły, bo świat był spokojniejszy.
Nigdy nic nie piłam w szkole...
UsuńWiem, że Akwamarynka ma rację, ale jak my przeżyliśmy bez tego jedenastego przykazania?
Gonimy, to zupełnie odmienne czasy od "tamtych" te wyciskają z nas siódme poty, niedobór należy uzupełniać, stąd ..
Usuń@ Bet
UsuńMyślę, że chłopcy jako bardziej "ruchawi" od dziewczynek wydalali więcej potu na przerwach (a i na lekcjach trzeba było dziewczyny za warkocz pociągnąć) to i potem uzupełniali. Piliśmy jak smoki, prosto z kranu.
@Akwamaryna
To fakt, inne czasy, więcej potu w pracy, i więcej buteleczek. No i mniej zgonów na zawały, wylewy ...
@ Akwamaryna i @Anzai / hi, hi, hi, fajnie że można bezkarnie nazwać kogoś "małpą"/ Wasze argumenty przekonują mnie tylko w jakiś 70-80 procentach Nadal węszę działalność lobby od mineralnych wód. Podobnie jak ze zdrowotnością margaryny wobec złowrogiego masła swego czasu.
UsuńAle co tam, picie wody nie zaszkodzi!
Picie z ulicznych kranów i studzienek jest popularne powszechne w innych krajach. Spotykałam i korzystałam chętnie z takich wodopojów we Francji i Hiszpanii oraz Niemczech. Urocze są takie miejsca z wodą, nie dość, że przynoszą ulgę to stanowią bardzo miły element dekoracyjny gdyż zazwyczaj bywały pięknie zaaranżowane. Może kiedyś pojawią się takie uliczne pijalnie w PL? Woda "kranówka" ma już całkiem niezły smak i nie grozi zatruciem bez przegotowania więc... Budujmy studzienki i kraniki dla ludu!
UsuńChwalić się, nie chwalić... moja babcia miała w posiadaniu saturator. Szklanki myte przez naciśnięcie metalowego guzika (cały był metalowy), z sokiem, czy bez, niejednemu pragnienie ugasiła ta moja babcia:)
OdpowiedzUsuńPewnie, że chwalić! Babcia wykonywała bardzo dobrą i smaczną robotę!
UsuńW białym wykrochmalonym fartuchu podawała ten upragniony napój.
UsuńPozdrawiam serdecznie:)
Tym bardziej zasługuje na pochwałę:)) Pamiętam, że woda z saturatora była przyjemnie zimna. Jak osiągano ten efekt pomimo braku chłodzenia? A może jakiś system chłodniczy był w saturatorze?
UsuńCoś jak przez mgłę, może dowozili lód, a babcia układała go wzdłuż przewodów doprowadzających wodę. Bo zdaje się saturator podłączony był do kraniku umieszczonym w ścianie budynku przy którym stał saturator... ale nie dam sobie głowy uciąć...;)
UsuńKoło saturatora był gumowy wąż i zazwyczaj kałuża wody. Musiało to być podłączone do wodociągu. Może woda miała temperaturę "wodociągową"? A maże faktycznie były okłady z lodu? Może ktoś nam podpowie jak było naprawdę.
UsuńTakże do hydrantu przeciwpożarowego podłączano.
UsuńHydrant jako źródło wody? W razie potrzeby gaszenie ognia wodą sodową:))) Ale bez soku!
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńO! Dobry temat na upały. W najbliższym tygodniu tylko pić trzeba będzie.
Powiadasz, że teraz sterylnie? Hmmmmm... Sanepid co innego mówi o niektórych wodach butelkowanych. Podobno ta z kranu sterylniejsza jest.
Pozdrawiam serdecznie.
Od samego słowa "woda" robi się chłodniej. To jest takie mokre i zimne słowo.
UsuńPowiadam "sterylnie" w sensie, że brak picia ze wspólnych szklanek byle jak płukanych.
Kranówka jest co raz lepsza. Dlatego powyżej w komentarzach lansuję budowę ulicznych wodopojów.
A w bratnim ZSRR to kompoty/soki ze dzbanków na ulicy się piło. Nie pamiętam, czy to był kompot czy woda z sokiem?
OdpowiedzUsuń... nalewanych ze dzbanków do szklanek.
UsuńNie, myślę o kranikach i fontanienkach, z których cieknie woda pitna.
UsuńJa widziałam dzbanki z kompotem w ZSRR, nie widziałam kraników i fontanienek. W innych krajach tak.
UsuńKompot z dzbanka to też niezły pomysł, ale to ktoś musi produkować, rozlewać, sprzedawać i rozliczać sprzedaż itp... A woda z kraniku cieknie sobie na wspólny koszt podatników, którzy mogą do woli raczyć się napojem.
UsuńToż ja nie neguję kraników. Po prostu przy okazji wspomnień o piciu, wspominam, jak było w ZSRR, bo widziałam.
UsuńTak też zrozumiałam. Niech będą i dzbanki i kraniki.
UsuńSłyszałam, że w Łodzi przywrócono do życia saturatory. Tyle tylko, że kubeczki muszą być jednorazowe.
OdpowiedzUsuńHalo Łódź! Czy to prawda?
UsuńZgłasza się Łódź. Te kubki jednorazowe pojawiły się już pod koniec lat 70' ub.w. Pierw coś się dopłacało, potem były za darmo, ale zawsze kubki trafiały do domu, do wielokrotnego użycia.
UsuńSaturatory są, ale głównie w miejscach uczęszczanych przez turystów i stanowią niezłą atrakcję.
Bo takie kubeczki to była ogromna atrakcja. Pamiętam, jak w 1972 roku nie wyrzucałam, tylko zbierałam we Francji dla swojej bratanicy pojemniczki po jogurtach i różne tacki po jedzeniu typu makdonaldowskiego. Siostra dorzuciła jej w prezencie "zestaw obiadowy" s samolotu do Bułgarii. Bratanica z takim wyposażeniem była najważniejsza na osiedlu w zabawie w dom.
UsuńDziękujemy za raport z "Centrali" czyli z miasta Łodzi. Podeślij zdjęcie współczesnego saturatora:)))
UsuńalEllu, kubeczki to była podobna atrakcja jak kolorowe reklamówki, prawda? Albo puszki po napojach:)))
UsuńJa do dziś zbieram niektóre opakowania jednorazowe. Tacki styropianowe to doskonałe podkładki do zamrażalnika. Pojemniki po jogurtach, masłach itp także wykorzystuję do mrożenia resztek jedzeniowych. Taki domowy recykling:)
Puszki po napojach to zdobiły nawet salony. Ustawiano kolekcje puszek w regałach.
UsuńZ reklamówką natomiast szło się szpanować na deptak.
Tak, tak reklamówka to był szpan!
UsuńZnowu przyszłam na ten chłodzący post. :)
OdpowiedzUsuńPrzypomniałam sobie nieco późniejsze saturatory samoobsługowe na wrzucane monety. Szklanki w nich były na wężyku. Czy może to nie u nas, a gdzieś w innym kraju widziałam?
Ja pamiętam takie automaty na trzy biegi. Po wrzuceniu monety w pierwszej wnęce można było opłukać szklankę, w drugiej nalać soku, a w trzeciej wody gazowanej. Problem w tym, że sok wylewał się na tyle długo, że bardziej niecierpliwi przestawiali szklankę pod wodę, a wtedy sok wylewał się do spłuczki, a czasem na rękę. Potem zmieniono szklanki na jednorazówki, dodano instrukcję i było O.K.
UsuńA gdzie te automaty widzieliście? Ja żadnego z tych, tu opisanych nie pamiętam. Pierwszy automat jaki ujrzały moje oczy był w Budapeszcie i sprzedawał gorące kakao niebiańskiego smaku. Ten smak to efekt zachwytu automatem jak teraz sądzę:))
UsuńNie pamiętam, gdzie, ale pamiętam coś takiego:
Usuńhttp://img.interia.pl/biznes/nimg/f/j/Woda_saturatora_5343951.jpg
O! Ciekawe zdjęcie. Nigdy czegoś takiego nie widziałam.
Usuń"Niebiański" smak tych automatowych napojów to wynik stosowania "poprawiaczy smaku". Piłem już parę razy espresso i mleko z t.zw. "mlekomatów" i faktycznie niebo w gębie. Ale więcej jednak nie ryzykuję. Podobno w małych ilościach można nawet arszenik ... ;)
UsuńTaaak? A ja myślałam, że to siła sugestii z powodu zachwytu:)))
UsuńI ja mam co wspominać w temacie saturatora. Wiek w końcu upoważnia
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Upoważnia. Łyknijmy na miłe wspomnienia.
UsuńOj Bet,oi Bet! (j/w)..Nie pijcie tego draństwa,na litość boską! Polecam soki "tłoczone",sprzedaje się to w kartonach 3-litrowych,zdarzają się też 5-litrowe,w marketach,w zwykłych sklepach nie widziałem. Bez konserwantów,bez innych świństw,samo zdrowie! Można pić sam sok,można rozcieńczyć wodą niemoralną,ale w sumie PYCHA! Cena za 3-litrowy pojemnik to troszkę ponad 12 zł. Łoj,jeszcze mnie tu ktoś zahaczy za reklamę..A kij mu w tego..no..oko,o!
OdpowiedzUsuńPamiętam saturator.Stał w Giiwjcach niedaleko dworca..Jakoś nigdy nie miałam az takiego pragnienia,żeby z niego korzystać.Widok oblepionych,klejących się do rąk szklanek i tłumu os latających nad głowami jakoś sam skutecznie gasił mi wszelkie pragnienie.
OdpowiedzUsuńTe syfony na naboje już były dla mnie bardziej strawne.Woda ze studni, albo ze żródełka to było to!
Bąbelki toleruje tylko w szampanie no ale wtedy będąc dzieckiem -wolałam oranzade w proszku:))
P.S Wy się smażycie,ociekacie potem w upałach a ja w wiecznej wiośnie. Madera jest śliczna.Pijam soki z maracuji,zjadam dziwne banany z galaretka i ani śnie o saturatorach!Wszystko pięknie tylko czemu tak górzyście!!Zapomniałam kabelka, dopiero jak wrócę pochwalę się świeżo zdobytą wiedzą na temat Madery..
OdpowiedzUsuńZagadka (dla ułatwienia: starsza niż PRL). Co to za zwierzę - siedzi na Maderze, orzechy chrupie i wszystkich ma w nosie?
OdpowiedzUsuńallensteiner
Allensteiner - właśnie to,że ten ktos jest starszy od PRL upowaznia go go "macia wszystkiego w nosie"...
UsuńPoza tym orzechy orzechami ale ten pałasz głebinowy no to ja prosze - wygląd okropny ale niebo w gębie .On sie tu nazywa espada..
Napisałaś, Bet, - Kto dziś gotuje i pija kompoty? - Otóż gotują i piją. W pierwszych dnia lipca, jadąc DK5 (Poznań- Wrocław), zatrzymałem się w fajnym miejscu, by się posilić. Zajazd "U Jagi" podaje nie tylko dobre jedzenie, ale do tego serwuje kompot, taki domowy. Z wisienkami w szklance. Pychawy był.
OdpowiedzUsuń.
Gdy czytam komenty purystów higieny popadam w dyskomfort poznawczy. Jakoś inaczej wspominam tamte czasy.
OdpowiedzUsuńKubek nie był wypraną pieluchą a saturator kupą. Złomu. Korzystało się z obu bez obawy zainfekowania jakimś urwisem. Bo też niebo było wówczas jasne, woda czysta, zieleń bujna-jak śpiewał Pietrzak. Nasze układy immunologiczne niezawodne. Żołądki mieliśmy azbestem wyłożone, gardła zaimpregowane nalewką babci...itd., itp.
Co tam saturator i szklanki do picia z jednego źródła przez wielu. Panowie ze starszymi peselami. Pamiętacie, jak z braku szklanki (chociażby niezbyt cnotliwej) piło się zdrowie dam z...bucika damy? Zagryzało się surowym śledziem otrzepanym o cholewę buta po wyjęciu z beczki?
A pierwsze czerpanie męsko-damskie ze źródeł miłości. Czy prosił ktoś partnera/partnerkę o certyfikat higieniczny? I z jaką łapczywością podchodziliśmy do źródła.
Czemuż to jedno ma być ,,fe'' a drugie ,,cacy''?
Puryści higieny przypominają mi nieodżałowanego Kazimierza Rudzkiego w anegdocie.
Mówi pan Kazimierz do pana Zygmunta;
-Zygmuś. Czy ty się myjesz?
-Ależ, Kaziu. Nawet się kąpię-uspokaja Kałużyński.
Po obejrzeniu rozmówcy od stóp do głowy Rudzki zaleca;
-To chociaż zmieniaj wodę.
Scyzoryk
Fakt. Przepłynąłem kajakiem pół Wisły żłopiąc litrami wodę ze środka rzeki i do dziś mam się dobrze.
OdpowiedzUsuńallensteiner